Duchowa wartość wyobraźni

Teologiczne i kartezjańskie poglądy przeciwko symbolizowaniu oraz imaginowaniu (imaginacja to zdolność wyrażania niewidzialnego) stapiają się ze sobą w osobie Marina Mersenne’a (1588-1648). Korespondent, przyjaciel lub wróg takich osobistości, jak Kartezjusz, Galileusz, Pascal, Fluid, Torricelli, Richelieu, Hobbes, Grocjusz, Huygens, Mersenne był jedną z centralnych postaci swoich czasów. Był czymś w rodzaju centrum europejskiej sieci świata uczonych, niezmiennie atakując wszystkie magiczne tendencje, zwłaszcza alchemię, ab umacniać stanowisko mechanistyczne, dominujące w późniejszym renesansie.

Literalny tryb pracy jego umysłu sprawił, że Mersenne odegrał kluczową rolę zarówno na polu religijnym, jak i naukowym. Zawsze i z niezłomnym przekonaniem opowiadał się bowiem po stronie konkretnej wiedzy na temat faktów. Ponieważ wierzył w to, że same fakty mogą przyczynić się do usunięcia zarówno sceptycyzmu z religii, jak też magii z nauki, wszystkie stwierdzenia metafizyczne pojmował na poziomie literalnym, stawiając naukowe pytania w rodzaju: „Jak wysoka jest drabina Jakubowa?”.

W siedemnastowiecznym świecie nie było miejsca na jakikolwiek rodzaj imaginacyjnych tworów zaludniających ziemię. Wszystko usunięto w sferę demoniczną, zaś dusza stała się wyłączną domeną Boga.  Zwierzęta uznawano za istoty pozbawione duszy, duszom dzieci (nawet ochrzczonych) odmawiano pełnej realności. Zarówno nowoczesna nauka, która wówczas się formowała, jak i reformujące się chrześcijaństwo, wymagały tego, by zewsząd usunąć wszystkie byty subiektywne, z wyjątkiem autoryzowanego obszaru przynależnego do jednego rodzaju osoby – racjonalnie myślącego dorosłego chrześcijanina. Odmienne postrzeganie siebie i świata uznawane było za skłonność do herezji i czarownictwa.

O ile Mersenne uosabia agresywny sprzeciw wobec realności obrazu, to atak na realność słowa przypuścił nominalizm, który również przyczynił się do osłabienia zdolności imaginowania i zniszczył naszą wyobraźnię. Nominalizm opróżnił wielkie słowa, ponieważ jego przedstawiciele uważali, że wszelkie uniwersalne prawa i pojęcia ogólne, czyli tzw. uniwersalia, są tylko nazwami (nomina), służącymi komunikacji językowej. Słowa jako takie nie mają żadnej inherentnej substancji ani też własnego, niezależnego bytu. Od XIV wieku (bądź od XII, jeśli uwzględnić poglądy Roscelina) do czasów Wittgensteina i współczesnych mu kontynuatorów jego myśli, obserwujemy postępujący w coraz większym tempie upadek wszelkiego rodzaju wielkich, abstrakcyjnych i  wieloznaczeniowych idei, kosztem wzrostu małych, konkretnych, partykularnych i jednoznacznych nazw. Słowo straciło dawną pozycję bytu, obdarzonego autonomiczną mocą, stając się narzędziem w rękach specjalistów, zwanych filozofami.

Owa fala zaszkodziła chrześcijańskiej duchowości, pustosząc ludzką duszę poprzez uparte twierdzenie, że wszelkie słowa (pojęcia ogólne) są jedynie nadawanymi przez nasz umysł etykietami, mającymi realność wyłącznie subiektywną. Słowa, którym nie odpowiadają desygnaty (konkretne przedmioty, na które można wskazać) mogą być przez użytkowników języka dowolnie przekształcane i znaczyć cokolwiek. Na przykład wszelkie pozazmysłowe, niewidzialne siły, zasady, pojęcia ogólne, a także uniwersalne moce, takie jak prawda, strach, czas, śmierć, życie, są jedynie nazwami definiowanymi zgodnie z działaniami, jakie im przypisujemy, i mającymi sens wyłącznie w ramach określonych mentalnych gier słownych. Są pozbawione substancji, a więc nie są realne. Dlatego człowiek zaczął z nieufnością traktować wypowiedzi, odnoszące się do rzeczywistości duchowej oraz imaginacyjnej. Z biegiem czasu temu, co jest realne w doświadczeniu człowieka, a więc np. obecności Boga albo zbawieniu, czyli Królestwu Bożemu w imaginacyjnym języku Jezusa z Galilei, odmówiono prawa realności, zaś człowieka, który palcem wskazuje na fakty niezależnie od idei na ich temat, a także spogląda podejrzliwie na wszystkie uniwersalne pojęcia, nazwano realistą. Jego myślenie zasługuje na miano realizmu.

Odmawiając niewidzialnym, uniwersalnym mocom realności, nominalizm uczynił z wielkich pojęć słowa o niezrozumiałej, wręcz podejrzanej psychicznie konotacji. Zwyczajny, normalny, rozsądnie myślący człowiek, mający do dyspozycji mnóstwo faktów, jest nominalistą, a jego sposób postrzegania rzeczywistości ma powszechnie obowiązującą wartość. W rezultacie naszą kulturę cechuje logofobia, czyli lęk przed wielkimi słowami, zawierającymi w sobie aspekty, których nie sposób udowodnić. Mamy coraz większe trudności z myśleniem archetypicznym, typowym dla filozofii i ważnym z punktu widzenia psychologii, oraz imaginacyjnym, bez którego nie ma teologii, duszpasterstwa, duchowości i wiary.

Z powodu nominalizmu niewspółmiernie wzrosło znaczenie słów, za to znacznie zubożała ich treść. W nowoczesnych grach językowych słowa stanowią samą podstawę świadomej egzystencji, choć z drugiej strony tracą łączność z konkretnymi rzeczami i z prawdą. Istnieją wyłącznie w własnym świecie. Mamy do czynienia z rozziewem między słowami a rzeczywistością, ponieważ przestaliśmy wierzyć słowom jako nośnikom znaczenia. W psychiatrii słowa nabrały charakteru schizogenicznego, stając się źródłem chorób umysłowych. W duszpasterstwie albo w działaniu misyjnym nie próbują nawet odwoływać się do imaginacyjnej zdolności ludzkiej duszy i dlatego nie reformują człowieka na obraz Chrystusa, czyli nie mają zdolności chrystyfikacyjnych.

Żyjemy w świecie sloganów, żargonów, komunikatów prasowych, w którym idea nic nie znaczy, a ludzka dusza nie jest w stanie doświadczyć uzdrawiającej mocy słowa. Potrzeba nam czegoś w rodzaju chrystologii słów, abyśmy mogli odzyskać wiarę w ich moc. Bez inherentnej obecności Bożego emisariusza; posłańca; Tego, który mówi w imieniu Boga, jak możemy wypowiadać cokolwiek poza osobistymi opiniami? Jak możemy cokolwiek wartościowego i duchowego komunikować, przekazywać, jeśli nasze słowa nie wprowadzają słuchaczy w zachwyt, nie budzą zadziwienia, nie posługują się obrazami, w których ujawnia się istota Królestwa Bożego?

Ludzka dusza może odnajdywać w nich samą siebie na nowo, czyli reformować w Chrystusie. Musimy na nowo przywołać ów chrystologiczny aspekt naszego świata, rozpoznając w słowach niezależne nośniki duchowych treści między ludźmi. Musimy uświadomić sobie, że tak naprawdę my nie kreujemy słów, nie uczymy się ich w szkole, ani w Kościele, ani też nigdy nie mamy ich pod pełną kontrolą. Słowa, podobnie jak Chrystus, są mocami o osobowym charakterze, które mają nad nami niewidzialną władzę. Są osobowymi obecnościami z całą przynależącą im zdolnością wywoływania obrazów, dzięki którym człowiek uczestniczy w prawdzie.

Imaginowanie, uaktywnione mową obrazową, narracyjną, w której metafory, symbole i obrazy odwołują się do tego, co jest w człowieku nieświadome, co jest siedliskiem lęków, kompleksów i nieposkromionej agresji, stwarza w człowieku dystans do samego siebie (humilitas, separatio), który jest niezbędnym warunkiem prawdziwego zjednoczenia, uspokojenia, zharmonizowania, ocalenia z chaosu. Co jest nazwane (Adam w Ogrodzie Życia) staje się świadomą częścią osobowości, a przez to zostaje zintegrowane i odtąd nie zagraża człowiekowi jako cień. To jest niejako ruch na zewnątrz, aby to wszystko móc nazwać po imieniu i sobie uświadomić.

Nazywanie za pomocą obrazów i metafor ma przewagę nad nazywaniem za pomocą pojęć, ponieważ obrazy i metafory zawsze jawią się jako żyjące podmioty psychiczne (energie archetypów), z którymi jesteśmy zobowiązani wejść w osobową relację. Podtrzymują w nas świadomość mocy i potęgi słów, z którymi pracujemy. 

Dlatego ważnym czynnikiem otwarcia człowieka jest uaktywnianie wyobraźni, co ma wymiar kulturowy i duchowy, z wykorzystaniem wyobrażeń, do których należą obrazy, metafory, budowle, przestrzenne założenia architektoniczne, ludzkie postawy i gesty, a także  sposoby przeżywania czasu. Na tę dziedzinę składa się wiele różnych przedstawień i postaw, wykraczających poza granice, wyznaczone przez naukę i jej wnioski.

Każde społeczeństwo, nawet każda warstwa społeczna, każda grupa zawodowa, lokalna wspólnota kościelna, wreszcie każdy człowiek ma swój własny świat wyobrażeń, który odpowiednio wykorzystany ułatwia delikatne i artystyczne wprowadzenie człowieka w świat kultury i wiary. Świat wyobraźni wykracza poza obszar wiernego przedstawienia rzeczywistości, idąc znacznie dalej. Świat wyobrażeń tworzy legendy, narracje religijne i etniczne metanarracje cywilizacyjne, zasila religijny język i jest tworzywem sztuki.

