Równowaga energii

Wczoraj, w ostatnią niedzielę Adwentu, Duch przypomniał o istotnym elemencie zbawienia i pokoju na świecie, o którym prawie w ogóle się nie mówi, ponieważ podważa stereotypy na temat płci. Zwłaszcza w patriarchalnej Polsce, w której religijną wyobraźnię kształtują mężczyźni, chodzący w sukienkach, a pomimo tego często nie radzący sobie z energią seksualną, Kobiety wciąż traktowane są jako własność Mężów. Mężczyznom wydaje się, że bez ich boskiego nasienia świat runąłby w przepaść.

Pragnę w związku z tym zwrócić uwagę na ważny, aczkolwiek z powyższych powodów nie rozwijany, wątek biblijnej narracji o przyjściu trzech mężczyzn do namiotu Abrahama i Sary, którzy zapowiedzieli, że rok później Sara urodzi syna (1 Mż 18,1-14; 21,1-3). W tekście nie ma wzmianki, żeby Abraham fizycznie kochał się z Sarą, co nie byłoby znowu takie dziwne, bo jakby zrozumiałe, że nie trzeba koniecznie informować o seksie, gdyby nie to, że kilka rozdziałów wcześniej autor opowiadania o Abrahamie i Hagar stosowaną informację jednak zamieścił: „A on obcował z Hagar, i poczęła” (1 Mż 16,4a).

To naprawdę nie jest rozstrzygające, czy w sensie fizycznym gameta Abrahama spotkała się z gametą Sary. Niestety od dłuższego czasu interpretacja tekstów religijnych mierzy się przede wszystkim z warstwą literacką i historyczną, czyli z literą tekstów, pomijając Ducha, czyli warstwę symboliczną, która dla duchowości i wiary ma decydujące znaczenie. Nawet jeśli doszło do zapłodnienia Sary przez Abrahama, intencja autora, aby o tym nie informować, jest znamienna. Nie wolno jej lekceważyć, tym bardziej, że opisując narodziny Ismaela bez wahania szczegółowo opisuje fizyczne poczęcie.

Co o tym sądzić, sugeruje zamiar teologów, którzy ów tekst przeznaczyli na ostatnią niedzielę przed Wigilią Bożego Narodzenia. Poczęcie Izaaka przypomina bowiem poczęcie Jezusa, czyli bez udziału mężczyzny. W obu wypadkach miałoby się to w ogóle nie wydarzyć, skoro Abraham był już stary (może niezdolny do stosunku, co sugeruje hebrajski tekst), a Józef fizycznie nie kochał się z Marią. I naprawdę nie jest to istotne, wbrew temu, co można usłyszeć w ironicznych uwagach na temat cudownego poczęcia Jezusa.

Może Abraham z Józefem jednak partycypowali? Co z tego? I tak najważniejszy jest sens duchowy, teologiczny, a nie literalny, historyczny. Z obu opowiadań wynika, że historia ludzkości nie zależy od kopulacji i przekazywania informacji genetycznych, pochodzących z dwóch gamet. Gdy ma się wydarzyć coś szczególnego i zbawiennego (nadającego sens ludzkim dziejom), wówczas Źródło Życia wyrównuje żeńską i męską energię. Rodzi się człowiek androgeniczny, który, co klinicznie pokazuje postać Jezusa, jest stworzony bez udziału władczej, zawłaszczającej, zdobywczej, żądającej i podporządkowującej energii męskiej.

Co prawda rodzi się mężczyzna z biologicznymi cechami płciowymi, niemniej stworzony na obraz Boga jako Adam, czyli człowiek przed podziałem na mężamężatkę. Co w starszej narracji, poświęconej Izaakowi, jest przedstawione dość niezdarnie, aczkolwiek czytelnie, w postaci napięcia pomiędzy bliźniakami: Ezawem (energia męska) i Jakubem (energia żeńska). Izaak umarł po pojednaniu się braci, którzy wspólnie pochowali Ojca.

Dopiero dużo młodsza opowieść o Jezusie jest bardziej precyzyjna i nie pozostawia miejsca na wątpliwości, w jaki sposób interpretować postać Mistrza z Galilei. Jednak zestawiając z nią opowiadanie o poczęciu Izaaka można dostrzec, że obie należą do tego samego duchowego nurtu, upatrującego ocalenie ludzkości w człowieczeństwie pojednanych energii. Zresztą nie są odosobnione, bo nie tylko żydowska Kabała i chrześcijańska ezoteryka o niej pamiętają i rozwijają.

Grafiki, przedstawiające Marię z Dzieciątkiem, jako żywo przypominają wschodnie symbole zrównoważonej energii. Ponieważ to kobieta jest Ewą, czyli matką wszystkich żyjących, więc męska energia jest jakby wpisana w żeńską, ale to jest wniosek powierzchowny. W istocie wszystko zmierza do równowagi.

Uważne oczy łatwo zauważą, że Kobieta kołysze, trzyma w dłoniach, tuli syna, Chłopca. Tworzy zatem pełnię, czyli przepływ energii z Mężczyzną, który jest z niej. W ten sposób grafika uświadamia, że Kobieta nie potrzebuje energii obcego Mężczyzny, ilustrowanej jako penis. Jej penisem jest Chłopiec, którego urodziła, czyli męska energia, którą ma w sobie. Z kolei Chłopiec, czyli męska energia, wyłania się z żeńskiej. Męska energia nie jest autonomiczna i zdobywcza, jak utrzymuje mit założycielski cywilizacji białych mężczyzn. Jest integralnym elementem ludzkiej pełni. Kobiety mają ją w sobie, ale wychowywane są w taki sposób, żeby nie potrafiły jej uruchamiać. Skoro z niej nie korzystają, więc uzależniają się od energii Mężczyzn, którzy wykorzystują swoją pozycję i czynią z Kobiet kuchenne służące i prostytutki.

Tymczasem męska energia, której obrazem jest penis, jest siłą zewnętrzną, siłą mięśni i tzw. szerokich ramion, zapewniającą spokój i bezpieczeństwo Kobiecie/Matce i Dzieciom. Powinna realizować się jako służąca, a nie władcza i zdobywająca Kobiety dla zmysłowej przyjemności. Odwrotnie energia żeńska jest mocą wewnętrzną, mocą miłości i rodzenia, czyli tworzenia nowej ludzkości.  Dlatego nie dziwmy się, że wszystko, co najlepsze i zbawienne, czyli uzdrawiające, uszczęśliwiające, błogosławiące, nadające sens ludzkiej historii, dzieje się dzięki Kobietom, rodzącym Mężczyzn, którzy są wolni od męskiego EGO i potrzeby zdobywania.

Gdy żeńska energia zrównoważy się z męską w każdym człowieku, wówczas nastanie pełnia Królestwa Niebios.

Pustka

Boimy się pustki. Niepokoi nas zawsze, bez różnicy czy jest doświadczeniem zewnętrznym, czy wewnętrznym. Dla przykładu, jeśli dopada nas w postaci osamotnienia, uzależniamy się od towarzystwa, gdy zaś pod postacią lęku o utrzymanie, wtedy wpadamy w pracoholizm. Z kolei uwewnętrznione doświadczenie pustki może skończyć się perfekcjonizmem, jeśli życiu nie potrafimy nadać innego sensu, poza pracą, paniką, gdy słyszymy fatalną diagnozę lekarską, albo zgorzknieniem, gdy jesteśmy przekonani, że mamy pecha.

Pustka nas rozbija w kosmiczny pył, rozkłada na elementy podstawowe, dezintegruje, pozbawia poczucia całości, spełnienia, zadowolenia, satysfakcji. Dlatego jej nie lubimy i życzymy sobie, aby to dojmujące doświadczenie emocjonalne nigdy nas nie dopadło. Tymczasem największym dobrem, którym nas obdarowuje, jest jej konstytutywna cecha, czyli właśnie czynienie nas pustymi.

W gwiazdozbiorze emocji pustka pełni rolę podobną tej, bez której nie wyobrażamy sobie życia bez wody. Najlepszym rozpuszczalnikiem, dostępnym od ręki niemal w każdej sytuacji,  jest woda. Dzięki niej, co zabrudzone znowu staje się czyste, albo co występuje w stężeniu zagrażającym zdrowiu rozcieńczone. Woda naprawia też nasze komórki, ponieważ swoją harmonijną i prostą strukturą wiązania chemicznego pełni rolę porządkującej matrycy dla każdego ciała i organu, którego wzorzec został zaburzony. Energia wody jest stwórcza i naprawcza.

Pustka niczym woda oczyszcza naszą psychikę, rozcieńcza wszystko, co za dużym natężeniem grozi nam śmiercią, wreszcie naprawia duchową strukturę wiązań ze sobą oraz innymi. Bez pustki nie dałoby się zdrowo i szczęśliwie żyć, my tymczasem podejrzewamy ją o destrukcję życia. Rzeczywiście byłoby błędem zaprzeczanie, że pustka może całkowicie zniszczyć człowieka i dosłownie zmieść go z powierzchni ziemi, pozostawiając po nim puste miejsce przy stole, o ile jest postrzegana jako wróg i nieszczęście. Mimo tego warto ją docenić, oswoić, zmienić przekonania na jej temat, nauczyć się z niej korzystać, a dzięki temu przebiegunować jej energię i korzystać z jej oczyszczających właściwości.

