Ociemniali przychodzimy na świat, aby stać się widzącymi – rozmyślanie na 2 sierpnia

Gdy przechodził, zobaczył człowieka niewidomego od urodzenia. Zapytali Go Jego uczniowie: Rabbi, kto zgrzeszył, on czy jego rodzice, że urodził się niewidomym? Jezus odpowiedział: Ani on nie zgrzeszył, ani jego rodzice, ale stało się tak, aby w nim objawiły się dzieła Boga. Dopóki jest dzień, powinniśmy wykonywać dzieła Tego, który mnie posłał. Przychodzi noc, gdy nikt nie może działać. Dopóki jestem na świecie, jestem światłością świata. Gdy to powiedział, splunął na ziemię, zrobił błoto ze śliny i pomazał nim oczy niewidomego. Polecił mu też: Idź i obmyj się w sadzawce Siloam (co znaczy Posłany). Odszedł więc, obmył się i wrócił jako widzący. A sąsiedzi i ci, którzy go przedtem widywali żebrzącego, mówili: Czy nie jest to ten, który siedział i żebrał? Jedni mówili: To jest on, inni: Nie, ale jest do niego podobny. On zaś powiedział: To ja jestem.

J 9, 1-9

W Ewangeliach zapisanych jest wiele opowiadań, z których dowiadujemy się, że Jezus był skutecznym lekarzem, znającym przyczyny chorób i skutecznie uzdrawiającym między innymi dlatego, że stosował metody zawsze najodpowiedniejsze dla chorych.

W moim przekonaniu oglądanie uzdrawiającego Jezusa warto rozpocząć od opowiadania z Ewangelii Jana. Może nie jest ono najważniejsze, niemniej na pewno przedstawia pełny obraz Jezusa jako terapeuty i Zbawiciela. Wartością dodaną opowiadania jest dość precyzyjna wizja chrześcijańskiego doświadczenia religijnego, która przyświecała autorowi.

Zapraszam więc do refleksji, która być może dla niektórych będzie nowa  i odkrywcza – przynajmniej mam taką nadzieję. Być może pomoże również przemyśleć niektóre aspekty życia. Otóż na samym początku napisane jest, że Jezus zobaczył tego człowieka. W języku polskim tego nie słychać, ale w języku greckim zostało użyte słowo, które oznacza, że Jezus oglądał tego człowieka nie zewnętrznymi oczami, ale spojrzał na niego od wewnątrz, spojrzał w jego istotę. I co tam zobaczył? Ciemność.

Punktem wyjścia w procesie poznawania Jezusa, definiowania duchowości i wreszcie rozumienia choroby jest wewnętrzna ciemność, z którą przychodzimy na świat. Z tym się nie dyskutuje. To warunek wstępny początku ziemskiej historii każdej duszy. Rodzimy się ociemniali.

1. Widzieć do środka siebie, do swej istoty  

Opisany przez ewangelistę człowiek nie widzi. Jednak nie dlatego jest ociemniały, że jego oczy są nieaktywne. On nie widzi ponieważ jest w nim jakaś nie odkryta ciemność, jakaś noc, z która przyszedł na świat. Przynajmniej tak to wygląda zewnętrznie. Dlatego uczniowie pytają: Jezu, kto zgrzeszył? On czy rodzice, że się ślepy urodził? I teraz Jezus odpowiada bardzo charakterystycznie dla swojego sposobu rozumienia choroby i zdrowia, a w istocie duchowości: Ani on nie zgrzeszył ani rodzice, ale żeby w nim objawiły się Boże dzieła  

W nim!

W tekście greckim zostało użyte sformułowanie, które wpierw należy tłumaczyć jako „w nim”. Dopiero gdy w tym człowieku dokonają się Boże dzieła i w nim coś się zmieni, wtedy to stanie się widoczne również na zewnątrz.

Mamy więc pierwszą ważną myśl, a mianowicie, że wszystko zaczyna się od tego, co jest w człowieku i od zmiany, która musi się stać udziałem człowieka. Wewnętrzna zmiana – z niej rodzi się potem zewnętrzna nowa jakość. Ten człowiek tak długo nie będzie widział, póki nie nauczy widzieć jak Jezus: do środka, do swojej istoty, do samego siebie.

Dzieło Boże musi zatem objawić się w nim. Jakie to będzie dzieło? Jakiej natury, jakiej istoty?

To widać po kolejnych kapitalnych szczegółach narracji. Zauważmy więc, że Jezus nakłada na oczy ociemniałego nakłada ślinę, która jest zmieszana z prochem, tworząc błoto. Ten człowiek nie widzi, ale inne zmysły ma bardziej aktywne. Istotny na pewno jest zmysł dotyku. Jezus komunikuje się z wnętrzem tego człowieka, dotykając oczu, które są ślepe. Przez zmysł dotyku komunikuje mu, że to, co najwłaściwsze, co istotne, będzie się teraz działo przez poczucie ziemi, a w domyśle rozpoznanie, że on sam jest ziemią.

Są takie piękne słowa, zapożyczone z języka łacińskiego, które tłumaczą ów terapeutyczny proces. Warto pamiętać, że jednocześnie opisują uniwersalne doświadczenie religijne i duchowe, przedstawione w tej narracji. Te słowa pomogą uzmysłowić sobie jego istotę. Otóż w j. hebrajskim jest tak, że adam w pierwszym rzędzie nie jest imieniem, ale rzeczownikiem, oznaczającym istotę stworzoną z ziemi. Adam to adamita, czyli ziemianin, ulepiony z ziemi. Po polsku mamy tak samo: z ziemi jest człowiek, czyli ziemianin.

Język łaciński również posługuje się podobną rodziną słów: homo, humanum, humanushumus – z ziemi. Ale, uwaga, w języku łacińskim mamy kolejne słowa, które pokazują przemianę, która dokonała się w bohaterze (oczywiście wtórnym, bo pierwszym zawsze jest Jezus) tej narracji. Ten człowiek musi mianowicie zacząć patrzeć w siebie. Czyli w  co? Oczywiście w swoją ziemię, w swoją adamiczność. W to, że jest ziemianinem.

Co to oznacza? Człowieku, zgódź się na siebie! Pojednaj się sam ze sobą. Zrozum, że to, iż jesteś stworzony z ziemi to jest wartość. Nie pomniejszaj się. Nie próbuj się poniżać. Odszukaj raczej w tym, co jest twoim humusem, twoją ziemią, twoją istotą, prawdę o sobie. Jak zobaczysz prawdę, zaczniesz widzieć wewnętrznie, zobaczysz także świat na zewnątrz, w prawdzie. Zaczniesz widzieć! Wpierw musisz jednak odnaleźć coś bardzo ważnego w sobie! Musisz w sobie odnaleźć Boga. Boży obraz w sobie musisz odnaleźć! Jesteś stworzony na Boży obraz. I w nim zapisana jest prawda o tobie. Odkryj ją! Nie szukaj siebie na zewnątrz, w świecie, ale w sobie!

2.  Przez humus (ziemię) i humilitas (pokorę) doświadczysz oświecenia

Wszyscy, którzy mamy zdrowe oczy, często jesteśmy ślepi. Dlaczego? Ponieważ szukamy samych siebie na zewnątrz, w tym świecie. Nie weszliśmy w siebie, nie zaczęliśmy widzieć siebie od wewnątrz, od swojej istoty. Samych siebie nie znamy, żyjemy w kłamstwie, oszukujemy się. Jesteśmy ślepi, chociaż widzimy zwodniczym zmysłem wzroku. Jezus mówi: jeżeli wejdziesz w siebie i zaczniesz widzieć siebie w prawdzie, wówczas ta prawda cię wyzwoli! Odnajdziesz prawdę o sobie, swoją istotę w Bożym obrazie, czyli w Bogu. Zaczniesz żyć sobą. Rozpoczniesz życie zgodne ze swoim potencjałem. Będziesz się rozwijał. Staniesz się Bożym dzieckiem, w pełnym tego słowa znaczeniu. Zaczniesz widzieć.

Człowiek, grzebiący w ziemi, staje się humilitas. To jest kolejne słowo łacińskie. Humilitas to pokora. Czym jest pokora? Pokora to jest właśnie umiejętność widzenia samego siebie w prawdzie. Nie wywyższam się, bo znam swój potencjał, ale nie daję się też poniżyć.

Człowiek, który doświadczył humilitas, czyli pokory, na samym końcu duchowego procesu staje się człowiekiem humoru. Humor to kolejne słowo-klucz, które wyzwala z ciemności. Człowiek humoru jest zdystansowany do siebie i swojego znaczenia. O człowieku ze zdrowym dystansem do siebie można powiedzieć, że stał się oświeconym, bo zaczął widzieć. Widzi przez siebie, przez swoją istotę. Świat widzi jak Mistrz z Galilei od wewnątrz. I już wszystko wie o sobie i o świecie. Jest uzdrowiony, zaczyna widzieć.

Człowiek opisany w ewangelii przeżył ów proces. W związku z czym na pytania sąsiadów: „kim on jest?” odpowiada: „Ego eimi”. Wypowiada zatem najważniejsze słowa: „ja jestem”. Dlaczego przedtem był ślepy?  Bo nie potrafił powiedzieć ego eimi, nie potrafił powiedzieć „ja jestem”.  Od urodzenia nie wiedział kim jest. Nie zgadzał się na samego siebie, na swoją istotę, na swoje życie. Pomniejszał się, więc był ślepy.

Dzięki Jezusowi pogrzebał w humusie, poszukał w swojej ziemi, w swoim człowieczeństwie, swojej adamiczności właściwego słowa, które tworzy na nowo i uzdrawia. Dzięki temu odnalazł samego siebie, docenił się, zaczął się kochać i szanować. Odnalazł drogę swojego powołania i odtąd mówi: ja jestem.

I to znowu jest myśl, która związana jest z tekstem. Ów człowiek miał obmyć swoje oczy w sadzawce Posłany. Miał zatem odkryć swoje posłanie, swoje powołanie. W tej sadzawce ostatecznie odzyskał wzrok, odkrył bowiem do czego stworzył go Pan Bóg. I zaczął widzieć. Objawiły się dzieła Boże w nim.

Kimkolwiek jesteś, życzę Ci, abyś drogę życia i powołanie odkrył w swej istocie, która ukryta jest w tobie i jest Bożym obrazem, według którego zostałeś stworzony. Poszukaj w sobie. Dobrze poszukaj w swoim humusie. Znajdziesz siebie w Bogu, zaczniesz widzieć, doświadczysz cudu oświecenia, uzdrowienia. Z radością wyznasz: Jestem zbawiony.

Niech Pan Bóg w tym Ci błogosławi!

Amen.

Jakby młodym winem upici – rozmyślanie na Zesłanie Ducha Świętego

A gdy nadszedł dzień Zielonych Świąt, byli wszyscy razem na jednym miejscu.I powstał nagle z nieba szum, jakby wiejącego gwałtownego wiatru, i napełnił cały dom, gdzie siedzieli. I ukazały się im języki jakby z ognia, które się rozdzieliły i usiadły na każdym z nich.I napełnieni zostali wszyscy Duchem Świętym, i zaczęli mówić innymi językami, tak jak im Duch poddawał. A przebywali w Jerozolimie Żydzi, mężowie nabożni, spośród wszystkich ludów, jakie są pod niebem; Gdy więc powstał ten szum, zgromadził się tłum i zatrwożył się, bo każdy słyszał ich mówiących w swoim języku.I zdumieli się, i dziwili, mówiąc: Czyż oto wszyscy ci, którzy mówią, nie są GalilejczykamiJakże więc to jest, że słyszymy, każdy z nas, swój własny język, w którym urodziliśmy się?Partowie i Medowie, i Elamici, i mieszkańcy Mezopotamii, Judei i Kapadocji, Pontu i Azji, Frygii i Pamfilii, Egiptu i części Libii, położonej obok Cyreny, i przychodnie rzymscy, Zarówno Żydzi jak prozelici, Kreteńczycy i Arabowie – słyszymy ich, jak w naszych językach głoszą wielkie dzieła Boże.Zdumieli się wtedy wszyscy i będąc w niepewności, mówili jeden do drugiego: Cóż to może znaczyć?Inni zaś drwiąc, mówili: Młodym winem się upili. Na to powstał Piotr wraz z jedenastoma, podniósł swój głos i przemówił do nich: Mężowie judzcy i wy wszyscy, którzy mieszkacie w Jerozolimie! Niech wam to będzie wiadome, dajcie też posłuch słowom moim.Albowiem ludzie ci nie są pijani, jak mniemacie, gdyż jest dopiero trzecia godzina dnia,Ale tutaj jest to, co było zapowiedziane przez proroka Joela:I stanie się w ostateczne dni, mówi Pan, że wyleję Ducha mego na wszelkie ciało I prorokować będą synowie wasi i córki wasze, I młodzieńcy wasi widzenia mieć będą, A starcy wasi śnić będą sny; Nawet i na sługi moje i służebnice moje Wyleję w owych dniach Ducha mego I prorokować będą i uczynię cuda w górze na niebie, I znaki na dole na ziemi, Krew i ogień, i kłęby dymu. Słońce przemieni się w ciemność, A księżyc w krew, Zanim przyjdzie dzień Pański wielki i wspaniały.Wszakże każdy, kto będzie wzywał imienia Pańskiego, zbawiony będzie” (Dz 2,1-21).