Dziedzinę wyobrażeń należy odróżnić od dziedziny symboli. W tym sensie teologia, która eksploruje wyobrażenia biblijne, i adoptuje je do wyobraźni kolejnych pokoleń, nie jest kontynuacją egzegezy alegoryzującej. Nie idzie bowiem o odkrycie ukrytego sensu, ale o znalezienie środków wyrazu, które przemawiają do wyobraźni. Badanie religijnego potencjału wyobrażeń pomaga w odtworzeniu artystycznego potencjał języka teologicznego. 

Dziedzinę wyobrażeń należy też odróżnić od dziedziny ideologii, która za podstawę ma konkretną koncepcję świata, naukową bądź religijną, i dlatego dąży do narzucenia realnemu światu znaczenia wypaczającego, zamkniętego, zniekształcającego wyobraźnię. Sfera ideologii podporządkowuje sobie świat wyobraźni i narzuca strukturę myśli. Dlatego ewentualnie wspomaga proces religijno-kulturowy albo twórczy, jednak nie pomaga człowiekowi w nadaniu sensu własnej osobie i życiu przez odnalezienie właściwych wyobrażeń. W tym sensie nie pełni też roli terapeutycznej, a wręcz odwrotnie często jest źródłem neuroz, kompleksów i frustracji.

Wyobrażenia, nie pełniące jedynie roli symbolicznej i wolne od kościelnych ideologii, powinny być przedmiotem teologii, zamierzającej przywrócić biblijny tekst wyobraźni współczesnego człowieka, aby w duchowym doświadczeniu stawał u źródeł życia i zdrowia. Po odnalezieniu właściwego dla siebie wyobrażenia człowiek staje się artystą, twórcą, jednostką spełnioną.

Kilka słów o łasce

PYTANIE

Czy natura jest przejawem i areną łaski, czy może łaska jest tylko jakimś dodatkiem, dodatkową energią, impulsem, czynem Boga, aby człowiekowi pomóc wydostać się z natury?

Z powodu tego pytania Augustyn „wadził się” z Pelagiuszem.

ODPOWIEDŹ – WSCHÓD

Łaska jest powszechnym procesem zbawienia. Oznacza rodzaj i sposób, w jaki Bóg współdziała ze światem i człowiekiem.

Zbawcze działanie zmierza do tego, aby Boży obraz w człowieku uwolnić z zepsucia grzechem i formatować ku większemu, najpełniejszemu podobieństwu do Boga – ewolucja ducha to odkrywanie Bożego obrazu w sobie, czyli prawdziwego JA, a więc też powołania.

ODPOWIEDŹ – ZACHÓD

Łaska jest rozumiana jako wyzwalająca i zbawiająca siła. Na Zachodzie decydującą rolę odgrywa precyzowanie teologii za pomocą kategorii prawnych i moralnych.

WNIOSEK

Na Wschodzie chrześcijaństwo jest edukacją człowieka, zaś zbawienie jest rodzajem kosmicznego procesu boskiej pedagogii, a na Zachodzie jest religią Bożego Prawa. Dlatego teologia na Zachodzie kładzie nacisk na jednostkę, winę, odpowiedzialność i wolność.

UGLORZ

Łaska stwarza człowieka, dlatego wychowuje, poszerza i podnosi świadomość, oświeca, wprowadza w prawdę, która wyzwala.

Co to za prawda? To prawda o sobie samym. 

JA I OJCIEC JEDNO JESTEŚMY (J 10,30)

Obecność nie jest już tylko teoretyczną kategorią społeczną, filozoficzną, teologiczną i psychologiczną. We współczesnym świecie stała się przedmiotem praktykowania i świadomego bycia człowiekiem na miarę Chrystusa. Człowiek w pełni obecny staje się chrystokształtny, zdolny do afirmacji: JESTEM.

Do wypowiedzenia tego słowa wiedzie długa droga od samoświadomości, kim jest się w ogóle, a będąc uczniem Jezusa Chrystusa w szczególe, po świadectwo miłości i odwagę zatrzymania się w samym środku ludzkiej ciemności, w kręgu bezładu i beznadziejności; pomiędzy ludźmi, wobec których po prostu się jest źródłem prawdy i miłości. To świadectwo znaczy bowiem, że w życiu nie jestem połowicznie, a jakaś część mojej osoby, mojej jaźni, mojej świadomości, mojej egzystencji pozostała gdzieś indziej, ale jestem cały dla drugiego człowieka, aby odnalazł oparcie i punkt odniesienia dla zbudowania własnego życia.

Droga/i Czytelniczko/ku, miła/y Przyjaciółko/lu czy zastanawiasz się nad tym, kim w istocie jest to, co teraz czyta? Kim jest to, co postrzegasz jako swoje JA?  Kim jest ta/ten, która/y teraz nerwowo zerka na zegarek, żeby tekst przeczytać do końca i nie spóźnić się na autobus albo zdążyć przygotować posiłek?

Dzięki rozwiniętej neurobiologii wystarczająco dużo wiemy już o działaniu naszego umysłu, który połączony z zmysłami (umysł plus zmysły) tworzy wzorce nerwowe, będące obrazami. Utożsamiamy je z rzeczywistością i dalibyśmy się zabić za pewność, że to, co umysł stworzył jako obraz, jest prawdziwe.  W efekcie utożsamiamy się nie tylko z tym, co dociera do umysłu przez cielesne zmysły, ale też ze zmysłami, czyli naszymi ciałami.

Siedzisz zatem teraz, a czytając jesteś pewien, że czytasz Ty?  

Ty, czyli kto albo co?

Czy to, co czyta, na pewno jest tożsame z myślami i emocjami, które pojawiają się w Twoim ciele? Jeśli teraz ten tekst Cię denerwuje albo nuży, ale popołudniu stanie się źródłem inspiracji, to które emocje i myśli są Tobą, ranne czy popołudniowe? Czy naprawdę jesteś swoimi myślami i emocjami? Jeśli utożsamiasz się z nimi, wciąż jesteś niepewny, poirytowany, dajesz się manipulować, żyjesz w stresie i walczysz o spokój i wolność. Rano jesteś smutny i rozczarowany, popołudniu pełen entuzjazmu i chęci do działania. Myślisz, że to jest naturalne i tak musi być, skoro większość tak żyje? A nie zauważyłeś, że w ten sposób tworzysz autobiografię niewolnika i cierpiętnika, opowiadając, że nie masz szczęścia, i żałując samego siebie? W efekcie historia, która opowiadasz, staje się martyrologiczna, a Ty tracisz wiarę w siebie.

Naprawdę nigdy nie doświadczyłeś, że tym, co czyta, jest coś wiecznego i nienaruszalnego? Coś, co nie utożsamia się z myślami, ale myśli, i nie utożsamia się z emocjami, ale je przeżywa? Tym czymś jest spokojny umysł, czysta świadomość obecności, która z niczym się nie utożsamia i do niczego nie jest przywiązana. To jest kryształowe morze w Tobie, nad którym zbudowane jest Nowe Jeruzalem, świątynia Bożej obecności (Ap 4,6; 22,1). Nie krzyczy, że „mnie” przytrafiło się to i tamto, ale jest cichym i spokojnym życiem, światłem i miłością. Biblijne imię tej świadomej obecności to Syn Człowieczy. Nie interesuje ją martyrologiczna opowieść znerwicowanego umysłu i zestresowanego ciała, ponieważ chce opowiadać własną narrację, utkaną słowami światła i czynami miłości, z których wyłania się prawdziwa Obecność.

JA JESTEM

Ewangelista, autor czwartej  ewangelii kanonicznej, często wkłada w usta Jezusa z Galilei zdanie: Ego nimi (Ja Jestem), w którym Żydzi słyszeli słowa Bożej epifanii: Jestem obecny, aby was ratować. W życiu Jezusa Ja jestem realizuje się w sposób wyjątkowy i niepowtarzalny. Tym stwierdzeniem Mistrz z Galilei przedstawia się ludziom, jednak przede wszystkim daje znać, że definiuje się z wnętrza doświadczenia samego siebie, a nie z zewnętrznego punktu widzenia innych, nie ważne czy prostych ludzi, czy pobożnych faryzeuszy, czy uczonych w Piśmie. Jest sobą. Ma odwagę być sobą bez względu na opinię innych. Jest jedyny w swoim rodzaju. Jest po prostu kimś, kto jest świadomy najgłębszego JA, będącego jednym ze Źródłem wszystkiego, czyli JESTEM.

Ewangelista Łukasz to samo wyraził nieco inaczej. W jego świadectwie Zmartwychwstały mówi bowiem do uczniów: Ego eimi autos (To Ja jestem) (Łk 24,39). Posłużył się zatem pojęciem z filozofii stoickiej, dotyczącym wewnętrznej świętości człowieka, jego prawdziwej wewnętrznej istoty, przestrzeni ciszy, do której nie wdziera się żaden hałas i nie ma dostępu żaden człowiek. To jest najświętsze miejsce wszechświata, w którym człowiek spotyka się z Bogiem, czyli prawdziwa świątynia, niezależna od czasu i przestrzeni. To jest doświadczenie spotkania się Boga z człowiekiem, w którym człowiek odnajduje samego siebie.

Gdy świadectwo Jezusa oglądniemy w tym kontekście, wówczas staje się zrozumiałe, że poprzez zmartwychwstanie Chrystus prowadzi człowieka do najgłębszej tajemnicy, aby miał w Nim dostęp do samego siebie, do źródeł życia i stawał się tym, kim powinien się stać. Cały wszechświat zmierza bowiem do określonego celu, który można nazwać najwyższym poziomem świadomości. Z początkowej różnorodności powoli staje się całkowitą jednością i tylko z tego poziomu – końcowego – może być właściwie zrozumiany. Owa pełnia, ku której zmierzamy, odkrywając nasze najgłębsze JESTEM w świadomości Chrystusa, jest wszechogarniającą całością, oczyszczonym, wysublimowanym stanem świadomości umysłu, który w Źródle jest jednym ze wszystkim.

Dlatego jestem przekonany, że Jezusowe: Ego eimi autos jest najprostszą drogą do odnalezienia samego siebie i zdefiniowania własnego życia we współczesnym świecie. Drogą Chrystusowego ucznia jest praktykowanie totalnej obecności, także dlatego, że ludzkość potrzebuje odwagi, aby tam, gdzie rządzi Prawo i zewnętrzne normy społeczne, przedstawić się: Ego eimi autos (To Ja Jestem) i tym samym stać się uwalniającą miłością. 