W duchowej praktyce pustka znana jest pod postacią postu, czyli oczyszczenia ciała przez powstrzymywanie się od jedzenia. Innym rodzajem pustki jest pustynia, czyli z kolei miejsce oczyszczenia ducha przez powstrzymywanie się  od kontaktów z ludźmi. Pustka, pustyniapost to rodzina słów, którą warto sobie uzmysłowić, żeby przestać bać się pustki. 

O człowieku duchowym, podnoszącym poziom świadomości, można powiedzieć, że nie boi się pustki. Wybiera ją świadomie w formie najodpowiedniejszej dla niego bądź w zależności od aktualnych potrzeb. Zatem to może być post, odosobnienie (niekoniecznie dosłownie na pustyni) albo coś w rodzaju duchowego pucowania. To kolejne słowo z rodziny, genialne w swej prostocie. Szkoda, że rzadko używane.

Niestety mamy tendencję do zagęszczania życia wszystkim, co zapewnia poczucie bezpieczeństwa i satysfakcję z efektów własnej zapobiegliwości, pracowitości, zaradności i rozsądku. W ten sposób nasz wewnętrzny człowiek zarasta egoistycznymi samosiejkami, inwazyjnymi chwastami, które wpierw zasłaniają jego piękno, a ostatecznie zagłuszają i uśmiercają. Człowiek, zagęszczony zachciankami EGO, ma duszę zabetonowaną w więzieniu posiadania. Wyhamowana energia życia przestaje płynąć i zatrzymuje się w brudnej sadzawce.

Wewnętrzne pucowanie jest pracą, uwalniającą od nadmiaru rzeczy, gąszczu znajomości, przywiązania do idei, uzależnienia od stanowisk, sławy i chwały. W gąszczu zachcianek EGO podążanie własną drogą życia wpierw staje się uciążliwe, potem niemożliwe, a na koniec znika sama droga i człowiek musi umrzeć. Świadome i systematyczne czynienie siebie pustym, aby energia płynęła, niczym w mieszkaniu wysprzątanym przed świętami, jest cechą ludzi duchowych, dbających o rozwój.

Ludzie świadomi nie boją się pustki. Dbają o nią, aby mogła w nich zamieszkać pełnia bogactwa ze Źródła Życia, Miłości i Światła. Jeśli Źródło nazwiemy Bogiem wówczas odkryjemy, że można być ubogacanym (u/BOGA/conym) jedynie wówczas, gdy przez cały czas pozostaje się pustym. Tylko pustynia może stać się oazą życia, ogrodem obfitości, miejscem czystej radości.

Źródło chce ubogacać, przepływając przez każdego z nas. Gdy jesteśmy zarośnięci zachciankami EGO, zaszlamieni obsesją poczucia bezpieczeństwa, zakorkowani zadowoleniem z siebie, wówczas musi wydarzyć się coś, czego boimy się wszyscy, jednak nie spotyka ludzi pustych. Niczym piorun z jasnego nieba, pojawia się kryzys, który zabiera wszystko, czym zarośliśmy. Skarżąc się i głośno krzycząc, że boli, oskarżamy wówczas Boga o nieobecność albo brak czułej miłości.

Tymczasem ów kryzys świadczy o czymś przeciwnym, a mianowicie, że Źródło, będące Miłością, upomniało się o nas i zaczęło nas przepychać, odszlamiać, pucować, aby udrożnić na przepływ energii życia. Zabiera nam wszystko albo tylko te elementy, którymi byliśmy najbardziej zarośnięci. Bywa, że jest to zdrowie, praca, majątek, dom, ale też rodzina, małżonek, dzieci. Od czasu do czasu tracimy pokój, wolność, ład społeczny, porządek publiczny, itd.

Doświadczamy wtedy pustki, o którą nie zatroszczyliśmy się sami. Jest emocją wyniszczającą, rozbijającą nas w drobny mak. Boimy się jej, nie radzimy sobie  z nią, uważamy za jedną z najgorszych obok żałoby i panicznego strachu. Tymczasem bardzo łatwo możemy jej uniknąć, a właściwie zapobiec, czyniąc się zawczasu pustym na bogactwo życia, które wszelkimi sposobami chce przez nas przypływać, aby nas obdarowywać i użyźniać.

Nie gorzkniejmy i nie poddawajmy się apatii, gdy przydarza się nam odczucie pustki. Podnośmy raczej stan świadomości, czujnie rozglądając się po zarośniętym życiu, aby jak najszybciej dostrzec, czego jesteśmy pozbawiani i co w związku z tym powinniśmy zmienić? Ów proces możemy wzmocnić, świadomie i dobrowolnie czyniąc się pustym w tej sferze, którą dotknął kryzys, co przyspieszy proces naprawczy i zdrowienie. W ten sposób dobrze jest duchowo pracować przede wszystkimi z chorobami, nie oczekując, że lekarz bądź uzdrowiciel pomoże nam bez naszego zaangażowania.

Pozostając zarośnięci zachciankami EGO, bądź zakorkowani wszystkim, co udało nam się zyskać, zarobić i osiągnąć, przypominamy skądinąd sympatyczne bobry, budujące tamy, aby spiętrzać wodę. Tym samym niestety blokujemy przepływ energii życia. Początkowo energii mamy co prawda więcej, niczym bobry wody, jednak po jakimś czasie jej przepływ ostatecznie ustaje. Zalane brzegi życia przestają być widoczne. Przestają wyznaczać drogę, a my zaczynamy gubić się, kręcić kółka, błądzić w gąszczu zarośli.

Emocja pustki, zatem jak pozostałe, ani nie jest negatywna. ani przeklęta. Przy odrobinie zrozumienia może być wykorzystywana do zarządzania energią zmian, okresowo intensywnie, a codziennie z czułością i uważnością. Na pewno zawsze jest świetną okazją, aby z wdzięcznością podziękować Źródłu, że troszczy się o nas i chce naszego szczęścia.

Obojętnie, czy sami praktykujemy pustkę, czy spotyka nas wbrew naszej woli, warto wówczas zaśpiewać pochwalne Alleluja na cześć ubogacającego Źródła Miłości. Bowiem kolejnym cudem pustki jest wdzięczność. Wewnętrznie stajemy się puści, czyli wydrążeni z EGO. Duch przykłada wtedy usta do naszego serca i wygrywa melodię szczęśliwego, zdrowego i spełnionego życia, wykorzystując nas, jak muzyk piszczałkę. Nie blokowany zachciankami EGO używa czystego, szczerego i prawdziwego JESTEM, którym jesteśmy, aby po całym świecie było słychać Alleluja.

Dzień św. Łucji – oślepnąć, żeby widzieć

13 grudnia sprzed 39 lat kojarzy się z brutalnością aroganckiej władzy, która postanowiła zamknąć nas w domach, spacyfikować, za nas podejmować decyzje, przejąć kontrolę nad naszą wolą.

Stan Wojenny z 1981 roku to stan oślepienia. Ślepa władza postanowiła oślepić lud. Historię opowiedziała na nowo, przedstawiła własną interpretację wydarzeń, okoliczności, dziejów.

Czy ślepy może ślepego prowadzić, czy raczej obaj nie wpadną do dołu?

Wydarzył się cud! Oślepiony lud, zaczął widzieć. Zewnętrzne, zmysłowe oczy nie są potrzebne do widzenia. W sumie przeszkadzają, bo ten wąski zakres fal elektromagnetycznych, na które są wrażliwe, utożsamiają z rzeczywistością i prawdą.

Gdy człowiek przestaje widzieć oczami, wtedy zaczyna widzieć okiem. Wewnętrznie się rozświetla, zaczyna jaśnieć i zdrowieć, odzyskuje wolność. To samo stało się z oślepionym ludem. Odzyskał jasność widzenia i odzyskał wolność.   

Światłem ciała jest oko. Jeśli tedy oko twoje jest zdrowe, całe ciało twoje jasne będzie. A jeśli by oko twoje było chore, całe ciało twoje będzie ciemne. Jeśli tedy światło, które jest w tobie, jest ciemnością, sama ciemność jakaż będzie!” (Mt 6,22n).

13 grudnia sprzed 1700 lat kojarzy się z brutalnością rodzinnego systemu, który decyduje za nas, co jest dla nas dobre. Kojarzy nas w pary, wybiera zawody, role społeczne, recenzuje nasze zachowania i upodobania. Nie znosi sprzeciwu.

Prześladowanie Łucji z Syrakuz kończy się, jak utrzymuje legenda, oślepieniem się przez Dziewczynę, która nie chce być niewolnicą. Szwedzi wymyślili, że nikt inny lepiej nie nadaje się na patronkę dnia, w którym nastają najkrótsze dni w roku.

Co z tym oślepieniem? Nomen omen?

Człowiek musi zostać oślepiony, czyli pozbawiony oczu, żeby być oślepionym, czyli zacząć widzieć?

