Hermeneutyka – Hermes z Hadesem i Demeter z Persefoną

Atmosfera wokół koronawirusa znowu zaczyna przypominać tę sprzed roku. Jeszcze przed miesiącem nie sądziłem, że do tematu powrócę, skoro jednak wszędzie wypowiadają się ci za szczepieniem i ci przeciw szczepieniu w taki sposób, jakby to była gra w kółko i krzyżyk, odczuwam potrzebę wypowiedzenia się.

Chciałbym uzyskać odpowiedź od zwolenników przymusowych szczepień, którzy są ochrzczeni, a więc są uczniami Jezusa na wyższym stopniu duchowych praktyk, a nie słyszałem o nich ani słowa, iżby oficjalnie z tej szkoły zrezygnowali (co dla mnie nie jest równoznaczne z aktem apostazji), czy szczepili się z lęku, że Bóg im nie pomoże, czy z zaufania, że Bóg tego od nich oczekuje? Jeśli zaszczepili się z lęku nie powinni rościć sobie prawa do zarzucania innym, że mają źdźbła w oczach, skoro sami mają problem z widzeniem. A jeśli w przeczuciu, że taka jest Boża wola, nie bardzo pojmuję, dlaczego jako np. lekarze, nauczyciele, czyli w dodatku jako wykształceni, posługują się epitetami oraz ocenami, które świadczą o całkowitym braku miłości.  Skoro są wdzięczni Bogu za miłość, która w postaci szczepionek ich ochrania, dlaczego nie otaczają miłością tych, którzy nie dostrzegają tej miłości? 

Chciałbym też uzyskać odpowiedź od przeciwników przymusowych szczepień, którzy jak wyżej są uczniami Jezusa, czy nie szczepią się z lęku przed szczepionką, czy dlatego, że oddali się ochronnej miłości Boga? Jeśli z lęku przed szczepionką, dlaczego mają za złe zaszczepionym, że postępują z zaufaniem i pewnością podjętej decyzji? A jeśli są pewni Bożej miłości, dlaczego obrażają zaszczepionych, skoro miłość Najwyższego ochrania wszystkich ludzi?

Czy naprawdę jedni i drudzy nie widzicie, że jesteście na froncie i do siebie strzelacie? Ma to może jakiś związek z drogą Chrystusa i niesieniem Światła?

Żeby nie było wątpliwości. Nie jestem antyszczepionkowcem. Niech zgłosi się osoba, której odradzałem szczepienie albo ją wyśmiałem. Mimo wszystko jestem ostrożny. Po pierwsze dotychczasowe szczepienia wciąż są warunkowe, co potwierdza konieczność deklarowania dobrowolności przyjęcia szczepionki. Tymczasem udzielenie warunkowego pozwolenia do takich działań brane jest pod uwagę, jeżeli korzyści wynikające z natychmiastowej dostępności leku dla pacjentów wyraźnie przewyższają ryzyko związane z faktem, że nie wszystkie dane są jeszcze dostępne (zgodnie z art. 4 ust. 1 Rozporządzenia KE 507/2006 z 29 marca 2006r w sprawie warunkowego dopuszczenia do obrotu produktów leczniczych). Obecnie badania kliniczne nad wszystkimi szczepionkami przeciwko Covid-19 pozostają nadal w toku i nie zostały zakończone. Raporty końcowe z badania klinicznego, w celu potwierdzenia skuteczności i bezpieczeństwa stosowania warunkowo dopuszczonej do obrotu szczepionki mają zostać przedłożone najpóźniej do grudnia 2023r.

Jednak jest jeszcze coś, co jest bardzo ważne, a czego w ogóle nie dostrzegają okopani frontowcy z obu stron covidowego pola walki. Chciałbym temu poświęcić więcej uwagi, a przywołuje ten problem tytułowa hermeneutyka. Ten wątek przy okazji dedykuję Paniom, które denerwują się, że mężczyzna, czyli ja, sugeruje im, jak mogłyby rozumieć swoją kobiecość.

Grecki Hermes ma stare związki z obmurowanymi ogrodami, a w istocie ze wszystkim, co jest ogrodzone, zamknięte i świadome, czyli celowe i założone. Do dziś posługujemy się zwrotem, że coś jest hermetycznie zamknięte. Hermes sprawuje zatem kontrolę nad odgraniczonymi miejscami, zwłaszcza takimi, które służą do wewnętrznej pracy. Czy to będzie klasztor, czy sala do modlitwy, zagłębienie terenu, zamknięty sarkofag, pokój kochanków, gabinet humanisty, wreszcie uniwersytet, ale ten idealny, posiadający kampus, to wszystko jest hermetyczne, bo służy do rozwoju i rozkwitu.

W ogrodzie, wewnątrz murów, gdzie rozkwitają kwiaty, człowiek odnajduje bogactwo własnej psychiki. Gdy uprawa jest bardziej pociągająca niż podniecenie, wtedy jesteśmy gotowi do założenia ogrodu, czyli do wejścia w przestrzeń, w której oddajemy się tęsknocie zamiast pożądaniu, twórczości zamiast nostalgii, miłości zamiast lękowi.

Średniowieczni trubadurzy, zainspirowani duchowością muzułmanów, wciąż nas uczą, na czym polega ogrodnicza sztuka. Nie pragną seksualnego spełnienia z uwielbianymi przez siebie Wybrankami, żonami właścicieli zamków, ale z przestrzeni ogrodów wielbią je swoimi pieśniami.  Ich miłość nie dąży do cielesnej satysfakcji bo wyzwala w nich nieprzebrane fale twórczej energii. Tworzą z wnętrza psychicznych ogrodów. W tamtych warunkach nie było niczym niezwykłym, gdy młody mężczyzna uwalniał się na dwa bądź trzy lata od swych obowiązków, aby w tym czasie uczyć się roli amanta. Grał na instrumentach, układał wiersze, tworzył muzykę, by śpiewać umiłowanej wybrance, zamkniętej w zamku. Były to zajęcia iście ogrodowe, w których wyrażały się tęsknota, twórczość, miłość.

Perfekcjonista i pracoholik, logik i racjonalista nigdy nie znajdzie swojego wewnętrznego ogrodu, więc nie stanie się mężczyzną inicjowanym w pełnię miłości; nie stanie się magiem, rozumiejącym sny, ani naczyniem Ducha. Obsesja doskonałości i racjonalizmu sprawia niestety, że roślinność usycha i więdnie.

Podczas gdy Demeter jest władczynią wszystkiego, co rośnie na ziemi i jest źródłem pożywienia i piękna, jej córka Persefona zostaje porwana do podziemi i żyje tam z Hadesem (inaczej Plutonem, którego imię oznacza „bogactwo”). Podobnie człowiek, wchodząc do ogrodzonego ogrodu, spotyka się z całym bogactwem psychiki, szczególnie obfitym w smutku (Demeter płacząca za córką, Persefoną).

„Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni”  (Mt  5,4).