JESTEM DZIECKIEM BOGA I JEGO ŚWIĄTYNIĄ

Mistrz z Galilei nazwał Boga naszym Ojcem. To znaczy, że po pierwsze Bóg jest też moim Rodzicem. Stworzył mnie i jest Źródłem mojego życia. Wszystkie istoty pochodzą z jednej i niepodzielnej Zasady Życia. Słowo Ojciec oznacza, że Bóg jest Stwórcą, Kreatywną Zasadą Życia, Nieskończoną Mocą, Najwyższą Istotą, Źródłem wszystkiego.

Jednak słowo Ojciec oznacza też miłość, troskę, opiekę i poczucie bezpieczeństwa.

Poza tym Jezus nauczał, że Bóg jest Duchem, czyli mocą. Jest to istota niewidzialna i bezkształtna, która może przybrać każdą postać. Jest wszędzie, to znaczy w pozornie zewnętrznym świecie i wewnątrz mnie. Jako Duch Bóg jest obecny w moim umyśle i świadomości. „Ojciec, który jest we mnie, wykonuje dzieła swoje” (J 14,10).

Moc Boża, Pocieszyciel i Odnowiciel jest we mnie. Nie widzę Go, ale On działa, gdy spotykam się z Nim w sobie samym, czyli w Jego świątyni. Wpierw pomaga mi w połączeniu EGO z JAŹNIĄ, czyli umysłem Chrystusa, a potem gra na mnie, niczym na harfie albo flecie,  muzykę zbawienia.

Będąc Duchem, Bóg jest:

– Świadomością, w której mam udział;

– Obecnością, w której mam udział;

– Inteligencją, w której mam udział;

– Mądrością, w której mam udział;

– Odwagą wyobraźni i mocą tworzenia, w której mam udział.

Boża obecność i moc znajdują się we wszystkim, ponad wszystkim i przenikają wszystko. Także człowieka, który ma udział w tej obecności i mocy. Tę moc Biblia nazywa JESTEM, które jest proklamacją świadomości bycia. JESTEM jest przywoływaniem Bożej obecności i afirmacją człowieczeństwa, które ma udział w Bożym życiu, miłości, mądrości i mocy. Przez afirmujące JESTEM człowiek zawiera przymierze z Bogiem, który wpierw zawarł przymierze z nim, a więc ze swoim życiem, miłością, mądrością, mocą, świadomością i obecnością.

Człowiek ma nie tylko udział w tym życiu, miłości, mądrości, mocy, itd., ale jest też jej epifanią i emanacją w świecie. JESTEM jest afirmacją świadomej obecności.  

JESTEM – ŚWIADOMOŚĆ IMIENIA I TYTUŁU

Biblijne postaci noszą metaforyczne imiona, które nie tylko pomagają nam je właściwie zinterpretować, ale też w świetle ich znaczeń zrozumieć samych siebie.

Imię Jezus oznacza na przykład stan świadomości, w której człowiek doświadcza zbawienia, czyli rozwiązania przez Boga wszystkich życiowych problemów. To imię oznacza, że Bóg jest zbawicielem. Nie trzeba nosić tego imienia, ani nie powinno afirmować się Jestem Jezusem, jednak należy dążyć do takiego stanu świadomości, w którym przejmuje się pełną kontrolę nad własną podświadomością, aby stać się wolnym od przeszłości i wszystkich więzów, które czynią z nas niewolników dawnych decyzji, wyborów i czynów, co tradycyjna teologia nazywa odpuszczeniem grzechu pierworodnego. Wtedy urzeczywistnia się i wypełnia umysł Chrystusa przez wielu zwany nadświadomością, w którym realizuje się prawdziwe powołanie, wynikające wprost z JESTEM, a nie zewnętrznych uwarunkowań.

Dlatego dla przykładu samych siebie możemy afirmować Jestem Chrystusem, czyli Mesjaszem, a więc namaszczonym na króla.

Co to znaczy, że jestem Chrystusem? Mam być świadomym swojej istoty i żyć z nią w zgodzie, a wtedy moja obecność w świecie będzie oznaczać pełnię mojego człowieczeństwa, mojej miłości, mojej służby. Będąc Chrystusem realizuję swoje powołanie, a więc żyję z namaszczeniem, jak król, czyli wolna istota, która samą siebie składa w ofierze miłości. Żyję wtedy w zgodzie z tym, kim jestem, a moje życie ma sens. To jest doświadczenie prawdziwego szczęścia.  

Ja dałem im chwałę, którą mi dałeś, aby byli jedno, jak my jedno jesteśmy. Ja w nich, a Ty we mnie, aby byli doskonali w jedności, żeby świat poznał, że Ty mnie posłałeś i że ich umiłowałeś, jak i mnie umiłowałeś. Ojcze! Chcę, aby ci, których mi dałeś, byli ze mną, gdzie Ja jestem, aby oglądali chwałę moją, którą mi dałeś, gdyż umiłowałeś mnie przed założeniem świata.Ojcze sprawiedliwy! I świat cię nie poznał, lecz Ja cię poznałem i ci poznali, że Ty mnie posłałeś;I objawiłem im imię twoje, i objawię, aby miłość, którą mnie umiłowałeś, w nich była, i Ja w nich” (J 17,22-26). 

Tytuł Chrystus można oczywiście zastępować jakimkolwiek innym, przez który świadomość będzie manifestować swoją obecność w świecie. Dlatego należy nieustannie zadawać sobie pytanie: Kim jestem? W ten sposób dochodzi się do coraz bardziej świadomych i zgodnych ze stwórczą mocą odpowiedzi. Wypowiadanie JESTEM jest afirmowaniem istoty, to znaczy Boga w sobie. W tym sensie jest ciągłym poszerzaniem świadomości własnej obecności, co w metaforyce Starego Testamentu jest opisane jako zgoda Boga na przenoszenie palików namiotu. W ten sposób poszerza się przestrzeń zamieszkiwania; przestrzeń, którą człowiek zajmuje w świecie. Przez przebijanie palików i poszerzanie przestrzeni Bóg, który jest zbawicielem, rozwiązuje wszystkie problemy człowieka.

Kto świadomie afirmuje JESTEM i zna tytuł albo tytuły, które łączy z tym świadectwem, doświadcza wolności, ocalenia, wybawienia i uzdrowienia, czyli rozwiązania życiowych problemów przez Boga, w  obecności którego ma udział, i którego sam objawia w świecie.

Rzekł Jezus: Jeśli pytają was, skąd jesteście, odpowiedzcie im: »Przybyliśmy ze światłości, miejsca które jest światłością samą z siebie, która powstała i objawiła się w swych obrazach«. Jeśli będą wam mówili kim jesteście, odpowiedzcie im: »Jesteśmy jego synami i wybrańcami Ojca żywego«. Jeśli spytają was, jaki jest smak Ojca w was, odpowiedzcie im: »To jest ruch i odpocznienie« (Ewangelia Tomasza, s. 57, w. 50).

Refleksja na wigilijną noc

Już za chwilkę rozpocznie się noc pełna dobrej wiadomości, że właśnie rodzi się Człowiek, w którym niestworzona, wieczna, boskość manifestuje swoją chwałę. Nazywając to nieco inaczej można powiedzieć, że w tę noc rewelacyjny Bóg wypełnia sobą Człowieka, aby również stał się rewelacyjny.

Można tę noc potraktować jako pamiątkę wydarzenia sprzed wieków, które odpowiednio zinterpretowane i przedstawione przez ewangelistów stało się zaczynem świątecznych zwyczajów i religijnej obrzędowości.

Jednak można ją też potraktować jako aktualizujące się wydarzenie Chrystusa, czyli pojawienie się Świadomości, co tradycyjnie bywa nazywane rozbłyskiem światła w ciemnościach.

Bo Chrystus to człowiek namaszczony Duchem.

Bo Chrystus to człowiek świadomy swej boskości.

Bo Chrystus to świadomość, że nikt z nas nie jest sam, bo wszyscy są z Jednego.

Bo Chrystus to światłość dla innych.

Bo Chrystus to Świadomość.

Czy przeżywasz tę Cudowną Noc i Święta Narodzenia w taki sposób, aby stać się Chrystusem i doświadczyć pełni boskości?

Czy próbujesz zobaczyć to, czego do tej pory nie widziałeś?

Czy pragniesz zyskać pogłębioną świadomość swojej boskiej rewelacyjności?

Czy sądzisz, że możliwe jest życie w świecie, w którym ciemność ustępuje, a światłość prawdziwa już świeci?

Pytam, bo Świadomość zawsze dąży do tego, aby być świadectwem o rewelacyjnym człowieczeństwie.

U progu Świąt Narodzenia Chrystusa życzę Ci, abyś adekwatnie do stanu świadomości stawał się świadectwem o pokoju dla ludzi, w których Bóg ma upodobanie.

Świadectwo a miłość

Miłość jest energią życia, a nie przykazaniem rozumianym jako prawo.

Każde przykazanie, prawo, schemat jest martwy. Prawo przychodzi z przeszłości i służy śmierci, a nie życiu. Jest wyrazem wiedzy i służy ocenie.

Świadectwo ma  być odzwierciedleniem tego, co się dzieje, czyli świadomości.

Świadkowie Chrystusa są bliźnimi dla innych, nie pytając, kto jest ich bliźnim. Nie kierują się sprawiedliwością prawa, która niczego nie zmienia i niczego nie stwarza poza złudnym poczuciem bezpieczeństwa. Są ludźmi czystej energii życia, która jest miłością.

Świadectwo a kreatywność

Kreatywność nie rodzi się z pamięci, ale ze Świadomości. Trzeba tylko pozwolić jej przenikać naszą wewnętrzną świątynię. Stajemy się wówczas brzemienni. Naturalną konsekwencją jest akt narodzin. Dzieci Boga rodzą się z kreatywnego świadectwa.

