Książka o emocjach

Bardzo się cieszę, że w wydawnictwie Virgo ukazała się moja nowa książka: MYŚL ODCZUWAJ DZIAŁAJ. Zapraszam w niej do mentalnej pracy z emocjami.

Świetnie jeśli praktykujemy codzienną modlitwę, medytację i ćwiczenia cielesne. Robimy to, aby między innymi zapanować nad umysłem, wesprzeć ciało i poprawić jakość życia. Jednak pamiętajmy, że prawdziwa sztuka budowania łodzi, w której spokojnie i bezpiecznie utrzymujemy się na powierzchni świadomości, polega na szukaniu, przyjmowaniu i utrzymywaniu nowych myśli, które ratują z nieświadomie przeżywanych emocji, uzdrawiają i ujawniają duchowe tajemnice. Dzięki nim zmieniamy przekonania o sobie i życiu.

Dlatego na początku zawsze potrzebne są nam nowe myśli, którymi świadomie kształtujemy emocje i zyskujemy emocjonalną wolność. Dzięki niej nie poddajemy się stereotypowym przekonaniom i zachowaniom, więc możemy angażować się w najlepsze dla siebie przedsięwzięcia.

Gdy nowymi myślami zaczynamy świadomie kształtować energię emocji, doświadczamy cudu nowego życia.

W książce znajdziecie 46 emocji, które opisałem w taki sposób, aby przekonać Was, że nie ma złych emocji, a jedynie złe przekonania na ich temat.

Cena: 39 zł.

Chętnych proszę o przesłanie danych adresowych na adres: mju@escobb.com.pl.

Nie muszę – Jestem

W rozmaitych tekstach o charakterze poradnikowym jesteśmy słusznie zachęcani do zmiany motywacji. Gdy o poranku nie chce się nam wychodzić z ciepłego łóżka, w poniedziałek zamykać za sobą pachnącego kawą mieszkania, aby pojechać do pracy, a w jesienny wieczór wyprowadzić psa, wówczas podobno nie warto się zmuszać, ponieważ to przysparza jedynie więcej emocjonalnego cierpienia. Wyjścia z pościeli i mieszkania albo na spacer z psem i tak nie unikniemy, więc motywacja, wynikająca z przymusu, co najwyżej bardziej unieszczęśliwia, czyniąc z nas niewolników, zmuszonych mierzyć się z konsekwencjami wcześniejszych wyborów.

Wobec tego, czy prosta zamiana motywacji z „muszę” na „chcę” rzeczywiście tak bardzo ułatwia życie? W niektórych przypadkach pewnie tak, a najpewniej wówczas, gdy po prostu mamy tzw. lepszy dzień, więcej życiowej energii i satysfakcję z poprzednich działań. Jednak w powszechnym doświadczeniu wcale nie jest to ani takie proste, ani skuteczne.

Moim zdaniem metoda nie jest zła i autorzy owych poradników naprawdę dobrze nam radzą. Problem bierze się stąd, że nie wyjaśniają złożonych mechanizmów, rządzących naszą życiową energią, a w związku z tym przedstawiają metodę „na skróty”, która przez to bywa nieskuteczna. Dopiero zrozumienie, w jaki sposób działa ów mechanizm motywacji do życia i działania, oraz świadome zastosowanie całego modelu, gwarantuje pozytywne skutki.

No cóż, względy ekonomiczne często miewają wpływ na treść artykułów i książek. Także w sferze poradnictwa skutecznie działa propaganda sukcesu, promująca miraż łatwego i lekkiego życia. Jeśli nie można „dobrze się bawić” myjąc zęby o poranku, wyprowadzając psa w wietrzną i deszczową pogodę albo szorując muszlę klozetową, pewnie w ogóle nie warto cokolwiek zaczynać? „Dobra zabawa” ma przyciągać uwagę czytelnika i pełnić rolę wywabiacza plam po krwi i pocie.

Tymczasem dynamika decyzji i zarządzanie energią zmian nie jest ani „dobrą zabawą”, ani nie służy do wywabiania cierpienia.  Jest po prostu narzędziem, które trzeba używać świadomie i wytrwale, aby po jakimś czasie doświadczyć stanu lekkości i radości. Czegoś na podobieństwo trwałego odpoczywania pomimo podejmowania wciąż nowych przedsięwzięć.

Proponuję krótką wycieczkę po kolejnych stanach świadomości, ponieważ każdy z nich posługuje się właściwym dla siebie sposobem motywacji. Zobaczymy wówczas, że uproszczona metoda zamiany motywacji z „muszę” na „chcę” jest przydatna jedynie w przypadku osób, które osiągnęły stan świadomości, odpowiedni dla poziomu serca, czyli działania w polu bezwarunkowej miłości. Kto nie potrafi w nim żyć i podejmować decyzji, przeżywa rozczarowanie. Mimo wszystko zapewniam, że również wtedy można sobie pomóc. Zachęcam zatem do dalszej lektury.