Niestety bezimienny bóg obowiązku, pracoholizmu i perfekcjonizmu, tworzy mężczyznom wszystko, co znajduje się na powierzchni ziemi, od boisk sportowych, przez biura, giełdy, zakłady przemysłowe po przydomowe parkingi. To tam mężczyźni dbają o pieniądze i karierę, robią wrażenie. Zresztą podobnie wiele Pań, które w postfeministycznym świecie weszły w męską energię.

Na powierzchni ziemi liczy się sprawczość i skuteczność. Pożądanie zamiast tęsknoty; nostalgia zamiast prawdziwej twórczości; lęk zamiast miłości. Na powierzchni ziemi liczy się szybkie i tanie zdrowie, bo ważne są męskie cele, racjonale i logiczne. Dlatego liczą się jedynie argumenty za szczepieniem albo przeciw. Tu trwa nieustanna wojna na pozornie racjonalne argumenty, które po czasie okazują się być zastałymi, starymi emocjami.

Na szczęście prędzej czy później nadchodzi czas zejścia do wnętrza i zamieszkania w ogrodzie, gdzie odnajduje się całe bogactwo psychiki. Hermes pilnuje ogrodzonego ogrodu, aby Demeter mogła rozkwitać. Hades porywa Persefonę, aby bogactwo wyrosło spod ziemi. W religijnej wrażliwości chrześcijan to wszystko skupia w sobie Jezus Chrystus, Ogrodnik, Mag, Siewca, Śmierć i Zmartwychwstanie.

Dlatego każdy człowiek znajduje się w nieustannej drodze od tego, co zewnętrzne, do tego co wewnętrzne; od powierzchni do podziemi; od słowa, które uśmierca, do Ducha, który ożywia; od prawa, które zapewnia przeżycie, do ewangelii, która ożywia i użyźnia psychikę, aby mogła rozkwitać.; wreszcie od rytualnej religijności do witalnej duchowości i od logiki do legendy. W każdej z powyższych par, pierwsze reprezentuje to, co wysuszone, okiełznane, poddane, strukturalne i tradycyjne, a drugie to, co wilgotne, bagniste, dzikie i nieoswojone.

Na początku mężczyźni potrzebują reguły, ale potem muszą odnaleźć legendę, aby przestać bać się śmierci. Podobnie kobiety, które działają w męskiej energii i nie czują luzu, dzikości, żywotności. Ludzie, którzy żyją prawem i regułą, nie znają ożywiającej śmierci, bo nie uprawiają wewnętrznego ogrodu, w którym bogactwo wyrasta spod ziemi, jak Zmartwychwstały Chrystus.

W przeciwieństwie do zdyscyplinowanego i wiecznie zatroskanego Saturna, Hermes zakłada ogród dla boskiej kobiecości, aby mogła rodzić wieczne bogactwo. Jest bogiem wewnętrznego układu nerwowego. Jego obecność oznacza boską inteligencję. Gdy działamy w jego domenie sygnały między mózgiem a koniuszkami palców, sercem a kanalikami łzowymi, między częścią ciała, która ciepli, a tą, która się śmieje, pędzą z nieprawdopodobną prędkością. Gdy pojawia się Hermes, grecki odpowiednik Ducha Chrystusa, znika logika i racjonalność. Wówczas słowa rodzą się z wewnętrznego ogrodu, w którym ogrodnikiem jest Duch, a żywotna psychika rodzi owoce geniuszu.

Według dawnej tradycji bez Hermesa nie ma mowy także o edukacji, co jest tym bardziej przygnębiające, że współcześnie wykładowców obdarzonych energią Hermesa usuwa się z uniwersyteckich wydziałów w pierwszej kolejności. Gdy prawdziwe uduchowienie przeplata się z prawdziwą sprośnością, a Hermes w ułamku sekundy przemyca prawdziwą informację między chwilą, w której mniej więcej wie się, co chce się powiedzieć, a chwilą w której mówi się coś innego, wówczas na front posyła się profesjonalistów, racjonalistów, perfekcjonistów i rzesze doktorantów, którzy zrobią wszystko dla swojej kariery. Hermes musi zginąć, jak Chrystus, którego krzyż stoi na Golgocie, czyli na czaszce, w której nie płonie ogień Ducha.

W świecie, w którym niewielu rozumie symbol Chrystusa, nie ma prawdziwej hermeneutyki. Owszem jest wykonywana praca Hermesa, ale Demeter nie opłakuje Persefony, więc Hades nie może wydać światu podziemnego, wewnętrznego bogactwa ludzkiej psychiki. W tym świecie Chrystus pełni jedynie rolę przybitego do krzyża niemego Słowa, które nie może interpretować życia i śmierci. W tym świecie liczy się prawo, tradycja, zobowiązanie, reguły i kariera profesjonalistów, czyli wszystko, co wysuszone i pełne lęków oraz kompleksów. Nie ma wilgoci, bo nie ma łez Demeter, płaczącej za Persefoną; nie ma Marii Magdaleny, płaczącej za Chrystusem, przebywającym w podziemnym królestwie.

W takim świecie nie ma hermeneutyki w wewnętrznym ogrodzie, która odżywia, użyźnia, odradza, a przede wszystkim uwalnia z lęku przed śmiercią. Nie ma hermeneutyki, której potrzebuje psychika, aby wykonywać swoją pracę, więc potrzebni są specjaliści od duszy,  czyli duszpasterze,  psycholodzy i psychoterapeuci,  którzy najczęściej nie wykonują swojej pracy, bo posługują się słowem zamiast Duchem. Interpretacja, która nie wyzwala do drogi od prawa do legendy i od logiki do ewangelii, nie jest prawdziwą hermeneutyką.

Nie dziwię się zatem, że poza nielicznymi wyjątkami chrześcijańska teologia nie ma w tej chwili do powiedzenia niczego ciekawego. Natomiast teolodzy i księża zamiast zwrócić się do Zmartwychwstałego ogrodnika ludzkich dusz, aby użyźnił ich Duchem, mają ludziom za złe, że nie chcą ich słuchać i opuszczają Kościoły.

Dlatego nie dziwię się także temu, że w dyskusji, dotyczącej szczepień, poza argumentami wulgarnymi i uwłaczającymi ludzkiej godności, bo sprowadzającymi człowieka do poziomu mięsa, które jedni chcą „ostrzykiwać”, aby mieć dostęp do szybkiego i taniego zdrowia, inni zaś temu się sprzeciwiają, nie ma Chrystusa, Ogrodnika ludzkiej duszy, który bogactwo życia wywiódł spod ziemi, z wnętrza, z królestwa śmierci.