Jakież to cudowne doświadczenie, móc słuchać kogoś, kto zrozumiałym językiem przekazuje dobrą wiadomość, która całkowicie odmienia życie. Znasz to uczucie? Nagle jakby z horyzontu życia chmury znikły w jednej chwili, a w serce wlewa się fala radości.

Jeśli miarą wylania Ducha jest zdolność porozumiewania się zrozumiałym językiem i przekazywania dobrych wiadomości, które zmieniają życie, czy obficiej nie został wylany na autorów dobrej literatury albo np. ostatnio popularnych poradników psychologicznych, aniżeli na kościelnych mówców, którzy często posługują się absolutnie niezrozumiałym językiem?

Słuchasz ich, słowa jakby znasz, ale całkowicie nie rozumiesz, jaki mają związek z Twoim życiem, problemami, pytaniami. Nie komunikują Ci niczego, co radykalnie zmieniłoby Twoją życiową sytuację i uczyniło Cię lekkim i radosnym.

Tego muszą uczyć się wszyscy mówcy, jednak my, którzy mamy opowiadać o dobrym zakończeniu wszystkich ludzkich problemów i pomagać innym pozbyć się lęku, powinniśmy cechować się szczególną postawą, a mianowicie żyć i mówić, jakbyśmy upili się młodym winem. Zresztą nie ma co ukrywać, że ten rodzaj radosnego życia i budowania relacji cechuje każdego, na kogo Bóg wylał swego Ducha.

1. Duch języka  

Pomiędzy opowiadaniem o budowniczych wieży Babel i opowiadaniem o Zesłaniu Ducha Świętego można odczuć niepokojące napięcie. W świadectwie jednego i drugiego Bóg miesza języki. Zatem działanie Boga w obu narracjach jest takie samo i nawet skutki te same, tymczasem w doświadczeniu uczestniczących ludzi i w ludzkiej historii dzieje się coś absolutnie różnego. Dostrzegając to napięcie, bądźmy pokorni wobec nieograniczonych możliwości działania Boga, który zawsze kieruje się tym samym celem, a mianowicie zbawieniem ludzi, czyli naszą radością, pokojem i pomyślnością.

Nie potrafimy tak niuansować, dlatego bardzo często wydarzenia i doświadczenia, w których uczestniczymy, oceniamy wyłącznie po zewnętrznych i widzialnych okolicznościach, nie potrafiąc dostrzec, że skutki mogą być różne mimo pozornego podobieństwa.

W Babilonie pomieszanie języków uratowało ludzi przed śmiercią, która byłaby konsekwencją pychy. Na skutek technologicznego rozwoju doprowadzili bowiem cywilizację do momentu krytycznego, którym jest czynienie swojego imienia sławnym na całej ziemi. Energię wspólnego działania skumulowali do poziomu, zagrażającego życiu, co między innymi na pewno wydarzyło się za dni Noego albo w krainie Sodomy i Gomory.

Pycha zawsze prowadzi do śmierci. Wpierw pojawia się pierwszy poziom zła, którym jest pycha sama w sobie. Jeśli nie zostanie powściągnięta, wówczas energia pychy zaczyna kumulować się w postać pychy zbiorowej. Wtedy już zaczyna dziać się naprawdę źle, jednak to i tak nie oznacza jeszcze tego poziomu cierpień, zniszczenia i totalnej degrengolady człowieczeństwa, który jest dziełem zbiorowej pychy religijnej.

Gdy lud, zjednoczony wspólnym dziełem, postanawia działać dla swojej chwały, wnet musi wydarzyć się tragedia. Właśnie przeżywamy taki moment polskiej historii, którego katalizatorem jest tzw. pandemia wirusa, wymagający od nas zrozumienia, że jeśli dalej będziemy pompować balon pychy o charakterze narodowo-religijnym, wnet doprowadzimy do katastrofy, cierpienia, łez, bólu i śmieci.

Dożyliśmy niebezpiecznego poziomu pychy, tworzonej przez polityków i niektórych biskupów rzymskokatolickich, w którym jeden język ma nas uratować przed złym światem i niebezpieczeństwem skutków pandemii. Narracja z religijnym podtekstem zmierza do mentalnego odcięcia od reszty, zbudowania bezpiecznego muru i na koniec wysokiej wieży polskiej chwały.

Ponieważ Bóg kocha wszystkich ludzi, więc zanim sami zafundujemy sobie ostateczne nieszczęście pomiesza nam języki. Doprowadzi do sytuacji, w której dla naszego dobra przestaniemy budować wieżę chwały polskiego imienia, i pozbawi ziemi, którą ponoć zamieszkujemy na mocy wiecznego i nienaruszalnego prawa. 

Miłujący Bóg pomiesza nam języki, czym uratuje nas przed skutkami narodowo-religijnej pychy. Uniemożliwiając porozumienie i wspólne działanie,   rozbije zaślepioną wspólnotę, zmierzającą do śmierci. Chyba, że przemówi nam do wyobraźni opis zesłania Ducha i zamiast budować pyszną wieżę narodowej chwały z radością damy się obdarować Duchem Jezusa, w którym dobro wszystkich ludzi jest wartością najważniejszą. 

Gdy zstępuje Duch, zawsze dzieje się coś ważnego w sferze języka, czyli komunikacji i jej skutków. Co prawda zewnętrznie widać zawsze to samo, czyli to, że każdy zaczyna mówić innym językiem. Skutkiem tego w wewnętrznej sferze ducha ludzie pyszni i dbający o własną chwałę tracą zdolność tworzenia wspólnoty, zaś ludzie, oczekujący chwały Bożej, zaczynają się do siebie zbliżać i wzrastać w mądrości.

Posługując się uproszczonym obrazem można powiedzieć, że pysznym ludziom Duch języki zawiązuje, a pokornym rozwiązuje. W jednym i drugim wypadku dochodzi do zindywidualizowania wypowiedzi, tyle tylko że pyszni przestają się rozumieć, a oczekujący Bożej chwały rozumieją się coraz lepiej, ponieważ mówią nie dla swojej chwały, ale z miłością i empatią.

2. Język Ducha

Przed laty zrozumiałem, a było to doświadczenie wstrząsające i decydujące o dalszej drodze życia, że mówców można podzielić na trzy grupy.

Pierwsza grupa mówców kocha własny głos. No cóż, żałujmy ich słuchaczy, bo chrząkania, wycia, popisów oratorskich, mentorskiego tonu słuchać nie sposób.

Druga grupa mówców kocha treść swoich przemyśleń, czyli to, co ma do powiedzenia. No cóż, słuchaczy tych mówców żałujmy tym bardziej, ponieważ są poddawani inteligentnej indoktrynacji i mentalnemu programowaniu. Idea ponad wszystko.

Trzecia  grupa mówców kocha tych, do których mówi. Koniec żałowania, przecież chcemy być wśród nich. Niechże wreszcie na tej ziemi ktoś nas kocha, a nie udaje, popisuje się, manipuluje nami i nas wykorzystuje. Niechże wreszcie ktoś posługuje się słowami, których źródłem jest serce, czyli czysta miłość.

W Święto Zesłania Ducha Świętego przyswójmy sobie biblijną mądrość, że duch języka decyduje o tym czy język jest z ziemi, czy z nieba; z litery czy z Ducha; z pychy czy z pokory, dla ludzkiej chwały czy na chwałę Boga.

W efekcie Duch języka jest katalizatorem zmian, wiodących do nieszczęścia albo szczęścia. Warto więc słuchać mówców. To naprawdę tak nie działa, jakbyśmy naiwnie chcieli, że słowa zawsze znaczą to samo, ponieważ wspólnie są stworzone przez literę i ducha.

Gdy duch języka jest pyszny, litera działa jak sprawny zabójca ludzkiego ducha. Wtedy Duch Boga zawiązuje język mówcy, aby nie doszło do tragedii. Duch zawsze działa dla naszego dobra, więc gdy duch języka jest radosny i pełen miłości do słuchaczy, wówczas każda litera (głoska) służy zbawieniu i szczęśliwemu życiu. Takiej mowy chce się słuchać, ponieważ język mówcy jest rozwiązany, żeby mogła objawiać się Boża chwała w ludzkim życiu.

Słuchajmy zatem mówców i pamiętajmy, że absolutnie wszystkich dotyczy ta same reguła. Naprawdę nie tylko księży, bo także polityków, nauczycieli, naukowców, lekarzy, no i oczywiście życiowych partnerów. 

A już zwłaszcza Rodzice, uważajcie na to, jak mówicie. Przysłuchujcie się też swoim słowom i uczcie się zwracać do dzieci w duchu języka naszego Mistrza z Galilei. Słowa same nie decydują o porozumieniu i wspólnocie, ale ich duch, który ma być duchem radości, miłości i wolności. Nie dziwcie się, że dzieci zamykają się przed Wami i odcinają od rodzin, skoro duch Waszego języka służy Waszej chwale i w domyśle chwale rodziny. Dzieje się wtedy to samo nieszczęście, co w Babel.

Macie posługiwać się językiem Bożego Ducha, służącym Bożej chwale w ludzkim życiu. Błogosławionym efektem posługiwania się językiem Jezusa, bo tak można ów język nazwać, zawsze będzie wspólnota przyjaciół Jezusa, chwalących Boga wolnym, twórczym, i radosnym życiem.

Wydarza się prawdziwy cud. Każdy do każdego zwraca się zrozumiałym językiem, którym nie próbuje osiągnąć niczego dla swojej chwały, więc nikt nikogo się nie boi.

Rodzice, potraficie sobie wyobrazić Wasze dzieci, zachowujące się tak swobodnie i radośnie, jakby upiły się młodym winem, tylko dlatego, że rozmawiacie z nimi językiem Jezusa?

Księża, potraficie sobie wyobrazić słuchaczy, wychodzących z kościołów z taką radością, jakby na weselnej uroczystości upili się młody winem, lekko i radośnie pozdrawiających wszystkich ludzi dobrą wiadomością? Tylko, czy potraficie posługiwać się językiem Jezusa?

Politycy, naprawę chcecie katastrofy i cierpienia ludzi, którym służycie? Nie moglibyście wreszcie przestać używać języka budowniczych wieży Babel i pokornie poprosić o dar języka Mistrza z Galilei, którym zwłaszcza w Polsce z aktorską wprawą wycieracie sobie buzie, ale w Jego duchu mówić nie chcecie?

Najwyższy czas, abyśmy pozwolili Bogu napoić się winem Ducha i zaczęli zwracać się do siebie językiem miłości.

Amen.

Słowo staje się ciałem – rozmyślanie na 24 maja

Oto idą dni – mówi Pan – że zawrę z domem izraelskim i z domem judzkim nowe przymierze. Nie takie przymierze, jakie zawarłem z ich ojcami w dniu, gdy ich ująłem za rękę, aby ich wyprowadzić z ziemi egipskiej, które to przymierze oni zerwali, chociaż Ja byłem ich Panem – mówi Pan, lecz takie przymierze zawrę z domem izraelskim po tych dniach, mówi Pan: Złożę mój zakon w ich wnętrzu i wypiszę go na ich sercu. Ja będę ich Bogiem, a oni będą moim ludem. I już nie będą siebie nawzajem pouczać, mówiąc: Poznajcie Pana! Gdyż wszyscy oni znać mnie będą, od najmłodszego do najstarszego z nich – mówi Pan – Odpuszczę bowiem ich winę, a ich grzechu nigdy nie wspomnę”.     Jr 31,31-34  

Studentom teologii mówię: Co z tego, że poznacie technologię interpretacji biblijnych tekstów, jeśli zapisane w nich słowa nie będą dla was Słowem Boga, stwarzającym was na nowo? Gdy rozbierzecie każdy fragment na drobne elementy, będziecie znać całą historię, intencję powstania, cokolwiek, co przynależy do dziejów tej wyjątkowej literatury, czy pomożecie tym człowiekowi, który nie radzi sobie z lękami, jęczy z bólu, wita ze śmiercią, rozpacza po stracie pracy? Jeśli tylko tym chcecie się zajmować, pomimo tego, że powinniście robić to najlepiej, jak to jest możliwe, jesteście niewolnikami litery, bojącymi wzbić się na orlich skrzydłach wysoko ponad szczegóły tekstu, aby zachwycić się pięknem tkaniny życia, utkanej przez Ducha.

Musicie nauczyć się pracować, jak Wiedźma, która swoje ubrania pierze w rzece życia, aby na nowo zobaczyć splot. Musicie umieć odróżniać wątek i osnowę, bo ludzkiemu życiu trzeba przywracać wartość i godność. Najpierw w tekście musicie wyprać tkaninę własnego życia. Gdy poczujecie kontakt z mądrością i nauczycie się patrzeć na człowieka od środka, gdzie on sam boi się zaglądać; gdy będziecie pewni, że każdym słowem prostujecie go, podnosicie, leczycie, pomagacie się uśmiechnąć, dopiero wtedy macie prawo uważać, że zinterpretowaliście tekst, jak chce tego Mistrz z Galilei.

