Chrzest

Ideały greckiej Sparty, powielone w nowoczesnej formie przez Fryderyka Wielkiego, który dzięki temu na dwa stulecia utrwalił Pruską siłę i dominację w środkowej Europie, przeniknęły i całkowicie skaziły nowożytne szkolnictwo. Polegają one na rozwijaniu społecznych strategii, w których człowiek używany jest niczym maszyna. Ma reagować, broń Boże odpowiedzialnie i sumiennie działać. W ten sposób wpierw Spartanie, potem Prusacy, wreszcie sami próbujemy realizować masowe strategie przetrwania i sprawiedliwości, w których kluczowe role odgrywają sprawni urzędnicy administracji publicznej oraz posłuszni wojskowi, niczym cyborgi wypełniający rozkazy. Szkoła, policja i wojsko, aby nas przemóc i jednocześnie nauczyć, w jaki sposób przemóc bliźniego, z posłuszeństwa uczyniły największą cnotę.

Jakże żałosny i w skutkach tragiczny jest ów aksjomat, nad którym nie chce dyskutować nawet teologia, a swoim autorytetem wspierają Kościoły, przekonane, że lęk przed Bogiem jest najlepszą metodą wychowawczą. Egzystencja tymczasem, wsparta Ewangelią Jezusa, zna inną logikę, a mianowicie zwolnienia z przymusu i przemocy.

Dlaczego nie doceniamy prawdziwej siły ludzkiej godności i wolności, której źródłem jest miłość? Dlaczego nie widzimy, że prawdziwa przemiana kultury i ludzkich struktur nie opiera się na przemocy, a podlega dobrowolności? Pozwólmy sobie na wyciągnięcie wniosku z ewangelicznego opowiadania o pojmaniu Jezusa, z którego wynika, że wolna miłość jest mocniejsza od siły przemocy. Przecież żołnierze, którzy przyszli związać Jezusa, padli przed Nim na twarz, gdy przedstawił im się jako wolne i kochające TO JA JESTEM.

Wyobraźnia wielu rodziców i księży, także zawodowe powołanie nauczycieli, wojskowych i urzędników, są deformowane kultem przemocy. Szkoda, że to wciąż się dzieje, ponieważ jak długo kolejne pokolenia mężczyzn i kobiet będą podniecały się swoją siłą i władzą, tak długo nie ma co liczyć na świat pełen uśmiechniętych, sytych, zdrowych, twórczych i kochających ludzi.

A przecież mogłoby być pięknie i zupełnie inaczej. Nie musielibyśmy leczyć sparaliżowane lękiem i pozbawione wiary w siebie ludzkie żyjątka, gdybyśmy Bogu pozwolili manifestować swoją chwałę w życiu Jego Córek i Synów. Wystarczyłoby mentalnie powrócić do Haranu, z którego pochodził Abraham, i zrozumieć, że ta sama historia dzieje się każdorazowo podczas chrztu.

Kult przemocy powinien był pozostać wraz z Terachem, ojcem Abrahama, w Haranie, ponieważ związany jest z bogiem o imieniu Moloch, któremu ojcowie poświęcali w ofierze własne dzieci. Moloch jest bogiem śmierci, tymczasem Abraham został powołany przez Boga o imieniu JESTEM, stwarzającego i pielęgnującego życie. Otrzymawszy wolność, i będąc wyzwolonym z kultu przemocy, miał Izaakowi i kolejnym pokoleniom przekazać prawo do życia. Jednak opowiadanie o próbie zabicia Izaaka na górze Moria uświadamia, jak ciężko wydostać się z przeklętego kręgu wyobrażeń i schematycznych zachowań, które są zwykłymi reakcjami zamiast świadomym działaniem. 

Działający według starego schematu, opartego na kulcie przemocy, Abraham omal nie zabił syna i gdyby nie interwencja Anioła Pańskiego tragicznie skończyłaby się historia rodziny, która miała zmienić dzieje ludzkości. A wszystko z tak zwanych pobożnych pobudek, powołujących się na rzekomą Bożą wolę. Szczęśliwie Izaak przeżył, ponieważ to samo prawo miłości i życia, zwalniające z przymusu i przemocy, które Abrahamowi pozwoliło opuścić namiot ojca, uratowało Izaaka.