Przyjaciele moi, Kochani, Córki i Synowie Boży, przestańmy marnować cywilizację. Przecież zakopujemy ją pod grubą warstwą złości, nienawiści, arogancji, lęków, kompleksów, byle tylko nasze było ważniejsze. Opamiętajmy się. Przecież to, kto jest zaszczepiony, a kto nie jest, ważne jest tylko dla tego, kto jest zaszczepiony, albo nie jest zaszczepiony, bo w ten, a nie w inny sposób chce uniknąć śmierci. Tymczasem nie chodzi o to, aby unikać śmierci, ale aby ją w Chrystusie zwyciężyć, to znaczy pozwolić, aby z jej królestwa wyrosły bogactwa wewnętrznego ogrodu ludzkiej psychiki. Kto nie przyjmuje zaproszenia do porodu przez Akuszerkę, czyli do tańca przez Piękną Panią Śmierć, które w chrześcijańskiej teologii i duchowości uosabia Chrystus, ten jest martwy i nic mu nie pomoże, ani zgoda na szczepienie, ani sprzeciw. Te wszystkie dyskusje, argumenty, aroganckie inwektywy pokazują, że z duchem Chrystusa nie mamy nic wspólnego.

Gdzie podziała się ewangelia?

Kto posługuje się legendą?

Kościół, który nie spotyka się ze Zmartwychwstałym w psychicznym ogrodzie, nie ma nic do powiedzenia ani o życiu, ani o śmierci. Psychika umiera, a ciało święci zwycięstwo. Tyle tylko, że na krótko, bo do najbliższej śmierci.

Panie, nie ubierajcie męskich butów

Kilka tygodni temu Synod Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w RP podjął decyzję o ordynacji Pań nie tylko na diakonki, ale także prezbiterki. Kobiece biskupstwo jest kwestią czasu. Decyzję okrzyknięto zwycięstwem Pań i uznano znakiem równouprawnienia płci. Tymczasem sądzę, że wcale tak nie jest.

Oczywiście gratuluję Koleżankom awansu zawodowego, jednak z uwagą słucham komentarzy i przyglądam się publikowanym zdjęciom. Chociaż w Kościele Panie osiągnęły status zawodowy, społeczny i ekonomiczny niemal równy Panom (na razie nie są biskupkami), mimo wszystko lekceważą (a może świadomie wypierają?), że bardzo szybko mogą się rozczarować. A to – moim zdaniem – wydarzy się prawie na pewno, gdy odczują, że założyły męską maskę i energia męskiej struktury pozbawia je żeńskiej energii.

Bardzo proszę nie sądzić, że nie wspieram Pań w ich dążeniach do samorealizacji i nie życzę sobie ich kościelnej pracy. Wręcz przeciwnie, aczkolwiek jak dotąd popełniają mniej więcej ten sam błąd, co feministki w ogóle, koncentrujące się na zajmowaniu miejsc i ról, wymyślonych przez Mężczyzn, zamiast tworzyć własne, typowo kobiece.

Nie chcę patrzeć na Panie, prowadzące nabożeństwa w dotychczasowych strojach liturgicznych, archaicznych, męskich, ograniczających ekspresję do tego, co uchodzi i wypada. Jak diakonki do tej pory będą poruszały się i mówiły w męski sposób: namaszczony, paternalistyczny, pompatyczny. Boję się pierwszych wyborów na proboszczów, do których zgłoszą się Panie, ponieważ w dotychczasowych ramach prawnych będą rywalizowały i zachowywały się dokładnie tak samo, jak mężczyźni. Nie mogę znieść myśli, że z jeszcze większą skrupulatnością będą stały na straży autorytetu urzędu, zamiast stawać się autentycznymi, żywotnymi, pełnymi świętej zmysłowości Ewami (rodzącymi z pomocą Boga nowe życie) i spontanicznego żaru Mariami (powołanymi do inicjowania nowego ziemi i nowego nieba).

Pragnę Kościoła, w którym nie będzie poważnych i smutnych Pań, struchlałych ze strachu przed konsekwencjami złamania tradycji, zajętych myślami, czy im wypada, czy nie wypada. A tak może być, ponieważ gdziekolwiek w świecie Kobiety zastępują Panów, tam – o zgrozo – stają się ich lepszą kopią, aby udowadniać, że świetnie sobie radzą.

Czy Kościołowi potrzebne są Panie, które będą powtarzały męskie role i mieściły się w męskich schematach?  W żadnym wypadku. Zamiast starać się o prawa i możliwości, równe Panom, i czekać na łaskawe pozwolenie, Kobiety od dawna powinny tworzyć żeńską alternatywę. Zadaniem Pań jest „zrodzenie nowego Kościoła”, w którym nie będą zastępowały i uzupełniały Mężczyzn. To wspólnota, w której żadna z płci nie będzie dominowała ani przypominała drugiej, ale obie stworzą energetyczną, a więc też duchową jedność. Radzę w ten sposób zinterpretować także wypowiedzi biblijnych autorów, którzy nie chcieli, aby w Kościele Kobiety zastępowały Mężczyzn. Ponieważ nie potrafili zbudować duchowej więzi z Kobietami, na podobieństwo Jezusa z Galilei, więc nie zgadzali się na proste zastępstwo. Gdyby jednak nie zrezygnowali z pozycji, które po Nim odziedziczyli, doświadczyliby jedności w Chrystusie, czyli pełni namaszczenia Duchem.

Panie, nie czytajcie i nie interpretujcie biblijnych ksiąg w tak zesztywniały, fundamentalistyczny i literalny sposób, jak mężczyźni, bo nigdy nie będziecie miały odwagi nie tylko pytać, dlaczego w ogóle komuś przyszło do głowy, żeby te teksty były tak promęskie i propatriarchalne, ale też po prostu opowiadać o zbawieniu w zupełnie nowy sposób, to znaczy z pomocą innych pojęć i symboli.

Interpretujcie te teksty nie tylko pod względem gramatycznym, historycznym, literackim i etymologicznym, ale także symbolicznie, poetycznie, wykorzystując „pneumatyczny (duchowy) naddatek znaczenia”, czyli po kobiecemu, aby obie te metody uwalniały ludzkie dusze z prawa, procedury, tradycji, zobowiązania, wreszcie z tego, co wypada.

Nie zakładajcie strojów liturgicznych, bo o ile pamiętacie opowiadanie o płaszczu, który Eliasz zarzucił na Elizeusza, o tyle wiecie, jak to się skończy. To nie są bajki. W tych strojach będziecie po męsku pilnować autorytetu kościelnego urzędu, a tymczasem Duchowi chodzi o autorytet zbawionych, prawdziwych, żywotnych, spontanicznych ludzi, a już zwłaszcza Kobiet, które na nowo przypomną Kościołowi, że Bożej obecności doświadcza się fizycznie, a uwielbia radosnym ruchem życia, tańcem, śpiewem.

Wynieście z kościołów ławki, żeby było Wam łatwiej kształtować przestrzeń, każdorazowo dopasowując ją do potrzeb. W kościelnych budynkach powinno być miejsce na spontaniczny ruch, taniec, krąg uczestników, między którymi nie ma ważniejszych i mniej ważnych. Mówcie na wysokości słuchaczy, a nie z ambon, chodźcie między uczestnikami nabożeństw, dotykajcie ich, uśmiechajcie się, nie bójcie się spontanicznych emocji.