Musicie nauczyć się pracować, jak szaman. Podróżując na lekkich tchnieniach Ducha musicie unieść się ponad tekst w niebieski, górny świat, aby poznać przyczynę bólu i łez na ziemi, chorób i cierpienia. Szybujcie wysoko. Nie bójcie się syntezować, pamiętając o szczegółach. Nie bójcie się Ducha, który porwie was ponad siódme niebo. Tego wszystkiego dowiecie się z tekstu, jeśli kurczowo nie będziecie trzymać się litery. Dopiero wtedy możecie powrócić do ludzi, aby ich uzdrowić, uszczęśliwić, uczynić ich życie weselną ucztą. Interpretując biblijne teksty, musie czuć odpowiedzialność za pojedynczego człowieka i za ludzką wspólnotę. Jeśli boicie się tej podróży, nie mówcie nic o swoim powołaniu, nie nazywajcie się prorokami, nie próbujcie udawać, że się znacie. 

Po prostu Słowo musi stawać się ciałem i tylko to się liczy. Nigdy nic bardziej się nie liczyło. Tak było w czasach Mojżesza, Jeremiasza i w grocie narodzenia Jezusa. To każdego dnia musi dziać się w gabinecie człowieka, który czuje się powołany do interpretacji biblijnych tekstów.

1. Jezus jest Słowem, które odświętnia smutny świat

Wtedy Słowo opuszcza kamienne tablice i przestaje być skamieliną historii Izraela, pod ciężarem której kamienieją ludzkie serca, zmuszane do niesienia ciężarów ponad siły. Pojawiają się pierwsze oznaki wiosny. Ludzie, gdziekolwiek żyją na błękitnej planecie, prostują się, podnoszą głowy i zaczynają uśmiechać. Wtedy Słowo znika z białych kart Biblii i przestaje straszyć bielą grobów, do których słuchaczy swoimi interpretacjami wrzucają hipokryci i obłudnicy, udający Bożych i duchowych ludzi. 

Słowo tak długo jest nieznośnym ciężarem, sprowadzającym w ludzkie życie smutek i cierpienie, jak długo trzeba po nie sięgać do księgi, w konsekwencji przypominać sobie jego treść i przystosowywać życie do jego znaczenia. Wtedy pozostaje kamienną tablicą, codziennym ciężarem, który pomimo szczerej miłości do Boga i autentycznego pragnienia, żeby pozostać Bogu wiernym, mimo wszystko po jakimś czasie chce się zrzucić, ponieważ pozbawia oddechu, pogody ducha, lekkości bycia.

Świetnie to widać po tzw. pobożnych, którzy Biblii nie wypuszczają z rąk i na podorędziu zawsze mają jakiś jej fragment, odpowiedni niemal na każdą okazję. Odnalezienie w nich lekkości, radości, uśmiechu, graniczy z cudem. Często im są pobożniejsi, to jest niosący większy ciężar Słowa na swoich barkach, tym bardziej chorują i cierpią. Nie znajdziesz ich wśród tańczących, biesiadujących, w zadowoleniu i z przyjemnością spożywających swój chleb. Do tego stopnia są zmęczeni pobożnością, to znaczy noszeniem ciężaru Słowa, że każdego napotkanego gotowi są obdzielić jego częścią. Tak rozprzestrzenia się pomiędzy ludźmi prawdziwy wirus nieszczęścia, religia Słowa, wyrytego na kamieniach i zapisanego na papirusowych kartach, która prędzej czy później sprowadza zmęczenie, chorobę i śmierć.

Dopiero, gdy Słowo staje się ciałem, o czym pisze Jeremiasz: „Złożę mój zakon w ich wnętrzu i wypiszę go na ich sercu. Ja będę ich Bogiem, a oni będą moim ludem. I już nie będą siebie nawzajem pouczać, mówiąc: Poznajcie Pana!” ciężar nie do uniesienia zamienia się w odświętna szatę, a kamienne stągwie, przechowujące religijne obowiązki, zostają napełnione winem radości i wesela, jak w Kanie Galilejskiej.

Jeremiesz pisał o Jezusie, czyli o Słowie, które stało się ciałem. Słowie, które nie potrzebuje kamiennej tabliczki ani papirusowej karty, aby działać, stwarzać na nowo, zmieniać, odświętniać smutny świat. Jednak jego prorocka perspektywa jest szersza i dosięga każdego z nas. W duchu Jezusa jest bowiem nie tylko możliwe, ale wręcz pozostaje znakiem nowego przymierza, które Bóg zawarł z każdym człowiekiem, zapisanie Słowa w sercu.

W duchu Jezusa jest możliwe działanie Słowa, które nie potrzebuje księgi, żeby odświętnić ludzkie życie. W duchu Jezusa jest możliwe duchowe doświadczenie lekkości i radości bycia, przypominające weselną ucztę. W duchu Jezusa jest możliwe chrześcijaństwo bez księgi.

2. Ucieleśnione Słowo jest Miłością  

Gdy biblijny tekst stanie się teksturą Twego wnętrza, dzięki któremu poznasz  wszystkie skarby swojego JESTEM, dopiero wtedy poczujesz się religijnym człowiekiem. Religia, ale nie udawana, która pozostaje ciężarem nie do uniesienia, tylko ta prawdziwa, będąca doświadczeniem gry, śpiewu i tańca, zaczyna się z chwilą, w której Słowo staje się Twoim ciałem, Twoją osobą, Twoim życiem.

Jeśli Słowo pozostaje wątkiem codzienności, wówczas działanie jest tylko osnową. Tkanina życia jest mocna, kolorowa, zachwycająca. Jak długo Słowo jest zewnętrzne i musisz po nie sięgać, żeby dostosowywać do niego życie, tak długo Twoje działanie jest wątkiem, a Słowo tylko osnową. Tkanina życia rozchodzi się, drze na kawałki, powstają dziury.

Cud zawsze wydarza się w ten sam sposób: Rodzi się Miłość! Odtąd nie są potrzebne prawa, reguły, zasady i normy, zapisane na kartach Biblii. Pewnie, że możesz z niej korzystać, a nawet powinieneś, jednak przestaje być zewnętrznym probierzem. W Twoim sercu jej słowa stają się jednym Słowem, tym najważniejszym, które pomaga, leczy i uszczęśliwia, zbawia po prostu. Stają się wiecznym Słowem Miłości.

Wtedy przestajesz mówić, bo po co, skoro kochasz? Odtąd żyjesz z miłości, miłością i dla miłości. Twoje życie i codzienne działania stają się Twoim słowem, Twoim świadectwem. Wcielone Słowo Miłości uczyniło Cię swoimi ustami i przemawia bez słów.

Nie zapominaj, że prawdziwa Miłość nie potrzebuje słów!

Pamiętaj, że Boża Miłość najpełniej objawiła swoją chwałę na krzyżu Jezusa, w momencie Jego śmierci, gdy zamilkł.

Gdy usta milkną, serce staje się poetą i z tkaniny cichego życia zaczyna tworzyć najpiękniejszy tekst o zbawionym, udanym, uśmiechniętym życiu.

Stajesz się czerwoną różą, podarowaną światu.

Amen.

W modlitwie potrzebujesz siebie – rozmyślanie na 17 maja

A gdy się modlicie, nie bądźcie jak obłudnicy, gdyż oni lubią modlić się, stojąc w synagogach i na rogach ulic, aby pokazać się ludziom; zaprawdę powiadam wam: Otrzymali zapłatę swoją.Ale ty,gdy się modlisz, wejdź do komory swojej, a zamknąwszy drzwi za sobą, módl się do Ojca swego, który jest w ukryciu, a Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odpłaci tobie. A modląc się, nie bądźcie wielomówni jak poganie; albowiem oni mniemają, że dla swej wielomówności będą wysłuchani.Nie bądźcie do nich podobni, gdyż wie Bóg, Ojciec wasz, czego potrzebujecie, przedtem zanim go poprosicie. A wy tak się módlcie: Ojcze nasz, któryś jest w niebie, Święć się imię twoje,Przyjdź Królestwo twoje, Bądź wola twoja, jak w niebie, tak i na ziemi. Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj,I odpuść nam nasze winy, jak i my odpuszczamy naszym winowajcom; I nie wódź nas na pokuszenie, ale nas zbaw ode złego; Albowiem twoje jest Królestwo i moc, i chwała na wieki wieków. Amen. Bojeśli odpuścicie ludziom ich przewinienia, odpuści i wam Ojciec wasz niebieski. A jeśli nie odpuścicie ludziom, i Ojciec wasz nie odpuści wam przewinień waszych”.                                             Mt 6,5-15

Gdy paraliżuje Cię lęk i życie wydaje się bezsensowne, potrzebujesz Źródła Miłości, Rodzica, który Cię stworzył, aby umocnił Twoją wiarę. 

Gdy nie wiesz, jak się zachować i czemu poświęcić swoje życie, potrzebujesz Jezusa, Mistrza z Galilei, aby pomógł Ci odnaleźć drogę.

Gdy czujesz się głupi i słaby względem zadań i doświadczeń, którym musisz podołać, potrzebujesz Ducha, abyś podejmował najwłaściwsze decyzje.

Gdy się modlisz potrzebujesz siebie!

1. EGO nie może się modlić

Wiem, że ostatnie zdanie wielu oburzyło, bo zabrzmiało, jak fałszywa nuta w duchowej muzyce, którą uznali za harmonię. Więc wpierw celowo przypomniałem, do czego potrzebujemy pomocy, jak nas dobrze nauczono słowami pieśni: „Ach, potrzebuję Cię, łaskawy Panie mój. Twe imię skałą mą, w nim jest pociechy zdrój. O Panie, drogi Panie, potrzebuję Ciebie, ja muszę mieć Cię zawsze, błogosław mi!” (ŚE 715,1). I zanim przestaniesz czytać, oburzony fanaberiami Uglorza, proszę, daj mi szansę przekonać Cię, że od Ciebie też coś zależy. Doprawdy więcej, niż możesz sądzić w pierwszej, odruchowej myśli, buntującej się przeciwko sugestii, że w modlitwie potrzebujesz siebie.

Modlitwa jest aktem wiary, wyznaniem miłości i czynem nadziei. Modląc się, stajesz naprzeciw Boga i tworzysz relację. W modlitwie potrzebujesz siebie, ponieważ w niej świadomie szukasz Boga, który daje Ci wszystko, co jest dla Ciebie najlepsze, zanim sobie sam uświadomisz, czego pragniesz. W modlitwie potrzebujesz siebie, aby otrzymać wszystko bez Twojego udziału.

Zrozum, gdy nie ma tego, który chce otrzymać, nie może być daru, więc w modlitwie musisz być całym sobą, totalnie świadomym swej bezradności i niemocy. I to jest jedyny warunek otrzymania daru. W modlitwie najbardziej potrzebujesz siebie, ponieważ od Ciebie nic nie zależy, nawet modlitwa. Musisz po prostu być, bezwarunkowo otwartym na dar.

Jezus uczy takiej modlitwy, w której nie ma EGO. Modlitwy, obywającej się bez słów i będącej spotkaniem sam na sam ze Źródłem Miłości. Jezus uczy modlitwy, w której nie jest potrzebne Twoje działanie, bo przeszkadza Bogu, ale jesteś potrzebny Ty, świadomy i czujny; cały Ty w swej głupocie, słabości, bezradności radzenia sobie z życiem: „Ale ty,gdy się modlisz, wejdź do komory swojej, a zamknąwszy drzwi za sobą, módl się do Ojca swego, który jest w ukryciu, a Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odpłaci tobie. A modląc się, nie bądźcie wielomówni jak poganie; albowiem oni mniemają, że dla swej wielomówności będą wysłuchani.

Najskuteczniej unieważnia i zaprzecza modlitwie ludzkie EGO. To jest religijny paradoks, z którym muszą zmierzyć się ludzie duchowi. Im więcej w modlitwie jest zadowolenia i pewności, że uczyniło się wszystko, jak należało, a zatem pozostaje oczekiwanie na efekty, tym pewniej nic się nie wydarzy i niczego nie otrzyma.

Twórcą dobra jest Bóg. Gdy EGO myśli i mówi: Ja się modlę. Ja się modlę więcej, niż inni. Ja się modlę tak, że to widać. Ja wiem, jak się modlić. Ja potrafię się modlić, wówczas adresatem i podmiotem modlitwy bynajmniej nie jest Bóg, ale ludzkie EGO. Nie może wydarzyć się nic dobrego. Najważniejszym warunkiem skutecznej modlitwy jest obecność świadomego swej bezradności ludzkiego JESTEM, całkowicie ufającemu Bogu, a nie EGO, które jest pewne swej wiedzy i modlitewnej umiejętności.  

EGO jest do tego stopnia harde, pyszne i bezczelne, że jest nie tylko przekonane o mądrości, ale też mocy, czyli o modlitewnej skuteczności. Dlatego Jezus przestrzega przed pogańską wielosłownością, czyli pewnością, że Boga można przegadać, przycisnąć do muru i zmusić do działania samymi słowami. „Tak i wy, gdy uczynicie wszystko, co wam polecono, mówcie: Sługami nieużytecznymi jesteśmy, bo co winniśmy byli uczynić, uczyniliśmy” (Łk 17,10). Tym, co w modlitwie polecono nam uczynić, jest świadome i czujne przebywanie w obecności Boga. Niczego więcej nie potrzeba, bo jak zawsze i we wszystkim poza wiarą nie mamy niczego, czym moglibyśmy sobie pomóc.