Dwoje oczu to niedobre rozwiązanie. Widać wtedy dwoistość, dualność. Dwoje oczu dzieli wszystko na dwa: materialne i duchowe, złe i dobre, brzydkie i złe, obcych i naszych. Gdy dwoistość połączymy ze zmysłowością tych oczu, nieszczęście gotowe: „A gdy kobieta zobaczyła, że drzewo to ma owoce dobre do jedzenia i że były miłe dla oczu, i godne pożądania dla zdobycia mądrości, zerwała z niego owoc i jadła. Dała też mężowi ” ( 1 Mż 3,6).

Lepiej patrzeć jednym okiem. Wtedy widać jedność, integralność, spójność, prawdziwość, to znaczy duchowe w materialnym, a właściwie materię, jako przejaw ducha. Wtedy widać Boga w człowieku, święto w codzienności,  zbawienie w grzesznym świecie, radość w smutku. A że jedno oko jest zmysłem duchowym, nie cielesnym, więc szczęście murowane.

Wystarczy zamknąć dwoje oczu, aby otworzyć jedno oko, i tam, gdzie do tej pory widzieliśmy dwa, zobaczyć jedno. Wreszcie poczuć się u siebie, znowu w domu Ojca, w Ogrodzie Życia. Poczuć się w Bogu, a Boga w sobie i zacząć prawdziwie żyć.

Na wolność wychodzą ślepcy, których pozbawiono dwoje oczu, aby duchowym okiem zobaczyli otwarte drzwi i drogę, którą przygotował dla nich Najwyższy: „I stało się w czasie drogi, że gdy się zbliżał do Damaszku, olśniła go nagle światłość z nieba. A gdy padł na ziemię, usłyszał głos mówiący do niego: Saula, Saulu, czemu mnie prześladujesz? I podniósł się  Saul z ziemi, lecz gdy otworzył oczy swoje, nic nie widział; … I przez trzy dni nie widział i nie jadł, i nie pił” (Dz 9,3-9) .

W dniu św. Łucji, pierwszym z najkrótszych dni w roku, nie martw się, że światła w świecie jest maleńko, a Ty widzisz dobrze tylko przez kilka godzin dziennie.

Czy to światło jest prawdziwe?

Czy Twoje oczy widzą rzeczywistość?

Ciesz się, że widzisz mniej, coraz mniej, aż wreszcie przestaniesz widzieć to wszystko, co do tej pory uznawałaś za prawdę, dobro, piękno i godne pożądania. Po oślepnięciu pierwszy raz, odkąd jesteś na ziemi, zobaczysz prawdziwy skarb. Zobaczysz Źródło Światła, z którego przyszedłeś. Zobaczysz siebie w prawdzie. Zobaczysz, że Najwyższy utkał Cię ze złotych niteczek światła.

Gdy 13 grudnia przestaniesz widzieć, odżyjesz, wyzdrowiejesz, uśmiechniesz się, wyjdziesz na wolność,: „Lud, który chodzi w ciemności, ujrzy światło wielkie” (Iz 9,1).

Oszaleliśmy w cichy czas Adwentu

Z mediów wylewają się rozpaczliwe apele o przystąpienie do walki. Zewsząd słychać skądinąd racjonalne argumenty, abyśmy walczyli o demokrację, Kościół, naród, wolność, prawo do aborcji, wolność słowa, wolną miłość i tradycyjną rodzinę.

Czy znajdzie się jeszcze jakaś tzw. wartość, o którą Marek Uglorz nie musiałby walczyć?

Do jedzenia dosypują nam szaleju?

Ktoś mądrzejszy ode mnie podpowie mi, który front mam wybrać, bo na wszystkich fizycznie być nie mogę.

Za kilkanaście dni przeżyjemy Święta, które większość rozpocznie błahymi życzeniami wesołych świąt i spokojnego nowego roku.

Szlag jasny! Hipokryzja czy totalna ignorancja?

Na pewno przeżyjecie baśniowe święta i cudowny nowy rok, w wigilijny wieczór życząc sobie pokoju, a przez 364 dni walcząc nawet o pokój, zdrowie i szczęście. Widzieliście kiedyś spokojnego, zdrowego i szczęśliwego żołnierza, siedzącego od miesięcy w okopach? Oczywiście poza psychopatycznymi Dowódcami, bawiącymi się ludzkimi istnieniami, jak żołnierzykami na strategicznej planszy?

Wyobraźcie sobie, że wszyscy, którzy wierzycie w wojnę, nawołujecie do niej, będziecie o niej rozmawiać nawet przy świątecznym stole, jesteście psychopatami!

Nie wierzycie mi? Poszukajcie definicji w internetowych zasobach. Wszyscy do niej pasujecie.

Przypatrzcie się wojnie. Zrozumcie walkę….

Jest daremna, kopie doły na masowe mogiły, posyła anonimowe dusze na front, aby doły nie pozostały puste.

Stworzyliście mentalne wzorce walki, którymi wibrujecie na własną i świata zgubę. To są wibracje śmierci, strachu, nienawiści.

Nigdy nie byliście w grocie, w której rodzi się prawdziwy człowiek, więc walczycie z ludźmi, których się boicie.

Nigdy nie pozwoliliście sobie na śmierć, każdego dnia kontrolując, trzymając, zabiegając, troszcząc się i walcząc o lepszą pomyślność, więc zamiast po prostu lekko i rzeczywiście spokojnie żyć, stale walczycie z życiem.

Naprawdę nie widzicie, że walczycie z tym, o co walczycie? W efekcie wywalczycie trupa!

Mam pomysł! Dobrą radę dla Was.

W dzień wigilii zajdźcie do prosektorium albo gdziekolwiek, gdzie znajdziecie zwłoki, a najlepiej, żeby to były same kości. Usiądźcie między nimi na kilka godzin. Poczujcie śmierć, obłęd, szaleństwo, dzicz. Poczujcie siebie. Zobaczcie, że te ciała i kości to Wy.

Przenigdy nie pokochaliście siebie bezwarunkową i czystą miłością. Nie poczuliście się dobrze w swoim ciele i czasie. Nienawidzicie innych, bo nie chcecie widzieć siebie. Walczycie sami ze sobą.

Chcecie przeżyć zdrowe święta i spokojny nowy rok?

Pozwólcie, że szczerze porozmawiamy. Tylko zaproście mnie do środka. Dlaczego mielibyśmy rozmawiać na progu?  Nie chcę rozmawiać z Waszym biokomputerem, podłączonym do zmysłów.

Chcę porozmawiać z mieszkańcem domu. Zawołacie Duszę? Zauważyliście w ogóle, że ktoś taki mieszka w Waszym dom?

Pozwolicie, że porozmawiam z Duszą? Już dość nagadałem się z rozumem i ciałem. Za każdym razem zagradzają mi przejście do serca domu, do kuchni, gdzie cichutko czeka Dusza, przy rozgrzanym sercu.

Pozdrawiam Cię, Duszo.

Powiedz mi, Duszo, dlaczego namawiasz mnie do walki? Czy też przyszłaś na ziemię, aby walczyć? Duszo, o co walczysz? Skoro przyszłaś z domu wiecznego Rodzica, ze źródła Światła i Miłości, co daje Ci walka? Czy walcząc, nauczysz się na ziemi czegoś większego, piękniejszego, lepszego?

Powiedz mi, Duszo, dlaczego uważasz, że wojna rozwiązuje wszystkie problemy? Czy tam, skąd przyszłaś, wojna służy do rozwoju i osiągania doskonałości?

Powiedz mi, Duszo, jak znajdujesz powrotną drogę do domu? Nie gubisz się w gąszczu polemiki, pod kanonadą racjonalnej amunicji i pod ostrzałem niekończących się ocen, oskarżeń, rozkazów i gróźb?

Duszo, dlaczego przygarbiona, mniejsza, brzydsza, smutniejsza, niż w rzeczywistości, przysiadłaś przy ciepłym sercu? W innych miejscach jest Ci zimno?  To jak znajdziesz drogę do domu? Jak wrócisz? Chcesz umrzeć na obczyźnie, z dala od swoich?

Duszo, czego się boisz?

Rozum, który nie chciał mnie do Ciebie wpuścić i wejście zasłaniał ciałem, powiedział, że najważniejsza jest władza, prestiż, szacunek, poczucie bycia ważnym, więc On tego pilnuje. A Ty, taki Kopciuch przy piecu? Ciebie można się  tylko wstydzić. Jesteś zbyt czuła, wrażliwa, delikatna, miłosierna, prawdziwa w swoim płaczu. Nie wolno Cię pokazywać światu, żeby nie stracić miejsca w pierwszym szeregu twardych i nieustępliwych wojowników o lepszą przyszłość, nie zostać wyśmianym w gronie Dowódców – psychopatów. Masz cicho siedzieć przy piecu i dbać, żeby w domu nie zrobiło się zimno.

Duszo, czemu płaczesz? Jesteś piękna, gdy nieśmiało uśmiechasz się kącikami oczu i niezdarnie odgarniasz kosmyki włosów z czoła…

Jesteś piękną Panią..

