Przyglądając się Jezusowi jako mężczyźnie, którego opisują
cztery Ewangelie, możemy dać się zainspirować trzem aspektom męskości, których
deficyt współcześnie widać gołym okiem:
1. W każdej sytuacji, relacji, doświadczeniu Jezus jest
obecny całym sobą. Potrafi tak spoglądać i słuchać. Dlatego, gdy zwraca się do
kogoś albo występuje publicznie, to po prostu jest i emanuje męską siłą. Nikt
nie może przejść obok Niego obojętnie. Gdy mówi, nie można zasnąć, słuchając
Go. Jego słowa trafiają w serca i myśli. Potrząsają słuchającymi, wyrywają ich
ze snu, bezmyślności, starych wzorców zachowań.
2. Jezus jest wewnętrznie wolny od „ego”, które dąży do
umieszczania siebie w centrum. Pieniądze, władza sława nie są dla Niego ważne.
Czuje się wolny, dzięki czemu może powiedzieć to, co czuje. Nie musi się liczyć
z tym, jak będzie oddziaływał na ludzi albo jakie konsekwencje pociągną za sobą
Jego słowa i czyny. Jest też wolny od pragnienia, żeby za wszelką cenę zdobyć
uznanie, zaszczyty, chwałę, bo wie, że nie przedstawiają wielkiej wartości.
3. Jezus jest w pełni mężczyzną czystym, prawdziwym i nienaruszonym. Emanuje czymś pierwotnym i jasnym, ponieważ ma kontakt ze swoją prawdziwą istotą. Jest zakorzeniony w Bogu. To uwalnia Go od lęku przed opuszczeniem i śmiercią. Jezus spoczywa w Bogu, który jest w Nim, czyli ostatecznie w sobie. Nie daje się zastraszyć, onieśmielić, ani zapędzić w kozi róg. Jest nieprzekupny i bezinteresowny w miłości.
Te trzy aspekty są cechami prawdziwego mężczyzny, bez obawy
mówiącego to, co myśli; zawsze występującego z mocą, obok którego nie można
przejść obojętnie, nie zarażając się jego dynamizmem bądź nie konfrontując z
nim.
Gdy masz serdecznie dość swojego życia, ponieważ wiesz,
że na skutek złych decyzji i relacji wymyka się spod kontroli, albo może
cierpisz, ponieważ odczuwasz pragnienie dokonania życiowych zmian, ale nie masz
w sobie wystarczająco dużo woli zainicjowania ich oraz kontynuowania, czujesz
się coraz bardziej wyczerpany i
bezsilny. Jest jeszcze do pomyślenia taka sytuacja, że próbujesz nauczyć się
czegoś nowego, ale kolejny raz z rzędu ponosisz porażkę, wreszcie być może
męczy Cię fizyczny ból na myśl o nierozwiązanym problemie w pracy, nie podjętej
rozmowie z kimś wpływowym, kto mógłby Ci pomóc, ale po prostu boisz się
życiowych konsekwencji tej interwencji, wtedy za każdym razem dopada Cię
bezsilność.
Emocja bezsilności i towarzysząca jej świadomość braku sprawczości ewidentnie pogarszają jakość życia, jednak z drugiej strony, właściwie przeżyte oraz zinterpretowane, otwierają przed nami nowe możliwości. W doświadczeniu bezsilności najważniejsze jest śmiałe wejście w sferę cienia, która wydaje się być na tyle niebezpieczna, że wielu boi się konfrontacji z prawdą o wypartych przez siebie zdolnościach oraz własnej sile, co prawdopodobnie miało miejsce we wczesnym dzieciństwie. Nie podejmując próby wejścia w cień siły, którym jest bezsilność, samych siebie skazujemy na frustrację i coraz bardziej przejmujący brak wiary w siebie, co w perspektywie dalszego życia nie wróży niczego dobrego.