Kreatywność nie jest powtarzaniem umiejętności, które w procesie nauki otrzymaliśmy od innych, ani owocem wiedzy, która też pochodzi z przeszłości. Kreatywność pojawia się w chwili, w której zaczynamy kontaktować się z własnym centrum, ze Źródłem. Gdy wychodzimy z wewnętrznej świątyni i jesteśmy pewni powołania przestajemy naśladować, ponieważ zaczynamy poruszać się własnym rytmem życia. Wtedy mówimy z prawdy, dlatego że kochamy naszych słuchaczy. Leczymy ich dotykiem wzroku, rąk, empatii i nie boimy się tego dotyku, ponieważ jesteśmy scaleni, zdrowi. Nic nam nie szkodzi, bo jesteśmy mocni Bogiem. Innych zapraszamy do centrum życia, ponieważ sami w nim przebywamy.

Jeśli natomiast ktoś wychodzi do człowieka z zewnętrznego i powierzchownego „ego”, wówczas bardziej jest zainteresowany tym, żeby samemu zostać uzdrowionym przez innych. Nie interesuje się życiem i zbawieniem bliźniego, ale tym, w jaki sposób jest oceniany i odbierany przez innych. Po prostu dba o swoje „ego”.

Świadkowie Chrystusa są kreatywni i płodni, ponieważ czerpią ze źródła, które nie może się wyczerpać, jeśli tylko pamiętają, że nie są źródłem świadomości, ale w niej uczestniczą.  

Świadectwo a całkowita bezwarunkowość

Świadkowie Chrystusa niczego się nie boją. Na przykład nie przejmują się tym, czy jedzenie, które dostali do zjedzenia, jest czyste, czyli dla nich dobre i zdrowe.

Stosujesz dietę? W porządku, ale nie stawiaj warunków pomiędzy ludźmi, ponieważ wówczas stajesz się dla nich ciężarem, a przecież ich życie masz czynić lżejszym. Chrześcijaństwo dlatego tak szybko rozprzestrzeniło się w świecie, ponieważ świadkowie pierwszych wieków nie stawiali warunków. Pili, jedli, przyjmowali to, co zostało im dane, po czym szli dalej. Dziś zapomnieliśmy o tej ważnym warunku skutecznego świadectwa.

Zatem nie jest ważne, co przyjmujesz, ale co dajesz. Ważne jest to, co z ciebie wychodzi, a więc, czy na pewno jesteś bezwarunkowym bliźnim. To pokazuje Twą jakość. Istotne jest bowiem to, jak przemieniasz to, co przyjmujesz. Jeśli dobrze przemieniasz pożywienie, równie dobrze będziesz przemieniał idee, tzw. mądrości, którymi będą cię raczyli ludzie, wiedzę współczesnej nauki, partyjne idee oraz ideologie.

Nie warunkuj swego przyjścia, swego uzdrawiania, swego świadomego świadectwa. Nie bądź dla nikogo ciężarem i nie koncentruj uwagi bliźnich na swoich potrzebach. Bądź pewien, że nawet chodząc po skorpionach, będziesz chroniony przed zranieniem i śmiercią. Kwiaty rodzą się z ziemi, często błota i gnoju, a jak pięknie kwitną i pachną? Kwiat nie mówi, nie będę się żywiłem błotem i gnojem. Jeśli jesteś kwiatem w ogrodzie Bożego zbawienia, nic nie jest dla ciebie brudne i śmierdzące. Jeśli masz takie zdolności, możesz żyć w nieczystości świata, a wszystko przeminiesz w piękno.

Wokół świadków Chrystusa wszystko rozkwita. Ludzie zaczynają zdrowieć, uśmiechać się. Lgną do nich, bo chcą zostać przemienieni. Świadkowie nie polaryzują, nie dzielą, nie wprowadzają rozdarcia. Nie dbają o czyste i nieczyste, nie przejmują się tym, czy coś jest ciemnością, czy światłością, ponieważ sami potrafią z wielości tworzyć jedność, z dwoistości jednię, ciemność napełniać światłością. Świadkowie Chrystusa służą pojednaniu i pocieszeniu. 

Życzę Ci, abyś przeżył tę Cudowną Noc i Święta Narodzenia w taki sposób, aby stać się Chrystusem i doświadczyć pełni rewelacyjnej boskości.  

Odpoczynek

Wakacje.

Nadszedł dzień wyjazdu na upragniony odpoczynek. Jeszcze tylko szybkie śniadanie i do samochodu albo na samolot. A tymczasem od samego rana nic nie idzie, jak powinno. Na lotnisku okazuje się, że wylot dopiero wieczorem.

Albo w w garażu samochód odmawia posłuszeństwa…. Trzeba poczekać kilka godzin, żeby wymienić akumulator. W drodze leje i nadzwyczaj dużo korków. Na miejscu nie ten pokój, nie ta lokalizacja….

Wciąż leje, w ośrodku hałas, bo dzieci więcej niż dorosłych. Już wiesz, że ten urlop nie zaliczysz do udanych, a przecież  miałeś wypocząć przed następnym, wytężonym okresem zawodowych obowiązków i remontem domu. Spinasz się coraz bardziej, z dnia na dzień stajesz się bardziej nerwowy. Szukasz chwili i miejsca, w którym jednak odpoczniesz, bo przecież musisz naładować akumulatory przed powrotem do codziennych zadań.

Czy naprawdę musisz? Zastanów się nad tym, czy odpoczynek rzeczywiście jest Ci potrzebny przed kolejnymi obowiązkami? Dlaczego wmówiłeś sobie, że bez odpoczynku  zabraknie Ci sił, zapału i kreatywności w działaniu i pracy? Nie dostrzegasz, że za tym przekonaniem stoi niska samoocena? Naprawdę sądzisz, że nie dasz rady i dlatego wywierasz presję na sobie, żeby za wszelką cenę odpocząć? A im silniejsza jest ta presja, tym masz mniej przyjemności i szansy na naprawdę udany urlop.

Najprawdopodobniej w podobny sposób traktujesz każdą noc, nerwowo kręcąc się w łóżku na myśl o zbliżającym się dniu, pełnym obowiązków. Mając problem z zaśnięciem, złościsz się na siebie i łykasz środki nasenne, żeby od rana móc działać. A im większą wywierasz presję, tym pewniej kolejne noce nieubłaganie zbliżają Cię do prawdziwego problemu ze snem i chronicznego zmęczenia, które zaczniesz leczyć, będąc przekonanym, że życie jest ciężkie, praca beznadziejna, a Ty sobie nie radzisz.

Tymczasem to wszystko jest nieprawdą, której pozwoliłeś wpływać na swoje życie, ponieważ nie umiesz odpoczywać. Nie dlatego nie umiesz, że jesteś nieudacznikiem, ale dlatego, że słuchasz nieszczęśliwych ludzi i powtarzasz ich nieszczęśliwe wzorce zachowań, oparte na przekonaniu, że człowiek musi zarządzać i wszystko mieć pod kontrolą. Należysz do kolejnego pokolenia, które boi się nocy, ponieważ boi się kolejnego dnia. Boi się, że z nocnej ciemności, spokojnego snu i oddania się temu, co jest nieświadome, wyłoni się nowa postać życia, której nie będą rozumieć i akceptować. Być może jesteś jednym z wielu, którzy panicznie boją się nocnego odpoczynku, ponieważ boją się, że rano nie poradzą sobie z trudami tworzenia zaplanowanego kształtu życia i budowania kosmosu na miarę aspiracji ego. Dlatego kładziesz się do łóżka i martwisz kolejnym dniem, układając plan działania. No cóż, w podobny sposób spędzasz urlop, marnując szansę na udany odpoczynek.

Tymczasem noc nigdy nie jest przed czymś, ale zawsze po czymś. W symbolicznym sensie nie nastaje przed dniem, ale zawsze po dniu. Noc jest darem i szansą na odpoczynek po dziennej aktywności. W sferze ludzkiej psychiki jest zgodą na to, że mozolnie budowany poprzedniego dnia porządek życia i świata w jednej chwili może ulec zmianie, a nawet zniszczeniu. Noc nie jest od iluzorycznego odpoczywania, a w rzeczywistości od pilnowania, żeby kolejny dzień był przedłużeniem poprzedniego, ale od prawdziwego odpoczynku. Wtedy możemy oddać się jej delikatnym objęciom, a ona – Pani Noc, Pani Taniec, Pani Śmierć i Wieczna Kochanka – tuląc nas do snu i śpiewając miłosne pieśni nie obiecuje nam pobudki w starym świecie. Noc dysponuje mocą większą od ludzkich usiłowań, działań i ciągłej aktywności wspierania naszych starych dzieł. Jej jedno tchnienie wystarcza, żeby wszystko unicestwiać, a w to miejsce tworzyć nowy i cudowny świat, niczym nie przypominający starego.

Noc nigdy nie nastaje przed zaplanowanym dniem, którego się spodziewamy. Noc zawsze nadchodzi po przeżytym dniu. Jest darem odpoczynku i rozpłynięcia się w objęciach Miłości. Noc nie jest od planowania nowych dzieł, ale od zapomnienia starych. Jest oddaniem siebie i życia temu, co nieprzewidywalne, zasłonięte tajemnicą, ale najpewniej piękne, bo będące darem Miłości.  Dlatego w duchowym sensie noc oczekuje wiary. Nie przyjmuje nas w objęcia, jeśli boimy się i planujemy, czyli działamy w energii władzy i kontroli. Wtedy odrzuca nas od siebie, nie nuci nam kołysanek i nie zaprasza do miłosnego zapomnienia.

Prawdziwy odpoczynek zależy od wiary, że Pani Noc, Pani Taniec, Pani Śmierć i Wieczna Kochanka, przyjmując nas na swoje łono, nie wchłonie nas w siebie do tego stopnia, że pozbawi tchnienia i sił. Aby odpocząć nie można bać się kolejnego dnia i przyszłych obowiązków, ale trzeba umieć cieszyć się nagrodą za dobrze przeżyty dzień i oddać się nocnej potędze ludzkiej bezradności, w której rozkwita owoc Miłości. Jest nim nowy dzień, który nie będzie marną powtórką poprzedniego.

Nie martw się zatem, że nie zdołasz wypocząć na urlopie. Nie rób sobie krzywdy. Lepiej wąchaj kwiaty, dostrzegaj kolory, ciesz się smakami, całuj swoją Umiłowaną/ego i zasypiaj w objęciach wiecznej Miłości. Lepszy jest jeden gram wiary i miłości od kilograma kontroli i strachu.