Jesteś Kochanką.

Przyszłaś, aby kochać.

Gdzie schowałaś czerwone korale? Rozum Ci zabrał, bo wystraszył się miłości?

Gdzie masz białą suknię? Rozum podarł na bandaże, bo nie potrafi tańczyć i woli walczyć?

Gdzie masz czarną torbę akuszerki, pełną błogosławieństw z ojcowskiego domu? Rozum zamienił na raportówkę z rozkazami na front?

Słyszysz Duszo! Właśnie wybiła godzina radości i wesela.

Duszo wstań i przygotuj się na weselną ucztę, tańce, zabawę i śmiech.

Zamiast czerwonych korali ubierzesz naszyjnik z pereł. Każda z nich powstała z jednej łzy cierpienia. Dużo się napłakałaś, więc długi naszyjnik czeka na Ciebie.

O białej sukni zapomnij. Czeka złota, jaśniejąca Twoim pochodzeniem, boską godnością. Wszyscy się dowiedzą, skąd przyszłaś i kim jesteś.

Czarna torba akuszerki niech służy na listy, pisane z frontu do matek o śmierci ich dzieci. Ty, Duszo, nie potrzebujesz ani torebki na skarby, bo sama nim jesteś, ani do przechowywania tragicznych wiadomości, bo sama jesteś wiadomością z innego świata.

Duszo, przypomnij sobie, kim jesteś! Jesteś wiadomością o świecie bez łez, bólu, cierpienia i śmierci, bez walki i wojny! Jesteś wiadomością o świecie miłości, radości, pokoju i światła.

Wyjdź z więzienia. Nie pozwól rozumowi trzymać Cię pod kluczem. Ciało nie będzie więcej zagradzać drogi na wolność.

Duszo wyjdź i zatańcz. Zaproś do miłości, wiecznej ekstazy, w której ginie rozum i EGO.

Czy zrozumieliście Czytelnicy, moje Przyjaciółki i moi Przyjaciele, dlaczego dziś chciałem spotkać się z Waszymi duszami?

Dajecie się okłamywać rozumowi i ciału! Dlatego musicie wciąż czytać nowe/ stare książki, zaczynać nowe badania, stale poszerzać wiedzę, albo ćwiczyć, poprawiać kondycję i dbać o piękno ciała, ponieważ szybko mijają. Prawdziwe piękno mieszka w Was, a Wy się go wstydzicie!

Daliście się oszukać i staliście się więźniami EGO, które Wam mówi: walcz, prowadź wojnę, wygraj, pilnuj zdobyczy, żyj w stresie, żeby ktoś Cię nie pozbawił korony!

Zakochajcie się w swoich duszach. Przeżyjcie miłosne zespolenie z boską cząstką w Was, a urodzi się Wam dziecko, o imieniu JESTEM. Ono wyprowadzi Was z ciemności lęku, uwolni od wojny, obdarzy wiecznym pokojem.

Zakochajcie się w swoich duszach. Przeżyjecie Boże Narodzenie.

Życzę Wam świata bez wojen, emocji bez umierania, myśli bez strachu, rozmów bez oceniania, wiadomości bez nawoływania do walki.

Radość

Gdy miłość staje się w nas doskonała, doświadczamy pełnej radości. Odwrotna kolejność jest niemożliwa. Zarówno przy nadmiarze miłości własnej, czyli w miłości egoistycznej, często zwanej erotyczną, którą niepotrzebnie utożsamiamy z seksem, jak i wówczas, gdy innych próbujemy kochać bardziej, siebie traktując bez miłosierdzia, wyrozumiałości, czułości i delikatności, radość nie osiąga krystalicznego poziomu. Zarówno przy problemach z miłością, jak też próbując doświadczyć radości bez miłości, radość jest zmącona, krótkotrwała, uwarunkowana i nie odporna na smutek, gorycz, zawiedzenie.

Łatwo sobie to wyobrazić na przykładzie miłosnej relacji. Gdy ludzie obdarzają się miłością, wówczas doświadczają czystej radości. W efekcie zapraszają gości, aby dzielić się radością podczas weselnej uroczystości. W orszaku emocji radość zawsze kroczy po miłości, jest jakby owocem miłosnego spełnienia. Aby tę kolejność zrozumieć trzeba uzmysłowić sobie odwieczny ruch miłosnej energii. Miłość, płynąca z wewnętrznego Źródła, wpierw napełnia serce, potem odżywia całą istotę, by wreszcie przelać się przez człowieka i obdarowywać sobą wszystko i wszystkich.

Miłość leczy zatem z psychicznego bólu, którego sprawcą jest lęk przed odrzuceniem. Gdy człowiek przestaje się poniżać i wykluczać, wreszcie zaczyna się akceptować i szanować, na koniec doświadcza wewnętrznej radości. Miłość wpierw kieruje człowieka ku światu, ziemi i ludziom, potem napełnia go zadowoleniem, błogością i wewnętrznym spokojem, który jest czystą radością. Z niczym nie można jej pomylić, zwłaszcza z przyjemnością, uzależnioną od relacji i zewnętrznych dóbr.

Czysta radość nie jest niczym uwarunkowana. Rozkwita w nas, gdy jesteśmy spełnieni w miłości. W przeciwieństwie do życiowych przyjemności, które często zaspokajamy wbrew miłości albo jej kosztem. Jeśli zatem jakaś metafora mogłaby zobrazować istotę radości, zapewne warto skojarzyć ją ze śmiejącym się sercem. Miłość ma zdolność otwierania serca, które przestaje się bać i zaczyna się śmiać. Ów śmiech serca jest nienaruszalną, pełną Miłości, rozświetloną radością.

Ludzie śmiejącego się serca są samodzielni, poszerzają granice wolnej odpowiedzialności, poznają swoje zdolności, odczuwają satysfakcję ze skutków twórczego działania. Wiedzą, że radzą sobie w życiu sami. Nie muszą rozpaczliwie rozglądać się za kimś, kto chciałby im pomóc, co nie oznacza, że sami nie są gotowi dawać innym to, czego potrzebują, ponieważ tak działa miłość.

Zauważmy, że te dwa pojęcia: radość radzić sobie, są ze sobą spokrewnione, co nie jest przypadkowe. Radość jest emocjonalnym i duchowym owocem radzenia sobie w życiu! Z kolei radzi sobie człowiek, który jest wewnętrznie cały, czysty, zdrowy, prawdziwy, przez miłość wyzwolony z lęku. Nie sposób spotkać radosnego bezradnego, ponieważ bezradność w swej istocie jest bez/radością, czyli brakiem miłości do samego siebie. Bezradnych, bez/radosnych trzeba nieustannie wspierać, pomagać im, zasilać energią miłości, której w sobie nie mają. Dlatego rozpaczliwie poszukują jej w innych, a że zawiedzeni życiem  cali są zanurzeni w smutku  i rozpaczy, więc bezwiednie zniechęcają i odpychają swoimi roszczeniami i oczekiwaniami. Bezradni, bez/radośni nie znajdują miłości, bo nie szukają jej w sobie, co potwierdza wstępną uwagę, że w korowodzie emocji miłość zawsze chodzi przed radością. Odwrotna kolejność jest po prostu niemożliwa.

Kto cieszy się sobą, potrafi doceniać życie i z wdzięcznością przeżywać każdą chwilę, która się dzieje. Prawdziwą radość poznać po tym, że człowiek nie ma pretensji do przeszłości za bolesne wydarzenia i niespełnione marzenia. Wewnętrzny spokój, błogość i zadowolenie, które składają się na prawdziwą radość, cechują ludzi przygotowanych na nowe doświadczenia. Radośni, zapomnieli o przeszłości i cierpliwie oczekują przyszłości. Zachowują spokój także wtedy, gdy zaskakuje ich nieobliczalną nowością. Radości nie sposób wzruszyć, osłabić, zniszczyć, chyba że jest udawana i zależy od okoliczności życia. Wtedy jednak jest emocją przyjemności i niczym więcej.

Pełna i czysta radość na podobieństwo lustra odbija w człowieku obraz Boga. Radość jest boska emocją i naprawdę nie musi być roześmiana od ucha do ucha. Histeryczny śmiech jest wręcz sygnałem ostrzegawczym, że historia nie została zaakceptowana, a ból przepracowany. Dla radosnego człowieka każda chwila jest szczególna, prawdziwa, godna przeżycia, najważniejsza i decydująca. Potrafi tak żyć, jakby zawsze był na weselnej uczcie. Bez względu na okoliczności doświadcza zbawienia, szczęścia i pełnej satysfakcji.  

Przyjemność

Z przyjemnością mamy problem, ponieważ nie potrafimy wyznaczyć granicy pomiędzy nią a radością, więc nie tylko mylimy obie emocje, ale też w wielu sytuacjach niepotrzebnie pozbawiamy się energii radości. Gdy skutecznie oddzielimy je od siebie, wówczas radość zyska najwyższą, boską rangę, zaś przyjemność pokaże nam swoje prawdziwe oblicze, bardzo praktyczne i użyteczne w serwisowaniu duszy i dbaniu o codzienny dobrostan.

