Gdzie są świece gotowe do świecenia?

Nowa sytuacja, z jaką od ostatniej wojny światowej nie mieliśmy do czynienia, unaoczniła, że metody i tematy katechetyczne, a także praktyka udzielania chrztu, konfirmowania i bierzmowania, kompletnie się nie sprawdzają. Podporządkowane są kościelnym statystykom, ale nie duchowemu rozwojowi i wyłanianiu chrześcijańskich elit.

Rozmowy po moim wczorajszym wpisie kolejny raz przekonały mnie, że sprowadziliśmy wielowymiarowość i bogactwo kościelnego życia do jednej płaszczyzny. Wyglądamy jak leżąca na ziemi kartka papieru, a powinniśmy przypominać trójwymiarową bryłę origami. 

Kościoła nie wolno sprawdzać do poziomu religijnej matrycy, stabilizującej ład i porządek społeczny. Dziedzictwo Konstantyna Wielkiego wciąż uniemożliwia nam dostrzeganie w  Kościele duchowego projektu, który ma dynamizować ludzką egzystencję i wyzwalać duchowy rozwój ludzkości. 

Pisałem o tym kilkakrotnie, więc teraz tylko naprędce kilka słów.

Całkowicie zaniechaliśmy metodę Jezusa, praktykowaną przez pierwsze pokolenia uczniów. Jej podstawą jest założenie, że populację trzeba podzielić na trzy grupy. Polega na informowaniu o zbawieniu wszystkich bez wyjątku, przy okazji ucząc mądrego, zdrowego i wolnego życia. To jest podstawa społecznej piramidy.

Kolejny poziom, środkowy, tworzą ludzie, rozwijający się duchowo w tym sensie, że świadomie poznają siebie. Pytają i szukają swoich darów, wypatrują drogi powołania i nie boją się konsekwencji wyborów, które często są nietrafione. Jednak dzięki takiej pracy z ogniem życia krystalizuje się grupa uczniów, znających siebie. Rozpoznając życiowe powołanie do służby w dziele zbawienia, idą w miejsca i wykonują zadania, do których po prostu zostali stworzeni. Ta droga rozwoju i ten wysiłek w poznawaniu siebie, a zwłaszcza rozterki i załamania, które pojawiają się jako konsekwencja tej pracy i popełnianych błędów, trzeba delikatnie buforować i moderować. Do tego jest potrzebna praca duszpasterska i katechetyczna na innym poziomie, aniżeli podstawowym.

Należy ją wykonywać w ramach przygotowania do konfirmacji albo bierzmowania. Wiek, w którym przeprowadzamy te rytuały inicjujące, jest za wczesny. Niczego spektakularnego nie osiągamy. To po pierwsze, a po drugie to nie może być praca powszechna, ta bowiem dotyczy podstawowej grupy uczniów Pańskich. Na tym etapie należy przygotowywać do chrztu ogniem tych, którzy świadomie chcą płonąć. Dzięki temu mielibyśmy szansę wyłaniania z podstawy, uczniów zaangażowanych. Tymczasem praktyka konfirmacyjna jest skrojona na potrzeby kościelnej statystyki i jest zaledwie lekkim wzmocnieniem pracy duszpasterskiej i katechetycznej z podstawą społecznej piramidy, zamiast tworzeniem warstwy środkowej. W świadectwie ewangelii odpowiada jej grupa uczniów, którzy otrzymali od Jezusa charyzmat uzdrawiania.

Mając wykrystalizowany trzon aktywnego Kościoła, można wybierać najlepszych, elitę w sensie ścisłym, której Jezus powierzył moc wypędzania demonów. Łatwo się domyśleć, że to ludzie, którym poświęca się najwięcej uwagi, czasu i wprowadza w tajemnice duchowego życia, o których ludzie podstawy nie chcą słyszeć i nie muszą.

My zaś chcielibyśmy mieć podstawę rozwiniętą i aktywną, niczym duchowa elita, a to jest niewykonalne i po prostu naiwne. W efekcie nie tworzymy elity, a w pracy duszpasterskiej zatrzymaliśmy się na poziomie podstawy, której nie potrafimy podciągnąć nawet do poziomu duchowego życia uczniów, świadomych siebie i otrzymanych charyzmatów.