1. Muszę

Na pierwszym poziomie świadomości, który jest fundamentalny i niezbędny do dalszego rozwoju, jesteśmy niejako skazani na motywujące do działania „muszę”. Na tym poziomie ujawnia się siła rodu, plemienia, narodu, wspólnoty, której zawdzięczmy życie i przetrwanie, gdy jeszcze nie jesteśmy dojrzali, silni, sprawczy i samodzielni. Rodowi zawdzięczamy naszą ziemską historię, jej genetyczne, kulturowe i dziejowe dziedzictwo, bez którego nie bylibyśmy sobą. W zamian za dar życia i poczucie bezpieczeństwa jesteśmy jej winni posłuszeństwo. Ród (oraz wszystkie struktury, które uosabiają go w codziennym życiu) oczkuje zatem motywacji typu „muszę”. Wychowywanie niestety wciąż kojarzy się nam z posłuszeństwem rodzicom i autorytetom. Ów program jako pierwszy bodziec w doświadczeniu życia zapisuje się w nas najsilniej, zaś wszystkie struktury społeczne, posługujące się energią władzy, skwapliwie z niego korzystają, aby utrzymywać nas w roli podwładnego, petenta, winnego czy też ofiary. Na tym poziomie świadomości można przeżyć całą ziemską historię i nigdy nie skorzystać z możliwości, jakie daje energia wyjścia, czyli doświadczenie wolności. Wówczas propozycja, że nie „muszę”, ale „chcę” może wywołać prawdziwy entuzjazm, niemniej po chwilowym zachłyśnięciu się nowym sposobem motywacji najczęściej powraca dominująca świadomość bycia ofiarą. Po euforii pojawia się apatia i bezsilność, na którą jedyną metodą wydaje się być postawa niewolnika, który sam siebie zmusza do codziennej aktywności.

Rodzinie rzeczywiście należy się szacunek i wdzięczność za życie, utrzymanie i wychowanie, ale nadchodzi moment, gdy trzeba wyrosnąć ponad codzienne uzależnienie od bezpieczeństwa, które zapewnia przynależność do wspólnoty za cenę samodzielnego życia. To chwila, w której nie porzucając rodziny i nie wypierając pamięci o dobru, otrzymanym z jej miłości, zamieniamy stałość i stabilność bycia na płynność doświadczeń i siłę przyjemności. Nadchodzi czas świadomości pragnienia.

2. Pragnę

Żywioł ziemi, będący symbolem rodu, zastępuje żywioł wody. Delikatnie pieszcząc nasze zmysły i działając na energetyczne centrum seksualności oraz świadomości siebie, symboliczna woda dostarcza bodźców zmysłowych. Po potrzebie bezpieczeństwa pojawia się w nas potrzeba przyjemności, nie tylko erotycznej, ale także artystycznej i twórczej. Odtąd pragniemy przyjemności, luksusu, piękna i cudownego odczucia, że możemy pozostawić po sobie potomstwo albo coś doniosłego w sferze kultury i sztuki. Odtąd nie motywujemy się więziennym „muszę”, ale kreatywnym „pragnę”. Wydarza się cud motywacji. Już nikt nie decyduje za nas, a my zapamiętujemy się w cudownych oparach sprawczości. Dym cygara, smak dobrego alkoholu, wyszukane potrawy, delikatność wysokogatunkowych tkanin, przeżycia z galerii sztuki, wreszcie własna twórczość upajają i skutkują kolejnym mirażem, że osiągnęliśmy niebotyczny poziom wyrafinowania i smakowania codzienności.

Mimo wszystko zapytajmy, po co nam na dłuższą metę sprawczość typu „pragnę” skoro po jakimś czasie uzmysławiamy sobie, że chociaż wiemy, co sprawia nam przyjemność, jednak nie znajdujemy ani środków, ani sposobów, aby to realizować i osiągać? Doprawdy na długie lata, a w wypadku wielu nawet na całe życie, można pozostać niezaspokojonym bywalcem życiowego wellnesu i nie wychodząc z wody uzależnić się od innych, którzy za cenę środków potrzebnych na przyjemności będą oczekiwać zobowiązania.

Dlatego, chociaż motywacja „pragnę” na krótką metę może rzeczywiście wydawać się cudownym rozwiązaniem problemu porannego „muszę”, nie dajmy się zwieść. W motywującym „pragnę” wciąż pozostajemy niewolnikami, którzy nie wiedzą niczego o prawdziwej wolności bycia. Uwięzienie na poziomie świadomości, którego dominantem jest siła przyjemności, co prawda nie wydaje się niebezpieczne, ponieważ początkowo zapewnia wiele cudownych doświadczeń, w rzeczywistości kończy się niewolą, z której wyjść dużo trudniej, aniżeli z wcześniejszego pola świadomości. Zatem, gdy raz zrezygnowaliśmy z  motywacji typu „muszę”, na zawsze pozostaje nam wytrwałe wędrowanie przez kolejne poziomy świadomości. Inaczej czeka nas psychiczna śmierć.

