Nakładanie rąk

Motto:

Nie otrzymujemy mądrości,

musimy sami ją odkryć w podróży,

której nikt za nas nie odbędzie”.         Marcel Proust

Przed dwudziestu laty na plebanię w Brennej raz w tygodniu przyjeżdżał Pan od nakładania rąk. Przed budynkiem ustawiały się kolejki z całego Górnego Śląska. Czy muszę dodawać, kto Go wynalazł, a potem spełniał rolę odgromnika po uderzeniach bogobojnychchrześcijańskich piorunów?

Wtedy zacząłem interesować się uzdrawianiem i zrozumiałem, że człowiek jest polem energii. O fizyce kwantowej nie wiedziałem jeszcze wiele, ale o darze uzdrawiania przez nakładanie rąk i owszem z Nowego Testamentu: „I rzekł im: Idąc na cały świat, głoście ewangelię wszystkiemu stworzeniu. Kto uwierzy i ochrzczony zostanie, będzie zbawiony, ale kto nie uwierzy, będzie potępiony. A takie znaki będą towarzyszyły tym, którzy uwierzyli: w imieniu moim demony wyganiać będą, nowymi językami mówić będą, węże brać będą, a choćby coś trującego wypili, nie zaszkodzi im. Na chorych kłaść ręce będą, a ci wyzdrowieją” (Mk 16,15-18) albo: „A gdy Paweł zgarnął kupę chrustu i nakładał ją na ogień, wypełzła od gorąca żmija i uczepiła się jego ręki. (…) Lecz on strząsnął gada w ogień i nie doznał nic złego; (…) I zdarzyło się, że ojciec Publiusza leżał w gorączce i chorował na czerwonkę; Paweł poszedł do niego i modlił się, a włożywszy na niego ręce uzdrowił go. (…)” (Dz 28,3-9).

Poza tym literatury na ów temat wówczas wciąż było mało, a w Kościele nie było z kim rozmawiać. Zanim zdążyłem się nauczyć, Pan od nakładania rąk po jakimś czasie odszedł swoją drogą, więc nie pozostało mi nic innego, jak znaleźć własną drogę praktycznej, chrześcijańskiej duchowości, aby samodzielnie szukać inspiracji w sobie oraz w tym, co udaje się przeczytać. 

Wiem, że niektórych to szokuje, ale naprawdę całkiem niepotrzebnie. Kto w taką podróż udaje się z ufna modlitwą, tego Duch Jezusa prowadzi drogą Bożą, na której nic złego nie może się wydarzyć. Więc wpierw zacząłem badać i medytować nad tekstami ze Starego i Nowego Testamentu, o których od czasu studiów byłem pewien, że zawierają ślady starych szamańskich praktyk. Potem do mojej świadomości dotarło, że przecież Jezus był w Egipcie przynajmniej jeden raz z rodzicami i naprawdę nie wiadomo ile miał lat, gdy wrócił, ponieważ data Jego narodzin nie jest pewna. Poza tym, czy cokolwiek wyklucza, że mógł tam ponownie pójść? Skoro Mojżesz stosował praktyki terapeutyczne, których nauczył się w Egipcie, dlaczego nie Nowy Mojżesz?

O dalszej drodze, którą szedłem, pisał nie będę, ponieważ nie temu poświęcam ów tekst, mimo wszystko nie mam powodu, aby jej nie zasygnalizować. W każdym bądź razie dziś jestem pewien, że klasyczna, ortodoksyjna duchowość skutecznie zaorała duchowe praktyki pierwszych pokoleń, których źródłem jest Mistrz z Galilei. Pierwsze pokolenia znały je i praktykowały. Wydaje mi się, że ostatki padły wraz z Katarmi. Czasem miewam przeczucie, że Waldensi coś uratowali, ale do tej pory nie upewniłem się. Bardzo ciekawe i dające do myślenia są jeszcze wypowiedzi niemieckich mistyczek i mistyków. Tego też nie wiem, czy pisali z natchnienia, czy mieli dostęp do resztek tej wiedzy. Osobiście jestem zobowiązany śp. prof. W. Benedyktowiczowi, że w trakcie studiów w ramach pracy nad tekstami teologicznymi zostałem zmuszony do zainteresowania się Mistrzem Eckhartem. Jednak porównując teksty Anioła Ślązaka z pismami wspomnianych wyżej mistyków mam wrażenie, że były to wglądy i natchnienie, a nie wiedza.