Chociaż brzmi to nie najlepiej i przez większość może
być odebrane jako próba zamachu na tzw. tradycyjne wartości, wśród których na
czoło wysuwa się cześć i szacunek dla rodziców, mimo wszystko dla własnego
dobra warto pomyśleć, czy bezsilności nie uczymy się w pierwszych latach życia,
ponieważ pozwala nam przeżyć. Rodzice wpierw oczekują porządku, dyscypliny i podporządkowania,
potem dość stanowczo domagają się po dzieciach, aby spełniały przynajmniej
część ich szkolnych, zawodowych, religijnych i społecznych oczekiwań. Jeśli tę
presję mamy przeżyć i nie prowadzić z rodzicami otwartego konfliktu jako dzieci
musimy opracować strategię, ułatwiającą podporządkowanie się. Jednym z jej
elementów jest rezygnacja z własnych pragnień, pomysłów, zainteresowań oraz im
podobnych, a to przecież w nich ujawniałaby się nasza siła i dzięki nim
uczylibyśmy się, w jaki sposób ją wykorzystywać. W efekcie rodzice bywają
zadowoleni, ale dzieci przyzwyczajają się do bezsilności i tracą wiarę w
siebie, z którą przyszły na świat.
Gdy więc dopada Cię bezsilność, a Ty wmawiasz sobie, że jesteś do niczego, pamiętaj, że sam siebie okłamujesz. Urodziłeś się cudowną istotą, w najdrobniejszych detalach zaprojektowaną i wykonaną tak, aby osiągnąć każdy życiowy cel, który jest zgodny z Twą drogą życia, i w pierwszych latach życia do głowy Ci nie przyszło, że nie dasz rady, bo inaczej nie nauczyłbyś się chodzić, mówić, jeździć na rowerze, itp. Niestety wiarę w siebie zamieniłeś na wiarę w pomoc rodziny, kolegów, przyjaciół, instytucji państwowych. Zamiast uczyć się swojej siły i ćwiczyć się w niej, wyćwiczyłeś bezsilność, aby wpasować się w ramy oczekiwań i schematy zachowań. A to oznacza, że z bezsilności można wyjść, a nawet nauczyć się wykorzystywać tę emocję w odnajdywaniu własnej drogi życia.
Musisz jednak spełnić dwa warunki. Po pierwsze
przestań walczyć z własną bezsilnością, uważając, że możesz sobie z nią
poradzić będąc silnym w sposób niemal mechaniczny, zmuszając się do heroicznych
wysiłków, ćwiczeń, zachowań i relacji, ponieważ grozi Ci opór duszy, która
przez cielesną dolegliwość boleśnie przekona Cię o granicach Twej siły, na przykład
kładąc do łóżka. Po drugie nie uciekaj przed bezsilnością, jak przed ciemną
chmurą, wmawiając sobie, że kiedyś wydostaniesz się na słońce. Nie
wydostaniesz. Ciemność bezsilności będzie Ci towarzyszyć przy każdym życiowym
przedsięwzięciu. Po prostu w nią wejdź. Daj sobie prawo do niej i pozwól sobie
na jej spokojne doświadczenie, pytając o czym Cię informuje, a może do czego
zachęca?
Pozornie negatywną energię bezsilności, paraliżującą i
przykuwającą do przeszłości, mądry człowiek potrafi wykorzystywać na swoją
korzyść i dzięki niej szybko się rozwijać. Po pierwsze bezsilność informuje o
granicach siły i zachęca do akceptacji własnych granic, a to naprawdę nie jest
nic złego. Wręcz przeciwnie, akceptacja dotychczasowych granic życiowej aktywności
jest niezbędnym warunkiem powodzenia przy kolejnych próbach zwielokrotnienia
osobistej ekspresji w świecie i zajmowania coraz to nowych nisz, do tej pory
przez nikogo nie zagospodarowanych, dzięki którym mamy szansę na życiową
satysfakcję i powodzenie.
Gdy więc dopada Cię odczucie i emocja bezsilności nie
„rycz, jak zarzynany wół”, że spotkało Cię nieszczęście i zamiast informować
wszystkich znajomych o kolejnym życiowym dole i wzbierającej depresji,
poinformuj sam siebie, że jak nauczyłeś się chodzić, pomimo wielu bolesnych upadków,
tak możesz zrealizować kolejny życiowy cel, jeśli tylko, podobnie jak we
wczesnym dzieciństwie, będziesz niestrudzenie podejmował kolejne próby.
Odczuwając bezsilność nie walcz z nią i nie uciekaj
przed nią. Daj sobie do niej prawo i wejdź z nią w dialog. Dojdź do granic
swojej siły i zamiast utyskiwać zacznij wytwarzać energię zmian. O co chodzi?