Oczywiście organizowanie tej struktury wymaga rekonstrukcji Kościoła, nowej definicji katechizacji i sakramentów, ale przed wszystkim zobaczenia, że zasadza się na fundamentalnej pracy z lękiem. Nie można od wszystkich wymagać, aby zdobyli się na zaufanie, cechujące elitę, wypędzającą demony. Z drugiej strony nie wolno nam wszystkich traktować w sposób podstawowy, jak mama chroniąca w piwnicy swoje dzieci, które podczas wojny boją się lotniczego nalotu.

To jest przecież oczywiste, ale my problem wypieramy, co mierzi mnie coraz bardziej teraz, w okresie tzw. pandemii. Dlatego napisałem wczoraj o Kościele, jako sercu ludzkości. Doświadczam niezrozumienia, ponieważ współczesny Kościół z założenia oddziałuje tylko na podstawę, posługując się metodami, odpowiednimi dla niej. Dlatego zarzuca mi się, że nie liczę się z lękiem, lekceważę zdrowie i życie ludzi, obrażam kolegów.

Nie obrażam. Szanuję, o czym świadczy to, że im sugeruję. Gdybym ich lekceważył, nie pisałbym do nich. Próbuję tylko „obudzić śpiocha”. 

Wczoraj też nie krytykowałem ostrożności w organizowaniu nabożeństw. I od początku pandemii nie napisałem na ten temat jednego zdania negatywnego, ponieważ nie wolno nam „szarpać” za uszy ludzi słabej wiary, którzy poczuliby się źle. Organizacyjnie Kościół musi uwzględniać najsłabszych, ale jednocześnie, zwłaszcza w przekazywaniu dobrej informacji o Bożym zbawieniu, musi wiarę budować.

Nie da się budować wiary słowami, że Bóg nas kocha i gdy przetrwamy pandemię to znowu będziemy, jak dawniej tworzyć parafialne i liturgiczne życie. Nie przetrwamy pandemii – o tym wie każdy. Wirus tak po prostu nie znika. Z jednej strony służby medyczne nauczą się nas leczyć, z drugiej strony my – księża i Kościół – jesteśmy od poszerzania ludzkich serc. Chodzi o wiarę, która umożliwi wszystkim życie w nowych warunkach, czyli życie wraz z wirusem.

Lęk to uniemożliwia. Zaufanie tak.

Dobra informacja o zbawieniu musi być umacnianiem zaufania, duszpastersko musi być codzienną pracą, dzięki której najsłabsi w wierze zaczną samodzielnie stawiać kroki. Jeśli po naszym działaniu i w naszych słowach od trzech miesięcy słyszą przekaz osnuty na wątku, którym jest strach i jakaś mityczna wiara w to, że kiedyś znowu będzie bezpiecznie, to przepraszam, ale to jest wypieranie prawdy, a nie życie w prawdzie.

A poza tym, co w tym czasie robimy albo czego nie robimy z wiarą ludzi duchowo rozwiniętych, których powinniśmy wykorzystywać w tych dniach? Na temat wirusa od strony medycznej i biologicznej wiemy już na tyle dużo, że jest czas odważniej wyprowadzać ludzi z ich lęków.

No niestety, ale są powołania, w których Bogu potrzebni są ludzkie rozwinięci duchowo, a więc między innymi też odważniejsi i zdolni do duchowego widzenia rzeczy, które większość widzi cieleśnie. Między innymi są to pracownicy służby zdrowia i Kościoła. Proszę więc nie sugerować, że traktuję Kolegów źle. Po prostu nie traktuję ich jak ludzi małej wiary.

Wszystkich powciskaliśmy do domów i czekamy na zniknięcie potwora.

A kuku Panie kruku!

Potwór sam nie zniknie.

Do zwyciężenia potwora Chrystus ma nas, swoją elitę na ziemi!

Gdzie są świece, gotowe do świecenia i spalania się?

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

szesnaście − 4 =