EGO tworzy religię, obyczaj, pobożność, rytuał, który sam w sobie ma zapewnić skutek. Zwłaszcza w praktykach religijnych widać, że EGO samo siebie czyni bogiem, czyli sprawcą i dawcą. EGO niczego nie wie o zaufaniu, więc gdy się modli, nie jest potrzebna świadomość prawdziwego JESTEM. Wystarczy być w miejscu, w którym powinno się być w oznaczonym czasie (świętowanie niedzieli, obchodzenie świat, udział w nabożeństwach), i uczestniczyć w odpowiednich rytuałach (sakramenty, modlitwy, wyuczone formuły modlitewne), aby czuć się bezpiecznie i mieć pewność osiąganych skutków. To jest religijny świat EGO, któremu Jezus stanowczo się sprzeciwia.

2. JESTEM samo w sobie już jest modlitwą

Wyzwoleniem z nieświadomego rytualizmu i egoistycznej pobożności jest duchowość, której źródłem jest bycie prawdziwym JESTEM w obecności Boga. EGO kreuje nieprawdziwe obrazy, zafałszowuje, poprawia, maskuje, udaje, klajstruje zniszczony obraz. EGO niczego i nikomu nie odpuszcza, bo nie popuszcza. Żyje dzięki mądrości i mocy, więc dlaczego innym miałoby odpuszczać przewinienia? Byłoby to oznaką słabości i głupoty

JESTEM cieszy się wszystkim i za wszystko dziękuje, więc nie ma problemu z akceptacją życiowych zdarzeń i ludzkimi zachowaniami. Zawsze jest bezbronne, prawdziwe, czyste, delikatne. Niczego nie udaje. Ufając, oddaje się Bogu i otrzymuje siebie na nowo. JESTEM żyje z miłości, więc nie modli się w tak sam sposób, jak EGO, a nawet samo w sobie już jest modlitwą.

Niczego nie umie, na niczym się nie zna, nie czuje się silne i mądre. Po prostu jest w obecności Boga i czuje się bezpiecznie. Nie ma niczego do stracenia, więc niczego nie musi pilnować. Wie, że samo nic nie osiągnie, więc nie musi o nic prosić. Jej naturalnym odruchem jest akceptacja życia, wdzięczność wszystkim za wszystko i przyjmowanie.

Takie życie samo w sobie jest modlitwą, a poza tym w sferze duchowej niczego więcej nie potrzeba. I to jest powód, dla którego we wstępie napisałem, że w modlitwie nie potrzebujesz niczego więcej, tylko samego siebie. Zawsze czystego, prawdziwego, totalnie zdanego na Boga.

Niczego sobie nie przypisuj. Wszystko przyjmuj z radością. Naucz tak się modlić, jakbyś w ogóle się nie modlił. Naucz się tak modlić, żeby to było niczym nie uwarunkowane przebywanie w obecności Boga, który doskonale wie, czego potrzebujesz i obficie Ci to wszystko daje, jeśli tylko potrafisz odbierać. Naucz się tak żyć, jakbyś w ogóle nie żył. Życie przecież jest darem, które od Ciebie nie zależy, więc przestań stroszyć piórka, walczyć, zdobywać, starać się, udowadniać. Przyjmij dar i daj się dalej obdarowywać.

W modlitwie potrzebujesz siebie, żeby Bóg miał kogo obdarowywać. Amen.

Serwisowanie duszy – rozmyślanie na 10 maja

Po czym zgromadził Salomon w Jeruzalemie starszych izraelskich i wszystkich naczelników plemion, książąt rodów synów izraelskich, ażeby przenieść Skrzynię Przymierza z Miasta Dawida, to jest z Syjonu. Zgromadzili się zatem u króla wszyscy mężowie izraelscy na święto, a było to w miesiącu siódmym. A gdy zeszli się wszyscy starsi izraelscy, Lewici wzięli Skrzynię i zanieśli Skrzynię wraz z Namiotem Zgromadzenia, i wszystkie święte naczynia, jakie były w namiocie; zanieśli je kapłani i Lewici. (…) A wszyscy lewiccy chórzyści: Asaf, Heman, Jedutun wraz ze swymi synami i pobratymcami, odziani w bisior, stali z cymbałami, lutniami i cytrami po wschodniej stronie ołtarza, a z nimi stu dwudziestu kapłanów dmących w trąby. I trębacze, i chórzyści mieli jak jeden mąż i jednym głosem zaintonować pieśń chwały i dziękczynienia Panu – gdy więc wzbił się głos trąb i cymbałów i innych instrumentów do wtóru pieśni pochwalnej dla Pana, że jest dobry i że na wieku trwa łaska jego, świątynia, to jest świątynia Pana, napełniła się obłokiem. Tak iż kapłani nie mogli tam ustać, aby pełnić swoją służbę, z powodu tego obłoku, gdyż świątynię Bożą napełniła chwała Pana”.  2 Krn 5,2-5.12-14

Przydałoby się więcej muzyki i śpiewu. Nie z odtwarzaczy i nie podczas koncertów. Wystarczyłoby, żebyśmy nie rozpoczynali nowego dnia od czytania wiadomości, słuchania programów informacyjnych i rozmów o codziennych problemach, ale od afirmującej modlitwy dziękczynnej za minioną noc i nowy dzień, napełniony obecnością Chwały Pana, a świat napełniłby się wdzięczną radością.

Bywa, że chorych i przygnębionych, którzy bez ustanku poszukują powodów do kolejnych żalów i pretensji z powodu życia, pytam, czy chociaż taką samą ilość czasu przeznaczają na modlitwę i lekturę biblijnych tekstów mocy, to znaczy takich, które umacniają w wierze? Wiara to przecież konkretny projekt do zrealizowania i zadanie, któremu trzeba poświęcić czas i uwagę. Spoglądają na mnie zdziwieni i zmieszani, a przecież nie sugeruję zadania nie do wykonania, pytając o chociaż tą samą ilość czasu. Skoro stać ich na wielogodzinne przeglądanie wiadomości, słuchanie informacji i rozmowy o problemach, dlaczegóż odpowiednie serwisowanie duszy miałoby być niewykonalne?

Skoro wielu uważa, że nie mogą poświęcać tak dużej części dnia na zadania duchowe, wystarczyłoby w takim razie zredukować zajęcia cielesne do poziomu czasu przeznaczanego na pierwsze i proporcje wyrównałyby się? Tak czy nie?

Problem polega na tym, że nie można oczekiwać zdrowego i pomyślnego życia, nie serwisując w odpowiedni sposób duszy, czyli nie dbając o świątynię, w której mieszka Chwała Pana.

1. Wyłączyć kapłana, czyli umysł 

Kapłani różnych religii wciąż budują kolejne budynki, tworząc większe, wyższe i wspanialsze świadectwa swojej pychy i głupoty, aby móc ogłosić, że Chwała Pana zamieszkała w zbudowanych przez nich wnętrzach. Tymczasem najwspanialszą katedrą i najpiękniejszym miejscem świętym, jest człowiek. Fundamentalną prawdę, że Bóg nie mieszka w świątyniach, budowanych przez ludzi, przed dwoma tysiącami lat ogłosił Jezus z Galilei. Nawet specjalnie dużo o tym nie mówił. Po prostu życiem pokazał, że świątynią Boga o imieniu JESTEM, będącego Źródłem Miłości i Światłości, jest człowiek.

Nie lubię, gdy kościoły i kaplice są nazywane świątyniami, ponieważ to odciąga uwagę od właściwej, jedynej i prawdziwej świątyni. Zamiast zadbać o siebie, religijni ludzie przesadnie dbają o to, aby budowle były coraz okazalsze i przyćmiewały dokonania rywali. To jest kłamstwo i manipulacja, która w życie wielu ludzi sprowadza nieszczęście i smutek.

Gdy Salomon wzniósł świątynię, wszyscy muzycy i śpiewacy zaintonowali pieśń chwały i dziękczynienia na cześć dobrego i łaskawego Pana. Wówczas Jego Chwała napełniła cały przybytek. W konsekwencji kapłani nie mogli w niej przebywać, aby pełnić swoją służbę. Jakież cudowne świadectwo, dużo wcześniejsze od Jezusa, o roli wdzięcznej gry i śpiewu, czyli radosnej wdzięczności, z którego uporczywie nie wyciągamy wniosków. Właściwe serwisowanie duszy, czyli dbanie o świątynię Boga, polega na zastąpieniu ofiar, śpiewem.

Nie akty przebłagania i modlitewne prośby o błogosławieństwo są właściwym działaniem wobec Boga o mieniu JESTEM, ale radosne śpiewanie z wdzięczności za Jego obecność. Gdzie bowiem jest Miłość, Światłość i Życie, tam jest wszystko. Gdzie jest Źródło, tam jest woda. Gdzie jest Ojciec, tam jest Dziecko. Gdzie JESTEM objawia swoją Chwałę, tam jest zdrowie, szczęście i zbawienie.

Właściwe serwisowanie duszy nie polega na składaniu przebłagalnych albo ekspiacyjnych ofiar, aby Bóg zechciał się zmiłować. Skoro jest Źródłem Miłości takie działanie jest nie tylko daremne, ale wręcz zaciemnia i zniekształca Jego obraz w człowieku. Naprawdę wystarczy nie stwarzać oporu, aby ożywczy strumień uzdrawiającej i wszystko błogosławiącej Miłości płynął przez ludzką duszę i życie. Opór stwarzamy zawsze tak samo, a mianowicie brakiem wiary w Bożą obecność i jej skutki, a mówiąc obrazowo oddaniem kluczy do świątyni rozumowi, który nie dostrzega obecności Chwały Pana.

Za każdym razem, gdy muzycy i chórzyści ustępują miejsca kapłanom, na horyzoncie zaczynają majaczyć choroby, cierpienie i nieszczęście. Kapłani działają bowiem według jednego porządku, który odpowiada za sposób myślenia, życia i rozumienia siebie. Brzmi on zawsze tak samo: trzeba ponieść ofiary i przebłagać Boga, aby przybytek napełnił swoją obecnością. A to zawsze oznacza ciężkie życie, pełne wyrzeczeń, w którym nie ma czasu ani sił na taniec, muzykę i śpiew.

Ludzie duchowi mają inną optykę doświadczania Boga. Przypominają muzyków i śpiewaków. Nie składają ofiar, ponieważ wiedzą, że nie trzeba. Oni po prostu świętują życie. Grają i śpiewają na cześć Boga, którego chwała ich napełniła. Dlatego ich życie jest lekkie. Nie muszą zapracowywać, ale korzystają z darów.  Nie musza błagać o dobrą przyszłość, ponieważ ich TERAZ już jest pomyślne, szczęśliwe i zdrowe. Napełnieni Chwałą Pana, ogłaszają pomiędzy ludźmi jego dobroć i miłość. Do służby włączyli serce, aby umysł nie zagłuszał duchowych doświadczeń. 

2. Włączyć śpiewaka, czyli serce 

Jeśli na chorobę i cierpienie składają się lata złych nawyków i fatalnych przekonań, także tysiące godzin, przeznaczonych na słuchanie złych wiadomości i rozmowy o negatywnych aspektach życia, czy można oczekiwać, że zdrowie i pomyślność nie będą zależeć od proporcjonalnego zaangażowania w to, co jest źródłem życia i zdrowia?

Niestety większość ludzi tak sądzi i liczy na cudowny łut szczęścia, który zdarzyć się nie może. Dlatego warto podliczyć czas, spędzany na zadaniach i zajęciach, które nie służą Bożej świątyni, i uzmysłowić sobie przekonania, które ją niszczą, żeby zobaczyć, jak wielką krzywdę sami sobie wyrządzamy, nie dbając przynajmniej o proporcjonalne wykorzystanie czasu.

Podstawą właściwego serwisowania duszy jest przeznaczenie na nią odpowiedniej ilości czasu. A najlepiej po prostu dać się przekonać biblijnemu świadectwu o włączeniu do służby muzyków i chórzystów, a wyłączeniu kapłanów. Człowiek duchowy, mądrze i odpowiednio serwisujący duszę, świadomie ze służby wyłącza umysł, a włącza serce. Wtedy może się spodziewać obłoku Chwały Pana w swoim życiu.

Umysł bowiem skonstruowany jest w taki sposób, że wszędzie poszukuje dowodów swoich przekonań, więc skutkiem jego pracy jest ciężkie życie, w którym wciąż trzeba z czymś walczyć, przed czymś się zabezpieczać i o coś prosić. Umysł jest nadajnikiem zagrożeń i lęków, więc dostraja życie do pasma, na którym możliwy jest fizyczny odbiór nadawanych sygnałów. W efekcie dzieje się to, o czym umysł myśli.

Bądź mądry, jak Salomon i świadomie włącz do służby swoje serce. Graj i śpiewaj. Zacznij cieszyć się Bożą obecnością w świątyni, którą sam jesteś, a z dnia na dzień zaczniesz dostrzegać i doświadczać coraz więcej królewskich skutków wdzięcznej radości. Miłość, Światłość i Życie jest Źródłem, do którego masz dostęp, nie stwarzając kapłańskiego oporu. Źródło znajduje się w sercu, więc zmień proporcje swoich zainteresowań i codziennych zadań, tematów rozmów, a nawet ludzi, z którymi się spotykasz. Więcej czasu przeznaczaj na służbę serca niż umysłu.