Nie rywalizujcie między sobą o stanowiska w Kościele i w parafiach, nie oceniajcie się i nie porównujcie się. Nie zapominajcie, że hierarchiczne struktury, oparte na rywalizacji i zasłudze, trzeba zastąpić stabilizującymi strukturami współpracy, wynikającymi z adekwatnych do okoliczności i potrzeb zdolności, ale też z mądrości, transparentności bycia sobą. Kościół nie potrzebuje przywództwa autorytarnego, ale czułego, wrażliwego, miłosiernego i uśmiechniętego.

Czujcie ziemię, często chodźcie boso, aby mieć kontakt z prastarą Ewą, Matką wszystkich ludzi. Dbajcie o wasze, kobiece instynkty, bo z nich jest wasza żywotność i płodność, eksplozja twórczości. Nie wierzcie Mężczyznom, którzy w większości spluwają na ziemię, swoją Mamę. To dzięki Wam, a nie programom ekologicznym, nauczymy się szanować ziemię i każdy przejaw życia. Z głębokiej ekologii zrodzi się później prawdziwa ekumena, wspólnota życia i radości.

To wszystko, i jeszcze wiele więcej, możecie wnieść we wspólnotę pełnej jedności z mężczyznami.

Zakończę, celowo wykorzystując ostatni akapit tekstu: Taneczny wir żeńskiej i męskiej energii, z 19 lipca 2021 r.

Niech ożyje świat w tanecznym wirze dwóch energii. Wirującym polu energii miłości Królowej i Króla, Kochanki i Kochanka, Wiedźmy i Maga. Niech wypełnia się i działa uzdrawiający związek żeńskiego Ducha i męskiego Słowa, kobiecej mocy i męskiej siły, kobiecej miłości i męskiej czci.

Kto nie czytał całego, zapraszam na mój blog.

Nie muszę – Jestem

W rozmaitych tekstach o charakterze poradnikowym jesteśmy słusznie zachęcani do zmiany motywacji. Gdy o poranku nie chce się nam wychodzić z ciepłego łóżka, w poniedziałek zamykać za sobą pachnącego kawą mieszkania, aby pojechać do pracy, a w jesienny wieczór wyprowadzić psa, wówczas podobno nie warto się zmuszać, ponieważ to przysparza jedynie więcej emocjonalnego cierpienia. Wyjścia z pościeli i mieszkania albo na spacer z psem i tak nie unikniemy, więc motywacja, wynikająca z przymusu, co najwyżej bardziej unieszczęśliwia, czyniąc z nas niewolników, zmuszonych mierzyć się z konsekwencjami wcześniejszych wyborów.

Wobec tego, czy prosta zamiana motywacji z „muszę” na „chcę” rzeczywiście tak bardzo ułatwia życie? W niektórych przypadkach pewnie tak, a najpewniej wówczas, gdy po prostu mamy tzw. lepszy dzień, więcej życiowej energii i satysfakcję z poprzednich działań. Jednak w powszechnym doświadczeniu wcale nie jest to ani takie proste, ani skuteczne.

Moim zdaniem metoda nie jest zła i autorzy owych poradników naprawdę dobrze nam radzą. Problem bierze się stąd, że nie wyjaśniają złożonych mechanizmów, rządzących naszą życiową energią, a w związku z tym przedstawiają metodę „na skróty”, która przez to bywa nieskuteczna. Dopiero zrozumienie, w jaki sposób działa ów mechanizm motywacji do życia i działania, oraz świadome zastosowanie całego modelu, gwarantuje pozytywne skutki.

No cóż, względy ekonomiczne często miewają wpływ na treść artykułów i książek. Także w sferze poradnictwa skutecznie działa propaganda sukcesu, promująca miraż łatwego i lekkiego życia. Jeśli nie można „dobrze się bawić” myjąc zęby o poranku, wyprowadzając psa w wietrzną i deszczową pogodę albo szorując muszlę klozetową, pewnie w ogóle nie warto cokolwiek zaczynać? „Dobra zabawa” ma przyciągać uwagę czytelnika i pełnić rolę wywabiacza plam po krwi i pocie.

Tymczasem dynamika decyzji i zarządzanie energią zmian nie jest ani „dobrą zabawą”, ani nie służy do wywabiania cierpienia.  Jest po prostu narzędziem, które trzeba używać świadomie i wytrwale, aby po jakimś czasie doświadczyć stanu lekkości i radości. Czegoś na podobieństwo trwałego odpoczywania pomimo podejmowania wciąż nowych przedsięwzięć.

Proponuję krótką wycieczkę po kolejnych stanach świadomości, ponieważ każdy z nich posługuje się właściwym dla siebie sposobem motywacji. Zobaczymy wówczas, że uproszczona metoda zamiany motywacji z „muszę” na „chcę” jest przydatna jedynie w przypadku osób, które osiągnęły stan świadomości, odpowiedni dla poziomu serca, czyli działania w polu bezwarunkowej miłości. Kto nie potrafi w nim żyć i podejmować decyzji, przeżywa rozczarowanie. Mimo wszystko zapewniam, że również wtedy można sobie pomóc. Zachęcam zatem do dalszej lektury.

1. Muszę

Na pierwszym poziomie świadomości, który jest fundamentalny i niezbędny do dalszego rozwoju, jesteśmy niejako skazani na motywujące do działania „muszę”. Na tym poziomie ujawnia się siła rodu, plemienia, narodu, wspólnoty, której zawdzięczmy życie i przetrwanie, gdy jeszcze nie jesteśmy dojrzali, silni, sprawczy i samodzielni. Rodowi zawdzięczamy naszą ziemską historię, jej genetyczne, kulturowe i dziejowe dziedzictwo, bez którego nie bylibyśmy sobą. W zamian za dar życia i poczucie bezpieczeństwa jesteśmy jej winni posłuszeństwo. Ród (oraz wszystkie struktury, które uosabiają go w codziennym życiu) oczkuje zatem motywacji typu „muszę”. Wychowywanie niestety wciąż kojarzy się nam z posłuszeństwem rodzicom i autorytetom. Ów program jako pierwszy bodziec w doświadczeniu życia zapisuje się w nas najsilniej, zaś wszystkie struktury społeczne, posługujące się energią władzy, skwapliwie z niego korzystają, aby utrzymywać nas w roli podwładnego, petenta, winnego czy też ofiary. Na tym poziomie świadomości można przeżyć całą ziemską historię i nigdy nie skorzystać z możliwości, jakie daje energia wyjścia, czyli doświadczenie wolności. Wówczas propozycja, że nie „muszę”, ale „chcę” może wywołać prawdziwy entuzjazm, niemniej po chwilowym zachłyśnięciu się nowym sposobem motywacji najczęściej powraca dominująca świadomość bycia ofiarą. Po euforii pojawia się apatia i bezsilność, na którą jedyną metodą wydaje się być postawa niewolnika, który sam siebie zmusza do codziennej aktywności.