3. Mogę

Gdy docieramy do poziomu energii ognia, czyli do centrum wewnętrznej mocy, zwanego splotem słonecznym, motywacja „pragnę” przetapia się w motywację „mogę”. Delikatny żywioł wody, kojarzony z miłymi poruszeniami skrzydeł motyla na wysokości pępka, robi miejsce żywiołowi ognia, hartującego ludzkiego ducha. To również czas pustyni, czyli świadomości, która zdaje sobie sprawę z mocy i sprawczości ludzkiej woli, a jednocześnie dostrzega różnorodne niebezpieczeństwa, czyhające na każdego, kto ulega egoizmowi. Splot słoneczny, napełniony energią mocy, jest źródłem sprawczości. Cudowne przeświadczenie i pewność, że w życiu można osiągnąć wszystko, powinno być udziałem każdego z nas, aby nie stać się  więźniem pragnień, których nie można zaspokoić. Mimo wszystko pamiętajmy, że jednocześnie jest to krytyczny moment w rozwoju świadomości. Ego osiąga wówczas bardzo niebezpieczne rozmiary i staje się zdolne do zniszczenia wszystkich przejawów dobra i piękna, aby zaspokoić nienaturalnie wielkie potrzeby. Gdy „muszę” ustępuje motywacji typu „pragnę” świat wydaje się leżeć u naszych stóp, jednak robi się naprawdę niebezpiecznie, gdy „pragnę” zostaje wyparte przez nieposkromione „mogę”. Na tym poziomie paradoksem rozwoju świadomości jest to, że chociaż igramy z największą mocą destrukcji, także autodestrukcji, dalszy rozwój duchowy z pominięciem tej fazy jest po prostu niemożliwy.

I tak ze stabilnego i nieruchomego poziomu, na którym dominuje siła rodu i przynależności, uwalnia nas siła przyjemności. Po przepłynięciu przez centrum sakralne dobijamy do duchowej krainy mocy i samopoznania. Woda zostaje wysuszona przez dojmujący ogień, który także nie jest wieczny. Ogień to pożoga, a więc raczej nagła, krótkotrwała i eksplodująca, a więc nieporównywalna z żadnym wcześniejszym doświadczeniem energia zmiany, po której nastaje czas na wyrównanie oddechu, uspokojenie serca i radość życia. Ogień gaśnie, a w oczyszczonym i uporządkowanym świecie zaczyna dominować powietrze. Mocne „mogę” zamienia się w delikatne „chcę”. Docieramy zatem do poziomu świadomości, do którego za wszelką cenę wysyłają nas autorzy poradników, nie informując przy tym o specyfice wcześniejszych motywacji.

4. Chcę

Chociaż „chcę” brzmi zdecydowanie lepiej od „muszę”, w naszej kulturze jest obciążone podejrzeniem o skrajny egoizm. Otóż niekoniecznie. Najsilniejsze ego działa na poziomie wewnętrznej mocy. Wówczas człowiek wręcz płonie, zaś od jego ognia może zginąć każdy, kto zbliży się zbyt blisko. W skrajnych przypadkach może nastąpić samozapłon. Jeśli mimo wszystko próbę mocy przejdzie się zwycięsko, nie czyniąc niczego wbrew dobru bliźniego i samego siebie, wtedy „chcę” nie oznacza już niebezpiecznej żądzy, ale sygnalizuje dojrzewającą moc miłości.

Zasadnicza różnica pomiędzy „muszę” i „chcę” w istocie polega na tym, że pierwsze jest motywacją niewolnika i ofiary losu, zaś drugie króla, to znaczy człowieka wolnego, który z samego siebie i własnego życia może uczynić jakąkolwiek, jednak zawsze dobrowolną ofiarę miłości dla dobra innych. „Chcę” oznacza więc wolne działanie, podjęte nie z powództwa ego, tylko z potrzeby prawdziwego człowieczeństwa, czyli jaśniejącego światła prawdziwej jaźni.

W ten cudowny sposób świadomość człowieka przenosi się z pustynnej dominanty ognia w żywioł powietrza, który tym różni się od pozostałych żywiołów, właściwych wcześniejszym poziomom świadomości, że niczym nie jest ograniczony. O ile ziemia, woda i ogień nie docierają wszędzie, o tyle powietrze wypełnia każdą, nawet najmniejszą szczelinę, jeśli tylko nie jest zajęta przez ziemię, wodę i ogień. Tym sposobem nie męczymy się oddychając powietrzem, bez problemu wypełniającym płuca, opróżnione z poprzedniego wdechu.

To unaocznia poglądowo, chociaż „łopatologicznie”, istotę prawdziwej miłości. Miłości po prostu wszędzie jest wystarczająco dużo. Będąc stwórczą praenergią, z której powstało wszystko, co powstało, wypełnia wszechświat i naprawdę nie trzeba żywić obawy, czy wystarczy jej dla wszystkich. Jak płuca przy każdym wdechu napełniają się powietrzem, tak i serce może być pełne miłości. Jeśli tak nie jest, najprawdopodobniej życiowa energia została zdominowana przez lęk, a tymczasem powinna zależeć od zaufania. To tłumaczy dlaczego człowiek, który ma problemy z oddychaniem, boi się prawdziwej miłości. Nie ufa, że bez wysiłku i cierpienia mógłby cieszyć się kolejną porcją powietrza i miłosnej energii.

Dlatego prosta zamiana motywatora „muszę” na „chcę” nie może się udać, jeśli nie zostały przepracowane wcześniejsze poziomy świadomości, a więc „pragnę” i „mogę”. Dzięki nim krystalizuje się wiara w samego siebie i zaufanie do życia, które w całości zależy od miłości. Gdy serce przepełnione jest miłością do siebie i własnego życia, wtedy kategoria świadomości „muszę” traci sens. Niemniej warto pamiętać, że „chcę” kochać i dzielić się miłością pozostaje pustą formułą i również niczego nie zmienia, o ile wcześniej nie zostało przeżyte i oswojone „pragnę” oraz „mogę”. Gdy już znamy własne pragnienia i dysponujemy wystarczającą mocą sprawczą, możemy zacząć kochać innych, jak samych siebie. 