Wyobraź sobie, że Twoja życiowa sytuacja przypomina
garnek, w którym wszystko wystygło. Zanurzony w zimnej wodzie nie jesteś w
stanie się z niego wydostać. Nie okłamuj się, wody nikt nie doleje, więc albo z
braku perspektyw stracisz resztkę sił i utoniesz, albo zabierzesz się za
wytwarzanie energii. Gdy wodę podgrzejesz, jej objętość się powiększy, a Ty
sięgniesz brzegu i zostaniesz uratowany.
Emocja bezsiły jest więc zaproszeniem do działania. Na
początku nie oczekuj niczego spektakularnego, a wręcz przeciwnie. Przecież
jesteś zanurzony w zimnej otchłani braku wiary siebie. Jednak nie wylewaj „krokodylich
łez”. Zacznij po prostu mocować się sam ze sobą, to znaczy ze swoimi
przekonaniami na temat swojej bezsilności. Pamiętaj, że Twoje przekonania na
ten temat są wtórne i wyuczone. Na początku byłeś przecież niepowstrzymanym
bohaterem, zdobywającym kolejne umiejętności, przed którym cały świat stało
otworem.
Co z tego, że teraz Ci nie wychodzi? Czy chodzenie
wyszło Ci za pierwszym razem? No właśnie. Próbuj, próbuj, próbuj… . Próbuj tak
długo, aż dzięki Twej nieustępliwości zacznie podnosić się temperatura. Wyobraź
sobie, że tymi próbami pocierasz się plecami o garnek, w którym jesteś. Po
jakimś czasie temperatura podniesie się do takiego stopnia, że siła
powiększającej się gwałtownie objętości wody wyrzuci Cię na zewnątrz.
Małe i niepozorne początki kończą się spektakularnymi
sukcesami. Tylko pamiętaj, że warunkiem życiowej siły, a więc zdobywania nowych
umiejętności i poszerzania życiowej przestrzeni, którą zajmujesz jako osoba
twórcza i sprawcza, jest zaakceptowanie własnych
granic. Energię zmian wytworzysz dopiero wtedy, gdy skonfrontujesz się ze swoją
bezsilnością.
Bezsilność nie jest więc tylko negatywną energią,
która oznacza koniec marzeń i zdanie na pomoc innych. Rzeczywiście może doprowadzić
nawet do chorób i śmierci. Mimo tego duchowo rozwinięty człowiek potrafi ją transformować
na swoją korzyść i wykorzystać dla poprawy samooceny oraz jakości życia. Gdy dopada
Cię bezsilność, nie płacz, nie dzwoń po znajomych, licząc na litość, nie oczekuj
pomocy ze strony innych ludzi oraz instytucji, ale poszukaj granic dotychczasowej
siły i dzięki wytrwałemu wysiłkowi, zmierzającemu do wytworzenia energii zmian,
staniesz się świadkiem własnych sukcesów.
Gdy nie będzie lasów, wyciętych piłami w muskularnych męskich dłoniach; gdy nie będzie drzew a ptaki nie będą miały na czym usiąść, aby śpiewać; gdy nie będzie ptaków, bo zostaną złapane w podstępne, męskie sidła; gdy poza zimną stalą i kalkulacją kolejnych zdobyczy nie będzie już niczego
pozostanie moc przyciągania…
Ostatnia szansa ludzkości.
Moc przyciągania, moc przeżycia dojmującego smutku, transformująca
moc wewnętrznego bólu, moc skurczu macicy, wydającej nowe życie – Kobieca Moc.
Kobieca Moc jest mocniejsza od męskiej mocy, która
potrafi tylko zagarniać, zdobywać, miażdżyć, żądać, oczekiwać, argumentować, zabetonowywać
kolejne ludzkie serca.
Męska moc zdobywania jest niszcząca. Naprzeciw niej, niczym wiosenne kwiaty po złowrogiej zimie, często niepostrzeżenie pojawia się kobieca moc przyciągania – ostatnia szansa ludzkości. Jak przebiśnieg przebija się przez lodowy pancerz, tak moc przyciągania rodzi nowe z niczego.
Gdy nie będzie lekkości, przygniecionej technokratycznym porządkiem życia; gdy zabraknie uśmiechu, bo nikt nie będzie miał odwagi być sobą; gdy zamilknie ostatnia orkiestra, ponieważ taniec będzie zmarnowaną energią; gdy poza czipem pod skórą i algorytmami władzy nie będzie już śmiechu
pozostanie moc przyciągania…
Ostatnia szansa ludzkości.