Rodzinie rzeczywiście należy się szacunek i wdzięczność za życie, utrzymanie i wychowanie, ale nadchodzi moment, gdy trzeba wyrosnąć ponad codzienne uzależnienie od bezpieczeństwa, które zapewnia przynależność do wspólnoty za cenę samodzielnego życia. To chwila, w której nie porzucając rodziny i nie wypierając pamięci o dobru, otrzymanym z jej miłości, zamieniamy stałość i stabilność bycia na płynność doświadczeń i siłę przyjemności. Nadchodzi czas świadomości pragnienia.

2. Pragnę

Żywioł ziemi, będący symbolem rodu, zastępuje żywioł wody. Delikatnie pieszcząc nasze zmysły i działając na energetyczne centrum seksualności oraz świadomości siebie, symboliczna woda dostarcza bodźców zmysłowych. Po potrzebie bezpieczeństwa pojawia się w nas potrzeba przyjemności, nie tylko erotycznej, ale także artystycznej i twórczej. Odtąd pragniemy przyjemności, luksusu, piękna i cudownego odczucia, że możemy pozostawić po sobie potomstwo albo coś doniosłego w sferze kultury i sztuki. Odtąd nie motywujemy się więziennym „muszę”, ale kreatywnym „pragnę”. Wydarza się cud motywacji. Już nikt nie decyduje za nas, a my zapamiętujemy się w cudownych oparach sprawczości. Dym cygara, smak dobrego alkoholu, wyszukane potrawy, delikatność wysokogatunkowych tkanin, przeżycia z galerii sztuki, wreszcie własna twórczość upajają i skutkują kolejnym mirażem, że osiągnęliśmy niebotyczny poziom wyrafinowania i smakowania codzienności.

Mimo wszystko zapytajmy, po co nam na dłuższą metę sprawczość typu „pragnę” skoro po jakimś czasie uzmysławiamy sobie, że chociaż wiemy, co sprawia nam przyjemność, jednak nie znajdujemy ani środków, ani sposobów, aby to realizować i osiągać? Doprawdy na długie lata, a w wypadku wielu nawet na całe życie, można pozostać niezaspokojonym bywalcem życiowego wellnesu i nie wychodząc z wody uzależnić się od innych, którzy za cenę środków potrzebnych na przyjemności będą oczekiwać zobowiązania.

Dlatego, chociaż motywacja „pragnę” na krótką metę może rzeczywiście wydawać się cudownym rozwiązaniem problemu porannego „muszę”, nie dajmy się zwieść. W motywującym „pragnę” wciąż pozostajemy niewolnikami, którzy nie wiedzą niczego o prawdziwej wolności bycia. Uwięzienie na poziomie świadomości, którego dominantem jest siła przyjemności, co prawda nie wydaje się niebezpieczne, ponieważ początkowo zapewnia wiele cudownych doświadczeń, w rzeczywistości kończy się niewolą, z której wyjść dużo trudniej, aniżeli z wcześniejszego pola świadomości. Zatem, gdy raz zrezygnowaliśmy z  motywacji typu „muszę”, na zawsze pozostaje nam wytrwałe wędrowanie przez kolejne poziomy świadomości. Inaczej czeka nas psychiczna śmierć.

3. Mogę

Gdy docieramy do poziomu energii ognia, czyli do centrum wewnętrznej mocy, zwanego splotem słonecznym, motywacja „pragnę” przetapia się w motywację „mogę”. Delikatny żywioł wody, kojarzony z miłymi poruszeniami skrzydeł motyla na wysokości pępka, robi miejsce żywiołowi ognia, hartującego ludzkiego ducha. To również czas pustyni, czyli świadomości, która zdaje sobie sprawę z mocy i sprawczości ludzkiej woli, a jednocześnie dostrzega różnorodne niebezpieczeństwa, czyhające na każdego, kto ulega egoizmowi. Splot słoneczny, napełniony energią mocy, jest źródłem sprawczości. Cudowne przeświadczenie i pewność, że w życiu można osiągnąć wszystko, powinno być udziałem każdego z nas, aby nie stać się  więźniem pragnień, których nie można zaspokoić. Mimo wszystko pamiętajmy, że jednocześnie jest to krytyczny moment w rozwoju świadomości. Ego osiąga wówczas bardzo niebezpieczne rozmiary i staje się zdolne do zniszczenia wszystkich przejawów dobra i piękna, aby zaspokoić nienaturalnie wielkie potrzeby. Gdy „muszę” ustępuje motywacji typu „pragnę” świat wydaje się leżeć u naszych stóp, jednak robi się naprawdę niebezpiecznie, gdy „pragnę” zostaje wyparte przez nieposkromione „mogę”. Na tym poziomie paradoksem rozwoju świadomości jest to, że chociaż igramy z największą mocą destrukcji, także autodestrukcji, dalszy rozwój duchowy z pominięciem tej fazy jest po prostu niemożliwy.

I tak ze stabilnego i nieruchomego poziomu, na którym dominuje siła rodu i przynależności, uwalnia nas siła przyjemności. Po przepłynięciu przez centrum sakralne dobijamy do duchowej krainy mocy i samopoznania. Woda zostaje wysuszona przez dojmujący ogień, który także nie jest wieczny. Ogień to pożoga, a więc raczej nagła, krótkotrwała i eksplodująca, a więc nieporównywalna z żadnym wcześniejszym doświadczeniem energia zmiany, po której nastaje czas na wyrównanie oddechu, uspokojenie serca i radość życia. Ogień gaśnie, a w oczyszczonym i uporządkowanym świecie zaczyna dominować powietrze. Mocne „mogę” zamienia się w delikatne „chcę”. Docieramy zatem do poziomu świadomości, do którego za wszelką cenę wysyłają nas autorzy poradników, nie informując przy tym o specyfice wcześniejszych motywacji.

4. Chcę

Chociaż „chcę” brzmi zdecydowanie lepiej od „muszę”, w naszej kulturze jest obciążone podejrzeniem o skrajny egoizm. Otóż niekoniecznie. Najsilniejsze ego działa na poziomie wewnętrznej mocy. Wówczas człowiek wręcz płonie, zaś od jego ognia może zginąć każdy, kto zbliży się zbyt blisko. W skrajnych przypadkach może nastąpić samozapłon. Jeśli mimo wszystko próbę mocy przejdzie się zwycięsko, nie czyniąc niczego wbrew dobru bliźniego i samego siebie, wtedy „chcę” nie oznacza już niebezpiecznej żądzy, ale sygnalizuje dojrzewającą moc miłości.

Zasadnicza różnica pomiędzy „muszę” i „chcę” w istocie polega na tym, że pierwsze jest motywacją niewolnika i ofiary losu, zaś drugie króla, to znaczy człowieka wolnego, który z samego siebie i własnego życia może uczynić jakąkolwiek, jednak zawsze dobrowolną ofiarę miłości dla dobra innych. „Chcę” oznacza więc wolne działanie, podjęte nie z powództwa ego, tylko z potrzeby prawdziwego człowieczeństwa, czyli jaśniejącego światła prawdziwej jaźni.