Na koniec wstępu wspomnę jeszcze jedną rzecz. Otóż młodsze Koleżanki i Koledzy nie zdają sobie sprawy, jak wiele mogą się nauczyć i zrozumieć z podręczników do fizyki kwantowej oraz biologii, zwłaszcza molekularnej oraz epigenetyki, a wystarczyłyby tytuły popularno-naukowe. To fundament, aby spojrzeć na człowieka z perspektywy naukowej. Życzę im pysznego zadowolenia i wielkich oczu zadziwienia, gdy biblijne i późniejsze pojęcia z zakresu antropologii teologicznej i duchowości staną się im niespodziewanie współczesne i zrozumiałe.

W każdym bądź razie dla jakiegoś wcale nieoczywistego powodu, mimo wszystko z wielką szkodą dla wszystkich, chrześcijańska teologia i duchowa praktyka sukcesywnie zrzekała się prawa do korzystania z charyzmatu uzdrawiania, aż w epoce postkartezjańskiej ostatecznie podpisała dokument kapitulacji. Co prawda w USA i w niektórych Kościołach charyzmatycznych w Europie próbuje się ów charyzmat z wdzięcznością rozwijać, jednak przykłady są tak nieliczne, że giną w oceanie medycyny konwencjonalnej. 

Czy rozsądnie? Czy na pewno zgodnie z wolą Jezusa Chrystusa? Moim zdaniem, oczywiście że nie.

Problem i to wcale niemały polega na tym, że niektórym chrześcijanom wydaje się, że wystarczy gorliwa modlitwa, aby moc Boga manifestowała się w cudownych uzdrowieniach. Owszem bywa i tak, jednak do myślenia musi dawać fakt, o czym już  pisałem, że dar uzdrawiania jest związany z wyższym stopniem duchowej zażyłości z Mistrzem, a więc przebywania w Jego szkole.

Wszystkim, oderwanym od rzeczywistości, zadaję teraz bardzo ważne pytanie: Skoro uznajemy za pewnik, że naukowa medycyna potrafi człowieka uzdrowić, dlaczego jednocześnie sądzimy, że uzdrawianie praktykowane przez tych, który uwierzyli w imię Jezusa, może obejść się bez nauki i solidnej wiedzy o człowieku?

Nie dziwię się, że medycy drwią i umierają w spazmach śmiechu! 

A od siebie dodam, że również mam z tym problem, ponieważ walcowanie Boga modlitwami i zmuszanie Go do działania z tytułu wyimaginowanej pewności, że wystarczy wezwać imię Jezusa Chrystusa, aby uzdrowić, świadczy tylko o jednym. Niestety o wielkiej duchowej pysze.

Bóg działa suwerennie i dlatego zdarza się, że uzdrawia kogoś nawet bez naszych modlitw. Innym razem zgodnie z naszymi modlitwami. Jednak, czy nie po to objawił swoją chwałę w Jezusie z Galilei, abyśmy zobaczyli pełnię boskości w pełni człowieczeństwa? A po drugie, czy nie po to Jezus poświęcił kilka lat życia wybranym przez siebie uczniom, aby ich czegoś nauczyć i móc oczekiwać, że tego samego nauczą następnych?

To prawda, że wiedza o uzdrawianiu w dużej mierze została stracona, jednak po pierwsze nie do końca, a po drugie Duch Jezusa jest duchem mądrości i wszelkich dobrych darów i umiejętności. 

Uzdrawianie przez nakładanie rąk to znak, towarzyszący wierzącym! Jest darem, o który mamy obowiązek dbać i rozwijać go. Wszystko zależy od Bożego powołania, czyli obdarowania, i od ludzkich umiejętności. Skoro dla zbawienia każdego człowieka Słowo stało się ciałem, więc pełnia boskości manifestuje się w pełni człowieczeństwa!