Zrozumienie różnicy pomiędzy przyjemnością a radością nie jest trudne i jak zwykle zależy od uważności na słowa. Wystarczy przyjrzeć się słowu przyjemność, by odkryć, że coś, co w pierwszym rzędzie ma związek z wchłanianiem, przyjmowaniem, jedzeniem, czyli emocja przyjemności, zależy od tego, co jest przy nas, a więc jest na zewnętrz nas. Oczywiście przyjemność można odczuwać nie tylko spożywając posiłek, jednak czynność jedzenia najlepiej ilustruje przepływ energii, której skutki niestety nie zawsze bywają dobre.

Różnica pomiędzy przyjemnością a radością w pierwszym rzędzie polega na tym, że źródłem przyjemności jest zewnętrzny świat, czyli coś, co jest przy nas i czym zainteresowało się pożądliwe EGO, które w tym wypadku nazwiemy JA, zaś źródło radości tkwi w nas. Po drugie przyjemność zależy od życiowych okoliczności, dostępu do tego, co jest jej źródłem, oraz zachcianek, które udaje się zrealizować. Radość właściwie nie zależy od niczego. Jest albo jej nie ma. Jeśli jest, to jedynie dlatego, że wewnętrznie człowiek czuje się połączony z źródłem Życia, Światłości i Miłości. Bez względu na okoliczności może w nim każdego dnia obmywać swoje rany, usamodzielniać się, stawać bardziej sobą, cieszyć życiem i odkrywać piękno duszy.

Upraszczając do niezbędnego minimum, przyjemność zależy od tego, co otrzymujemy, radość jest z tego, kim jesteśmy; przyjemność jest ze świata, radość z Boga; przyjemność nie wpływa na stan radości, radość obywa się bez przyjemności. Kto powyższe zrozumiał w mgnieniu oka poszerzył świadomość o zdolność postrzegania wewnętrznej prawdy i przeniósł się na poziom energii, rezonującej z wiecznym Światłem.

Niestety radość uzależniamy od przeżywanych przyjemności, więc pozbawieni ich jesteśmy smutni. Żeby poczuć radość często za wszelką cenę próbujemy zrealizować zachcianki EGO, czyli JA. Stąd przyjemność (PRZY/JA) jest przyswajaniem tego, co jest przy pożądliwym JA (JA czyni SWYM, co jest PRZY – PRZY/SWYM/JA – PRZYSWAJANIE). Emocjonalnie wszystko jest w porządku i na swoim miejscu dopóki życie dostarcza nam przyjemności. Nie mamy wtedy powodu, aby z nich rezygnować, czy też czuć się winnymi albo zobowiązanymi, co niestety z powodów religijnych często ma miejsce.  

Moraliści, argumentujący z chrześcijańskiego punktu widzenia, najczęściej powołują się na przykład Jezusa z Galilei, który jakoby świadomie odmawiał sobie przyjemności, a ostatecznie wybrał tragiczną śmierć. Ewangelie dostarczają wielu przykładów, obalających ów dość popularny pogląd. Dla ilustracji wystarczy zasygnalizować, że Jezus wraz z uczniami bywał na weselnych ucztach i przyjęciach; poszczącym radził pielęgnację włosów, aby nie było po nich widać smutku i umartwiania, ale radość i żywotność; sam pozwolił kobiecie wylać sobie na głowę olejek, wart roczny dochód robotnika; ubrań zapewne nie miał wielu, ale to, które miał na sobie w dniu ukrzyżowania, było tak cenne, że żołnierze, znający się na wartości łupów, postanowili rzucić o nie losy i nie niszczyć.

Jezus nie uzależnił się od przyjemności, bo gdy było trzeba ograniczał się i ostatecznie zgodził na śmierć. Niemniej nie odmawiał sobie przyjemności, gdy były naturalną konsekwencją życia i codziennych wyborów. Przyjemności stają się więc problemem, gdy niezaspokojone JA chce ich doświadczać wbrew aktualnym okolicznościom i możliwościom. Wtedy – używając metafory – chciwość szeroko rozwiera paszczę i gardło, aby sycić się pokarmem i napojem, należącym do innych. Dlatego przyjemność za cenę krzywdy, kradzieży, siłowego przywłaszczenia, wykorzystania, znieważenia, jest złą emocją. To oczywiście dotyczy również przyjemności seksualnej. Jej skutkiem paradoksalnie jest odrętwienie i znieczulenie, skoro przyjemność kojarzy się z pobudzonymi zmysłami. Doprawdy tak jest tylko za pierwszym razem, w naturalnym, czystym i autentycznym doświadczeniu przyjemności. Gdy staje się wymuszona i kompensacyjna, wówczas jej bodźce się intensyfikują, a zmysły otępiają.

Człowiek, zastępujący radość przyjemnościami, pozostaje nienasycony i smutny. Z biegiem czasu jest coraz bardziej rozgoryczony. Najprawdopodobniej wpierw zgubił duszę. Uległ EGO, które nie zna radości, więc w przyjemnościach upatruje lekarstwa na smutek. Tymczasem przed smutkiem ratuje wewnętrzna radość bycia sobą, w której czyste i prawdziwe JESTEM pokonuje kolejne, codzienne fragmenty życiowej drogi.

Nie czujmy się skrępowani przyjemnym życiem, ani winni przyjemności, jeśli życie skąpi je innym. Z drugiej strony nie dążmy do zaspokojenia za wszelką cenę, żeby poprawić sobie humor i samopoczucie. Jeśli jednak mamy do wyboru np. owoce cierpkie w smaku albo smaczne, z wdzięcznością wybierajmy drugie. Zwłaszcza, gdy są efektem szczerego zaangażowania w pracę. Największą przyjemnością jest bowiem unikanie zła i czynie dobra, ponieważ wtedy mają w niej udział wszyscy ludzie.

Pogoda ducha

Kto wie, czy pogoda ducha nie jest emocją duchowej dojrzałości? Wiele oczywiście zależy od definicji radości i pokoju. Zwłaszcza pokój, powszechnie kojarzony z sercem, jest stanem ponad umysłem, otwarciem na pełnię prawdy i doświadczeniem doskonałej jedności; wykroczeniem poza dualność oraz prawo przyczyny i skutku; zestrojeniem się z wibracjami boskiego Światła.

Pogoda ducha kojarzy się ze spokojem, dobrym nastrojem, może wesołością, choć na pewno nie z wesołkowatością. Gdy poważnie potraktujemy zwrot pogoda ducha, a jestem przekonany, że jak zawsze należy, zrozumiemy, dlaczego lubimy towarzystwo pogodnych ludzi. Ich duch nie jest zasłonięty ciemnymi chmurami zniechęcenia, zjadliwości, złośliwości czy podejrzliwości. Ludzie pogodnego ducha mają w sobie niebo, więc nie załamują się porażkami, a niepowodzenia nie wytrącają ich z równowagi. Ich pogodne nastawienie do życia i ludzi udziela się pozostałym.

Ludzie, którzy odkryli w sobie niebo, są bezchmurni, słoneczni, świecący. Chciałoby się rzec, że są oświeceni. Czy w związku z tym pogoda ducha jest tylko poetycznym zwrotem? Oświecenie nie zmienia warunków egzystencji, ani nie usuwa znad głowy ciemnych chmur. Jest odkryciem w sobie Źródła Światła i doświadczeniem boskości, więc rozwiewa ciemne chmury duszy. Odtąd pomiędzy ciemnością, nawet jeśli zewsząd pojawia się na horyzoncie życia, a stanem ducha nie ma żadnego związku. Jakkolwiek ciemno zrobiłoby się wokół, człowiek pogodnego ducha zachowuje niezmącony pokój i radość. Pozostaje słoneczny, pełen godności i wewnętrznego piękna. Po prostu świeci pozostałym.

W świadomym zarządzaniu energią życia naszym celem powinno być odkrycie nieba w sobie, bo wtedy nasz duch stanie się pogodny. Energia jakiejkolwiek emocji nie może niczym mącić codziennej życzliwości, uśmiechu i dobrego humoru. Pogodę ducha stosunkowo łatwo rozpoznać. Jej świadectwem, pewnym niemal w stu procentach, są spokojne i radosne oczy, wespół z naturalnie uśmiechniętymi ustami.

Oczy pełne namiętności bądź złości nie rokują dobrze. Podobnie uśmiechnięte usta, o ile wokół oczu nie tworzy się słoneczny krąg życzliwości i radości, ponieważ naturalny uśmiech zawsze angażuje dwie grupy mięśni okrężnych, wokół ust i oczu. Wymuszony uśmiech ostrzega przed ciemnymi chmurami, które z wielu powodów mogły duszy zasłonić prawdę. Jednocześnie uśmiech zbyt głęboki, a śmiech donośny, pretensjonalny, arogancki również nie wróży niczego dobrego, oczywiście poza sytuacjami, w których wybuch nagłej wesołości jest usprawiedliwiony i zrozumiały. Najprawdopodobniej jedynie problemy z nie pohamowanym i pożądliwym EGO, które za wszelką cenę chce zwrócić na siebie uwagę.