W ten cudowny sposób świadomość człowieka przenosi się z pustynnej dominanty ognia w żywioł powietrza, który tym różni się od pozostałych żywiołów, właściwych wcześniejszym poziomom świadomości, że niczym nie jest ograniczony. O ile ziemia, woda i ogień nie docierają wszędzie, o tyle powietrze wypełnia każdą, nawet najmniejszą szczelinę, jeśli tylko nie jest zajęta przez ziemię, wodę i ogień. Tym sposobem nie męczymy się oddychając powietrzem, bez problemu wypełniającym płuca, opróżnione z poprzedniego wdechu.

To unaocznia poglądowo, chociaż „łopatologicznie”, istotę prawdziwej miłości. Miłości po prostu wszędzie jest wystarczająco dużo. Będąc stwórczą praenergią, z której powstało wszystko, co powstało, wypełnia wszechświat i naprawdę nie trzeba żywić obawy, czy wystarczy jej dla wszystkich. Jak płuca przy każdym wdechu napełniają się powietrzem, tak i serce może być pełne miłości. Jeśli tak nie jest, najprawdopodobniej życiowa energia została zdominowana przez lęk, a tymczasem powinna zależeć od zaufania. To tłumaczy dlaczego człowiek, który ma problemy z oddychaniem, boi się prawdziwej miłości. Nie ufa, że bez wysiłku i cierpienia mógłby cieszyć się kolejną porcją powietrza i miłosnej energii.

Dlatego prosta zamiana motywatora „muszę” na „chcę” nie może się udać, jeśli nie zostały przepracowane wcześniejsze poziomy świadomości, a więc „pragnę” i „mogę”. Dzięki nim krystalizuje się wiara w samego siebie i zaufanie do życia, które w całości zależy od miłości. Gdy serce przepełnione jest miłością do siebie i własnego życia, wtedy kategoria świadomości „muszę” traci sens. Niemniej warto pamiętać, że „chcę” kochać i dzielić się miłością pozostaje pustą formułą i również niczego nie zmienia, o ile wcześniej nie zostało przeżyte i oswojone „pragnę” oraz „mogę”. Gdy już znamy własne pragnienia i dysponujemy wystarczającą mocą sprawczą, możemy zacząć kochać innych, jak samych siebie. 

Na świadomym poziomie miłości „chcę” oznacza, że przestaliśmy męczyć się obowiązkami, do których zmuszali nas „nasi panowie”, walczyć z pragnieniami, obawiając się poczucia winy, oraz wstydzić się wewnętrznej mocy. W ten sposób dorastamy do poziomu twórców własnej przyszłości i dobra pozostałych stworzeń. Mimo wszystko, aby mogła objawić się pełna moc miłości, „chcę” powinno zamienić się w „niech się dzieje”, będące najpewniejszym znakiem, że wola człowieka stała się w pełni zgodna z wolą Boga, czyli z uniwersalną Świadomością i twórczą Miłością. Odtąd nie jesteśmy sługami, wypełniającym czyjąś wolę, ale przyjaciółmi prawdziwej Jaźni, w której uczestniczymy dzięki Duchowi. 

5. Niech się dzieje

Zdaję sobie sprawę, że pierwszym odruchem może być sprzeciw wobec motywującej formuły „niech się dzieje”, bo czyż nie jest marnym powtórzeniem „muszę”? Co z tego, że inaczej brzmiącym? W istocie tak właśnie mogłoby być, gdybyśmy świadomie nie przepracowali kolejnych poziomów motywacji do życia i działania. I co tu dużo mówić, w życiu tych, którzy tej pracy nie podjęli i procesu nie doprowadzili do poziomu żywiołu przestrzeni (dawniej eteru),  niestety tak jest. W ich życiowym doświadczeniu „niech się dzieje” jest co najwyżej tylko lepiej umotywowanym „muszę”.

Poziom świadomości, którego żywiołem jest eter, odpowiada za czystą kreację, nie zmąconą egoizmem. Zamiana „chcę” w „niech się dzieje” sugeruje, że miłość dochodzi wówczas do pełni doskonałości, ponieważ nie ma w niej najmniejszego śladu żądzy. Co prawda nie musi tak być, mimo wszystko w „chcę” miłość wciąż może być lekko zabarwiona egoizmem. W „niech się dzieje” jest już pełną zgodą na pełnienie woli Najwyższego. Dlatego na poziomie eteru, czyli energetycznego centrum gardła, najważniejsze są słowa: „Niech się dzieje wola Twoja” albo „Jak w niebie, tak na ziemi”. Nie mają związku z rezygnacją i poddaniem się życiowym okolicznościom, ale z pokorą, a więc z poznaniem siebie, życiem w prawdzie i uzgodnieniem własnej woli z wolą stwórczej Miłości.

Pomiędzy „muszę” i „niech się dzieje” przechodzimy długą drogę samopoznania i wzrastania świadomości z poziomu niewoli do poziomu nieuwarunkowanej wolności, w której pierwszy raz w życiu stajemy się światłem. Już nie ma w nas niczego, co mogłoby zaciemniać Boży obraz. Dlatego możemy stać się „Jestem”, czyli czystą świadomością siebie, która niczego nie obserwuje, nie ocenia, nie odnosi do siebie, nie tworzy podziałów i nie uprzedmiotowia samej siebie porównując się z innymi.

6. Jestem

Na najwyższym poziomie świadomości, do którego może wznieść się ludzki duch, nie ma przymusu, nie ma pragnienia, nie ma potrzeby, nie ma miłości, nie ma nawet modlitwy, aby swoją wolę uzgodnić z wolą Boga, więc jakiekolwiek motywacje do życia i działania tracą sens. Na tym poziomie osiąga się ciszę istnienia, coś na kształt odpocznienia. Do bycia „Jestem” nie jest potrzeba żadna motywacja.

„Jestem” się jest.

Do poziomu kreacji, czyli przestrzeni, świadomość wznosi się dzięki żywiołom. Z ostatniego żywiołu, czyli z przestrzeni, wkracza się do bezczasowego uniwersum. Zostaje przezwyciężony nie tylko lęk, ale przede wszystkim śmierć. Osiąga się poziom życia i połączenia z uniwersalnym polem Świadomości.

W przekonaniu Wschodu drogą do tego stanu istnienia jest medytacja, czyli wnikanie w naturę umysłu i świadome kształtowanie życiowych wrażeń. Dzięki temu w momencie śmierci strumień świadomości utrzymuje ten sam kierunek, jak podczas życia na ziemi, i dlatego możliwe jest odrodzenie w królestwie Ducha. W doświadczeniu Zachodu połączenie z uniwersalnym polem Świadomości osiąga się dzięki bezwarunkowej miłości z poziomu „niech się dzieje”. „Jestem” osiągane przez medytację jest tym samym „Jestem”, które jest miłością. Jak przez medytację, tak przez miłość osiągamy poziom świadomości, na którym nie jesteśmy niczym związani. Prawdziwa i oczyszczająca miłość jest manifestacją wolnego „Jestem”. Pełni więc rolę boskiej matrycy, do której wzrasta się przez kolejne poziomy świadomości. Gdy dorasta się do pełni miłości, wówczas Duch zapieczętowuje człowieka szóstą pieczęcią i otwiera drogę do królestwa Ducha, którego biblijną metaforą jest weselna uczta.