Ponieważ chrześcijaństwo nie jest religią w sensie ścisłym, ale doświadczeniem duchowym i projektem cywilizacyjnym, więc w naszym świecie nie ma najmniejszego usprawiedliwienia dla prawa przymusu i przemocy! Rodzicu, zanim uderzysz dziecko, zastanów się, któremu Bogu wierzysz i służysz, Molochowi czy Bogu o imieniu JESTEM? Podobne pytanie postaw sobie zanim narzucisz dziecku rozwiązanie jakiegokolwiek życiowego dylematu, które tkwi w Twojej woli, wyobrażeniach i pragnieniach. Któremu Bogu służysz?

Kultu przemocy nie można uzasadniać wolą Boga, który jest Życiem i Miłością, za to egzekwowanie prawa przymusu i przemocy zawsze kończy się cierpieniem, łzami, bólem, brakiem wiary w siebie, kompleksem, a na końcu śmiercią. Czy związek, usankcjonowany prawnie w Urzędzie Stanu Cywilnego bądź w Kościele, naprawdę daje małżonkom prawo do późniejszego, regularnego dręczenia się? Małżonku, zanim siłą cokolwiek wyegzekwujesz od partnera, do czego Twoim zdaniem masz prawo, odpowiedz sobie na pytanie, któremu Bogu służysz?

Co takiego dzieje się, że odkąd ludzie zostają związani tzw. węzłem małżeńskim, miłość wielu par, oczywiście nie wszystkich, jakby wyparowywała? Można założyć, że w większości wypadków małżeńskie związki zawierają ludzie, którzy o prawdziwej miłości niczego nie wiedzą i jej w sobie nie mają, bądź z powodów merkantylnych. Ale równie dobrze można założyć, że coś niedobrego zaczyna dziać się z miłością w chwili związania, zobowiązania, ślubowania. Jakby przestawała płynąć, pulsować. Jakby jej energia przestawała dopływać do serca, a kotłowała się gdzieś pod przeponą, bo miejsce przyjaźni, serdeczności, czułości, delikatności, wzajemnej troski i wyrozumiałości zajmuje z czasem twarde egzekwowanie potrzeb materialnych i seksualnych.

Czy małżeństwo, które w zamyśle powinno ludzi spajać we wspólnotę, aby było im łatwiej i radośniej, w rzeczywistości nie stało się węzłem, który odcina ich serca od miłosnej energii?

Małżeństwo jako energetyczny supeł – radzę zapamiętać i przemyśleć. Bo jakże wielu kwitnących i lekko stąpających po ziemi ludzi, tryskających energią i pełnych pomysłów na życie, po zawarciu związku małżeńskiego z roku na rok staje się coraz bardziej ociężałych, smutnych i bezwolnych.  

Chociaż piszę o chrzcie, zasygnalizowałem problem z funkcjonowaniem małżeństwa, ponieważ potrzebowałem przykładu. Zdaję sobie sprawę, że to, co mam do napisania na temat praktyki chrztu, wielu zdenerwuje, może zwłaszcza moich kolegów? Przejdźmy zatem do chrztu.

Praktyka udzielania chrztu zdradza, że sankcjonując nią prawo przymusu i przemocy jako skuteczniejsze od prawa miłości, które zawdzięczamy Bogu o imieniu JESTEM, Kościoły wciąż pozostają pod przemożnym urokiem Molocha. Powtarzamy bowiem stare wzorce i z pokolenia w pokolenie utrwalamy te same traumy, żłobimy w ludzkich sercach te same rany i wychowujemy ludzi, sparaliżowanych lękiem, zamiast wolne w działaniu Boże Dzieci. Przy czym zupełnie nie przemawia nam do wyobraźni ani nie zmienia naszego stosunku do prawa przymusu i przemocy fakt, że sami zostaliśmy ochrzczeni i dobrowolnie dajemy chrzcić nasze dzieci.

W powszechnym przekonaniu i nauczaniu chrzest jest świętem Kościoła i rodziny. Jakoś najmniej samego chrzczonego? Wszyscy się cieszą, że ochrzczony właśnie stał się członkiem grupy społecznej. Więc pytam, czy z racji urodzenia nie był?

Czyli, że co? Że został wchłonięty i odtąd może cieszyć się akceptacją Kościoła i rodziny? Przecież nie od dziś wiadomo, że to jest najważniejszy i w istocie najtragiczniejszy w skutkach powód braku wiary w samego siebie i w własne siły, także pewności siebie, czyli tak naprawdę wszystkiego, co prowadzi do samopotępienia, braku samoakceptacji, a często wręcz nienawiści siebie i życia.