Pogoda ducha jest emocją jakby ponad emocjami, ponieważ nie ma w niej bezkompromisowego pożądania i zawodzącego cierpienia. Jest energetyczną cechą ludzi wybaczających, pojednanych, akceptujących, przyjmujących wszystko i oczekujących najlepszego, w których nie ma już wojny, namiętności, napięcia i potrzeby władzy. Nie marnują energii na obijanie się o przeciwległe brzegi rzeki życia.

Ludzki duch staje się pogodny, gdy wiarą widziwie, że nie ma Boga poza człowiekiem i szczęścia poza codziennym życiem. Lekki i radosny uśmiecha się do wszystkiego, ponieważ wie, że przeżywa jedynie to, co w danej chwili jest dla niego najlepsze i niezbędne do dalszej drogi. Wewnętrznie rozświetlony Źródłem wiecznego Światła, oświeca swoją codzienność i życie napotykanych ludzi. 

Gdy pojawia się w nas pogodne niebo, życie staje się krystalicznie czyste i zaczyna mienić się refleksami wszystkich kolorów tęczy, będącej znakiem wiecznego przymierza Boga z człowiekiem. Prawo podnoszącej łaski, czułości, delikatności i uśmiechniętej obecności, staje się silniejsze od ziemskiego prawa grawitacji, przyciągającego do nas przemoc, arogancję, nienawiść i cierpienie. Pogoda ducha nie jest emocją przepływu energii życia, ale wznoszenia się ponad nieszczęściem na anielskiej chmurce absolutnego pokoju.

Wolność

Nie ulega wątpliwości, że wolność nie jest emocją we właściwym sensie. Poza tym, że jest życiową sytuacją, w której człowiek decyduje sam o sobie, bądź wewnętrzną predyspozycją do podejmowania odpowiedzialnych decyzji, jest też stanem świadomości. Mimo wszystko trudno wyobrazić sobie, aby ktoś poddany własnym namiętnościom i emocjom podejmował wolne decyzje i takie same działania, a to sugeruje, że wolność jednak ma coś wspólnego z energią emocjonalną.

Zbyt łatwowiernie ulegamy złudzeniu, że emocji możemy doświadczać wybiórczo. Z prostego powodu jest to niemożliwe. Otóż wszystkie emocje, pomimo że potrafimy je wyodrębniać, nazywać oraz nadawać im znaczenia, są przejawem tej samej energii życia, która powinna płynąć przez nas od stóp po czubek głowy. Gdy represjonujemy emocje, niebezpieczne z punktu widzenia społecznego, bądź uśmierzamy te, z powodu których cierpimy, jednocześnie tłumimy wszystkie pozostałe, powszechnie uważane za pozytywne. Wystarczy spróbować wyłączyć jedną z emocji, aby skutecznie zatrzymać przepływ energii życia.

Dlatego również wolność dobrze jest traktować jako jeden z emocjonalnych przejawów energii, której zawdzięczamy żywotność, powodzenie i szczęście. Skoro jednak ze względu na powszechnie przyjętą definicję emocji trudno ją za taką uznać, więc sądzę, że lepiej myśleć i mówić o poczuciu wolności, aniżeli o wolności.

Tak czy owak przywykliśmy wyróżniać wolność od czegośwolność do czegoś. Rozróżnienie jest wtórne, ponieważ to jest ten sam ruch emancypującego się JESTEM (od czegoś), które odkrywa swoją indywidualność oraz niepowtarzalność (do czegoś). W ten sposób działa energia życia, swobodnie przepływająca przez człowieka. Dzięki niej życie jest płynne, delikatne i ciche; twórcze, ale nie egotyczne; zmienne, ale nie niszczące.

Wolność jest starym postulatem religijnym i społecznym; teologicznym i filozoficznym. Jestem przekonany, że praktyczne skutki wolności współcześnie zawdzięczamy feminizmowi, który wpierw Kobiety, potem także Mężczyzn nauczył asertywności. Dlatego jednym z przejawów codziennej aktywności, na przykładzie którego łatwo uzmysłowimy sobie znaczenie wolności i poczujemy ją emocjonalnie, jest umiejętne korzystanie z energii zaprzeczającego NIE i afirmującego TAK.

Na początek zapytajmy, czy stanowczy sprzeciw wobec czegoś, z czego pragniemy się uwolnić, a co najogólniej nazwiemy przeszłością, jest rzeczywistą wolnością? Próba uwolnienia się od czegoś w najlepszym wypadku jest reakcjonizmem, a w najgorszym wejściem w podobny rodzaj niewoli. To podążanie tym samym torem i tworzenie mniej więcej tych samych projektów. Naprawdę warto szczerze i pokornie przyznać, aby oszczędzić sobie rozczarowań, że walcząc z kimś stajemy się albo kopiami naszych wrogów i prześladowców, niestety zawsze gorszymi, bo silniejszymi i lepiej wyedukowanymi, czyli bardziej perfidnymi, ponieważ tylko w ten sposób możemy ich pokonać, albo ich przeciwieństwem. Walcząc nigdy nie jesteśmy sobą ani nie docieramy do bardziej prawdziwego obrazu siebie. Pierwszy wniosek nie jest zatem specjalnie pozytywny.

Zajmijmy się teraz wolnością do czegoś. Wiele szkół filozoficznych i duchowych ceni ją wyżej od wolności od czegoś, co na przysłowiowy pierwszy rzut oka wygląda na uzasadnione, bo bardziej szlachetne. Skoro z niczym i nikim nie walczymy, a szczerze pragniemy czegoś, czemu chcemy się oddać i temu służyć, więc jakbyśmy wykonywali jakąś pracę, która nas rozwija i uszlachetnia.

Czy na pewno? Jak można szukać czegoś, czego się nie zna? Jak można znaleźć to, czego oczy do tej pory nie widziały i uszy o tym nie słyszały? Jeśli próbujemy znaleźć coś, czego nie znamy, więc doprawdy nie szukamy niczego konkretnego. Jeśli natomiast szukamy konkretów, w istocie szukamy tylko tego, co już znamy, a więc przeszłości w przyszłości. Nie znając niczego więcej poza tym, w czym do tej pory uczestniczyliśmy, czego zdołaliśmy się nauczyć i do czego przyzwyczaić, w jaki sposób i na podstawie czego mielibyśmy wyobrazić sobie lepszą przyszłość i to coś, do czego zdążamy? Skoro znamy jedynie przeżytą przeszłość intelekt nie zaproponuje nam niczego nowego, co nie miałoby z nią związku. Przyszłość najprawdopodobniej wyobrażamy sobie jedynie jako marną kopię przeszłości. Co z tego, że może lekko poprawioną i przypudrowaną, skoro i tak nie radykalnie nową? 

Dlatego kolejny wniosek jest równie negatywny i tragiczny. Wynika z niego, że jak w wolności od czegoś pozostajemy niewolnikami na smyczy przeszłości, tak w wolności do czegoś pozostajemy ślepymi ignorantami, którzy miotają się pomiędzy kolejnymi formami niewoli. Co z tego, że z biegiem czasu stają się bardziej wysublimowane, skoro kosztują wiele cierpienia i życiowej energii? Więc najprawdopodobniej wyrazem życiowej mądrości byłoby w ogóle nie opuszczać pierwszej niewoli i spokojnie w niej trwać bez walki, ran, stresu i niepotrzebnej frustracji.

Trzeci wniosek będzie tylko nieznacznie bardziej pozytywny. Gdyby mianowicie założyć, że do dyspozycji mamy 100% energii, dzięki której możemy wyjść z niewoli, to, aby doświadczyć zmiany, powinniśmy mądrze podzielić jej zasoby i odpowiednio nią zarządzać. Zdecydowana większość wykorzystuje ją natychmiast, w fazie sprzeciwu, czyli wypowiadania NIE, nie mając jakiejkolwiek wizji nowego. Na szalę zwycięstwa momentalnie rzucają 100% energii, więc wyrywają się z niewoli, nie osiągając wolności.

Czy na pewno powinno zaczynać się od NIE? Otóż NIE jest sprzeciwem i niczym więcej. Na sam sprzeciw nie warto przeznaczać całej energii, ponieważ wówczas przygoda z wolnością szybko kończy się na łańcuchu kolejnych prześladowców i ciemiężycieli. Skutecznego wyjścia z niewoli można spodziewać się wyłącznie wtedy, gdy mniej więcej wiemy, czemu chcemy powiedzieć TAK.  Wolność od czegoś jest tylko sztuką dla sztuki. Wolność do czegoś jest już próbą osiągnięcia celu. Życiową energię trzeba więc mądrze wydatkować. Wypowiadając TAK wykorzystujemy od 60% do 70% energii. Reszta jest energią NIE. Co więcej, należy ją uruchamiać, gdy jesteśmy pewni swego TAK.