Ojcze, odpuść im, bo nie wiedzą, co czynią (Łk 23,34)

Przed chwilą przybili Cię do krzyża?

– przyjaciel pozbawił Cię dobrego imienia;

– do spłacenia masz milionowy kredyt po wspólniku, który gdzieś „wyparował”;  

– zostałeś zdradzony;

– znacjonalizowano Twój majątek;

– pijany kierowca spowodował wypadek, w którym zginęła ukochana osoba;

– straciłeś świetnie opłacane stanowisko.

Tak wiele jest Golgot…

Dla Ciebie też się znalazła.

Kto powiedział, że musisz cierpieć?  

Wybierz sam: cierpisz albo wybaczasz.

Cierpisz nie dlatego, że spotkało Cię nieszczęście,

Cierpisz, ponieważ nie wybaczasz.

Oni nie wiedzą, co czynią.  

Powiedzieli, uczynili, pomyśleli, czemuś dali impuls….

Wypchnęli Cię na Golgotę.

Wszyscy myślą, że cierpisz, a Ty kochasz.

Z najdelikatniejszą czujnością przyjmujesz doświadczenie,

Kochasz siebie i swoje życie.

Jesteś mąką, która przez mękę staje się chlebem.

Wybaczasz, bo rośniesz, jak ciasto na chleb.

Stajesz się kimś prawdziwym, pachnącym, życiodajnym.

W świecie fizyki pozbawili Cię życia.

Ty metafizycznie przerastasz samego siebie

i stajesz się źródłem życia dla innych.

Kompletnie nie kapują ekonomii Ducha,

w której bilans nigdy nie wychodzi na zero.

Nie wiedzą, co czynią, licząc zyski…

Wybaczasz, bo znasz ekonomię Ducha,

w której im większa strata, tym większy zysk.

Właśnie z-mar-twych-wstajesz, aby stać się boskim światłem.

Nie musisz wybaczać, nie mając czego wybaczać.

Tego poznania życzę w Noc Wielkiego Wybaczenia,

z której powstaje Nowy Dzień Miłości.

Bóg chaosu i kosmosu (na marginesie wojny)

Gdzie jest Bóg? Dlaczego milczy i nie działa?

Po 24 – tym lutym często słyszę te pytania.

Czy potrafię na nie odpowiedzieć? Nauczony przez teologię, pewnie tak. Mógłbym wykorzystać argumenty tzw. teodycei, ale czy Bogu potrzebna jest obrona? Oczywiście, że nie, bo czyż może garnek spierać się z garncarzem, że został uczyniony właśnie takim, jakim jest?

Mógłbym też bardziej duszpastersko i sympatycznie wskazać na cierpiącego Jezusa i powiedzieć, że Bóg nie uciekł z Golgoty, ale wraz z człowiekiem cierpi na krzyżu.

Kiedyś ta odpowiedź wydawała mi się sensowna i prawdziwa. Kilkakrotnie nawet jej użyłem, jednak później doświadczyłem, że nie rozwiązuje podstawowego problemu człowieka. O ile nadaje się do duszpasterskiego oddziaływania w kryzysie, o tyle człowieka wiary pozostawia bezradnym  wobec nagłych zwrotów życiowej sytuacji i ludzkich dziejów.

W wyniku wojny na Ukrainie większość z nas została pozbawiona pewności dostatniego, pomyślnego i bezpiecznego życia. Pojawiła się niewyobrażalna sytuacja, że możemy stracić wszystko, z czym wiążemy poczucie bezpieczeństwa. Wojenny konflikt wpierw sprowadza w naszą codzienność strach i depresję, w kolejnym dobiera się do zdrowia i dobrych relacji.

Przez kilka ostatnich dziesięcioleci wydawało się nam, że o ile w doświadczeniu jednostki może pojawić się nieprzewidziany kryzys, który pod znakiem zapytania stawia nawet życie, o tyle w doświadczeniu europejskich narodów destrukcyjna, niszcząca i krzywdząca wojna jest już niemal niemożliwa. Stworzony przez nas kosmos miał po prostu trwać. Przyznawaliśmy mu prawo do lekkiej korekty wzrostu przez lokalne i ostatecznie dające się przeżyć spadki na giełdach, ale żeby niemal z dnia na dzień miał się ugiąć pod przerażającą i totalną energia chaosu?

Tymczasem okazało się, że chaos, który nas przeraża, ponieważ nie potrafimy go pojąć ani nim zarządzać, niczym gorąca lawa, zawsze gotowa do wydostania się spod ziemi podczas erupcji wulkanu, czyha pod powierzchnią ludzkich dziejów, i to płyciej niż nam się wydawało, aby upomnieć się o nasz porządek świata. Zaskoczeni nietrwałością kosmosu, który stworzyliśmy dla własnego bezpieczeństwa i wygody, zaczynamy interesować się Bogiem, żeby znaleźć ujście dla narastającej frustracji i złości.

Dlaczego Bóg nie wspiera naszego kosmosu? Dlaczego nie panuje nad chaosem? Dlaczego nie podpiera i nie uwiarygodnia naszych roszczeń do kontrolowania biegu wydarzeń i zarządzania dziejami wszechświata?

Te pytania i pretensje powstają z konkretnego podglebia, którym są chrześcijańskie, naiwne wyobrażenia Boga. Nie wiedzieć dlaczego kojarzymy Go tylko z kosmosem. Uwierzyliśmy w kapłańskie zapewnienia, że Bóg jest Bogiem porządku, zapominając, że jako Źródło Życia jest wszystkim. Boga nie można uczynić gwarantem ludzkiego kosmosu, wypierając ze świadomości Jego związek z chaosem. 

W szkolnej, czyli w poprawnej i tradycyjnej teologii obwiązuje definicja, opisująca Boga jako ukrytego i jednocześnie objawionego, co religiologia, a wraz z nią pozostałe nauki humanistyczne przetłumaczyły na pojęcie tajemniczej mocy, jednocześnie przerażającej i fascynującej. Objawiony i fascynujący Bóg, utożsamiany z manifestacją (objawieniem) boskości w człowieczeństwie Jezusa Chrystusa, jest do przyjęcia, bo współczuje i ratuje człowieka z opresji. W związku z tym również teologia nie ma problemu z opisem objawiającej się boskości. Jednak jej drugi aspekt, zasłonięty przed ludzkim umysłem niczym niewidoczna strona księżyca, ukryty i przerażający, jest już trudny do opisania, więc i teologia stosuje metodę apofatyczną, zakładając, że jakiekolwiek pozytywne poznanie natury Boga przekracza granice możliwości rozumu. Praktycznie to oznacza, że ukryty aspekt Boga zaprzecza wszystkiemu, co jesteśmy w stanie pomyśleć i powiedzieć.

Niewielu teologów jest skłonnych uznać, że ukryty i przerażający Bóg manifestuje się jako chaos, wobec którego jesteśmy bezbronni, a gdy działa pozostaje ludziom ufne przyjęcie skutków chaosu.  Poddani presji, którą jest nadzieja wielu religijnych ludzi, że oswojonego Boga można modlitwą i wiarą zmusić do budowania bezpiecznego życia, teolodzy są skłonni upchnąć Boga w ramy ludzkiego kosmosu, każąc Mu zwyciężać chaos.

Definiując Boga w ten sposób, a potem powtarzając tę definicję bez końca, zaczynamy wierzyć w własne urojenia, koncepcje, wyobrażenia (obrazy Boga), wypierając część własnego doświadczenia i ludzkich dziejów z nieprzewidywalnym i przerażającym chaosem. W efekcie takich nieszczęść i tragedii, jak wojenna inwazja Rosji na Ukrainę, pojawiają się pytania w stylu: Gdzie jest Bóg? Dlaczego milczy i nie działa?

Dziś już wiem, bo to widzę, więc to stało się częścią mojej wiary, że określenia ukryty i objawiony oraz przerażający i fascynujący trzeba zastąpić bardziej współczesnymi i adekwatnymi do stanu naszej wiedzy oraz duchowości. Otóż wraz z rozwojem nauki staje się coraz bardziej oczywiste i naoczne, że boskość należy definiować jako harmonię dwóch rodzajów energii, żeńskiej i męskiej. To jednocześnie są dwa aspekty Boga, które są matrycą stworzenia wszechświata i człowieka: „Potem rzekł Bóg: Uczyńmy człowieka na obraz nasz, podobnego do nas…. I stworzył Bóg człowieka na obraz swój. Na obraz Boga stworzył go. Jako mężczyznę kobietę stworzył ich” (1 Mż 1,26n). Co tradycyjna teologia nazywa ukrytym i przerażającym aspektem Boga jest odpowiednikiem energii żeńskiej. Analogicznie objawiony i fascynujący aspekt Boga jest odpowiednikiem energii męskiej.

Wszystko staje się jasne, gdy wsłuchamy się w grupę mężczyzn, którzy dzielą się swoimi życiowymi doświadczeniami. „Kobiety nie zrozumiesz”; „Wracasz do domu i nie wiesz z czym przyjdzie ci się  zmierzyć, będzie spokojna i przewidywalna czy wybuchnie i zacznie mieć pretensje do wszystkiego”.

„Kobiecość jest przerażająca. Jak ją ujarzmić?”. To pytanie spod „budki z piwem”, wypowiadane przez męskie usta, nie odbiega daleko od naszego: „Chaos wojny jest przerażający. Jak go ujarzmić, żeby nie rozlał się na cały świat?”. To ta sama perspektywa, której granic tylko nie potrafimy dostrzec. Co mężczyzn przeraża w kobiecości? Potencjalność każdego zachowania, każdego rozwiązania, każdej manifestacji, ponieważ mężczyźni lubią mieć wszystko zaplanowanie i pod kontrolą. Żeńska energia jest energią chaosu, to znaczy potencjalnością zaistnienia każdej formy życia. Z żeńskiej, rodzącej, stwórczej energii, w historii wszechświata i na powierzchni ludzkich dziejów ujawnia się zawsze jedna z możliwych form życia, która przybiera już ujarzmiony, konkretny, fizyczny, historyczny kształt. 