Na świadomym poziomie miłości „chcę” oznacza, że przestaliśmy męczyć się obowiązkami, do których zmuszali nas „nasi panowie”, walczyć z pragnieniami, obawiając się poczucia winy, oraz wstydzić się wewnętrznej mocy. W ten sposób dorastamy do poziomu twórców własnej przyszłości i dobra pozostałych stworzeń. Mimo wszystko, aby mogła objawić się pełna moc miłości, „chcę” powinno zamienić się w „niech się dzieje”, będące najpewniejszym znakiem, że wola człowieka stała się w pełni zgodna z wolą Boga, czyli z uniwersalną Świadomością i twórczą Miłością. Odtąd nie jesteśmy sługami, wypełniającym czyjąś wolę, ale przyjaciółmi prawdziwej Jaźni, w której uczestniczymy dzięki Duchowi. 

5. Niech się dzieje

Zdaję sobie sprawę, że pierwszym odruchem może być sprzeciw wobec motywującej formuły „niech się dzieje”, bo czyż nie jest marnym powtórzeniem „muszę”? Co z tego, że inaczej brzmiącym? W istocie tak właśnie mogłoby być, gdybyśmy świadomie nie przepracowali kolejnych poziomów motywacji do życia i działania. I co tu dużo mówić, w życiu tych, którzy tej pracy nie podjęli i procesu nie doprowadzili do poziomu żywiołu przestrzeni (dawniej eteru),  niestety tak jest. W ich życiowym doświadczeniu „niech się dzieje” jest co najwyżej tylko lepiej umotywowanym „muszę”.

Poziom świadomości, którego żywiołem jest eter, odpowiada za czystą kreację, nie zmąconą egoizmem. Zamiana „chcę” w „niech się dzieje” sugeruje, że miłość dochodzi wówczas do pełni doskonałości, ponieważ nie ma w niej najmniejszego śladu żądzy. Co prawda nie musi tak być, mimo wszystko w „chcę” miłość wciąż może być lekko zabarwiona egoizmem. W „niech się dzieje” jest już pełną zgodą na pełnienie woli Najwyższego. Dlatego na poziomie eteru, czyli energetycznego centrum gardła, najważniejsze są słowa: „Niech się dzieje wola Twoja” albo „Jak w niebie, tak na ziemi”. Nie mają związku z rezygnacją i poddaniem się życiowym okolicznościom, ale z pokorą, a więc z poznaniem siebie, życiem w prawdzie i uzgodnieniem własnej woli z wolą stwórczej Miłości.

Pomiędzy „muszę” i „niech się dzieje” przechodzimy długą drogę samopoznania i wzrastania świadomości z poziomu niewoli do poziomu nieuwarunkowanej wolności, w której pierwszy raz w życiu stajemy się światłem. Już nie ma w nas niczego, co mogłoby zaciemniać Boży obraz. Dlatego możemy stać się „Jestem”, czyli czystą świadomością siebie, która niczego nie obserwuje, nie ocenia, nie odnosi do siebie, nie tworzy podziałów i nie uprzedmiotowia samej siebie porównując się z innymi.

6. Jestem

Na najwyższym poziomie świadomości, do którego może wznieść się ludzki duch, nie ma przymusu, nie ma pragnienia, nie ma potrzeby, nie ma miłości, nie ma nawet modlitwy, aby swoją wolę uzgodnić z wolą Boga, więc jakiekolwiek motywacje do życia i działania tracą sens. Na tym poziomie osiąga się ciszę istnienia, coś na kształt odpocznienia. Do bycia „Jestem” nie jest potrzeba żadna motywacja.

„Jestem” się jest.

Do poziomu kreacji, czyli przestrzeni, świadomość wznosi się dzięki żywiołom. Z ostatniego żywiołu, czyli z przestrzeni, wkracza się do bezczasowego uniwersum. Zostaje przezwyciężony nie tylko lęk, ale przede wszystkim śmierć. Osiąga się poziom życia i połączenia z uniwersalnym polem Świadomości.

W przekonaniu Wschodu drogą do tego stanu istnienia jest medytacja, czyli wnikanie w naturę umysłu i świadome kształtowanie życiowych wrażeń. Dzięki temu w momencie śmierci strumień świadomości utrzymuje ten sam kierunek, jak podczas życia na ziemi, i dlatego możliwe jest odrodzenie w królestwie Ducha. W doświadczeniu Zachodu połączenie z uniwersalnym polem Świadomości osiąga się dzięki bezwarunkowej miłości z poziomu „niech się dzieje”. „Jestem” osiągane przez medytację jest tym samym „Jestem”, które jest miłością. Jak przez medytację, tak przez miłość osiągamy poziom świadomości, na którym nie jesteśmy niczym związani. Prawdziwa i oczyszczająca miłość jest manifestacją wolnego „Jestem”. Pełni więc rolę boskiej matrycy, do której wzrasta się przez kolejne poziomy świadomości. Gdy dorasta się do pełni miłości, wówczas Duch zapieczętowuje człowieka szóstą pieczęcią i otwiera drogę do królestwa Ducha, którego biblijną metaforą jest weselna uczta.