Moc przyciągania przez kobiecą energię, płynącą od
ziemi przez biodra i brzuch ku sercu. Moc zuchwałego tańca kobiecych bioder i
rozfalowanych piersi, które naprawiają wszechświat energią nowego początku.
Ostatnią szansą ludzkości jest kobiecy śmiech, spod pępka, głęboko osadzony w „komnacie łona”, w świętym laboratorium nowego życia. Ekstatyczny taniec wibrującego łona, transformującego energię słońca.
Męska energia jest niebezpieczna. Bezlitośnie wypala
żyzną ziemię, nie pozostawiając nadziei na wytchnienie w cieniu wysuszonego drzewa.
Odbijając się w księżycu, łagodnieje jednak. Gdy słońce trafia w księżyc, powstaje
noc, alkowa Kochanków, ofiarowujących sobie świętość; komnata gwiazd, pełna dźwięków
i zapachów miłości. Delikatnie uśmiechnięta, milczy o słowach, wypowiadanych
oddechami ust.
Kobieca moc przyciągania, łagodna, a mimo wszystko niewyobrażalnie
skuteczna, nie wjeżdża w ludzki świat na ogierze, powalając przeciwników na ziemię,
aby pokazać swą potęgę. Cichutko podróżuje przez ludzkie wioski i miasta, kuchnie
i sypialnie, uśmiechnięta sercem, siedząc na osiołku, źrebięciu, dzidziusiu oślicy,
która jeszcze nie poznała ciężaru męskiej, dominującej mocy.
Gdy przeminie czas męskiej mocy zdobywania – na osiołku
wjedzie w nasz świat kobieca moc przyciągania, skuteczna czułością. Z miłości stworzy
nowego człowieka.
Panie, dbajcie o swoją moc!
Nie uczcie się męskiej mocy zdobywania, bo wszyscy stracimy
nadzieję, mężczyźni też.
Śmiejcie się łonem, tańczcie biodrami, cieszcie się sercem.
Zachwycajcie się swoim pięknem. Stwarzajcie
wszystko z miłości.
Niczego nie musicie zdobywać, a i tak macie wszystko!
Jakże wiele straciliśmy z radości życia i poczucia szczęścia tylko dlatego, że po prostu nie chcemy ich doświadczać, a dobry świat oskarżamy o to, że jest właśnie taki, czyli coraz mniej radosny i szczęśliwy. Śmiem twierdzić, że jest to jeden z najbardziej charakterystycznych przejawów grzechu współczesnego pokolenia, ponieważ grzech jest próbą powrotu do tego było, co jest stare i daje poczucie bezpieczeństwa. Tymczasem Boże powołanie do uprawiania i strzeżenia ogrodu życia jest wezwaniem do tworzenia kultury. Ludzie grzeszni bardziej miłują przeszłość, tęsknią za tym, co dawniej zapewniało poczucie bezpieczeństwa, bojąc się niepewnej przyszłości, bo nie wierzą Bożej obietnicy.
Jakże mogę to połączyć z radością i szczęściem? Dość prosto, a posłużę się zasadą szampana, czyli luksusowego towaru, który często bywa prezentem, spożywanym podczas niezwykłych okazji.
Człowieczeństwo
między innymi polega na wydostawaniu się spod władztwa natury. Jest ciągłym budowaniem
ludzkiego świata, czyli kultury. Jednym z charakterystycznych dóbr kultury jest
wspomniany szampan, nie dość że wino, to jeszcze uszlachetnione. A takich dóbr
nie konsumuje się cichaczem i użytkowo. One są luksusowe nie ze względu na
cenę, a więc dostępność, ale przede wszystkim dlatego, że są przeznaczone do
spożywania ceremonialnego, świątecznego, wspólnotowego.
Szampan
jest wtedy czymś ofiarowanym, specjalnie przygotowanym. Pijąc go, wszyscy
cieszą się hojnością ofiarowującego oraz okazją smakowania wybornego trunku. Szampana
nikt nie wypija sam, a zawsze tylko część, aby także inni mogli cieszyć się
smakiem. Wreszcie nie pije się go dla nasycenia pragnienia, ponieważ do tego
używamy wody. Pijąc szampana, szanujemy wiedzę wielu pokoleń, czyli jakbyśmy
wznosili toast za kulturę. Pijemy go, żeby zamanifestować wolność od natury.