Przestań umysłem stwarzać opór. Lepiej sercem dostrój się do Źródła, które jest Miłością, Światłością i Życiem, a odżyjesz jak nawodnione pole. W serwisowaniu duszy to zawsze jest pierwsze i najważniejsze zadanie do wykonania. Amen.

Pielęgnacyjna Miłość – rozmyślanie na 3 maja

Ja jestem prawdziwym krzewem winnym, a Ojciec mój jest winogrodnikiem. Każdą latorośl, która we mnie nie wydaje owocu, odcina, a każdą, która wydaje owoc, oczyszcza, aby wydawała obfitszy owoc.Wy jesteście już czyści dla słowa, które wam głosiłem;Trwajcie we mnie, a Ja w was. Jak latorośl sama z siebie nie może wydawać owocu, jeśli nie trwa w krzewie winnym, tak i wy, jeśli we mnie trwać nie będziecie.Ja jestem krzewem winnym, wy jesteście latoroślami. Kto trwa we mnie, a Ja w nim, ten wydaje wiele owocu; bo beze mnie nic uczynić nie możecie.Kto nie trwa we mnie, ten zostaje wyrzucony precz jak zeschnięta latorośl; takie zbierają i wrzucają w ogień, gdzie spłoną.Jeśli we mnie trwać będziecie i słowa moje w was trwać będą, proście o cokolwiek byście chcieli, stanie się wam.Przez to uwielbiony będzie Ojciec mój, jeśli obfity owoc wydacie i staniecie się uczniami moimi.   J 15,1-8  

Życiowym mottem wszystkich, którzy są uczniami Mistrza z Galilei, mógłby  być fragment tekstu: „Bo beze mnie nic uczynić nie możecie” (J 15,5). Moim jest, ponieważ jestem uczniem Mistrza, którego imię oznacza aktywną obecność Miłości, która jest Źródłem wszystkiego, dlatego mnie stworzyła, oraz Ujściem wszystkiego, więc i mnie zbawiła.

Jezus, przedstawiający siebie jako winny krzew, jest Mistrzem, uczącym mnie uważnego, świadomego i czułego życia, abym w Jego Duchu roztropnie szukał Bożej drogi dla własnej duszy, ale jest też Miłością, w obecności której niczego nie muszę, a wszystko mam, i wszystko mogę, a niczego nie zawdzięczam sobie. To jest miłość Źródła i Ujścia. Miłość bezwarunkowa, jaką winorośl obdarza swoje pędy, i pielęgnacyjna ze strony winogrodnika. Dzięki niej dożywione i zdrowe pędy wydają najlepsze grona dla rozweselania ludzkiej duszy.

Pielęgnacyjna miłość oznacza, że mogę świętować własne zbawienie i być źródłem najsłodszej radości. Mogę się odprężyć, bo wiem, że otrzymam wszystko, o cokolwiek poproszę.

1. Pielęgnacyjna Miłość zaprasza do świętowania

Słowa: „Bo beze mnie nic uczynić nie możecie” zwyczajowo bywają używane jako ostrzeżenie, aby w życiu niczego nie robić samemu i mocno trwać w społeczności z Jezusem. Tym sposobem są stosowane do wywołania skutku, będącego zaprzeczeniem ich sensu. Jeśli bowiem słyszymy wezwanie do duchowej aktywności i czujemy się zobowiązani do utrzymywania kontaktu ze Źródłem Miłości, żeby wydawać dobre owoce życia, to wówczas świętujemy zbawienie czy wciąż pracujemy, aby mieć? Wydajemy najlepsze owoce radości, odprężając się, czy kontrolujemy się i sprężamy, aby sprostać zadaniu?

Ponieważ w chrześcijańskim myśleniu nastąpiło to odwrócenie, więc też chrześcijańska duchowość stała się męcząca, a uczniowie Mistrza z Galilei niewiele wiedzą o lekkim życiu bez wysiłku, walki i niekończącej się aktywności. Jeśli bowiem nie są aktywni na polu zawodowym albo społecznym, to aktywują się religijnie. Wciąż zaangażowani w osiąganie jakiś celów, bezustannie zestresowani (sprężeni), wymuszający na sobie aktywność, którą mogliby sobie oszczędzić, kompletnie nie potrafią świętować zbawienia. Czynią wiele, aby ich życie miało sens i było owocne. Wciąż zmęczeni, smutni, często nawet zrezygnowani,  dużo mówią o Bożym działaniu, ale w rzeczywistości w ogóle w to nie wierzą, że coś mogłoby się stać bez wysiłku, bez walki i ciągłej aktywności, mocą proszącej wiary: „Jeśli we mnie trwać będziecie i słowa moje w was trwać będą, proście o cokolwiek byście chcieli, stanie się wam”.

Tymczasem Mistrz z Galilei spokojnie, miłosiernie, czule i delikatnie mówi nam: Już jesteście oczyszczeni i wypielęgnowani, czyli przygotowani do wydawania owoców radości, więc skoro beze mnie niczego nie czynicie, nie uzależniajcie owocowania od własnej aktywności. Zamiast się spinać i sprężać, po prostu odprężcie się. Zamiast pracować, aby mieć, świętujcie, bo już macie. Zamiast zamęczać siebie oraz innych bezsensowną aktywnością, gdy wasza ambicja i lęk nie dają wam spokojnie żyć, po prostu bądźcie czujni, aby działać świadomie, gdy naprawdę trzeba. Trwanie we mnie polega na świętowaniu, a nie na pracy. Kto nie potrafi świętować zbawienia, spala się w ogniu swojej namiętności.

Niestety niewielu uczniów Mistrza z Galilei pojmuje sens opowiadania o weselu w Kanie Galilejskiej, gdzie Jezus wodę w kamiennych pojemnikach zamienił w przednie wino. Skoro było tam obecne źródło Miłości, więc wina nie mogło zabraknąć. Pozostało radośnie świętować.

2. Pielęgnacyjna Miłość odpręża

Oczyszczeni słowem Jezusa, czyli dobrą wiadomością o zbawieniu, możemy zaufać i odprężyć się. Przyczyny stresu co prawda nie minęły, ale nie musimy się napinać. Zamiast wariować z lęku i ginąć z wyczerpania, przypominając koszatniczkę, biegającą w bębnie, pozwólmy dobrej wiadomości o zbawieniu zmieniać nasze myśli i emocje, a dzięki temu rzeczywistość życia: „Jeśli we mnie trwać będziecie i słowa moje w was trwać będą, proście o cokolwiek byście chcieli, stanie się wam”.

Prawda, że życie ucznia Mistrza z Galilei, może być lekkie i proste? Chyba, że Mu nie wierzysz? Zatem zdecyduj. Życie samo w sobie i ludzkie zachowania generują sytuacje, które naprężają każdą komórkę ciała, przygotowując Cię do walki albo ucieczki. Wciąż się rozglądasz, gdzie posprzątać, kogo wyręczyć, gdzie interweniować, komu wlepić mandat albo dać mu ostrzeżenie. Aktywny od rana do wieczora, nawet we śnie cierpisz na syndrom nerwowych nóg i nie potrafisz świadomie śnić, spokojnie i zdrowo się wysypiając. Aktywując geny, odpowiedzialne za siłę w walce i szybkość podczas ucieczki, jednocześnie dezaktywujesz odpowiedzialne za naprawę organizmu i odporność na inwazję patogenów. Żyjesz w stresie, chorujesz i powtarzasz mantrę o potrzebie  nieustannej aktywności, walki i tworzenia zabezpieczeń.

Odpowiedz sobie, czy na pewno trwasz w pędzie winorośli, czyli w źródle pielęgnującej Cię Miłości?

Jakie owoce wydajesz? Słodkie owoce radości i zaufania, z których Duch stworzy wino najprzedniejszej marki, orzeźwiający napój Jezusa, czy cierpkie owoce smutku i lęku, z których co najwyżej można wyprodukować ocet, po spożyciu którego cierpną usta?

Jeśli Twoje usta są zniekształcone grymasem cierpkości, przyjmij do wiadomości, że innych również poisz cierpkim octem. Nie trwasz w pędzie winorośli, więc spalasz się w ogniu własnych namiętności i próbujesz jakimś cudem uratować życie, obsesyjną aktywnością. Ale Ty po prostu płoniesz! Aktywność Cię wyniszcza. Jesteś naprężony jak cięciwa w łuku. Nie potrafisz świętować.

Jeśli trwasz w pędzie winorośli, korzystając z ożywczego źródła Miłości, po prostu świętujesz życie, każdą chwilę, spotkanie, wydarzenie, lekturę, film, myśl i modlitwę. Świętujesz samego siebie, czyniąc odświętnym świat wokół siebie. Kwitniesz i lekko żyjesz, wydając owoc we właściwym czasie ani za wcześnie, ani za późno.

Trwając w źródle pielęgnującej Miłości, zapominasz o aktywności, bo działasz ani za dużo, ani za mało, zawsze w sam raz. Wydajesz owoc nie dlatego, że poczułeś wewnętrzny przymus aktywności, ale poruszył Cię naturalny impuls miłosnego oddania się, podzielenia, pobłogosławienia. Działasz, bo czujesz potrzebę, płynącą przez Ciebie do innych ze Źródła, czyli z Miłości.

Świat napełniasz aromatem najlepszego wina, marki Jezusa z Galilei, Mistrza Miłości.

Amen.

Posiniaczony Chrystus – rozmyślanie na 26 kwietnia

Chrystus cierpiał za was, zostawiając wam przykład, abyście wstępowali w jego ślady; On grzechu nie popełnił ani nie znaleziono zdrady w ustach jego; On, gdy mu złorzeczono, nie odpowiadał złorzeczeniem, gdy cierpiał, nie groził, lecz poruczał sprawę temu, który sprawiedliwie sądzi; On grzechy nasze sam na ciele swoim poniósł na drzewo, abyśmy, obumarłszy grzechom, dla sprawiedliwości żyli; jego sińce uleczyły was. Byliście bowiem zbłąkani jak owce, lecz teraz nawróciliście się do pasterza i stróża dusz waszych”. 1 P 2,21b-25

Świat pełen jest złych pasterzy, którzy nie korzystają z drzwi, aby dostać się do owczarni, czyli do ludzkiej wspólnoty, oczekującej zielonych, soczystych pastwisk (zob. J 10,1). Najemników, przed którymi ostrzega prorok Ezechiel i Jezus, wykorzystujących okna zamiast drzwi, znajdziesz wszędzie. Pracują jako nauczyciele w szkołach i uniwersytetach, psychoterapeuci, doradcy i coachowie, politycy i wreszcie duchowni w Kościołach. To ludzie chytrzy. Udają pasterzy, ale myślą przede wszystkim o własnym zysku (zob. Ez 34,2-4).

Oprócz nich są też prawdziwi pasterze, nie pracujący tylko dla własnego zysku, ale przede wszystkim zainteresowani dobrem człowieka, który ma się źle. To mistrzowie, używający drzwi. Realizują model Chrystusa, o którym autor tekstu napisał: „On, gdy mu złorzeczono, nie odpowiadał złorzeczeniem, gdy cierpiał, nie groził, lecz poruczał sprawę temu, który sprawiedliwie sądzi”. Ich archetypem jest  posiniaczony Chrystus: (…) jego sińce uleczyły was”.  Warto takich szukać, bo w nich o człowieka troszczy się sam Bóg.

1. Mistrz wchodzi przez drzwi

Różnica pomiędzy pasterzami, używającymi okien albo drzwi, jest ogromna. Przez okna próbują działać ludzie, którzy mówią: Podejdź do konkretnego okna, przez które na Ciebie wołam, i przez nie oglądaj niebo. Zachwyć się tym, co pokazuję Ci przez moje okno. To, co widzisz od środka, jest całym niebem. Zaufaj mi.

Przez drzwi wchodzą ludzie, mówiący: Użyj drzwi i wyjdź za mną na zewnątrz. Stań pod niebem i zachwyć się całością. Zaufaj niebu.

Zauważasz fundamentalna różnicę?

Przez okna działają nauczyciele, mówiący Ci, że na niebo masz patrzeć przez okno. Przychodzą i wmawiają Ci, że ich okno jest jedyne. Tylko przez ich okno możesz wyjrzeć ze środka swoich ciemności. Uczą Cię więc wszystkiego, tylko nie najważniejszego. Za żadne skarby świata nie pokażą drzwi. Po pierwsze dlatego, że sami jeszcze ich nie znaleźli. Po drugie, ponieważ w ten sposób zarabiają.

Nie uczą Cię samodzielności. Nie wyprowadzają przez drzwi pod firmament nieba, abyś zachwycił się bezgranicznością życia i sam uczył się drogi życia. Każdego dnia pojawiają się w oknie i w ograniczonej perspektywie nieba, posługując się zaledwie wycinkiem bezgranicznego życia, uzależniają Cię od swoich umiejętności, przekonań i podglądów. Wierzysz w ich wersję nieba i płacisz im każdego dnia, tygodnia, miesiąca za coś, co nigdy Ci nie pomoże, ponieważ jest umiejętnością oglądania nieba tylko z jednej perspektywy. 