Wypowiadanie samego NIE jest daremne. Szkoda na nie życia, zdrowia i czasu. Sensem NIE jest bycie sługą TAK. Gotowi do wyjścia i drogi, zdecydowani na zmianę za wszelką cenę, świadomi trudności w osiąganiu celu, czyli po daniu sobie prawa do TAK, możemy świadomie uruchomić energię NIE, które zwrócone jest przeciwko czemuś bądź komuś, kto nas zniewala. Taka kolejność ma sens. Zaczynanie od NIE, bez wewnętrznej zgody na TAK, jest marnowaniem życiowej energii. Rozpaczliwy krzyk niezgody na bycie ofiarą i cierpienie co prawda psychologicznie jest uzasadniony, jednak życiowo kończy się większą ofiarą i większym cierpieniem.

Na skutek dotychczasowej lektury może pojawić się pytanie, czy o zarządzaniu energią wolności da się powiedzieć cokolwiek dobrego i optymistycznego, jeśli dwa pierwsze wnioski były negatywne, a trzeci tylko nieznacznie ciekawszy?  Oczywiście, że tak i będzie to nie arytmetyczna suma trzech pierwszych wniosków, które po zsumowaniu tworzą zupełnie nową jakość.

Skoro nasze NIE, czyli wolność od czegoś, powinno być konsekwencją naszego TAK, czyli wolności do czegoś, jednak w naszej ignorancji nie potrafimy wyobrazić sobie ani stworzyć niczego radykalnie nowego, co nie byłoby marną kopią starego, więc podstawowym warunkiem poczucia wolności jest wiara i zgoda na nieprzewidywalność zmian.

Osiąganie wolności zawsze połączone jest z szokiem i zadziwieniem. Wewnętrznie czy zewnętrznie możemy ją poczuć, gdy ufnie i z nadzieją wypowiadamy TAK przyszłości, której nie projektujemy i nie tworzymy, ani nie próbujemy zarządzać procesem zmian. Wystarczy oczekiwać czegoś naprawdę nowego, o czym dotąd nie mieliśmy pojęcia. Wolność zaczyna się w chwili, w której z naszej strony kończy się jakakolwiek kontrola. To tłumaczy, dlaczego po stracie wszystkiego, albo przynajmniej tego, z czym łączyliśmy poczucie bezpieczeństwa, wielu doświadcza prawdziwego uwolnienia i lekkości życia.

W oczekiwaniu na wolność wpierw trzeba umieć i chcieć przyznać się do ignorancji, ponieważ iluzje przyszłości tworzą kolejne kopie przeszłości, z których nie sposób się wyrwać. Natomiast zaufanie życiu i świadoma zgoda na nieprzewidywalność rozwiązań, których autorem jest Źródło, otwiera perspektywę życia, w którym to, czego nie znamy, z czym się nie spotkaliśmy, czego do tej pory nie widzieliśmy i o czym nie słyszeliśmy, wydarzy się jako dar absolutnej, czystej i niczym nie uwarunkowanej wolności. Nie doświadczymy w niej uwolnienia ani od czegoś, ani przeznaczenia do czegoś, ponieważ tak zrealizowane pragnienie wolności nie udrożniłoby energii życia, a byłoby rujnowaniem jej przeciwległych brzegów. W poczuciu wolności najważniejsze jest to, że dzięki niej niczego nie musimy. Stajemy się po prostu sobą, aby swobodnie płynąć rzeką życia bez oczekiwań i rozczarowań; bez pożądliwości i cierpienia; bez napięcia i chorób; bez konieczności powrotów i powtórzeń.

Adwent…

I przyszli do Jerycha; a gdy wychodził z Jerycha On oraz jego uczniowie i mnóstwo ludu, syn Tymeusza, Bartymeusz, ślepy żebrak, siedział przy drodze. Usłyszawszy, że to Jezus z Nazaretu, począł wołać i mówić: Jezusie, Synu Dawida! Zmiłuj się nade mną! I gromiło go wielu, aby milczał; a on tym więcej wołał: Synu Dawida! Zmiłuj się nade mną! Wtedy Jezus przystanął i rzekł: Zawołajcie go. I zawołali ślepego, mówiąc mu: Ufaj, wstań, woła cię. .A on zrzucił swój płaszcz, porwał się z miejsca i przyszedł do Jezusa. A Jezus, odezwawszy się, rzekł mu: Co chcesz, abym ci uczynił? A ślepy odrzekł mu: Mistrzu, abym przejrzał. Tedy mu rzekł Jezus: Idź, wiara twoja uzdrowiła cię. I wnet odzyskał wzrok, i szedł za nim drogą. Mk 10,46-52

Definitywnie skończył się czas bezkresnego czekania; czas, który można przepuścić przez palce.

Adwent oznacza, że nadszedł czas, który nie trwa wiecznie. Ledwo się zaczyna, a już odchodzi. Adwent to kairos, szczególny moment, na który czekałeś i teraz nie możesz go przeoczyć!

Z Adwentem jest podobnie, jak z Jezusem, który nigdy nie przystaje, ale bezustannie jest w drodze i trzeba mieć wrażliwość ślepego Bartymeusza, aby dokładnie wyczuć, że Uzdrowiciel z Galilei teraz jest najbliżej i usłyszy, a potem dotknie i uzdrowi.

Adwent – to znaczy, że nie czekasz na Kogoś, kto ma przyjść, ale na Kogoś, kto będzie przechodził.

Czas na przygotowanie się do spotkania już minął. Miałeś go wcześniej. Teraz czas został ci zabrany, abyś wreszcie rozpoznał Tego, który przechodzi przez Twoje życie. Teraz czas został ci zabrany, żebyś zdecydował: życie albo śmierć.

Pamiętaj, że co nie uda Ci się teraz, to nie wydarzy się już nigdy. Potem będziesz miał czasu, ile zechcesz, ale to będzie czas śmierci i ciemności; czas zmartwień i trosk; czas lęków i neuroz.

Adwent oznacza, że trzeba przemyśleć miniony rok. Pomyśleć nad zmarnowanym czasem, którego nie przeznaczyłem, aby przygotować się do spotkania z tym, co jest mi dane z nieba.

Adwent oznacza, że bardzo łatwo przeoczyć ważną chwilę. Nie spotkać się z człowiekiem, który jeden jedyny raz przechodzi przez życie! Nie wypowiedzieć słowa, które należy! Nie wyciągnąć ręki we właściwym czasie! Zmarnować czas czuwania.

Dlatego w pierwszym dniu Adwentu przepraszam wszystkich, których nie zauważyłem, bo nie byłem na tyle uważny, aby rozpoznać Obecność i wypowiedzieć dokładnie te słowa, które należało.

Przepraszam i jednocześnie życzę wszystkim, abyśmy dłużej nie marnowali dni i nocy życia, ale za ślepym Bartymeuszem nauczyli się, że jest możliwe spotkanie, jeśli człowiek nie myśli o sobie, o swoich błędach i cnotach, przeszłości i przyszłości, niedoskonałości i doskonałości, ale delikatnie, uważnie i czujnie zauważa Tego, który przechodzi przez życie.

Adwent…

Jezu idziesz, zbliżasz się,

przeszedłeś…?

Tak szybko?

Nie przystanąłeś?

Nie zauważyłeś mnie?

Jezu wróć!!!

Uznałem,  że szkoda czasu na naukę czuwania…

Myślałem tylko o sobie…

W ciemnościach było mi dobrze…

Adwent…

idzie, zbliżył się…

Co uczynię z Adwentem,

darem, który dany jest tylko raz?

Nie przechodź!

Nie mijaj mnie!

Zauważ!

Powrót będzie niemożliwy!

Adwent…

Już nie mam czasu do zmarnowania…

Nie będę myślał tylko o sobie..

Chcę zobaczyć światłość!

Wina

Wina to złożone pojęcie. Najwięcej na jej temat mają do powiedzenia teolodzy i prawnicy. Jednak najczęściej bywa przywoływana w codziennych sytuacjach i toksycznych relacjach. Natomiast prawdziwe spustoszenie pozostawia w człowieku, który nie radzi sobie z poczuciem winy i nie potrafi jej energii wykorzystać w duchowym rozwoju. Pozostając pod jej wpływem umiera z braku wiary w siebie i radości życia.

Z winą mamy ten problem, że z prawniczego punktu widzenia przesądza o karze bądź uniewinnieniu, dlatego ciężko dostrzec w niej pozytywną energię życia. A ponieważ w potocznym rozumieniu posługujemy się winą w sensie prawnym (zasługuję na karę, złamałem prawo, muszę zadośćuczynić), więc człowiek, zmagający się z poczuciem winy, najczęściej zostaje przez nią przytłoczony i uśmiercony. Pozytywną wartość winy zdecydowanie uwypukla teologia. Skoro jednak księża wykorzystują winę do wpływania na ludzkie życie, jej pozytywna wartość zostaje odrzucona a priori, między innymi w odruchu sprzeciwu wobec instytucji Kościoła. Paradoksalnie pozytywną wartość winy ostatecznie może uratować teologiczne pojęcie grzechu, ale ono tym bardziej jest obciążone nie tylko fałszywą interpretacją, bo także beznadziejnym zastosowaniem w praktyce duchowej. I chociaż zdaję sobie sprawę z ryzyka, związanego z  wykorzystaniem grzechu do unaocznienia pozytywnej energii winy, spróbuję wykorzystać cień szansy.