A
nasze pokolenie co uczyniło z owej zasady szampana? Coraz więcej dóbr, tych
materialnych, ale i duchowych, próbujemy pić samotnie, ciesząc się tym, że mamy
coś, czego nie mają inni. Nie ofiarowujemy już towarów luksusowych,
przeznaczonych na specjalną okazję, ale zazdrośnie strzeżemy prawa do ich
wyłącznego używania. Tracimy więc radość smakowania nie tylko tego, co
prawdziwie szlachetne, wyborne, dobre, ale też wspólnotę, której nie ofiarowujemy
wybornego trunku radości i szczęścia. Tym samym każdy z nas w samotności próbuje
wypić swój szampan, ale wtedy nie dość, że traci wspólnotę, to jeszcze pije go
w celach użytkowych.
Szampan
przestaje służyć świętowaniu, a staje się zwykłym produktem do egoistycznego
używania. I tak człowieczeństwo karleje, bo zamiast pięknie i delikatnie
rozwijać kulturę, wraca ponownie w świat natury, gdzie rządzą najtwardsze prawa
użyteczności, czyli przetrwania i przekazania życia. Tak oto w egoizmie ujawnia
się jądro grzechu, jako powrotu do tego co stare, co już było. Byle przetrwać w
swojej jaskini i zaspokoić seksualność w jej najbardziej zwierzęcej postaci.
Czy nasi przodkowie, żyjący pokolenia przed nami, mieli taką radość życia i poczucie szczęścia ze swojego człowieczeństwa? Śmiem wątpić. Próbowali po prostu przetrwać, a świętowania doświadczali jedynie sporadycznie. A przecież w między czasie żył, działał, umarł i został wzbudzony do życia Jezus z Galilei, Słowo Ewangelii, które potwierdza prawo człowieka do świętowania. Doświadczając zbawienia mamy prawo i możliwość przeżywania życia jako święta. My tymczasem ani nie chcemy pić wina Ewangelii, ani korzystać z zasady szampana. Za wszelką cenę chcemy przechytrzyć innych, usiłując egoistycznie wypić trunek, przeznaczony do ofiarowania wspólnocie i świątecznego smakowania. Coraz częściej żyjemy pokątnie i użytecznie, to znaczy wyłącznie dla samych siebie.
Nie dziwmy się więc, że tracimy radość życia i szczęście bycia człowiekiem. Gdzie bowiem zanika zasada szampana, to znaczy, gdzie panoszy się egoistyczne pragnienie zaspokojenia samego siebie, tam zanika doświadczenie święta a wspólnota się rozpada.
Zbawienie również polega na tej zasadzie, której zaprzeczamy. Jest ofiarowaniem czegoś tak szlachetnego i cudownego, że ofiarodawca nie ma odwagi pić z pucharu sam. Udziela go nam, zapraszając do świętowania we wspólnocie. Z nadmiaru swojej miłości dzieli się z nami miłością, z nadmiaru szczęścia, szczęściem, a z nadmiaru radości, radością. Jednak nie zapominajmy, że do świętowania zaproszeni są właściwie odziani, a więc ci, którzy nie żyją tylko sobą i dla siebie, ale z radością przyjmują zaproszenie do wspólnoty i dzielenia się darem.
Czy
egoiści, próbujący cichaczem i dla zaspokojenia własnego pragnienia napić się
szampana, aby na pewno są odziani we właściwą szatę? Kto za wszelką cenę próbuje
w swojej grocie przetrwać sam, zginie. Kto zaś odważy się wyjść, żeby świętować
zbawienie, będzie cieszył się życiem.
Bywa, że masz ochotę przejść na drugą stronę jezdni albo niepostrzeżenie wyjść z pomieszczenia, do którego dopiero co wszedłeś, tylko dlatego, że zauważyłeś wyjątkowo antypatyczną osobę, której po prostu nie znoisz? Pierwszy odruch jest mniej więcej tego rodzaju, żeby uciec, odwrócić się, udać, że się nie widzi. Jednak potem robi się głupio, pojawia się wstyd, a bywa, że nawet poczucie winy.