Uczmy się człowieczeństwa i rozwijajmy jego pełnię: „Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Kto wierzy we mnie, ten także dokonywać będzie uczynków, które Ja czynię, i większe nad te czynić będzie, bo Ja idę do Ojca” (J 14,12). 

Błędy, popełniane przez praktykujących nakładanie rąk, sprawiają, że charyzmat nie rozwija się, a medycy patrząc na nas drwiąco mrużą oczy.

Najważniejszy błąd polega na tym, że wielu uzdrawiających charyzmatyków ma dualistyczną koncepcję człowieka jako złego ciała i dobrej duszy. Nie widzą Jedności, która manifestuje się we wszystkim, więc też w człowieku. To oznacza, że mają zbliżoną do medycyny konwencjonalnej koncepcję uzdrawiania. Nie praktykują holistycznego uzdrowienia człowieka, a jedynie oczekują, że chore miejsca, które medycyna leczy środkami farmakologicznymi i skalpelem, Bóg uzdrowi swoją mocą. Zainteresowani są wyleczeniem choroby, a nie uzdrowieniem człowieka.

Kolejny błąd to zwykła ludzka pycha. Praktykujący uzdrawianie przez modlitwę i nakładanie rąk wyobrażają sobie, że zostali obdarowani cudowną mocą, która mogą swobodnie zarządzać. Figa z makiem z pasternakiem! Człowiek Boży, obojętnie czy powołany do prorokowania, nauczania czy uzdrawiania, nie posiada żadnej nadmocy, którą mógłby dowolnie dysponować. Jest po prostu kanałem, medium, narzędziem, epifanią Bożej mocy. Ulubiony przeze mnie obraz to pęd, który jedynie pod tym warunkiem, że jest idealnie pusty, może stać się instrumentem dla cudownych dźwięków, uzdrawiającej  muzyki  Boga. Pustka oznacza pozbycie się EGO i całkowite oddanie się Bogu. Im mniej pychy, tym skuteczniejszy mówca, nauczyciel, czy uzdrowiciel. Pycha tłumaczy też nieudolność i niewydolność współczesnego systemu oświaty i służby zdrowia. Nauczyciele i medycy zapominają, że służą Życiu i Miłości, więc pychą wiedzy oraz mocy swoich wyimaginowanych autorytetów skutecznie uniemożliwiają Bogu działanie.

Trzecim błędem jest brak cierpliwości. Bywa, że Bóg uzdrawia w mgnieniu oka, innym razem proces trwa dłużej. Doświadczał tego nawet Mistrz z Galilei! Proszę uważnie przeczytać opowiadanie  o uzdrowieniu ślepego w Betsaidzie (Mk 8,22-26). Prawdziwe uzdrowienie zawsze następuje od wewnątrz na zewnątrz, od przyczyny, którą jest duchowy problem, do cielesnej manifestacji. Dzieje się coś w ukryciu, więc na początku najczęściej niczego nie da się zauważyć. Poza tym cierpliwość uczy współodczuwania i przyjmowania cierpiącego człowieka takim, jakim jest. Uzdrawiać można jedynie z poziomu serca, czyli z energetycznego pola miłości. Nakładający dłonie nie może budować relacji z cierpiącym, mając poczucie wyższości i litości.

Czwarty błąd to oczywisty brak wiedzy o człowieku, począwszy od przyjętych przez ogół naukowców wyników badań i aktualnych hipotez współczesnej biologii i fizyki, a skończywszy na starożytnej mądrości, zwłaszcza chińskiej i hinduskiej. Na Polinezji i wśród plemion dalekiej Syberii także można znaleźć wiele ziaren mądrości, która rozjaśnia ewangeliczne świadectwa o duchowej praktyce Mistrza z Galilei. Jeśli zaś idzie o modną obecnie tradycję Indian, propagowaną zwłaszcza w Internecie, jestem dalece ostrożny, ponieważ świadectwa o niej noszą ślady popkulturowej miazgi i można w nich odnaleźć wyraźne przeszczepy ze Wschodu. Praktykując uzdrawianie przede wszystkim trzeba uczyć się tego, w jaki sposób i dlaczego ciało w taki a nie inny sposób uzewnętrznia duchowe przyczyny. Uzdrawianie dosięga wewnętrznego problemu, ponieważ dopiero wówczas możliwe jest trwałe usunięcie cielesnych skutków, które mylnie są utożsamiane z chorobą.