Nie rodzimy się z poczuciem winy. Trudno też powiedzieć, żeby złośliwie i wbrew naszemu dobru wina została wmontowana w świadomość przez wychowawców. W pewnym sensie powstaje automatycznie, a problemem staje się dopiero wtedy, gdy życiową energię wiąże z potrzebą silnych doznań i blokuje świadomość na poziomie zaspokajania przyjemności w zewnętrznym świecie. Wtedy niemożliwa bądź utrudniona jest droga w głąb siebie i duchowy rozwój w wewnętrznym świecie JESTEM.

Pierwszy etap rozwoju polega na tym, że nasza świadomość jest skoncentrowana na biologicznym przeżyciu. Na tym poziomie człowiek troszczy się wyłącznie o materialną sferę egzystencji, czyli mieszkanie, pokarm, pieniądze, seks (jednak dla posiadania potomstwa a nie dla przyjemności, ponieważ rodzina gwarantuje bezpieczeństwo), wreszcie czas potrzebny do zapracowania na finansowe zabezpieczenie na wypadek kryzysu. Ludzie, funkcjonujący na tym poziomie, innych traktują przedmiotowo.

Zaspokojenie potrzeby bezpieczeństwa nie czyni życia spełnionym i szczęśliwym, więc świadomość wyrusza w świat i zaczyna dostrzegać, że aby życie było interesujące trzeba wciąż więcej oraz intensywniej odczuwać. Rodzi się potrzeba przyjemności. EGO szybko wypracowuje skuteczne techniki aranżowania sytuacji i manipulowania ludźmi, aby byli źródłem systematycznie doświadczanych przyjemności. Przeżywane wielokrotnie, koniec końców prowadzą do znudzenia, więc EGO dąży do zintensyfikowania bodźców. Niestety po każdej, kolejnej dawce przyjemności, pojawia się pragnienie intensywniejszego zaspokojenia. W efekcie, jeśli ta energia nie jest transformowana w duchowe wymiary istnienia, wpada się w koło naprzemiennie doświadczanej przyjemności i cierpienia. Skutkiem jest destrukcyjne poczucie winy, z którego ciężko się wyzwolić.

Wyobraźmy sobie, że ośrodek świadomości, odpowiedzialny za emocję winy, przypomina wodę. To domena uczuć i emocji, doznań  i pragnień, ruchu i witalnej seksualności, umiejscowiona w biodrach, której archetypem jest kociołek, służący Wiedźmom do podróżowania. Przenosząc się z poziomu bezpieczeństwa w poziom intensywnych doznań jakbyśmy przechodzili od ziemi do wody, od solidności do płynności. Stabilny grunt, rozwinięty przez uziemienie i ucieleśnienie, roztapia się, a energia zaczyna wznosić się wzdłuż kręgosłupa od podstawy ku głowie. Musi więc przepłynąć przez biodra (kociołek Wiedźmy), jednak nie może zostać w nich uwięziona. W drugim roku życia, gdy nabywamy umiejętności przemieszczania się w świecie fizycznym, również energia silnych doznań i przyjemności zaczyna płynąć ku górze. Szkoda, że tradycyjna interpretacja, biblijnego opowiadania o spożyciu przez Ewę i Adama owocu z drzewa poznania dobra i zła w Ogrodzie Życia, wzbrania się przed uznaniem, iż w ten sposób ludzka świadomość zaczyna poszerzać horyzonty. Tym samym rozpoczyna się niezbędny proces przebudzenia, czyli duchowego rozwoju człowieka.

Skoro problem winy właściwie można zinterpretować jedynie w związku z budzeniem się świadomości, więc zapadnięcie się w poczucie winy niczego nie rozwiązuje i nie uwalnia spod jej destrukcyjnego wpływu na życie. Świetnie rozumiał to Jezus z Galilei, czego nie da się powtórzyć o Jego następcach, którzy z poczucia winy skonstruowali skuteczną blokadę energetyczną. Stworzyli węzeł energii, która zamiast płynąć ku górze i transformować z cielesnej w duchową krąży pomiędzy potrzebą bezpieczeństwa i potrzebą przyjemności. Duża część instytucjonalnego Kościoła, zamiast żyjątkom, skoncentrowanym na pieniądzach i seksie, pomagać w duchowym rozwoju, czerpie finansowe i emocjonalne korzyści z nieusuwalnego poczucia winy.

Jestem przekonany, że warto posłuchać dobrej wiadomości, ogłoszonej przez  Mistrza z Galilei, którą poświadczył śmiercią. Wraz z Nim, ostatnim winnym w sensie religijnym i społecznym, wina została przybita do drzewa. Nikt, nigdy i nigdzie nie ma podstaw sądzić, że jest komuś coś winny. Jezus uczył i pokazywał bezwarunkową miłość, której nie jest potrzebna waga sprawiedliwości, zasługa ani poczucie winy. Ponieważ jest miłością, więc po prostu daje się, nie stawia warunków i nie wykorzystuje. Nie strąca człowieka do krainy śmierci i ciemności, wmawiając mu, że musi zapłacić, odpokutować, uczynić zadość.

Wina jest kategorią społeczną, zaś poczucie winy jest sposobem na manipulowanie człowiekiem i podczepianie się do jego energii. Łatwo nią przygwoździć do przeszłości, rodzinnej, narodowej albo religijnej wspólnoty, struktur społecznych, schematów zachowań, ról do spełnienia i ofiar do poniesienia. Wina, odczuwana w takim sensie, jest wyniszczającym biegunem energii, która mimo wszystko powinna przepłynąć przez ośrodek przyjemności, nie stając się niekończącym się źródłem cierpienia.

Chrześcijańska duchowość na podorędziu ma pojęcie grzechu, który w żadnym wypadku nie jest ekwiwalentem winy, ponieważ nie jest uchybieniem prawu albo zobowiązaniom. W najgłębszej istocie grzech jest nieprawdą o sobie samym, zepsutą myślą, fałszywym krokiem, chybionym wysiłkiem, brakiem życiowego sensu, życiem zmarnowanym na realizowanie zachcianek EGO. Grzech jest intymny. Wie o nim tylko Źródło Życia, Światła i Miłości, pragnące ukierunkować człowieka ku celowi życia, no i oczywiście on sam, gdy doświadcza skutków nietrafionych decyzji i wyborów wbrew prawdzie. Grzech unieszczęśliwia, uniemożliwiając sensowne bycie tu i teraz, więc z jego powodu człowiek miota się pomiędzy tym, co było, a tym, czego się spodziewa.

Poczucie winy bywa bolesne, więc wypróbowaną praktyką wielu jest wypieranie jej bądź przenoszenie odpowiedzialności na innych, również poprzez winę. Cierpiący odczuwa chwilową ulgę, zyskując w dodatku uzasadnienie dla uzewnętrznionej nienawiści, którą najprawdopodobniej użyłby przeciw samemu sobie. W przypadku większości świadomość grzechu, czyli zejście z drogi prawdy i uczciwości, skutkuje kumulacją winy, która nie daje spokoju. Można wówczas próbować ją stłumić, co nigdy się nie udaje. Nagromadzone zapasy winy torpedują działanie, a człowiek, zamiast się rozwijać, powraca na poziom strachu i bezradności. Słysząc krzyk zrozpaczonego człowieka, który nie żyje w zgodzie z samym sobą, Źródło nie potępia, ale naprowadza na właściwą drogę i pomaga trafić w życiowy cel. Z miłością i czułością prosi: Uwierz! Wiara czyni cuda. Wiarą w siebie i swoje życie doświadczysz uwolnienia z niemocy, nieszczęścia i cierpienia.

Tym sposobem odkrywamy pozytywną stronę emocji winy. Bez niej nie mielibyśmy świadomości, że sobie samym jesteśmy winni prawdę o sobie, czyli o tym, kim jesteśmy i co jest naszym ziemskim projektem. A mówiąc inaczej, prawdę o swojej godności i życiowej misji. Chociaż w negatywnym sensie wina jest uwięzieniem życiowej energii w ośrodku przyjemności, sprzężona z pokorą i uczciwością pomaga człowiekowi wyrwać się kręgu niemocy i braku wiary w siebie.

Emocjonalne poczucie winy, odpowiednio wykorzystane, uruchamia wolę działania. Wpierw bowiem pomaga właściwie zinterpretować i zaakceptować granice, wewnątrz których człowiek uczy się wykorzystywać swój potencjał, co byłoby niemożliwe bez pokory. Wraz z dojrzewaniem świadomości miejsce winy zajmuje ostrożność i uważność, aby nie powtarzać tych samych błędów, które wreszcie zamieniają się w życiową mądrość. Ostatecznie mądrość zastępuje winę, stając się cechą człowieka, który nie tylko dba o bezpieczeństwo i przyjemności, ale przede wszystkim odnosi sukcesy i jest szczęśliwy. Odpowiednio wykorzystana energia winy wznosi życiowy potencjał na poziom satysfakcji z przekraczania niemocy i własnych ograniczeń.

Można powiedzieć, że dzięki winie puchar życia napełnia się winem mądrości, a życie staje się radosne.