Poza tym teologiczne znaczenie chrztu polega na śmierci starego Adama, czyli istoty ludzkiej, żyjącej przeszłością, lgnącej do mentalnych, emocjonalnych, duchowych i etycznych wzorców, którymi kierowały się poprzednie pokolenia, od Boga oddzielone swoim lękiem. Śmierć starego Adama to śmierć iluzji, że powielaniem schematów można cokolwiek pożytecznego zrobić z własnym życiem.

Woda chrztu jest obrazem krainy umarłych, z której wychodzi nowy Adam, istota ożywiona duchem Chrystusa. Nowy Adam nie ucieka w przeszłość, czyli w grzech, ale oczekuje spełnienia obietnicy zbawienia, więc z napięciem wypatruje przyszłości. Jest wyzwolony prawdą, bo odkrył Boży obraz w sobie, dlatego nie powiela starych wzorców. Działa samodzielnie na miarę swojego powołania, talentów, tęsknoty. Nie jest zanurzony w umyśle mas, które go poprzedzały, ale wynurzony. Wydobyty z podświadomości przez Chrystusa kroczy po wodzie, co jest obrazem świadomego życia i działania. To wcale nie oznacza, że gdy ulega swoim lękom, natychmiast znowu nie zaczyna tonąć.

Nowy Adam jest człowiekiem ufności i miłości, które utrzymują go na powierzchni dziejów, jego własnej historii życia i pozwalają samodzielnie stawiać kroki. Dlatego codziennie: 

– wychodzi z przeszłości i kroczy ku przyszłości;

– wychodzi z rodzinnego domu, aby założyć własny;

– wychodzi z lęku i uczy się zaufania;

– wychodzi z mentalnej potrzeby bycia chronionym i karmionym przez mamę, aby spotkać się z własną siłą;

– wychodzi spod władzy ojca, który składa dzieci w ofierze posłuszeństwa, aby samemu nauczyć się posłuszeństwa Bogu;

– wychodzi z zadomowienia, aby uczyć się życia na pustyni życia;

– wychodzi z utożsamiania się z grupą, jej tradycją, zwyczajami, wzorcami, aby szukać siebie;

– wychodzi, będąc brzydkim kaczątkiem, aby przez wszystkie doświadczenia zimy dożyć wiosny i stać się pięknym łabędziem.

Co z tym wszystkim robi kościelna wspólnota? Z jednej strony ogłasza triumf Boga nad grzechem człowieka i ubiera ochrzczonego w białe szaty nowego Adama, z drugiej strony zapobiegliwie komunikuje, że odtąd  obowiązuje go kościelny obyczaj, tradycja, dogmatyczna interpretacja tekstów biblijnych, czyli tkaniny życia.

W swej najgłębszej istocie chrzest jest dokładnie tym samym, co powołanie Abrahama. Nie tyle wyrażeniem zgody na opuszczenie rodziny, co jest między innymi obrazem mentalnego rozstania się z tradycyjnymi wzorcami kulturowymi i religijnymi, ile wręcz przymuszeniem do wyjścia. Bóg o imieniu JESTEM składa obietnicę powodzenia i spełnienia pragnień, związanych z życiem. 

Błogosławieństwo Abrahama, które Jezus z Galilei przekazał nie tylko dorosłym, ale także małych dzieciom, jest najważniejszą treścią obietnicy chrztu, udzielanego przez Kościół. Chrzest jest Bożym powołaniem do wyjścia i słowem obietnicy, rozwiązującym wszystkie węzły zależności, zobowiązań i ślubów z przeszłości. Więc jakim prawem, albo dla jakich celów, Kościół wykorzystuje chrzest do zawiązania węzła, uzależniając ochrzczonego od kontrolowanej przez siebie rodziny? 