Skromne „muszę” wcale nie jest przeklętym etapem niewolniczego życia. W istocie jest polem startowym świadomości, która w swoim czasie osiąga „Jestem”. Jeśli więc dziś – droga/i Czytelniczko/ku – wciąż coś musisz (a przynajmniej tak Ci się wydaje, co bynajmniej nie musi być zgodne z rzeczywistością), nie przeklinaj ani siebie, ani swego czasu i przestrzeni życia. Nie walcz z przymusem, bo na zawsze pozostaniesz niewolnikiem przymusu walki. Zaakceptuj to, że wciąż coś musisz. To jedyna droga do wyjścia z niewoli. Obudź w sobie energię życia, zapragnij, zmierz się z warunkami życia, daj sobie prawo do miłości, abyś mogła/mógł kochać innych, jak samą/ego siebie. Zgodą na Bożą wolę wyraź siebie i cierpliwie czekaj na manifestację światła.

Raptem, niespodziewanie, w najmniej spodziewanej chwili doświadczysz bezczasowego „Jestem”. Dzięki miłosnym wrażeniom i życiowym doświadczeniom, w których byłaś/łeś miłością, strumień świadomości w chwili śmierci przeniesie Cię wprost do królestwa Ducha.

Doświadczysz pokoju, który jest ponad wszelkim rozumem.

Zapraszam do Malborka

Tajemniczy fragment Dekalogu o karaniu dzieci aż do czwartego pokolenia za winy ojców (2 Mż 20,5) nie świadczy o gniewie i  mściwości Boga, ale tłumaczy psychologię chorób oraz sugeruje, że choroby mają duchowe przyczyny. W rodzinnej historii, sięgającej do czwartego pokolenia wstecz, oraz we własnych przekonaniach, które mają związek z kulturą, tradycją i religią, odnajdujemy przyczyny chorób.

Uzdrawiające mechanizmy uruchamiamy sami, wydostając się z otchłani podświadomości. 

Świadomość, niczym kapitan na pomostku kapitańskim, kieruje nas ku bezpiecznej przyszłości.

Także biblijne teksty  przekonują, że od zachowywania duchowej czujności oraz gotowości podejmowania właściwych decyzji ku przyszłości, zależy jakość naszego życia, w tym zdrowia.

Ponieważ jesteśmy psychosomatyczną jednością, kluczem do zdrowia, którym dysponuje każdy z nas, są właściwie postawione pytania. Wpierw o to: Kim jestem? Potem: W jaki sposób mogę realizować swoją życiową misję? Wreszcie: Po co przeżywam kolejne doświadczenia?

To, co potocznie nazywamy chorobą, jest jedynie cielesnym symptomem. Choroba sama w sobie jest dysharmonią w stanie świadomości człowieka, znakiem jego odejścia od Boga, który jest Miłością, Życiem i Światłem. Choroba jest zaburzeniem harmonii w całym człowieku, a nie tylko w sferze jego ciała. Jest wezwaniem do porzucenia dotychczasowej drogi i świadomego powrócenia do stanu harmonii. Każda dolegliwość jest skierowanym do nas apelem, wyzwaniem, któremu można sprostać poprzez zmianę sposobu myślenia oraz poszerzenie swojej świadomości.

Choroba nie jest nieszczęściem i wrogiem, ale przyjacielem i pomocnikiem, pokazującym drogę powrotu do prawdziwego JESTEM i życia w stanie pełnej świadomości.

Dlaczego nie rozwiązujesz problemów, ale  próbujesz je omijać bądź nie dostrzegać?

Dlaczego nie chcesz twórczo żyć, ale oddałaś/eś się pod władzę strażników tradycji? 

Dlaczego nie kochasz, ale wszystkich i wszystko osądzasz?

Dlaczego uważasz, że Bóg karze, skoro On jest Zbawicielem? 

Dlaczego ciężko wzdychasz, skoro możesz lekko śpiewać?

Gdy wybierasz negatyw za każdy razem programujesz chorobę.

Duchowy błąd jest zapowiedzią zbliżającego się nieszczęścia.

Zapraszam na Podhale na Biegnącą z wilkami

Tym razem na Podhalu, a ściślej w Gliczarowie Górnym, nieopodal Bukowiny Tatrzańskiej, zamierzam wspólnie z Wami i dla Was przeczytać oraz zinterpretować mądrą i piękną książkę Biegnąca z wilkami.

Termin: od 29 do 31 października

Literatka i psycholożka, Clarissa Pinkola Estes, zebrała w niej stare narracje, dedykowane Kobietom, z czasów, w których nie było jeszcze biblijnej tradycji, męskiej dominacji, a Bóg nie był tylko Ojcem, a Źródłem Życia, czyli Matką. Te inicjacyjne opowieści leczą lepiej od spółki psychologa z internistą. Terapeutyczną moc mają zaklętą w archetypicznych symbolach, które odżywają za każdym razem, gdy pozwalamy im stać się słowami, zrodzonymi przez matkę serce i ojca rozum. Cudownie łączą ciemne i jasne strony duszy, życia, codzienności, tworząc z nich tkaninę, w którą przyodziewa się Wiedźma.