Mężczyźni tymczasem lubią czuć się władcami, którzy zarządzają życiem. Męskość w przeciwieństwie do kobiecości jest konkretną, fizyczną, strukturalną manifestacją życia, więc to, co manifestuje się w świecie, a pochodzi z energii żeńskiej, ukrytej przed ludzkim wzrokiem, przerażającej swoim niewyobrażalnym potencjałem wydania na świat wszystkiego, jest energią męską.

Jak z kobiety rodzi się mężczyzna, czyli z waginy rodzi się fallus, czyli z potencjalności wszystkiego pojawia się konkretna fizyczna postać świata, dziejów i człowieka, tak dziewica rodzi syna. To ponadczasowy ruch energii, pochodzący z boskiej matrycy stworzenia. Kto go dostrzega, rozumie dlaczego ludzki kosmos nie może trwać wiecznie i zostaje wchłonięty przez chaos, aby chwilę później mógł zamanifestować się kolejny kosmos. To jest dokładnie ten sam ruch energii, który decyduje o tym, że po lecie nastaje zima i kolejne lato, a po dniu nadciąga noc, z której rodzi się nowy dzień.

Matrycą harmonijnego współdziałania żeńskiego i męskiego aspektu energii jest Źródło Życia, w którym chaos jest odpowiednikiem energii żeńskiej, zaś kosmos męskiej. Dzięki temu zrozumiałem, że mówienie o Bogu jako porządkującym Stwórcy, który zwycięża potwory chaosu, zagrażające ludzkiemu życiu, jest niemożliwe. To jest kłamstwo, stworzone na potrzeby wyparcia strachu przed konsekwencjami działania żeńskiego aspektu boskości.

Wiara nie jest władzą! To znaczy, że służy nie tylko do przyjmowania ratunku, czyli wybawienia, ale tak samo jest potrzebna do przeżycia nieoczekiwanego obrotu spraw, w którym wszystko staje na głowie i niczego nie da się zrozumieć. Wiara, czyniąca człowieka pełnym, szczęśliwym, spokojnym, co teologia nazywa wiarą usprawiedliwiającą, jest przyjęciem życia, płynącego ze Źródła, w którym chaos i kosmos są dwoma, harmonijnie współdziałającymi aspektami energii.

Wiara nie przywiązuje się do konkretnej manifestacji życia, ale jest uczestniczeniem w całości życiowego doświadczenia. Dlatego jest też spokojnym przyjęciem chaosu, czyli śmierci i nocy. Słowa: „Ojcze, w ręce twoje polecam ducha mego” (Łk 23,46) świadczą o tym, że fizycznie i historycznie konkretna męska manifestacja człowieczeństwa, o imieniu Jezus, powracając do Źródła Życia oddaje się boskiej kobiecości.

Ponieważ wszyscy jesteśmy z kobiecej energii chaosu i do niej powracamy, więc wiara nie potrzebuje odpowiedzi na pytania: Gdzie jest Bóg? Dlaczego milczy i nie działa?

Wiara przyjmuje doświadczenie.

Życzenia dla Pań w Dniu Kobiet

Polscy mężczyźni nie muszą walczyć w związku z obronną wojną Ukrainy, napadniętą przez Rosję. Skutki tej wojny pewnie poczują za kilka miesięcy i w następnych latach, gdy będzie im trudniej zapewnić rodzinie godne i bezpieczne życie. Zwłaszcza ci, którzy hołdują tradycyjnym rolom społecznym i wolą biegać po świecie za pieniędzmi i karierą, czyniąc żony i partnerki odpowiedzialne za dom i wychowanie dzieci.

Inflacja, kryzys gospodarczy i finansowy, zmiany na rynku pracy… To potencjalny front wielu mężczyzn, który będzie konsekwencją dzisiejszego frontu pod Kijowem i Charkowem.

W doświadczeniu Pań sprawy mają się jednak inaczej. Wojna Rosji z Ukrainą dotyczy je już teraz. Walczą o godne życie ukraińskich Matek i Dzieci w Polsce. Pewnie, że są wspierane przez wielką rzeszę Panów, jednak dramat oraz skutki uchodźctwa dzieją się w polskich domach, a nie na ukraińskim polu walki, więc mocniej działają na wyobraźnię i psychikę Pań aniżeli Panów. Także dlatego, że bezpieczny dom i uśmiech dzieci to kobiece pragnienie, a męskie zadanie.

Gdzie zaś działa pragnienie, tam jako skutek często pojawia się cierpienie.

Przyznam, że nie miałem zamiaru 8 marca dedykować Paniom specjalnego tekstu. Między innymi dlatego, że w Golasowicach (30 km od domu) rozpocznę o 18-tej rekolekcje, przeznaczone dla Pań, które wieczorem będzie można znaleźć także na moim profilu fb. Jednak pod wpływem obserwacji i przynaglony przez kilku mężczyzn postanowiłem Paniom darować dziś kilka słów. Tym bardziej, że Dzień Kobiet przypada na 13-ty dzień wojny.

13–tka ma wiele spójnych znaczeń. Niektórzy kojarzą ją tylko z nieszczęściem i pechem. Całkiem niepotrzebnie, bo składa się z 1-ki i 3-ki. 1-ka to początek, dążenie do przodu, motywacja i postęp, osiągnięcie i spełnienie, wyjątkowość i indywidualność. 3-ka odnosi się do optymizmu i entuzjazmu, komunikacji i inspiracji, kreatywności, wzrostu i manifestacji. Owszem, 13-tka może być zapowiedzią błogosławieństwa w nieszczęściu. 

Drogie i pełne mocy Panie,

jednym z Waszych odruchów, podstawowym nie tylko w sferze moralnej, ale przede wszystkim instynktownej, jest pomaganie słabszym, zwłaszcza ratowanie dzieci. Współpracując z Mężczyznami organizujecie mieszkania, wyposażenie, kupujecie podstawowe artykuły, potrzebne do życia, zapraszacie Ukrainki oraz ich Dzieci. W wioskach i miastach tworzycie ośrodki pomocy. Organizujecie społeczną strukturę, dzięki której kolejny milion uciekinierów z Ukrainy wciąż spokojnie wsiąka w polskie społeczeństwo. Robicie to z miłością i ze współczuciem, ale zaczynacie być zmęczone. Wbrew intencji pomocy nie wytrzymujecie napięcia i w najmniej odpowiednich chwilach i sytuacjach wybuchacie płaczem albo złością. Stajecie się nadmiernie egzaltowane, łatwo się wzruszacie i płaczecie. Psychicznie słabniecie, tracicie fizyczne siły, zaczynacie działać w nieustannym stresie, a przecież do wykonywania swego dzieła potrzebujecie mocy, spokoju i zaufania.

Zaczynacie więc cierpieć, realizując jedno z podstawowych Waszych pragnień, aby Ukrainki wraz z Dziećmi były bezpieczne. To znaczy, że wbrew Waszej intencji zaczyna ujawniać się korzeń rozkładu i rozpadu Waszego pięknego dzieła. A wydaje mi się, że tego przecież nie chcecie?

Przypuszczam, że wiem, co w takiej sytuacji większość z Was robi. Szuka mianowicie jakiegoś racjonalnego wytłumaczenia dla paradoksalnego odczucia. Niestety nic na tym nie zyskujecie. Racjonalizacja nie podnosi Waszego morale ani stanu ducha. A najczęstszą jest argument, że miłość wymaga cierpienia. Ikoną takiego przekonania bywa Jezus. Tymczasem w Ewangeliach ciężko znaleźć przekonujące dowody tego, że Jezus cierpiał z miłości. To z powodu popularnych przekonań i pod wpływem wyobraźni, ukształtowanej między innymi przez Pasję M. Gibsona, wypieramy, że cierpienie jest brakiem miłości, a nie jej skutkiem. 

Kochane, dobre i godne pomocy Panie,

proszę zrozumcie, że łączenie miłości z cierpieniem wyniosłyście z rodzinnych domów, jako skutek tradycyjnego wychowywania, w którym Kobiety powinny z miłości poświęcać się i być Dobrymi Mami dla całej rodziny. Teraz w energii tego archetypu wiele z Was zaczęło pomagać (co jest godne największego szacunku) i wmawiacie sobie, że wzruszenia, ubytek sił psychicznych, sentymentalne opowieści o historiach uchodźców, którym pomagacie, napuchnięte oczy i łzy, to prawdziwa i naturalna konsekwencja Waszego zaangażowania. Pewnie w niejednym wypadku mogłoby tak być, gdyby nie to, że psychicznie zaczynacie się odłączać od życia, stajecie się nerwowe i niestabilne emocjonalnie.

I teraz najważniejsze! Minie kilkanaście dni i zamiast dalej ratować rodziny, uchodzące z Ukrainy, będzie trzeba organizować pomoc dla Was i dla Waszych rodzin.

Na pewno tego chcecie? 

Więc przestańcie brnąć w sentymentalny marazm, który wciąga w depresję, i spójrzcie prawdziwe w oczy. Oddzielcie pracę, aktywność i pomaganie od uczestniczenia w emocjach uchodźców. Zrozumcie, że emocjonalne uczestniczenie w tym doświadczeniu w niczym Wam nie pomaga, a przeciwnie szkodzi. Uczestniczenie w nim zamieńcie w obserwację. Nie chodzi o zaniechanie aktywności i pomocy, ale obserwowanie tej historii i doświadczenia z pozycji zaufania, które oddziela od strachu i cierpienia.

Naprawdę nie chodzi o wyłączenie empatii. Chodzi o zaufanie, że ten chaos jest odsłanianiem nowego porządku świata. Nie uczestniczcie w cierpieniu, bo wtedy ono Was dosięga i też stajecie się ofiarami. Tymczasem, kochanie Panie, macie być Światłem, czyli manifestacją Miłości i Życia.

Obserwowanie chaosu nie jest równoznaczne z zawieszeniem aktywności, ale aktywność skierowaną na odkrycie prawdziwego sensu i celu tych wydarzeń, czyli oglądanie apokalipsy, która odsłania dotychczas ukrytą przed nami postać świata.