Skromne „muszę” wcale nie jest przeklętym etapem niewolniczego życia. W istocie jest polem startowym świadomości, która w swoim czasie osiąga „Jestem”. Jeśli więc dziś – droga/i Czytelniczko/ku – wciąż coś musisz (a przynajmniej tak Ci się wydaje, co bynajmniej nie musi być zgodne z rzeczywistością), nie przeklinaj ani siebie, ani swego czasu i przestrzeni życia. Nie walcz z przymusem, bo na zawsze pozostaniesz niewolnikiem przymusu walki. Zaakceptuj to, że wciąż coś musisz. To jedyna droga do wyjścia z niewoli. Obudź w sobie energię życia, zapragnij, zmierz się z warunkami życia, daj sobie prawo do miłości, abyś mogła/mógł kochać innych, jak samą/ego siebie. Zgodą na Bożą wolę wyraź siebie i cierpliwie czekaj na manifestację światła.

Raptem, niespodziewanie, w najmniej spodziewanej chwili doświadczysz bezczasowego „Jestem”. Dzięki miłosnym wrażeniom i życiowym doświadczeniom, w których byłaś/łeś miłością, strumień świadomości w chwili śmierci przeniesie Cię wprost do królestwa Ducha.

Doświadczysz pokoju, który jest ponad wszelkim rozumem.

Taneczny wir żeńskiej i męskiej energii

Przed kilkoma dniami p. minister Czarnek kolejny raz dał się poznać jako autor niekonwencjonalnych poglądów, wszak zaszeregowanie ks. Bonieckiego do jakiegoś, bliżej niesprecyzowanego postprotestanckiego kościoła, i sprowadzenie katolickiej teologii i duchowości do Dekalogu, to wyczyn iście ponadludzki.

W podobnie prometejskim tonie wypowiedział się doradca ministra edukacji, sugerujący konieczność wychowywania dziewczynek w tradycji ugruntowanych cnót niewieścich. Obu Panów spotkało za to wiele krytycznych słów, nawet inwektyw, również ze strony wielu moich znajomych z fb.

Zanim rozwinę główną nić mojej refleksji, proszę Was, nie wypisujcie takich słów, nie obrażajcie, nie oceniajcie, nie pastwcie się nad ludźmi, których świadomość nie powala im dojrzeć tego, co jest oczywiste w wyższym paśmie świadomości.

Żyjcie i działajcie w duchu miłości. Bądźcie wykonawcami Bożej sprawiedliwości. Nie godzi się człowieka nazywać głupcem, niegodziwcem, durniem, itp. Pamiętajcie, że za takie słowa będziecie sądzeni w Świetle i może się okazać, że zamiast cieszyć się wewnętrznym światłem będziecie płakać i zgrzytać zębami, pozostając w ciemnościach cząstkowego poznania.  

Minister i jego doradca wyrażają przecież poglądy dużej części ludu, który rozgościł się nad Wisłą i kompletnie nie asymiluje niczego, co pojawia się w świecie ducha, ponieważ został zmanipulowany i zniewolony przez panów, nie tyle że sumiennie pracujących na rzecz rzymskiej korporacji, co posłusznie wykonujących polecenia z lęku przed utratą społecznej i ekonomicznej prosperity.

Dajmy im spokój. Nie przekonamy ich. Do niczego nie zmusimy. Nie można obdarować światłem, jeśli ono samo nie rozbłyśnie w ludzkiej duszy. Można jedynie samemu żyć w światłości i pełnić czyny rozświetlające świat. Poza tym weźcie pod uwagę, że skoro rzucacie inwektywy i obrażacie  sami jesteście na tym samym poziomie świadomości, więc zapytajcie, czy ślepy może prowadzić ślepego? Czy obaj nie wpadną do dołu?

Obaj Panowie ujawnili lęki dużej części społeczeństwa, które nie stało się konserwatywne z przekonania, ale z lęku. Chwieje się bowiem świat męskiej dominacji i patriarchalnej kultury, więc konserwatywna reakcja wydaje się jej słusznym działaniem obronnym.

Wbrew zdaniu dużej części wyzwolonych Pań, piszę z pełną świadomością, że patriarchalny świat się chwieje, a nie przeminął. Drogie Panie, Wy też obudźcie się ze snu. Już sam fakt, że zamiast rozmontowywać korporacyjne struktury, w których nie ma miejsca na sprawiedliwy podział wypracowanych środków, w większości świetnie się w nich odnalazłyście, świadczy o tym, że nie doszło do wyrównania energii. Matriarchat  niestety nie uzupełnia i nie równoważy patriarchatu. Weszłyście w struktury i schematy męskiej energii i je wzmacniacie, odmawiając sobie prawa do korzystania z Waszej cudownej, bo stwórczej, kobiecej energii. Podobnie ma się rzecz w edukacji. Za miało w niej współpracy, wspólnoty, miłosierdzia, symbolu, poezji, piękna i sztuki.

Ks. Boniecki reprezentuje ten duchowy ślad chrześcijaństwa, w którym nie ma miejsca na podziały i poszukuje się miejsca dla każdego. To jest nurt mistyczny, kobiecy, duchowy, symboliczny. Po drugiej stronie działają Panowie z gaśnicami Ducha Świętego na głowach, rozpaczliwie skostniali, fundamentalni, rygorystyczni, patriarchalni, ponieważ ogarniają jedynie świat prawa własności. Rozumieją jedynie to, czego doświadczają cielesnymi zmysłami. Ten świat się kończy, więc czują, że tracą grunt pod nogami i wykorzystują kogo mogą, np. PiS i min. Czarnka do bronienia tego, co już dawno zostało im zabrane. 

Ugruntowane cnoty niewieście – ten zwrot udał im się szczególnie. Tak genialnego oksymoronu od dawna nie wymyślono. Cnoty i owszem, znane kulturze greckiej, cechują przecież raczej mężczyzn, aniżeli panie. Poza tym, w jaki cudowny sposób niewiasty, czyli te, które nie wiedzą, miałyby coś wiedzieć na temat cnót? Musiałyby wpierw awansować do roli Wiedźm, czyli wiedzących! Jednak w jaki sposób Wiedźmy miałyby żyć cnotliwie, tego – mam przeczucie – nie ogarnia nawet Najwyższa Inteligencja!