– jeśli Matka budzi w Tobie poczucie winy i manipuluje Tobą, a Ojciec nie afirmuje Twej kobiecości; 

– jeśli nie wyobrażasz sobie, że mogłabyś sama dać sobie radę w życiu;

– jeśli uważasz, że bez trwałego związku będziesz nieszczęśliwa;

– jeśli znasz źródło swoich cierpień, ale nie masz dość siły, aby się uwolnić;

– jeśli jesteś zdemoralizowana bogactwem, za które jesteś gotowa płacić cierpieniem;  

– jeśli nie bronisz swoich dzieci i Córki nie ostrzegasz przed męskimi pułapkami;

– jeśli wstydzisz się ciała, a seksualność kojarzysz z ciemnością i brudem;

– jeśli nie korzystasz z intuicji i wiedzy, ponieważ boisz się ostracyzmu;

– jeśli od dzieciństwa marzysz, ale niczego nie realizujesz, to wiedz, że

lektura Biegnącej z wilkami jest właśnie dla Ciebie, ponieważ:   

– poznasz różnicę pomiędzy uzależnieniem od mężczyzny, a uzależnieniem od swojej niezależności;

– dowiesz się, jak osiągać energetyczną pełnię, aby tworzyć związek z mężczyzną, na którego możesz liczyć;

– nauczysz się, że kobieca dzikość jest mocą miłości, a  nie siłą zdobywania;

– staniesz się Wiedźmą, czyli uzdrowicielką, nauczycielką i duchową przewodniczką;

– poznasz tzw. religijne i etyczne zagrożenia wewnętrznej wolności;

– odkryjesz tajemnicę szczęścia. 

PIĄTEK 29.10.21 od 17.00 do 20.00 warsztaty „Biegnąca z wilkami”

SOBOTA 30.10.21 od 8.30 zajęcia Tao Yin/Qigong, od 10.00 do 14.00 i od 16.00 do 20.00 warsztaty „Biegnąca z wilkami”

NIEDZIELA 31.10.21 od 8.30 zajęcia Tao Yin/Qigong, od 10.00 do 14.00 warsztaty „Biegnąca z wilkami”

Miejsce warsztatów: ESENCJA ZDROWIA, Gliczarów Górny, ul. Jurzyste 109.

W miejscu warsztatów można zarezerwować nocleg.

Zgłoszenia: Marek Uglorz: tel. 660 783 510; adres mju@escobb.com.pl

                    Ewa Chowaniec: tel. 796 721 926

Manifest wolności

Nie dlatego jestem wolny, że postanowiłem być wolnym

Jestem wolny dzięki Bożej łasce

Jestem wolny, abym bym manifestacją boskości pomiędzy ludźmi

Nie dlatego jestem wolny, że wybrałem swawolę

Jestem wolny, ponieważ mam udział w Bożym życiu, świetle i miłości

Jestem wolny, aby działał przeze mnie Duch, który zmienia oblicze świata

Nie dlatego jestem wolny, że wszystkiemu się sprzeciwiam

Jestem wolny, aby wybierać wiarę, nadzieję i miłość

Jestem wolny, aby czcić Boga, który wybawia, uzdrawia i błogosławi

Jestem wolny, dlatego codziennie modlę się i medytuję

Jestem wolny, dlatego karmię się słowem, które pochodzi z ust Najwyższego

Jestem wolny, dlatego dbam o kondycję fizyczną

Jestem wolny, dlatego wybieram pokarmy, w których jest jak najmniej cierpienia

Jestem wolny, dlatego uczę się zdrowego oddechu

Jestem wolny, dlatego dbam o właściwe proporcje między pracą i odpoczynkiem

Jestem wolny, dlatego jestem zdrowy i szczęśliwy

Jestem wolny, dlatego nie poddaję się przekonaniom większości

Jestem wolny, dlatego umysł podłączyłem do serca, aby wybierać to, co czuję

Jestem wolny, dlatego zrezygnowałem z lęku

Jestem wolny, dlatego nie mam potrzeby kontrolowania życia

Jestem wolny, dlatego śmierć nie ma nade mną władzy

Jestem wolny, dlatego mogłem zrezygnować z mądrości świata i jego siły

Jestem wolny, dlatego nikogo nie kontroluję i do niczego nie zmuszam

Jestem wolny, dlatego nie oceniam ludzkich wyborów

Jestem wolny, dlatego moje poczucie bezpieczeństwa nie zależy ode mnie ani od świata

Jestem wolny, dlatego jestem nienaruszalny

Jestem wolny, dlatego mogę mówić o wolności

Jestem wolny, dlatego otrzymuję to, o co proszę

Jestem wolny, dlatego żyję w pokoju, odpoczywam i niczym się nie męczę

Jestem wolny, abym na „pustyni życia”, w ogołoceniu, nie posiadając niczego swojego, był całkowicie Boży, dlatego nie próbujcie być wobec mnie faraonem i jego wojskiem, ponieważ ja przejdę, a wy pozostaniecie w nieświadomości.

Taneczny wir żeńskiej i męskiej energii

Przed kilkoma dniami p. minister Czarnek kolejny raz dał się poznać jako autor niekonwencjonalnych poglądów, wszak zaszeregowanie ks. Bonieckiego do jakiegoś, bliżej niesprecyzowanego postprotestanckiego kościoła, i sprowadzenie katolickiej teologii i duchowości do Dekalogu, to wyczyn iście ponadludzki.