Nie płaczcie, pytając: Dlaczego to cierpienie spotyka te biedne istoty, którym pomagacie?  Uważnie oglądajcie sytuację, czyli ludzkie TERAZ, aby raczej odnajdywać odpowiedź na pytanie: Po co to wszystko się dzieje? Po co Wy też tego doświadczacie? W ten sposób możecie odwrócić się od cierpienia z miłości ku miłości bez cierpienia, która jest mądra i potrzebna, aby przez doświadczenie Ukraińców i Wasze zaangażowanie mogła manifestować się nowa postać świata. W ten sposób życiową energię będziecie używać do niesienia pomocy, a nie do radzenia sobie z własną depresją. W efekcie skutecznie osiągnięcie zamierzony przez Was cel, a nie przeciwieństwo w postaci chorób i cierpienia Waszych rodzin.

Drogie Panie,

jesteście mocne Waszą miłością i mądrością. Jednak bądźcie uważne, żeby miłość nie stawała się przyczyną Waszego cierpienia, bo skończy się większym cierpieniem. Wszystkie emocje to w istocie jedna i ta sama energia życia, która jest miłością. Cierpiąc z miłości nie dajecie jej szansy, aby czyniła Was mocniejszymi i zdrowszymi, a dzięki temu skutecznymi w niesieniu pomocy. Zatrzymując ją, tworzycie psychiczne i fizyczne blokady, które Was osłabiają. Uczestnicząc w emocjach, które większość uznaje za złe, sprowadzacie na siebie stres i osłabiacie się. Dajecie wtedy zgodę na to, żeby Rosjanie krzywdzili także Was.

Tymczasem jesteście wolne i od nich niezależne, więc odetnijcie emocjonalne więzy z najeźdźcą Ukrainy, bo Wasza energia życia ma służyć Uchodźcom. Żeby kochać bez cierpienia spróbujcie działać w taki sposób, aby w ciszy i zaufaniu dawać sobie szansę na bycie mocnym, a także bez niepotrzebnego stresu oglądać zachodzące zmiany w życiu Waszym i Uchodźców.

W Dniu Kobiet życzę Wam – Panie – miłości, w której nie przyjmujecie roli ofiary. Miłość to wolne działanie, w którym nie ma strachu, zmęczenia i stresu, bo łączy się z zaufaniem, że w życiu miłośników Życia, Światła i Miłości wszystko obraca się ku dobremu.

Zwycięstwo

W szóstym dniu bandyckiej inwazji Rosji na Ukrainę pisanie o zwycięstwie mogłoby być ryzykowne, gdybym był politologiem albo strategiem wojskowym. Nie mam narzędzi, abym mógł przewidzieć czas i wagę zwycięstwa najechanego kraju. Będąc teologiem potrafię za to powiedzieć coś ważnego o naturze zwycięstwa.

Zwycięstwu potrzebna jest odwaga. Bez niej człowiek pozostaje przegranym i zwyciężonym.  Odwaga, co sugeruje samo słowo, jest rezygnacją z używania wagi i odejściem od ważenia zysków i strat. Ekonomia bierze wówczas górę nad spokojnym i ufnym uczestniczeniem w życiu. Z wędrowca, odkrywającego w codziennych fragmentach życiowej drogi kolejne cudowności, co prawda gotowego na porażkę, ale także na autentyczny zachwyt i sukces, człowiek przeistacza się w bankowca, pilnującego kapitału przeszłości. Żylaste nogi podróżnika zaczynają obrastać żylakami zatwardziałej tradycji i lęku przed stratą tożsamości.  

Mimo wszystko odwaga nie ujawnia się na powierzchni ludzkich dziejów pod postacią szalonych decyzji i brawurowych zachowań. Jej największą wartością jest wyjście z kręgu bezsilności i apatii. To w tym stanie człowiek jest niezdolny do działania i za wszelką cenę pragnie zatrzymać starą postać świata, tzw. normalną. Dlatego odwaga umożliwia wyjście spod wpływu strachu i wejście w moc miłości, która ufa życiowym zmianom i przyszłości.

Odwagi nie trzeba zdobywać ani jej się uczyć. Hochsztaplerzy różnej maści, wmawiają ludziom, odczuwającym strach przed przyszłością i dlatego co noc tulącym się do trupa przeszłości, że nauczą ich odwagi. Tymczasem ona jest w każdym człowieku, ponieważ jest naturalnie związana z poddaniem się wartkiemu nurtowi życia, a więc ze spokojnym i ufnym uczestniczeniem w zmianach. A już na pewno nie jest do tego potrzebna odwaga o wymiarze heroicznym. Odwagę trzeba tylko w sobie dojrzeć, czule się nią zaopiekować i rozwijać ją.

W sumie jest to bardzo proste, ale przez większość z nas bywa wypierane. Wystarczy uznać, że u źródeł problemu leży fakt, iż wszystko, co jest nam znane, należy do przeszłości, więc umarło, a żywe pozostaje to, co jest nieznane. Człowiek, kontaktujący się ze śmiercią, musi umrzeć, natomiast podążający śladem życia rozwija swoją żywotność. Gdyby więc próbować zobrazować odwagę warto wyobrazić sobie na przykład, że jest niewinna. Odwaga niczego nie zna. Jest jak maleńkie dziecko, które dopiero wszystkiego musi się nauczyć. Jest ufna i czerpie radość z podejmowania ryzyka.

Dlatego na początku życiowej przygody z odwagą trzeba wydostać się spod wpływu ego (Putin i jego propaganda), które trwa wyłącznie dzięki próbom ożywiania martwej przeszłości, heroicznym opowieściom, mrzonkom o wielkości i odwoływaniu się do siły, tkwiącej w tożsamości i przeszłości. Uwolnieni spod wpływu ego, dzięki ufnemu zwróceniu się ku przyszłym dniom, zaczynamy powoli odkrywać wewnętrzną prawdę, naszą prawdziwą istotę.

Dzięki odwadze bycia niewinnym piękniejemy, dojrzewamy, stajemy się coraz bardziej sobą.  To jest ten moment, w którym pojawia się szansa na prawdziwe zwycięstwo. Odwaga uwalnia  bowiem z lęku, wstydu, winy i konieczności używania siły, rozumianej jako przemoc i wściekłość. Wówczas w miejscu siły pojawia się moc ufnej, cichej i pokornej miłości, która odmienia losy życia i świata.

Używając siły, której podglebiem jest strach, poczucie winy i wstydu, nie da się zwyciężyć w żaden sposób, nawet jeśli w sferze zdobywania przestrzeni, zabijania, gwałcenia i okradania bezbronnych ludzi odnosi się sukcesy, ponieważ te działania jedynie wzmacniają całe to podglebie. Zamiast stawać się prawdziwym, człowiek zanurza się w kłamstwie. Używanie siły, która ma leczyć z kompleksów i strachu, paradoksalnie wzmacnia atakowanych i osłabia atakującego, który ma coraz mniej odwagi zmierzyć się z rzeczywistością. Boi się przyszłości, więc siłowo pilnuje starego porządku świata.

Odwrotnie działa moc miłości. Jedynie w polu jej działania możemy odnieść prawdziwe zwycięstwo. Wbrew temu, co sądzimy, inspirowani wypowiedziami polityków, wojskowych, socjologów, dziennikarzy, ekonomistów, a więc zwiedzeni informacyjnym szumem, zwycięstwo nie zależy od sukcesów odnoszonych w świecie, ale od zmian, które pod wpływem miłości zachodzą w nas. Gdy wydostajemy się z lęku oraz wychodzimy z poczucia wstydu i winy, wtedy przestajemy sobą gardzić i uczymy się kochać. Dzięki miłości zaczyna działać wyzwalająca prawda, w której jest możliwe prawdziwe zwycięstwo.

Nikt z nas nie potrzebuje wyzwolenia z kłamstw i fałszywych opinii o świecie, ale z kompleksów, lęku, wstydu i winy, czyli z wypartej prawdy o sobie samym, z powodu której używamy zewnętrznej siły, aby pozbyć się wewnętrznej bezsiły. Prawdziwa odwaga to nie gotowość do walki z zewnętrznym wrogiem. Dzięki niej stajemy się prawdziwi, wyzwoleni z ego, kochający. Używamy wtedy miłości do zwyciężania świata, pełnego zakompleksionych, sfrustrowanych, wystraszonych większych i mniejszych Putinów.

Odwaga potrzebna jest miłości, poza którą nie mamy najmniejszych szans na zwycięstwo.

Jestem akuszerką znaczeń

Gdy nie potrafię odkryć przyczyny cierpienia duszy, liczącej na pomoc, wówczas stosuję autorską metodę, która polega na tym, że pytam o sposób czytania. Odkryłem dwa typy, występujące w różnych wariantach mieszanych, zawsze z przewagą jednego, pomiędzy którymi nie ma innego. Może to wydawać się śmieszne, że po sposobie czytania diagnozuję boleści ludzkiej psychiki, jednak kto rozumie nie tylko semantyczny związek pomiędzy słowami tekstura – tkanina – tekst raczej na pewno się nie dziwi.

Jedni z nas zabierają się zatem do czytania z pomocniczym zestawem markerów, ołówków i notatników. Wciąż kreślą, notują, a jeśli nie pamiętają fragmentu, zapisanego 10 stron wcześniej, wracają do niego, bo wydaje im się, że bez połączenia tamtego z tym, przy którym się zatrzymali, lektura będzie daremna. Zachowują się jak „więzienni klawisze”, pilnujący, aby nic nie wymknęło im się spod kontroli. Czytając, posługują się energią władzy i emocjonalnie są poddani lękowi. Wyciągnijmy z tego wniosek.

Czytający w ten sposób szukają argumentów i dowodów, potwierdzających zdobytą wcześniej wiedzę. W ich mniemaniu, kto potwierdza ich przekonania, pisze mądrze i warto go czytać. Można przypuszczać, co myślą o autorach, którzy zaskakują ich czymś, czego nie znajdują w swoim skarbcu mądrości. Ich czytanie jest pilnowaniem wiedzy, którą uznali za mądrość. Tę jednak zdobyli zanim do ręki wzięli kolejny tekst, więc ostatecznie jest podtrzymywaniem życiowego bądź naukowego paradygmatu, który ukształtował się w przeszłości. Czytają tak, aby nowy tekst nie zburzył im poglądów i przekonań. Pilnują go, ponieważ boją się zachwytu, zadziwienia, oczarowania, pocałunku Mądrości, który Miłość mogłaby złożyć na ich sercu. „Klawisze” czytają głową. 