Przez drzwi wchodzi mistrz, który od razu uczciwie mówi: Nie patrz przez okno, bo jest wyłącznie informacją o niebie; zachętą, aby szukać całości. Nie ucz się nieba, ćwicząc określone umiejętności, przejmując czyjeś poglądy i hołdując czyimś przekonaniom. Wyjdź przez drzwi  i zachwyć się całym niebem. Oducz się wszystkiego, czego do tej pory nauczyli Cię inni. Już nigdy niczego się nie ucz. Tylko wyjdź przez drzwi prawdy pod niebo życia i bądź zachwycony. Usiądź pod gołym niebem. Nie potrzebujesz okien, czyli cudzych wzorców. Potrzebujesz całego nieba, które jest w Tobie.

Nauczyciele, czyli fałszywi pasterze, wciąż czegoś uczą. A ponieważ nie są Tobą i Cię nie znają, więc uczą Cię siebie i jeszcze każą za to płacić. Mistrz pokazuje drzwi do nieba i mówi: Natychmiast oducz się wszystkiego, czym zaprogramowali Cię inni, abyś poznał samego siebie.

Dlaczego nauczyciele posługują się oknami, a mistrz drzwiami? Pierwsi nigdy nie znaleźli drzwi, więc myślą, że istnieją tylko okna. Od innych nauczyli się używać okien i teraz uczą tego samego. Z tego tytułu chcą bezpiecznie i dostatnio żyć.

Mistrzowi nikt nie pokazywał okien. Sam wszystko przeżył. Im więcej doświadczył kryzysów, tym bliżej był drzwi. Aż pewnego dnia umarł całkowicie. Umarł dla swojej wiedzy, mocy, zdolności, przekonań, poglądów, wzorców i po otwarciu drzwi, zachwycił się cudem życia.

Mistrz wie, że pod niebo można wyjść jedynie przez własne doświadczenia, czyli przez to, co samemu się przeżyje. Co mistrz odcierpi, to przesączy przez gąbkę miłości, i odtąd może leczyć naprawdę. Mistrza poznasz po tym, że cały jest poobijany przez swoje doświadczenia, posiniaczony niczym Chrystus, i  dlatego jest lekarzem Twojej duszy.

2. Mistrz jest Chrystusem

Mistrz zawsze jest Chrystusem. Jeśli w Jego obecności nie czujesz światła, ciszy i lekkości, jest tylko nauczycielem. Jeśli nie leczą Cię Jego sińce, czyli życiowe doświadczenia, uważaj, bo przyszedł, aby dobrze żyć Twoim kosztem.

Nauczyciele, którzy stoją w oknach, nigdy nie umarli dla swoich poglądów oraz wiedzy, dlatego niczego nie wiedzą o cierpieniu. Bezlitośnie leczą Cię lekarstwami, których smaku ani skutków nie znają. Używając bezlitosnych procedur, działają bezdusznie. Nie mają pojęcia, że niszczą iskrę życia, zdolność do zachwytu, radość codzienności i szczęście bycia sobą.

Mistrz, który jest Chrystusem, wszystko wycierpiał, więc współczuje. Nie leczy bezdusznie. Nie złorzeczy, bo sam doświadczył skutków złorzeczenia. Nie obarcza ciężarem grzechu, bo sam zniósł skutki cudzych grzechów. W ten sposób uwalnia Cię od grzechu, a nie pomnaża jego ciężaru, poczuciem winy. On Cię nie zdradzi i  nie będzie Ci groził. Przy nim zaczniesz nabierać pewności siebie. Poczujesz płynąca miłość. On zawsze jest miłosierny, bo jak matka rodzi Cię do prawdziwego życia. Nie każe Ci o poranku każdego dnia podchodzić do okna, ale o zmierzchu, w doświadczeniu życia, pokaże Ci prawdziwe drzwi.

Przede wszystkim w obecności prawdziwego Chrystusa człowiek czuje się uczestnikiem czegoś większego od siebie; pokoju, przekraczającego umysł; miłości, większej od lęku. Mistrz, będący Chrystusem, tworzy wspólnotę jednego nieba (zob. J 10,16). Wszyscy zachwycają się tym samym niebem. Chrystus nie tworzy napięć w człowieku, więc też podziałów między ludźmi.

Nauczyciele wmawiają uczniom, że niebo jest tym, co widać przez ich okno. Niebo utożsamiają z oknem i jeszcze chcą dobrze z tego żyć. Pomyśl więc i zadaj sobie kilka pytań: Czy możesz doświadczyć zdrowia, skoro terapeuta swoją odpowiedź na Twoje pytanie, czyni Twoim niebem? Czy możesz doświadczyć pokoju i radości, skoro na Twoje wątpliwości, ksiądz czyni dogmat Twoim niebem? Czy możesz doświadczyć szczęścia i satysfakcji, skoro na Twoją potrzebę mądrości, nauczyciel swoją wiedzę czyni Twoim niebem?

Gdyby tego było mało, weź pod uwagę, że fachowcy od okien wmawiają Ci, że to, co widzisz przez ich okna, jest całym niebem, którego musisz bronić przed innymi, stojącymi przed własnymi oknami. Nie ma pokoju, nie ma miłości, nie ma jedności, nie ma ludzkiej wspólnoty. Boża owczarnia jest podzielona przez pasterzy, którzy pasą samych siebie.

W Chrystusie jest jedna owczarnia, ponieważ wyprowadza przez drzwi pod cudne niebo i wszyscy podziwiają całość. Nikt nie pokazuje na okno, które utożsamia z niebem, oczekując, że pozostali przyjmą jego ograniczone pole widzenia.

Gdy nie ma nauczycieli, nie ma okien. Gdy nie ma okien, nie ma wrogości i przemocy. Gdy nie ma przemocy, nie ma podziałów. Uleczeni ranami posiniaczonego Chrystusa, wszyscy cieszymy się tym samym niebem.

Amen.

Rewelacyjne życie – rozmyślanie na 19-tego kwietnia

Podnieście ku górze wasze oczy i patrzcie: Kto to stworzył? Ten, który wyprowadza ich wojsko w pełnej liczbie, na wszystkich woła po imieniu. Wobec takiego ogromu siły i potężnej mocy nikogo nie brak. Czemu więc mówisz, Jakubie i powiadasz, Izraelu: Zakryta jest moja droga Panem, a moja sprawa do mojego Boga nie dochodzi? Czy nie wiesz, Czy nie słyszałeś? Bogiem wiecznym jest Pan, Stwórcą krańców ziemi. On się nie męczy i nie ustaje, niezgłębiona jest jego mądrość. Zmęczonemu daje siłę, a bezsilnemu moc w obfitości. Młodzieńcy ustają i mdleję, a pacholęta potykają się i upadają, leczy ci, którzy ufają Panu, nabierają siły, wzbijają się w górę na skrzydłach jak orły, biegną, a nie mdleją, idą, a nie ustają”   Iz 40,26-31

W Ewangelii Jana opisane jest uzdrowienie sparaliżowanego przy miejskiej sadzawce, pełniącej rolę przychodzi lekarskiej w Jerozolimie (J 5,1-9), po którym, jak donosi autor ewangelii, Jezus miał powiedzieć: „Mój Ojciec aż dotąd działa i Ja działam” (J 5,17).  Kolejny wiersz jest zaskakujący: „Dlatego też Żydzi tym usilniej starali się to, aby go zabić, bo nie tylko łamał szabat, lecz także Boga nazywał własnym Ojcem, i siebie czynił równym Bogu” (J 5,18).

Pozornie ta sekwencja wydarzeń i słów jest niespójna. W rzeczywistości jest nie tylko świadectwem o źródle terapeutycznej mocy Jezusa, z powodu której został znienawidzony, co przede wszystkim sprowadza ludzki problem z wiarą do rozmiarów atomu, który chociaż maleńki, potencjalnie ma energię zniszczenia starego świata, sparaliżowanego, i stworzenia nowego, absolutnie rewelacyjnego.

Wspomniany fragment Ewangelii Jana jest też świetnym uzupełnieniem i komentarzem fragmentu z Księgi proroka Izajasza. Sparaliżowani, leżą na swoich łóżkach (marach, bo chociaż żyją, są u-marli), jednak, o ile chcą, mogą wzbić się niczym orły. Problemem sparaliżowanych, którym zajął się Jezus, jest niewiara w to, że mogliby na własnych nogach iść i nie upaść. Wierzą bowiem w swoje ciężkie i byle jakie życie, a niestety nie wierzą w siebie. Wierzą w cierpienie, a  niestety nie wierzą w rewelacyjne życie.

1. Rewelacyjny lot

Doprawdy, tym jądrem atomowym z energią totalnych zmian jest wiara. Niestety większość z nas wierzy w stary świat, ten z czasów przed pustym grobem Jezusa, który rządził się prawami cierpienia, chorób i śmierci. Zatrważająco wielka rzesza ludzi wierzy w śmierć, a nie w życie, i w nieszczęśliwe cierpienie, zamiast w rewelacyjny lot ku przyszłym dniom. Pomimo tego, że od czasów Izajasza i Jezusa minęły tysiące lat, zatem przynajmniej teoretycznie wiara w ożywcze i lekkie życie powinna być powszechna, większość, nawet wśród uczniów Jezusa, powtarza dokładnie te same banialuki, co sparaliżowany: „Panie, nie mam człowieka, który by mnie wrzucił do sadzawki, gdy woda się poruszy; zanim zaś ja sam dojdę, inny przede mną wchodzi” (J 5,7).

Czyli, że co? Masz pecha?  Nie jesteś winien swojego nieszczęścia? Inni mają od Ciebie lepiej? Wszędzie czai się koronawirus, ale Ty miałeś pecha i Cię dopadł, a może dopadnie, bo przecież zawsze masz pecha? Dlatego musisz uważać. I jeszcze masz prawo terroryzować cały świat, bo przecież wszędzie czai się nieszczęście i śmierć?

Taaaaak, na pewno.

No cóż, Jezus wiedział w czym tkwi problem, więc chwilę później uzdrowionemu rzekł: „Oto wyzdrowiałeś; już nigdy nie grzesz, aby ci się coś gorszego nie stało” (J 5,14). Tobie mówi to samo! Twoim problemem nie jest choroba, ani czający się wszędzie wirus, któremu oddajesz prawo do siebie i swojego życia, ale brak wiary w to, że możesz zdrowo żyć, czyli biec i nie męczyć się; pracować i nie omdlewać z braku sił; wznieść się ponad problemy i cierpienia. Twoim problemem jest wiara w to, że wirus CORONA-19 ma większą moc od Twojej mocy!

Koniec. Nie ma nad czym więcej dyskutować.

Dlatego jęczysz o pechu, nieszczęściu, i jeszcze innych oskarżasz, że Ci nie pomagają, bo nie chcą Cię wrzucić do sadzawki. Jęczysz, że inni nie są tak ostrożni, jak Ty, i dlatego z ich powodu na pewno zachorujesz i umrzesz. Czy wiesz, człowieku małej wiary, że najzwyczajniej w świecie manipulujesz innymi? Ze swojej wiary w nieszczęście, cierpienie i śmierć uczyniłeś wątek swojej życiowej opowieści.

Dzięki niej masz o czym opowiadać! Teraz też o niczym innym nie pleciesz, jak nakręcony, tylko o wirusie, który nas zabije, jeśli wszyscy nie będziemy postępować, jak Ty w Twojej niemocy. I manipulujesz wszystkimi, żeby świat kręcił się wokół Ciebie, według zasad ze starego świata, który nie słyszał o pustym grobie Jezusa. Ciebie ten grób też nie przekonał, więc niczego nie wiesz o rewelacyjnym locie. 

Sparaliżowany strachem, leżysz na marach. Przypominasz pełzającego po ziemi węża, który innych kusi wiarą w chorobę, cierpienie i śmierć. Nie wierzysz w z-mar-twych-powstanie, więc nienawidzisz z-mar-swoich-powstałych. Sparaliżowany, nienawidzisz elastycznych. Leżący, nienawidzisz stojących. Chory, nienawidzisz zdrowych. Słaby, nienawidzisz mocnych. Zamiast wstać, biec, iść, pracować, lecieć ponad problemami, innych próbujesz sprowadzić do swojego poziomu.

2. Rewelacyjni ludzie

Mógłbyś być rewelacyjnym człowiekiem, ale Ty wolisz być człowiekiem nieszczęścia. Tymczasem naprzeciw Ciebie stanął rewelacyjny Człowiek, Jezus z Galilei, którego też nienawidzono za to, że nie wierzył w chorobę i śmierć. A ponieważ doskonale wiedział, że przyczyną nieszczęścia są stare przekonania i opowieści, których wątkiem jest religia, więc ostentacyjnie leczył w sabat i często w synagogach.

Rewelacyjny Człowiek nie potrzebuje innych, aby zdrowo żyć i mieć rewelacyjne życie. Dlatego jest rewelacyjny, ponieważ wierzy w moc działającego Ojca, ujawniającej się w mocy działającego Dziecka, czyli mocy samego siebie.