Piąty błąd to brak zaufania, że uzdrawiający Bóg może skutecznie wykorzystywać wierzących i lęk przed kompromitacją albo nieudanymi próbami. „… Bo zaprawdę powiadam wam, gdybyście mieli wiarę jak ziarnko gorczycy, to powiedzielibyście tej górze: Przenieś się stąd tam, a przeniesie się, i nic niemożliwego dla was nie będzie” (Mt 17,20).

Szósty błąd to brak wdzięczności za wszystkie, nawet najmniejsze dary życia. Praktykowanie wdzięczności oczyszcza serce i wzmacnia duchową energię. Wdzięczność za wszystko uruchamia szeroki strumień darów, za które będą wdzięczni także uzdrowieni. Pamiętajmy, że obdarowywać możemy jedynie tym, w czym sami uczestniczymy! Człowiek niezadowolony, wieczny malkontent, widzący więcej ciemnych stron życia aniżeli darów Światła i Miłości, nie ma w sobie duchowej lekkości, którą wykorzystuje Bóg. Zwłaszcza nakładając dłonie trzeba być świadomym własnego ciała, aby wyczuwać ich najmniejsze drgnienia, ponieważ w ten sposób pokazują, w którą stronę chcą się przesuwać albo na dłużej pozostać w jednym miejscu.

Siódmy błąd to brak miłości, ale naprawdę tej fundamentalnej. Energią, znaną jako kwarki i fotony, która stworzyła świat, jest Miłość. Miłością też uzdrawiamy. W największym uproszczeniu choroby są skutkiem braku Miłości w człowieku. Wielkich i małych dziur po Miłości nie zalepimy chemicznymi substancjami ani nie naprawimy zręcznym skalpelem. Duchową tkankę człowieka może odbudować jedynie Miłość.  

Na koniec wspomnę o roli modlitwy, która niczym klamra wszystko łączy i spaja, w tym również uzdrawianego i uzdrawiającego z jedynym źródłem uzdrowienia, którym jest Bóg. Nie chodzi tylko o modlitwę przed i w trakcie nakładania rąk. Co prawda jest wisienką, bez której nie byłoby zwieńczenia pysznego tortu, jednak szczerze mówiąc, bez niej tort niewiele traci na wartości. Bez codziennej modlitwy, praktykowanej jako modlitwa słów i modlitwa ciszy, którą zwiemy też medytacją, na niewiele przydają się szczere chęci oraz dobra intencja. Modlitwa szlifuje duchowość. Uwrażliwia na tajemnicę, której podczas uzdrawiania trzeba się bezwzględnie oddać. Nakładający dłonie widzi i rozumie jedynie wystający ponad wodę wierzchołek góry. Prawdziwy lód, czyli wewnętrzna, duchowa przyczyna choroby, pozostaje ukryta i należy wobec niej zachowywać wieki respekt, aby nie zranić przecież już cierpiącego człowieka. Modlitwą otwieramy się na działanie Ducha i jeśli Najwyższy zechce nam odsłonić coś zza zasłoniętej tajemnicy, otrzymamy ów dar. Jeśli jednak dla jakiejś przyczyny nie powinniśmy tego poznać, uzdrowienie nastąpi w sposób odpowiedni dla chorego, a nie ze względu na pyszne oczekiwania uzdrawiającego, który życzyłby sobie mieć poczucie pełnej kontroli i władzy.

Muszę kończyć, bo wpis robi się długi, jednak do tematu będę wracał chociażby z powodu zalecenia, aby unikać dotyku, powtarzanego przez Kościoły bez głębszej refleksji.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

jeden × 1 =