Przeciwieństwem „klawiszy” są „miłośnicy”, czyli ci spośród nas, którzy nie boją się „małej śmierci”. Biorą tekst do ręki i wychodzą z nim w jakąś drogę, której cel, jak w wypadku spaceru albo zakochania, nie jest im znany. Dochodzą do miejsca, w którym ulegają zachwyceniu, zadziwieniu i oczarowaniu, aby kontemplować piękno. Są urzeczeni, jakby Kochanka zaprosiła ich do alkowy, a potem połączyli się z nią w miłosnym spleceniu, zakończonym „małą śmiercią, w której ludzkie ego ginie na kilka chwil, aby w rozkoszy doświadczyć jedności ze wszystkim. Jednak po takim metafizycznym doświadczeniu, które staje się udziałem kochanków w fizycznym wymiarze egzystencji, nie ma powrotu do bycia sobą sprzed spotkania. Wszystko uległo zmianie. Dzięki temu, że wydarzyło się cudowne TERAZ, nie sposób znaleźć ścieżki do przeszłości. Życie jakby wymknęło się spod kontroli, więc poglądy, przekonania i paradygmaty ulegają nagłej zmianie. Czytający w taki sposób, posługują się energią wiary i emocjonalnie są poddani miłości. Nie potrzebują markerów i notatników. Kończą lekturę, czując pocałunek Mądrości, złożony na sercu przez Miłość.

„Miłośnicy” bywają zdrowsi i szczęśliwsi od „klawiszów”, niemniej obie skrajne postawy są dla mnie sygnałem, po której stronie mam szukać przyczyn psychicznych i cielesnych problemów. Pierwsi miewają problem ze zrozumieniem, strukturą i logiką tekstu, więc też codziennego życia i relacji. Drudzy odwrotnie, skoro nie potrafią przestać kontrolować tekstu, więc w codziennym życiu boją się lekkości, zaufania i miłości. Wszystko chcą mieć pod kontrolą. Oni żyją tylko przeszłością i swoją wiedzą. „Miłośnicy” najczęściej pozostają marzycielami i nie skupiają się na gromadzeniu wiedzy, niezbędnej do życiowych zmian.

Opisałem terapeutyczną metodę, którą wymyśliłem jako biblista. Również z tego samego powodu, to znaczy z miłości do biblijnych tekstów, ją przedstawiłem, aby wyrazić swoje zdanie na temat ich interpretacji przez teologów. Ludzie niewypowiedzianie cierpią, a teolodzy im nie pomagają ani w sferze psychicznej, ani cielesnej, ponieważ zapomnieli o podstawowym celu swojej pracy. Biblijne teksty nie powstały przecież dla sławy i chwały kościelnych urzędników ani profesjonalnych egzegetów, ale dla ludzkiego zbawienia, to znaczy dla szczęścia, zdrowia i pomyślności, których mamy prawo oczekiwać w ziemskiej codzienności. Jeśli to się nie dzieje i dlatego w sferze zdrowia musimy liczyć na pomoc lekarzy i psychoterapeutów, to znaczy, że lektura oraz interpretacja Biblii w wykonaniu  teologów mija się z celem. Chyba, że jest nim kariera zawodowa, ale o tym „sza”.

Jestem przekonany, że najważniejszym kryterium prawdziwości i skuteczności interpretacji biblijnych tekstów jest jakość życia osób, które wykonują tę pracę. Oczywiście nie sugeruję kryteriów zewnętrznych, po których należałoby oceniać zdrowie, szczęście i pomyślność teologów, ale wewnętrzne przekonanie każdego z nich. Nie ma takiej możliwości, żeby dusza nie wiedziała, czy interpretacja Biblii przynosi jej błogosławione skutki, czy nie. Wolność od ziemskich struktur i wszystkich wiązań z przeszłością, jeśli wynikają z lęku i niepewności, uwiarygodnia dobrą interpretację.

Zmierzam do tego, że we współczesnej biblistyce dominują te same tendencje i metody, które opisałem wyżej. Jedna skupia się na strukturze, języku, historii tekstu, itp. przejawach władzy nad tekstem. Zresztą swą nazwę zawdzięcza krytyce. Jest działaniem typowo męskiej energii logicznego wyjaśniania struktury i rozumienia tekstu. Po drugiej stronie przejawia się metoda znaczeniowo płodna, ale nie ukierunkowana na rozwiązywanie konkretnych problemów. Ze swej natury jest działaniem energii żeńskiej, marzycielskiej i rozkochanej w tekście, jednak terapeutycznie mało skutecznej.

Skoro cierpiących, proszących mnie o pomoc, pytam, w jaki sposób czytają, niech nikogo nie dziwi, że wypracowałem i wciąż udoskonalam własny sposób na lekturę oraz interpretację tekstów w ogóle, a biblijnych w szczególe. Nie stosuję metod, o których wiem, że nie pomagają, a często wręcz szkodzą. Dla przykładu, jak mógłbym pomóc komuś, którego życiowe problemy wynikają z potrzeby kontrolowania i lęku przed przyszłością, interpretując mu biblijne teksty z pomocą metody, która powtarza ten sam wzorzec duchowy (energetyczny)? W moim przekonaniu to wystarczająco tłumaczy terapeutyczną nieskuteczność współczesnej teologii i zdecydowanej większości kościelnych mówców.

Od tego miejsca piszę wyłącznie o sobie.

Tytułowa akuszerka znaczeń sugeruje moją metodę. Pytany o to, kim jestem, właśnie tak się przedstawiam. Niech nikogo nie dziwi rodzaj żeński, bo jest celowy. Oba słowa, tworzące ów tytuł, są uzasadnione jedynie w tej formie gramatycznej.

Akuszerka  jest kobietą. To nowoczesny pomysł, aby akuszerami byli mężczyźni i dlatego o wielu porodach większość z rodzących chciałaby szybko zapomnieć. Żeby stać się akuszerką najpierw trzeba urodzić i tym samym stanąć na granicy śmierci i życia, bólu i błogości, płaczu i łez. Akuszerka symbolizuje boską energię, z której jest wszystko, co istnieje. To żeńska zasada, łono Stworzyciela, bezgraniczna Miłość, uniwersalne pole Świadomości, z którego wyłaniają się wciąż nowe przejawy życia, a także możliwości i potencjalne rozwiązania każdego problemu.

Jednak twórczy strumień życia musi być ukierunkowany, aby na powierzchni dziejów i w konkretnym ludzkim doświadczeniu mogło pojawić się najlepsze rozwiązanie, którego historycznym uosobieniem jest mężczyzna, Jezus z Galilei, a symbolem Chrystus. To działanie, nadające nieskończonej energii tworzenia konkretny kształt, czyli najlepsze z możliwych rozwiązanie danego doświadczenia, jest z kolei przejawem energii aktywnej, a więc męskiej. Dopiero połączenie pierwiastka żeńskiego z męskim zapewnia skuteczność. A jeśli tak działa Źródło życia, światła i miłości, więc podobnie musi działać człowiek w strumieniu życia, które płynie ze Źródła.

Nie byłby Jezus skutecznym terapeutą i zbawicielem, gdyby jako mężczyzna nie miał ziemskiej Mamy i duchowej Rodzicielki, czyli Ducha. Z jedności ziemskiej energii tworzenia (macierzy) i boskiego łona Rodzicielki w ludzkich dziejach pojawia się konkretny Logos, który ma znaczenie dla człowieka z konkretnymi problemami. Jednak w uniwersalnym polu Świadomości jest nieskończenie wiele znaczeń i dopiero wybór odpowiedniego gwarantuje poprawę losu, czyli zdrowie, szczęście i pomyślność.

Terapeutycznym działaniem akuszerki znaczeń jest więc takie opowiadanie oraz interpretacja biblijnych tekstów, żeby w uniwersalnym Logosie (polu Świadomości) każdy człowiek odnalazł najodpowiedniejsze dla siebie znaczenie, dzięki któremu doświadczy zdrowia i szczęścia. W tej pracy potrzebne jest współdziałanie energii żeńskiej i męskiej. Z nieprzebranego skarbca znaczeń pojawia się bowiem to najwłaściwsze, gdy aktywna, męska energia interpretacji oraz zrozumienia umożliwia działanie biblijnemu słowu w jego konkretnym, historycznym i literackim kształcie. Jednak terapeutyczne znaczenie musi odpowiadać problemowi, leczyć chorobę i ratować z cierpienia, więc nie może być ograniczone wiedzą z przeszłości, żadnym oczekiwaniem, poglądem i przekonaniem, założonym przez interpretację.

Akuszerka znaczeń to połączenie zasady żeńskiej z męską. Jej uosobieniem dawniej byli szamani i wędrowni gawędziarze, umiejący swoimi opowiadaniami leczyć ludzkie dusze. Kiedyś najczęściej mężczyźni, chociaż niekoniecznie, mający niezakłócone niczym połączenie z Duchem. Podobnie działał Jezus i przygotowani przez Niego apostołowie, czyli posłańcy dobrej wiadomości. Współczesny świat zapewne obędzie się bez wędrownych apostołów, ale już bez akuszerek znaczeń na pewno nie.

Uczmy się tak czytać Biblię i ją interpretować, aby z literackiego materiału wyłaniały się duchowe znaczenia, leczące i pocieszające. Z macierzystego pola uniwersalnej Świadomości dzięki pracy akuszerki znaczeń w ludzkiej świadomości mają pojawiać się znaczenia, których potrzebuje ludzka psychika, czyli najlepsze rozwiązania życiowych problemów. W ten sposób z potencjalnie nieskończonej puli rozwiązań możemy wybrać najlepsze, którym swoje życie tworzymy na nowo, wbrew temu, co determinują wzorce, poglądy i przekonania z przeszłości.

Byłoby dobrze, gdybyśmy wszyscy w ten sam sposób czytali każdy tekst, jaki wpada nam pod rękę. Niech nowe znaczenia unoszą nas na wodzie świadomości, niczym łódź Noego. Zwłaszcza współcześnie, gdy świadomość ogółu ulega radykalnej polaryzacji, naszym jedynym ratunkiem są nowe znaczenia, pojawiające się w świadomości z odwiecznego Logosu, w którym wszystko zostało stworzone. My musimy tylko wybrać najlepsze dla nas znaczenie, czyli manifestację życia.