Rewelacyjny Jezus, stoi na przeciwko Ciebie i mówi do Ciebie: „Wstań, weź łoże swoje i idź” (J 5,8). Nie pełzaj po ziemi i nie kuś Boga swoją niemocą. Nie wmawiaj innym, że są winni Twojego nieszczęścia, ale wzbij się do lotu i bądź jak orzeł, który nie męczy się swoim lotem, lekko szybując nad nieszczęściami.

Rewelacyjny Jezus drażnił przeciwników, ponieważ Ojcu umożliwiał objawianie chwały własnym działaniem! Nie stwarzał oporu, wiarą w niepowodzenie, chorobę i śmierć, co czynili wrogowie, związani starymi wyobrażeniami o Bogu, który jest bezradny wobec śmierci.

W dobie tzw. pandemii wirusa COVID-19 jest wciąż tak samo. Wierzący w swoją niemoc i oddający wirusowi władzę nad sobą, stawiają opór działaniu  Ojca, który pragnie działać przez nich, więc doświadczają skutków swojej wiary. Człowiek zawsze doświadcza skutków swojej wiary, więc kto wierzy w swoje nieszczęście, jest nieszczęśliwy; kto wierzy w chorobę, choruje; kto wierzy w moc wirusa, tego wirus dopada i niszczy. Kto zaś wierzy w moc Ojca, która objawia się w jego działaniu, jest jej świadkiem i doświadcza jej skutków. To jest wiara rewelacyjnych ludzi.

Problem polega na tym, że wielu fałszywych proroków, wcale nie rewelacyjnych ludzi, uwierzyło w siebie i dlatego wystawiają wiarę i Boga na pośmiewisko. Wierzą, że mają moc, której nie pokona wirus, więc sprowadzają wiarę do poziomu praktyk „hokus pokus”. Przecież nawet Jezus nie wierzył w swoją moc. Wyraźnie komunikuje, że Ojciec działa w Jego działaniu. Jezus zatem wierzy w moc Ojca w sobie i nie stwarza oporu, czym gorszy i denerwuje swoich przeciwników. Jest absolutnie pewny działania Ojca. Nie ma w Nim wątpliwości, że choroba mogłaby okazać się silniejsza od mocy Ojca. Oddaje się do dyspozycji i mając dostęp do mocy Ojca, może z niej korzystać, oznajmiając: „Wstań, weź łoże swoje i chodź”. Poderwij się do życiowego lotu. Nie męcz się pracą. Uśmiechaj się i nie narzekaj. Nie czekaj na nieszczęście.

3. Rewelacyjna opowieść

Rewelacyjni ludzie, rewelacyjnie szybujący ponad cierpieniami ziemi, posługują się rewelacyjnymi przekonaniami, które, jak Jezus, potrafią rewelacyjnie opowiadać. Rewelacyjni ludzie żyją według nowej opowieści, której wątkiem jest pusty grób Jezusa, czyli narracja o tym, że śmierć jest już bezużyteczna i bezsilna.

Rewelacyjni ludzie posługują się nową opowieścią o mocy działającego Ojca w ich działaniu, dlatego się nie boją. Wierzą w moc, która stwarza wszechświat i jest niewyczerpana. Wierzą w mądrość, która wszystko potrafi sobie wyobrazić i uczynić widzialnym. Wierzą w pusty grób, czyli w to, że wyobraźnia może zostać napełniona nowymi obrazami i przekonaniami, które potem się dzieją. Wierzą w lekki lot, a nie leżenie na marach. Wierzą w zdrowie,  a nie w chorobę. Wierzą, że jako Dzieci Boże są objawieniem Boga na ziemi (revelatio Dei).  

Wierzą w Bożą rewelację, więc są rewelacyjnymi ludźmi.

Nie opowiadaj dłużej o swoim nieszczęściu innym, ponieważ wierzysz w stare wzorce i przekonania. Zatem nie licz na to, że Twoje życie się zmieni. Nigdy nie nauczysz się latać i nie męczyć, ponieważ zawsze będziesz doświadczać skutków swojej wiary w to, że z mar-twych nie powstaniesz. Nie manipuluj ludźmi swoją wiarą w to, że moc wirusa jest większa od mocy Ojca, bo to przecież jest nieprawda. Latających nie sprowadzaj na ziemię, do swojego poziomu.

Z wysokości lotu orła, czyli posługując się nową, rewelacyjną opowieścią o działaniu Ojca w Twoim działaniu, sam doświadczysz, że można być silniejszym od wirusa, nie męczyć się niczym, stale być ożywiony, radosnym twórczym, cudownym. Po prostu być Bożą rewelacją na ziemi.

Amen.

Lekarstwo na COVID-19

Nie będziecie się zwracać do wywoływaczy duchów ani do wróżbitów. Nie wypytujcie ich, bo staniecie się przez nich nieczystymi” (3 Mż 19,31); „Kto zaś zwróci się do wywoływaczy duchów i do wróżbitów, by naśladować ich w cudzołóstwie, to zwrócę swoje oblicze przeciwko takiemu i wytracę go spośród jego ludu” (3 Mż 20,7). 

Skąd takie mocne słowa? Dlaczego z punktu widzenia biblijnej duchowości nie należy pytać o przyszłość?

Temat wydał mi się aktualny wczoraj, podczas wieczornej modlitwy przed snem, ponieważ dostrzegam, że zarówno telewizja, jak też komunikatory internetowe, pełne są przepowiedni, począwszy od tzw. przepowiedni Malachiasza i objawień Fatimskich, poprzez wizje, obecnie działających jasnowidzów, aż po próby samodzielnych interpretacji tekstów apokaliptycznych, zapisanych w Biblii.

Sam fakt opacznego pojmowania słowa apokalipsa natychmiast ujawnia problem u samego źródła. Apokalipsa mianowicie to odsłanianie czegoś, co jest zakryte. Tymczasem większość, słysząc to słowo, automatycznie myśli o najgorszym rozwiązaniu problemu albo tragicznym zakończeniu dziejów. To jest absolutna pomyłka, która potwierdza, że wróżbitów pytać nie wolno, wcale nie dlatego, że swoją robotę wykonują źle, bo większość dobrze, ale dlatego, że nasz umysł, który tworzy czarne scenariusze, natychmiast zamyka nas w klatce cierpienia, nieszczęścia, niebezpieczeństw i tragedii.

Największa apokalipsa w dziejach miała miejsce na Golgocie! W chwili śmierci Jezusa zasłona świątyni rozdarła się i odtąd nie zasłania tajemnicy Świętego Życia, Miłości i Świadomości. To znaczy, że każdy człowiek, jeśli oczywiście chce, może bezpośrednio przystępować do Świętego i razem z Nim tworzyć wielobarwną tkaninę życia.

Mając dostęp do mocy Boga, człowiek może wszystko! 

Słyszycie i widzicie? Wszystko!

W dodatku śmierć Jezusa jest wypełnieniem wiecznego przymierza pomiędzy człowiekiem a Bogiem, które nazywamy zbawieniem. Bóg nie zamierza niszczyć i eksterminować, ponieważ sprawiedliwy sąd oznacza ratunek i wybawienie. Nikomu, kto z wiarą słucha tej dobrej wiadomości, nie może stać się nic złego, ponieważ jest chroniony Bożym błogosławieństwem życia.

Śmierć Jezusa odsłoniła, że zakończenie ludzkich dziejów jest dobre i piękne. Po co się bać? Po co żyć w stresie? Po co tworzyć szykany przed cierpieniem, skoro ono zostało usunięte i zniszczone?

Nie ma sensu odsłaniać tego, co dawno zostało odsłonięte. Mówiąc inaczej apokaliptyczna wizja dziejów oznacza dobre i piękne zakończenie, a nie cierpienie i nieszczęście, w co niestety nie chce wierzyć nasz umysł.

Jednak wiara jest sprawą serca, a nie umysłu! Apokaliptyczna wizja przyszłości, odsłonięta przez Jezusa, jest nie do zobaczenia, usłyszenia, posmakowania, powąchania i dotknięcia przez rozum, ale do przyjęcia przez serce.

Rozum nie wierzy, serce wierzy! Rozum analizuje, serce syntezuje! Rozum pyta o konkretne zachowania, serce ufnie powierza drogę życia Źródłu, które jest czyste! Rozum stwarza opór, wciąż walczy, ponieważ obmyśla własne strategie, serce tymczasem spokojnie płynie nurtem życia ku Ujściu, które jest Źródłem!

Czy znacie lekarstwo na COVID-19?  

Jeśli jeszcze nie, wróćmy do biblijnej przestrogi, aby wróżek i jasnowidzów nie pytać o przyszłość. Żeby zrozumieć jej sens, powinniśmy zastanowić się nad tym, jaką metodą pracują? Otóż pracują z energią, którą jesteśmy i którą emanujemy na zewnątrz. Wszystko, co jest w nas, na zewnątrz jest energetycznym zapisem, tworzącym obraz naszych myśli, przekonań, przeżyć, doświadczeń, emocji i uczuć. To odciska się wokół nas w polu energetycznym ziemi, niczym zapis na taśmie magnetofonowej, płycie gramofonowej albo jakimkolwiek innym nośniku pamięci. Wróżbici są w pewnym sensie odtwarzaczami. Potrafią odczytać ten zapis i przełożyć go na interpretację nas i naszego życia w chwili, w której się z nimi kontaktujemy. Znając prawa, rządzące światem, ludzkimi dziejami i życiem ludzi, potrafią zatem przewidzieć, w jaki sposób nasz życiowy program mentalny się zakończy, bez względu na to, jakiego wymiaru życia dotyczy.

To jest ich praca, z której dowiadujesz się, że w konsekwencji swojego programu mentalnego spotka Cię to albo tamto.

Jednak na miły Bóg, przecież, jeśli tylko chcesz, sam możesz tego wszystkiego się dowiedzieć! W jaki sposób? Wchodząc w siebie, czyli żyjąc świadomie. Pytając się, dlaczego tak, a nie inaczej żyjesz; dlaczego dokonujesz takich, a nie innych wyborów? Problem zaczyna się w momencie, gdy to wszystko ogłosi Ci człowiek, o którym myślisz, że widzi Twoją albo całej ludzkości przyszłość, bo zaczynasz w to wierzyć.

Co prawda z Twojego programu mentalnego potrafi wyciągnąć odpowiednie wnioski i dlatego przewiduje rozwiązanie, jednak jego ocena staje się Twoim więzieniem! Zaczynasz wierzyć w to, że musi tak się stać i poddajesz się, czyli w istocie utrwalasz dotychczasowy mentalny program, zamiast go zmienić.

Ulegasz determinantowi, a powinieneś sam decydować o życiowej drodze. Sprowadziłeś się do pozycji niewolnika, zamiast w bezpośredniej relacji ze Stwórcą, być twórcą swojej drogi życia.

Rozumiesz już? Odsłonięcie przyszłości przez jasnowidza niestety nie jest niczym więcej, tylko zamknięciem Cię w klatce dotychczasowego życia. Aby do tego nie dopuścić i być wolnym twórcą przyszłości musisz wierzyć, że wszystko może się stać. Wystarczy wiara wielkości ziarnka gorczycy, a skoro Jezus odsłonił dobre rozwiązanie przyszłości ludzkich dziejów, więc uwierz, że także Twojego życia! Zmień program mentalny, a wszystko będzie możliwe! Jednak tego, co się wydarzy po zmianie programu, jasnowidz już Ci nie powie! 

Jaki ma to związek z tytułowym lekarstwem na COVID-19?

Taki, że miejsce wróżek i jasnowidzów zajęli lekarze i politycy, wmawiający Ci, że bez względu na to, jaką genezę ma wirus, masz niewielkie szanse na przeżycie, jeśli nie poddasz się rygorom i zaleceniom. Jeśli nie unikniesz spotkania z wirusem, będzie po Tobie. Twoje ludzka godność nic nie znaczy. Jesteś nikim. Glizdą jesteś bez mocy Boga w sobie. A to, że jesteś Dzieckiem Boga, co prawda ładnie brzmi, ale w tym nie ma żadnej twórczej, przeobrażającej i uwalniającej z nieszczęścia Bożej mocy. Zginiesz w cierpieniu, pozarażasz innych, sprowadzisz nieszczęście na wszystkich wokół siebie.

Wyznawcy religii rozsądku naprawdę nie widzicie, że daliście się zdeterminować i każdy Wasz argument zwraca się przeciwko Wam? Zamknięci w klatce mentalnego programu ludzkości z czasów przed Jezusem, nie chcecie zobaczyć pustego grobu i doświadczyć, że wiara odwala kamień grobu, umożliwiając dobre, piękne i szczęśliwe rozwiązanie.  

Jeśli chcecie tak żyć, Wasza sprawa. Dlaczego serca innych odwracacie od apokalipsy z Golgoty i wmawiacie im, że jeśli nie zaufają zmysłom, zginą w cierpieniach? Tego nie wolno nikomu, kto powołuje się na imię Jezusa. Chodzicie po radę i pewność swojej przyszłości do współczesnych wróżbitów i jasnowidzów, którzy nie pracują z przyszłością, wzmacniając wiarę, ale z przeszłością, czytając stary program mentalny. „Kto zaś zwróci się do wywoływaczy duchów i do wróżbitów, by naśladować ich w cudzołóstwie, to zwrócę swoje oblicze przeciwko takiemu i wytracę go spośród jego ludu” (3 Mż 20,7). 