No cóż, widocznie antypatia jest na tyle silną emocją, że nie łatwo nad nią zapanować. Ale zastanów się, czy koniecznie musisz nad nią panować? Może w ogóle nie powinieneś próbować panować i to nie tylko nad antypatia, ale w ogóle nad wszystkimi emocjami?
Radzę Ci, nie próbuj opanowywać emocji, które są energią w ruchu, obojętnie, czy w Twej ocenie są dla Ciebie dobre czy złe, pozytywne czy negatywne, bo to najzwyczajniej w świecie się nie uda, a skutek będzie odwrotny od zamierzonego. To, co jest tłumione, represjonowane, po jakimś czasie podnosi głowę, rośnie w siłę i w efekcie okazuje się silniejsze, niż się wydawało.
Wyparcie też nie oznacza, że uporałeś się z problemem,
ale co najwyżej przesunąłeś go w obszar podświadomości, niczym w przechowalnię,
gdzie powoli będzie dojrzewał, aż przypomni o sobie i zaatakuje w najmniej
odpowiedniej chwili ze zdwojoną siłą, wprawiając w osłupienie Ciebie i Twoje
otoczenie.
Nie walcz z antypatią. Nie zmuszaj się także do
przełamania wewnętrznego oporu i bez względu na cenę zbliżenia się do osoby,
która wydaje Ci się mało sympatyczna, a może nawet budzi odrazę.
Zamiast walczyć i stwarzać napięcie, lepiej wejdź w tę
emocję i spróbuj ją zrozumieć, Zastanów
się nad tym, co komunikuje Ci antypatia do konkretnej osoby. Mówiąc inaczej
wykorzystaj energetyczny potencjał antypatii dla duchowego rozwoju. Nie marnuj szansy.
Szkoda energii, dzięki której możesz przejść kawał porządnej drogi do
świadomego, szczęśliwego i zdrowego życia.
Co dzieje się z Tobą, gdy spotykasz antypatyczną osobę, podpowiada nazwa tej emocji. Przedrostek anty oznacza coś lub kogoś przeciwnego, ewentualnie przeciwdziałanie. Antypatia jest więc jakimś odczuciem i w konsekwencji działaniem przeciwko komuś. Z kolei słowo pathos może znaczyć na przykład cierpienie, uczucie, doświadczenie, namiętność. Pojęcie antypatii sugeruje zatem, że prawdopodobnie przeciwdziałasz, aby z czyjegoś powodu nie cierpieć albo nie doświadczyć silnej namiętności.
Kolejnym krokiem do zrozumienia antypatii jest odpowiedź na pytanie, czym cechują się osoby, do których czujemy tę emocję? Co prawda rdzeń słowa antypatia, czyli pathos, w j. greckim pisze się nieco inaczej niż słowo pater, oznaczające w klasycznej grece ojca, jednak różnica nie jest na tyle duża, żeby nie zaakceptować sugestii, iż cechują się czymś, co ma związek z ojcowskim autorytetem. Poza tym słowo pater sugeruje jeszcze coś, dzięki czemu zaczniesz pojmować sens antypatii. Pamiętasz, czym jest patera? To płaskie naczynie, na którym układa się ciasta, czasem owoce, a niekiedy inne artykuły spożywcze. Tymczasem w antycznym świecie służyła do składania ofiar. Skoro nazwa naczynia sugeruje związek z ojcem, można się domyśleć, że wzięła się z praktyki składania ofiar przez ojców. Niestety jeszcze wcześniej bywało, że ofiarami były dzieci.
Antypatia sugeruje zatem, że emocja jest podszyta silnym lękiem, uzasadnionym wielopokoleniową praktyką składania w ofierze dzieci przez ojców. Gdy więc czujesz antypatię zaczynasz się obawiać, że ktoś może złożyć Cię w ofierze. Prawdopodobnie Cię nie zabije, ale może już próbuje Tobą manipulować? Po prostu wykorzystuje Cię do swoich celów. Potrzebuje Twej energii i nie cofnie się przed niczym, aby ją zdobyć. To może być ktoś, kto paternalistycznie przemawia, czyli w sposób nie znoszący sprzeciwu. Z pozycji autorytetu, z patosem, oznajmia Ci, co powinieneś zrobić, jaką podjąć decyzję, jak żyć. Niestety nie myśli o Twoim dobru, ale własnym. Dlatego paternalistyczne postawy i roszczenia najczęściej kończą się cierpieniem i bólem.