Dać ochrzcić własne dziecko oznacza zrzec się wobec niego prawa własności i prawa do decydowania o jego życiu. Przed zanurzeniem w wodzie (względnie polaniem wodą) Ksiądz zabiera rodzicom dziecko, aby oddać im już nie ich, ale Bożą Córkę i Bożego Syna. Dotąd to było ich dziecko, odtąd nazwane Bożym imieniem otrzymuje prawo do bycia sobą, życia na miarę swej istoty i rozwijania własnego powołania. Chrzest oznacza, że ustaje rodzicielskie i jakiekolwiek inne prawo przymusu i przemocy. Ochrzczony zostaje powierzony biologicznym rodzicom na wychowanie, które pod żadnym pozorem nie może polegać na wykonywaniu woli Molocha! JESTEM stoi bowiem odtąd po stronie swojego Dziecka i chroni je przed wyniszczającymi oczekiwaniami i żądaniami ludzkich stereotypów, apoteozujących prawo silniejszego.

Uświadommy sobie wreszcie, że chrzest jest doświadczeniem duchowym, inicjującym w świadome, odpowiedzialne i samodzielne życie, którego przesłaniem jest zbawienie, czyli również poprawa jakości życia. Chrzest ze swojej istoty ma znaczenie terapeutyczne, inaczej nie miałby sensu. Również historyczny Jezus, który ogłaszał zbawienie i nauczał mądrości, powszechnie słynął jako terapeuta, rozwiązujący mentalne, emocjonalne i duchowe węzły.

Do terapeutycznych celów chrztu między innymi można zaliczyć:

– oddzielenie od rodziny i zabezpieczenie przed matczynym zawłaszczeniem oraz ojcowskim roszczeniem do decydowania;

– usamodzielnienie, aby człowiek nie czuł się zależny od struktur, instytucji  i pomocy innych;

– zapewnienie o Bożym błogosławieństwie, które jest jedynym oparciem i gwarancją bezpieczeństwa;

– wyprowadzenie z symbolicznego żywiołu wody, czyli z energii tzw. gadzich, zimnych emocji, którymi są: lęk, bezsilność, rozpacz, żal, smutek, zazdrość, niepewność, nienawiść, chciwość, chęć zemsty; 

–  zmotywowanie człowieka do tego, aby nie tylko chciał, ale też realizował, czyli podejmował samodzielne kroki ku przyszłości, zamiast tkwił w starych wzorcach mentalnych i emocjonalnych; 

– podniesienie bezsilnego człowieka z łóżka, w którym chciałby przetrwać życie z przysłowiową kołdrą na głowie; chodzi o to, że życiowa energia ludzi, którym nie udało się wyjść z wody, utknęła pod przeponą i nie napełnia serca ciepłymi emocjami, więc często wpadają w depresję;

– odwrócenie od przeszłości i osadzenie w TERAZ; chodzi o to, że tzw. ludzie wody pożądliwie pragną tych samych przyjemności, znanych im z przeszłości, więc często mają problemy z uzależnieniami; bywają otyli, zwłaszcza od przepony w dół; miewają problemy z krążeniem, trawieniem i natlenieniem.

Niestety chrzest wodą stał się węzłem życiowej energii. Skutek jest mniej więcej ten sam, jak po zawiązaniu życiowej energii węzłem małżeńskim. Kolejne pokolenia kwitnących i lekko stąpających po ziemi ludzi, tryskających energią i pełnych pomysłów na życie, z roku na rok stają się ociężałe, obolałe, chore, smutne i bezwolne. 

Chrzest został przykazany Kościołowi, aby rozwiązywał nim wszystkie węzły, w jakich tkwią Boże Dzieci, tymczasem Kościół z lęku o swoją przyszłość oraz instytucjonalną integralność, wykorzystuje go do tworzenia energetycznego węzła, czym od siebie uzależnia. W efekcie zamiast przeżywać niepowtarzalną przygodę życia sam na sam z żywym Bogiem, większość Bożych Dzieci umiera z lęku przed konsekwencjami samodzielnego życia.

Gdzie podziała się najlepsza część Bożej obietnicy chrztu, która brzmi: Nie bój się, bo jestem z Tobą i będą cię strzegł wszędzie, dokądkolwiek pójdziesz?  

2 odpowiedzi na “Chrzest”

  1. Dzięki za miłe słowo. Chętnie przyjechałbym do Szczecina, ale jak z Januszem w Koszalinie, chociaż kolegą, tak z Sikorami, ciężko zacząć na ten temat rozmawiać. Prawdopodobnie jestem nieprzewidywalny w ich mniemaniu i niebezpieczny. I pomyśleć, że w okresie Reformacji Pomorze było awangardą duchową 🙂 Pozdrawiam.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

cztery × dwa =