W podobnie prometejskim tonie wypowiedział się doradca ministra edukacji, sugerujący konieczność wychowywania dziewczynek w tradycji ugruntowanych cnót niewieścich. Obu Panów spotkało za to wiele krytycznych słów, nawet inwektyw, również ze strony wielu moich znajomych z fb.

Zanim rozwinę główną nić mojej refleksji, proszę Was, nie wypisujcie takich słów, nie obrażajcie, nie oceniajcie, nie pastwcie się nad ludźmi, których świadomość nie powala im dojrzeć tego, co jest oczywiste w wyższym paśmie świadomości.

Żyjcie i działajcie w duchu miłości. Bądźcie wykonawcami Bożej sprawiedliwości. Nie godzi się człowieka nazywać głupcem, niegodziwcem, durniem, itp. Pamiętajcie, że za takie słowa będziecie sądzeni w Świetle i może się okazać, że zamiast cieszyć się wewnętrznym światłem będziecie płakać i zgrzytać zębami, pozostając w ciemnościach cząstkowego poznania.  

Minister i jego doradca wyrażają przecież poglądy dużej części ludu, który rozgościł się nad Wisłą i kompletnie nie asymiluje niczego, co pojawia się w świecie ducha, ponieważ został zmanipulowany i zniewolony przez panów, nie tyle że sumiennie pracujących na rzecz rzymskiej korporacji, co posłusznie wykonujących polecenia z lęku przed utratą społecznej i ekonomicznej prosperity.

Dajmy im spokój. Nie przekonamy ich. Do niczego nie zmusimy. Nie można obdarować światłem, jeśli ono samo nie rozbłyśnie w ludzkiej duszy. Można jedynie samemu żyć w światłości i pełnić czyny rozświetlające świat. Poza tym weźcie pod uwagę, że skoro rzucacie inwektywy i obrażacie  sami jesteście na tym samym poziomie świadomości, więc zapytajcie, czy ślepy może prowadzić ślepego? Czy obaj nie wpadną do dołu?

Obaj Panowie ujawnili lęki dużej części społeczeństwa, które nie stało się konserwatywne z przekonania, ale z lęku. Chwieje się bowiem świat męskiej dominacji i patriarchalnej kultury, więc konserwatywna reakcja wydaje się jej słusznym działaniem obronnym.

Wbrew zdaniu dużej części wyzwolonych Pań, piszę z pełną świadomością, że patriarchalny świat się chwieje, a nie przeminął. Drogie Panie, Wy też obudźcie się ze snu. Już sam fakt, że zamiast rozmontowywać korporacyjne struktury, w których nie ma miejsca na sprawiedliwy podział wypracowanych środków, w większości świetnie się w nich odnalazłyście, świadczy o tym, że nie doszło do wyrównania energii. Matriarchat  niestety nie uzupełnia i nie równoważy patriarchatu. Weszłyście w struktury i schematy męskiej energii i je wzmacniacie, odmawiając sobie prawa do korzystania z Waszej cudownej, bo stwórczej, kobiecej energii. Podobnie ma się rzecz w edukacji. Za miało w niej współpracy, wspólnoty, miłosierdzia, symbolu, poezji, piękna i sztuki.

Ks. Boniecki reprezentuje ten duchowy ślad chrześcijaństwa, w którym nie ma miejsca na podziały i poszukuje się miejsca dla każdego. To jest nurt mistyczny, kobiecy, duchowy, symboliczny. Po drugiej stronie działają Panowie z gaśnicami Ducha Świętego na głowach, rozpaczliwie skostniali, fundamentalni, rygorystyczni, patriarchalni, ponieważ ogarniają jedynie świat prawa własności. Rozumieją jedynie to, czego doświadczają cielesnymi zmysłami. Ten świat się kończy, więc czują, że tracą grunt pod nogami i wykorzystują kogo mogą, np. PiS i min. Czarnka do bronienia tego, co już dawno zostało im zabrane. 

Ugruntowane cnoty niewieście – ten zwrot udał im się szczególnie. Tak genialnego oksymoronu od dawna nie wymyślono. Cnoty i owszem, znane kulturze greckiej, cechują przecież raczej mężczyzn, aniżeli panie. Poza tym, w jaki cudowny sposób niewiasty, czyli te, które nie wiedzą, miałyby coś wiedzieć na temat cnót? Musiałyby wpierw awansować do roli Wiedźm, czyli wiedzących! Jednak w jaki sposób Wiedźmy miałyby żyć cnotliwie, tego – mam przeczucie – nie ogarnia nawet Najwyższa Inteligencja!

Niech więc Panowie z gaśnicami na głowach wpierw zdecydują się, czy z kobiet chcą wyhodować mężczyzn, cechujących się cnotami obywatelskimi, czy może pozwolić im wreszcie rozwinąć wiedźmiński potencjał, w którym przepadną męskie imaginacje i seksualne fanaberie o tym, że Wiedźmy podróżują na miotłach z trzonkami. Cóż za pomysł, żeby Wiedźmy podróżowały po różnych poziomach świadomości na męskich członkach. Oczywiście to patriarchalna próba okiełznania kobiecej energii. Jej współczesnym odpowiednikiem jest ministerialny pomysł, aby dziewczynki uczyć cnót niewieścich. Więc należy je wdrażać w kuchenny dryl, poświęcanie własnych marzeń i umiejętności dla karier jaśniepanująych małżonków i zgody na domowe gwałty, a tymczasem chłopcy dalej mogą swawolić, rozbijać się, gwałcić, toczyć między sobą wojny i uczyć się podporządkowywania sobie innych,

Śmiechu warte. Wiedźmy podróżują w kotłach, czyli własnych biodrach, dzięki sile swojej kobiecej energii, trzonkami mioteł poprawiając co najwyżej kurs.