Skutecznym lekarstwem na COVID -19 jest pewność, że najlepsze rozwiązanie wypełnia się w doświadczeniu każdego, kto wierzy w dobroć Źródła, które jest świętym Życiem i Miłością. Apokalipsa Golgoty odsłania przed nimi piękną i dobrą przyszłość.

Proszę, przestańcie też wierzyć w czarnowidztwo proroctw Malachiasza oraz pozostałych, podobnych temu, zapowiedzi, ponieważ zamykają Was w mentalnym programie sprzed pustego grobu Jezusa. Ten energetyczny zapis nieświadomych tłumów, które boją się, zamiast wierzyć, odciśnięty na energetycznej mapie ludzkiej historii, ujawni się w postaci wydarzeń, których nikt nie chce!

Im więcej będzie wolnych ludzi, żyjących i działających w Bożej mocy z nowym programem mentalnym, tym pewniej przemiana, której doświadczamy zakończy się transformacją tego, co materialne, w to, co niematerialne; tego, co śmiertelne w to, co nieśmiertelne; tego, co skażone, w to, co nieskażone.

Nie słuchajcie wróżbitów i jasnowidzów. Nie zamieniajcie duchów i zjaw przeszłości na bakterie i wirusy współczesności, bo na jedno wychodzi.

Słuchajcie JESTEM, które wyprowadza na wolność.

Wielkanocny Mistrz Krawiecki – rozważanie na 2. Dzień Wielkanocy

Tak też jest ze zmartwychwstaniem. Co się sieje jako skażone, bywa wzbudzone nieskażone; Sieje się w niesławie, bywa wzbudzone w chwale; sieje się w słabości, bywa wzbudzone w mocy; Sieje się ciało cielesne, bywa wzbudzone ciało duchowe. Jeżeli jest ciało cielesne, to jest także ciało duchowe. Tak też napisano: Pierwszy człowiek Adam stał się istotą żywą, ostatni Adam stał się duchem ożywiającym. Wszakże nie to, co duchowe, jest pierwsze, lecz to, co cielesne, potem dopiero duchowe. Pierwszy człowiek jest z prochu ziemi, ziemski; drugi człowiek jest z nieba. Jaki był ziemski człowiek, tacy są i ziemscy ludzie; jaki jest niebieski człowiek, tacy są i niebiescy. Przeto jak nosiliśmy obraz ziemskiego człowieka, tak będziemy też nosili obraz niebieskiego człowieka. A powiadam, bracia, że ciało i krew nie mogą odziedziczyć Królestwa Bożego ani to, co skażone, nie odziedziczy tego, co nieskażone. Oto tajemnicę wam objawiam: Nie wszyscy zaśniemy, ale wszyscy będziemy przemienieni w jednej chwili, w oka mgnieniu, na odgłos trąby ostatecznej; bo trąba zabrzmi i umarli wzbudzeni zostaną jako nie skażeni, a my zostaniemy przemienieni. Albowiem to, co skażone, musi przyoblec się w to, co nieskażone, a to, co śmiertelne, musi przyoblec się w nieśmiertelność. A gdy to, co skażone, przyoblecze się w to, co nieskażone, i to, co śmiertelne, przyoblecze się w nieśmiertelność, wtedy wypełni się słowo napisane: Pochłonięta jest śmierć w zwycięstwie! Gdzież jest, o śmierci, zwycięstwo twoje? Gdzież jest, o śmierci, żądło twoje?                                                                  1 Kor 15,42-55

Galerie handlowe, a w nich sklepy odzieżowe, są i przez jakiś czas jeszcze będą zamknięte. Takiej sytuacji wielu z nas nie pamięta, żeby przed Wielkanocą nie pójść do sklepów i nie kupić jakiejś nowej części wiosennej garderoby. Zwłaszcza po szarej, a odzieżowo po ciężkiej i ciemnej zimie, niektórzy z nas lubią wiosną założyć coś zwiewnego i kolorowego. Zresztą jakby po co, skoro i tak nie ma gdzie wyjść? Ani do kościoła, ani na spacer, ani do restauracji czy do znajomych.

Więc co? Święta spędzacie w ubraniach sprzed lat? Pewnie jeszcze się nie wynosiły i wciąż wyglądają schludnie i elegancko. Gorzej, jeśli się Wam nie chce świątecznie ubrać i siedzicie przed ekranami w ponaciąganych swetrach, dresowych spodniach, bo wygodne, i w jakiś laczkach na stopach, które bardziej pasują do piwnicy, aniżeli do świątecznego stołu. Jeśli tak, nie mam zamiaru kwalifikować tego jako niechlujstwa, jednak nad tym, czy ubiór nie jest częścią kultury osobistej, a zwłaszcza wyrazem szacunku i miłości wobec osób, z którymi mieszkamy, zastanówcie się sami. 

Mnie to zawsze zastanawiało, że wielu domowników, którzy ponoć wzajemnie się kochają, zaczynają dbać o wygląd dopiero wówczas, gdy zamierzają wyjść z domów do innych ludzi. No cóż?

W każdym bądź razie podobno nie ubiór zdobi człowieka? 

Co zatem czyni nas pięknymi? Albo może inaczej, kiedy stajemy się piękni? Naszym ozdobą jest ubiór, którym jest nowy Człowiek. Wówczas zaczynamy nie tylko roztaczać wokół siebie aurę delikatnego i szlachetnego piękna, ale też pięknie pachnieć. Stajemy się Kwiatem Ludzkości, ubranym w piękno i dostojeństwo przez wielkanocnego Mistrza Krawieckiego.

1. Ubieramy się u Chrystusa

Nowy Człowiek nie ubiera się u Prady, ani w jakiejkolwiek innej wyszukanej szwalni. Nowy Człowiek ubiera się przy pustym grobie, u zmartwychwstałego Chrystusa.

Tego pewnie nie łączymy z Wielkanocą, ale odkąd grób jest pusty, a śmierć stała się bezużyteczna, naprawdę idzie o ubieranie się. Tym bardziej, że pewnie nie widać tego również na tak zwany pierwszy „rzut oka” w słowach dzisiejszego tekstu biblijnego: „Albowiem to, co skażone, musi przyoblec się w to, co nieskażone, a to, co śmiertelne, musi przyoblec się w nieśmiertelność”. Tymczasem wystarczy znaleźć zamiennik dla wyrażenia przyoblec się, aby tekst zaczął przemawiać do wyobraźni. Dla przykładu: „Albowiem to, co skażone, musi wdziać to, co nieskażone, a to, co śmiertelne, musi wdziać nieśmiertelność”. Można też użyć słowa: ubrać i wszystko natychmiast staje się jasne.

Wielkanoc jest początkiem procesu ubierania się ludzkości w nowy ubiór. Po Wielkanocy nie ma już powrotu do dawnego życia, które nazywamy szarą i smutną codziennością. Pusty grób rozpoczyna czas łaski i dzień zbawienia, czyli świąteczny czas, który należy przeżywać w odświętnej szacie. Odtąd nie w odzieżowych sklepach szukamy ubrań, które przemijają nie tylko ze względu na modę, ale w pustym grobie. Gdy zagra ostatnia trąba, na głos której wszyscy zmarli opuszczą swoje groby, ten proces ubierana ludzkości  w nowy ubiór skończy się, niemniej teraz wszyscy dbamy o to, aby to, co skażone ubrało się w nieskażone, a to, co śmiertelne, ubrało się w nieśmiertelność.

W wypowiedziach Jezusa, zwłaszcza w przypowieściach o Królestwie Bożym, pojawia się motyw odświętnej szaty, bez której nie można wejść na ucztę. Słychać i dziś, że ap. Paweł zrozumiał tę mowę: „A powiadam, bracia, że ciało i krew nie mogą odziedziczyć Królestwa Bożego”. Z wyznania Apostoła wynika, że starym ubiorem, które musi zostać zastąpione nowym, jest ciało i krew.

W tej postaci naszej cielesności nie możemy wejść do pełni Królestwa, czyli połączyć się z wiecznym Światłem, źródłem Miłości, bezkresem Świadomości, które zwiemy Bogiem. Jednocześnie ewangeliczne relacje o zmartwychwstałym Chrystusie uświadamiają nam, że jest rozpoznawalny w postaci sprzed ukrzyżowania, nawet z ranami po gwoździach. Jego cielesność uległa zatem transformacji.

Sam Chrystus jest wieczny, a cielesność jest ubraniem, czyli formą, która może się zmieniać. Garderobą, dzięki której zmienimy ubiór, jest duchowa praca. Bez niej nie można wejść na wieczną ucztę radości. Czasem tę rolę spełnia życiowy kryzys, który krystalizuje nasze JESTEM i pełni rolę śmierci EGO. Znakiem tej pracy jest Chrzest, czyli codzienna śmierć EGO, jeśli oczywiście świadomie i czujnie żyjemy. Ostatecznie proces transformacji dokonuje się w śmierci. 

Pierwszym, który w pełni jej doświadczył jest Chrystus, u którego odtąd ubieramy się w nowy ubiór. Może więc dałoby się Chrystusa nazwać nie tylko Mistrzem, ale trochę z przymrużeniem oka, a trochę z poetyczną lekkością? Czyli jak? Mistrzem Krawieckim po prostu.

2. Jesteśmy Chrystusami

Aby zrozumieć na czym polega duchowa praca, będąca wdziewaniem ubioru, w którym można doświadczyć pełni Królestwa, czyli Światłości, Miłości i Świadomości, trzeba zrozumieć znaczenie słowa Chrystus. To nie jest imię. To coś więcej. To tytuł, obraz, metafora, będąca energią, o której j Jung mawiał, że jest energią archetypową. Chociaż jest częścią podświadomości zbiorowej, może z niej korzystać każdy, jeśli świadomie w niej uczestniczy.

Co zatem oznacza tytuł, którym powszechnie obdarzamy Mistrza z Galilei? Chrystus to greckie słowo, będące odpowiednikiem semickiego Mesjasz, a znaczy mniej więcej tyle, co namaszczony. Namaszczony oliwą, która służy do spalania, czyli oświecania. Dlatego oliwą w akcie intronizacji namaszczano głowę króla, aby był mądrym i oświeconym władcą. Namaszczonym oliwą, czyli oświeconym, jest każdy, kto pojął swoje życiowe powołanie, jak król, który odtąd służy wszystkim, identyfikującym się z Jego królestwem.

Kto zna drogę życia, zobaczył swoje posłanie, został namaszczony oliwą mądrości i światłości, czyli żyje w mocy Ducha, może uważać się za Chrystusa, czyli między innymi za kogo przy okazji? No właśnie, ta odpowiedź wielu niepokoi i gorszy, ale całkiem niepotrzebnie. Otóż na Dalekim Wschodzie oświecony bywa nazywany Buddą. Chociaż te tytuły inaczej brzmią i mają inną genezę, sprowadzają nasz duchowy rozwój do tego samego mianownika: bądź Chrystusem, czyli daj się namaścić Duchem Jezusa. Bądź oświeconym, czyli znaj swoją drogę i świeć innym, aby znaleźli swoje drogi życia. Bądź Światłem! Bądź Miłością! Bądź Świadomością!

Odziewanie zatem tego, co skażone w to, co nieskażone, i tego, co śmiertelne w to, co jest nieśmiertelne, sprowadza się do ostrożnego i świadomego stąpania dzień po dniu po drodze własnej duszy, aby nie spaść z niej w przepaść grzechu i pozostać w śmiertelnym i skażonym. Ulegając grzechowi, czyli własnemu EGO, można łatwo pozostać jedynie ciałem i krwią.

Świadome życie, bycie Chrystusem, jest czujnym rozglądaniem się, nasłuchiwaniem Boga, odnajdywaniem kolejnego fragmenciku drogi życia, którą każdy z nas ma dziś do pokonania, aby nie zejść z własnej, wąskiej, ścieżki i nie iść dalej szeroką drogą, którą idzie tłum, wiodącą na zatracenie.

Ubieranie się w nowy ubiór, Chrystusową szatę Królestwa Bożego, czyli bycie człowiekiem oświeconym, który w każdej chwili życia jest gotów wejść na weselną uczę, niczym pięć mądrych panien z przypowieści Jezusa, nie polega na duchowych przeżyciach, egzaltowanym fruwaniu nad życiem i jego problemami, ale na czujnym pilnowaniu drogi życia, czyli tej drogi, po której dusza wraca do domu Ojca.

Bycie Chrystusem nie jest przywilejem dla nielicznych, ale wielkanocnym zobowiązaniem do bycia czujnym, czyli na początku, bo od tego wszystko się zaczyna, czułym dla samego siebie. Tylko Ci z nas, którzy dają sobie prawo do czułości, stają się Chrystusami i przywdziewają nieskażony i nieśmiertelny ubiór Królestwa Bożego.

Bądźcie czujni, czyli czuli dla siebie, dla swojej duszy. Czujnie rozglądajcie się za swoim powołaniem.  Czule ubierzcie się w nowe ubranie, delikatne, piękne, pachnące, najwyższej jakości. Ubierzcie się niekoniecznie u Prady.

Ubierzcie się w Chrystusa. To moje wielkanocne życzenia.

Amen.