Panowie, klupnijcie się w głowy! (znaczenia proszę szukać w słowniku języka śląskiego).

Nawiązanie do języka nie jest przypadkowe.  Otóż w moim przekonaniu największym odnowicielem cywilizacji jest Jezus z Galilei. Przy czym jakość jego mądrości i życia wciąż nie została w pełni odkryta i doceniona, ponieważ Panowie z gaśnicami na głowach realizują korporacyjną strategię obrony męskiej dominacji, zamiast przyjrzeć się swojemu Mistrzowi i wyciągnąć wnioski. Tenże Jezus nauczył nas, że ożywia Duch, zaś litera uśmierca. Ta druga jest energią męską, bo strukturalną, zwłaszcza w wydaniu spółgłoskowym, czyli znaczeniowym. Jeśli w języku jest jakaś energia żeńska to najpewniej w melodyce, czyli w samej wypowiedzi, a do tego służą samogłoski. Wypowiedź jest możliwa dzięki tchnieniu, oddechowi, czyli duchowi, który jest Wielką Matką, wieczną, stwórczą energią. Życie dzieje się nie dzięki zapisanym słowom, ale wypowiadanej Mądrości, to jest dzięki stwórczym słowom, które dobre i piękne myśli zamieniają w odpowiednie wibracje naszych tchnień, czyli oddechów, a więc Duchowi. Rodzi tylko Matka. Stwarza tylko Duch, czyli żeńska energia.

Dlatego największy Uzdrowiciel świata, czyli Mistrz z Galilei, jest mężczyzną, który słusznie jest przedstawiany jako poczęty bez udziału mężczyzny. W tym symbolu nie rozchodzi się o biologię, ale o sens duchowy. Chociaż Jezus jest mężczyzną w istocie jest manifestacją energii żeńskiej, to znaczy stwórczej boskości, która każdym słowem, wypowiedzianym w Duchu Miłości, stwarza świat na nowo. Tak działa i objawia się Mądrość, czyli kolejny symbol boskości, która w swej najgłębszej istocie jest żeńska.

Jak wytłumaczyć to min. Czarnkowi? Może udałoby się jego doradcy? Może znanemu prezesowi bardzo patriarchalnej partii? Ktoś pomoże?

No cóż, wątpię, że się uda. Pozostaje zatem działanie. Na pewno nie rzucanie inwektyw i ośmieszanie!

W najbliższych miesiącach będę często o tym pisał, tymczasem dziś proponuję jedno, praktyczne rozwiązanie.

Świat może uratować tylko żeńska energia, ponieważ rodzi nową jakość. Energia męska jedynie przekształca. Zatem do rzeczy.

Przed kilkom miesiącami radziłem kolegom, co możemy wspólnie zrobić, aby użyźnić Kościół. Docierają do mnie sygnały, że niewiele zdziałałem. Może pomysły były zbyt radykalne? Dziś zatem spróbuję delikatniej. Narzekacie, że w kościelnych budynkach coraz miej ludzi, zwłaszcza teraz w dobie covidowej epidemii. Ten  proces jest nieodwracalny, między innymi z powodu zmiany w energetycznym polu ziemi. Wielka Matka upomina się o dzieci, które wydaje ze swojego łona. Tymczasem kościelne przestrzenie są zorganizowane typowo po męsku. Wszyscy siedzą w rzędach, dokładnie jak w tradycyjnych szkołach, i słuchają patetycznie perorujących mężczyzn, którzy mówią kazania, czyli każą coś uczynić, albo słownie karzą za nieposłuszeństwo.

Dziś nadszedł czas, aby ławki i rzędy krzeseł wynieść z kościelnych budynków. Zbierajmy się w kobiecych kręgach. Niech z rąk do rąk podawany jest chleb, symbol żeński, oraz kielich z winem, jako krwią, idzie bowiem z kolei o męski symbol. Kobiety karmią chlebem, a mężczyźni swoją krwią. 

Jeśli nie chcemy dłużej słuchać min. Czarnka, ani jemu podobnych; jeśli chcemy pozbyć się Panów z gaśnicami na głowach, dla których problemem nie jest pedofilia, ale jest nim brak ugruntowanych cnót niewieścich, niech w kręgach Miłośników Życia, Światła i Miłości, przemawiają kobiety i mężczyźni, bowiem w Mądrości nie ma żadnych podziałów. Niech w kościołach pojawią się instrumenty, które wzmacniają energię kobiecą, czyli np. bębny i misy. Niech pojawi się w nich ciemność, czyli sposobność kontemplacji, mistycznego doświadczenia i wejścia w ciemny las ludzkiej psychiki.

Niech ożyje świat w tanecznym wirze dwóch energii. Wirującym polu energii miłości Królowej i Króla, Kochanki i Kochanka, Wiedźmy i Maga. Niech wypełnia się i działa uzdrawiający związek żeńskiego Ducha i męskiego Słowa, kobiecej mocy i męskiej siły, kobiecej miłości i męskiej czci.