Niech więc Panowie z gaśnicami na głowach wpierw zdecydują się, czy z kobiet chcą wyhodować mężczyzn, cechujących się cnotami obywatelskimi, czy może pozwolić im wreszcie rozwinąć wiedźmiński potencjał, w którym przepadną męskie imaginacje i seksualne fanaberie o tym, że Wiedźmy podróżują na miotłach z trzonkami. Cóż za pomysł, żeby Wiedźmy podróżowały po różnych poziomach świadomości na męskich członkach. Oczywiście to patriarchalna próba okiełznania kobiecej energii. Jej współczesnym odpowiednikiem jest ministerialny pomysł, aby dziewczynki uczyć cnót niewieścich. Więc należy je wdrażać w kuchenny dryl, poświęcanie własnych marzeń i umiejętności dla karier jaśniepanująych małżonków i zgody na domowe gwałty, a tymczasem chłopcy dalej mogą swawolić, rozbijać się, gwałcić, toczyć między sobą wojny i uczyć się podporządkowywania sobie innych,

Śmiechu warte. Wiedźmy podróżują w kotłach, czyli własnych biodrach, dzięki sile swojej kobiecej energii, trzonkami mioteł poprawiając co najwyżej kurs.

Panowie, klupnijcie się w głowy! (znaczenia proszę szukać w słowniku języka śląskiego).

Nawiązanie do języka nie jest przypadkowe.  Otóż w moim przekonaniu największym odnowicielem cywilizacji jest Jezus z Galilei. Przy czym jakość jego mądrości i życia wciąż nie została w pełni odkryta i doceniona, ponieważ Panowie z gaśnicami na głowach realizują korporacyjną strategię obrony męskiej dominacji, zamiast przyjrzeć się swojemu Mistrzowi i wyciągnąć wnioski. Tenże Jezus nauczył nas, że ożywia Duch, zaś litera uśmierca. Ta druga jest energią męską, bo strukturalną, zwłaszcza w wydaniu spółgłoskowym, czyli znaczeniowym. Jeśli w języku jest jakaś energia żeńska to najpewniej w melodyce, czyli w samej wypowiedzi, a do tego służą samogłoski. Wypowiedź jest możliwa dzięki tchnieniu, oddechowi, czyli duchowi, który jest Wielką Matką, wieczną, stwórczą energią. Życie dzieje się nie dzięki zapisanym słowom, ale wypowiadanej Mądrości, to jest dzięki stwórczym słowom, które dobre i piękne myśli zamieniają w odpowiednie wibracje naszych tchnień, czyli oddechów, a więc Duchowi. Rodzi tylko Matka. Stwarza tylko Duch, czyli żeńska energia.

Dlatego największy Uzdrowiciel świata, czyli Mistrz z Galilei, jest mężczyzną, który słusznie jest przedstawiany jako poczęty bez udziału mężczyzny. W tym symbolu nie rozchodzi się o biologię, ale o sens duchowy. Chociaż Jezus jest mężczyzną w istocie jest manifestacją energii żeńskiej, to znaczy stwórczej boskości, która każdym słowem, wypowiedzianym w Duchu Miłości, stwarza świat na nowo. Tak działa i objawia się Mądrość, czyli kolejny symbol boskości, która w swej najgłębszej istocie jest żeńska.

Jak wytłumaczyć to min. Czarnkowi? Może udałoby się jego doradcy? Może znanemu prezesowi bardzo patriarchalnej partii? Ktoś pomoże?

No cóż, wątpię, że się uda. Pozostaje zatem działanie. Na pewno nie rzucanie inwektyw i ośmieszanie!

W najbliższych miesiącach będę często o tym pisał, tymczasem dziś proponuję jedno, praktyczne rozwiązanie.

Świat może uratować tylko żeńska energia, ponieważ rodzi nową jakość. Energia męska jedynie przekształca. Zatem do rzeczy.

Przed kilkom miesiącami radziłem kolegom, co możemy wspólnie zrobić, aby użyźnić Kościół. Docierają do mnie sygnały, że niewiele zdziałałem. Może pomysły były zbyt radykalne? Dziś zatem spróbuję delikatniej. Narzekacie, że w kościelnych budynkach coraz miej ludzi, zwłaszcza teraz w dobie covidowej epidemii. Ten  proces jest nieodwracalny, między innymi z powodu zmiany w energetycznym polu ziemi. Wielka Matka upomina się o dzieci, które wydaje ze swojego łona. Tymczasem kościelne przestrzenie są zorganizowane typowo po męsku. Wszyscy siedzą w rzędach, dokładnie jak w tradycyjnych szkołach, i słuchają patetycznie perorujących mężczyzn, którzy mówią kazania, czyli każą coś uczynić, albo słownie karzą za nieposłuszeństwo.

Dziś nadszedł czas, aby ławki i rzędy krzeseł wynieść z kościelnych budynków. Zbierajmy się w kobiecych kręgach. Niech z rąk do rąk podawany jest chleb, symbol żeński, oraz kielich z winem, jako krwią, idzie bowiem z kolei o męski symbol. Kobiety karmią chlebem, a mężczyźni swoją krwią. 

Jeśli nie chcemy dłużej słuchać min. Czarnka, ani jemu podobnych; jeśli chcemy pozbyć się Panów z gaśnicami na głowach, dla których problemem nie jest pedofilia, ale jest nim brak ugruntowanych cnót niewieścich, niech w kręgach Miłośników Życia, Światła i Miłości, przemawiają kobiety i mężczyźni, bowiem w Mądrości nie ma żadnych podziałów. Niech w kościołach pojawią się instrumenty, które wzmacniają energię kobiecą, czyli np. bębny i misy. Niech pojawi się w nich ciemność, czyli sposobność kontemplacji, mistycznego doświadczenia i wejścia w ciemny las ludzkiej psychiki.

Niech ożyje świat w tanecznym wirze dwóch energii. Wirującym polu energii miłości Królowej i Króla, Kochanki i Kochanka, Wiedźmy i Maga. Niech wypełnia się i działa uzdrawiający związek żeńskiego Ducha i męskiego Słowa, kobiecej mocy i męskiej siły, kobiecej miłości i męskiej czci.

Chrystus zmartwychwstał – życzenia

Chrystus zmartwychwstał!

Czy doceniasz wszystkie znaczenia tego wyznania?

Najczęściej łączysz je ze zwycięstwem nad śmiercią. Słusznie.

Jednak zwycięstwo nad śmiercią, jest zwycięstwem nad życiem, które rozsiewa trujące ziarna śmierci.

Powstanie z martwych oznacza, że jesteś wolnym człowiekiem, nikomu i niczemu nie podległym. Stałeś się prawdziwym Chrystusem, aby czynić wszystko, czego dowiadujesz się z Bożego Słowa.

Wyznanie, Chrystus zmartwychwstał, oznacza, że w piątek umarłeś jako niewolnik, aby dziś urodzić się jako wolny Pan.

W naszym świecie wciąż rządzi prawo rzymskie, kanonizowane przez Kościół, który w swą nazwę przyjął historyczne miejsce obowiązywania tego prawa. W myśl tego prawa jesteś niewolnikiem, który powinien grać społeczną rolę. Uczestniczysz w grze, w której podlegasz sztucznemu wyobrażeniu własnej osoby stworzonej przez państwo i Kościół. Według prawa miłości nie byłoby zła, natomiast według prawa rzymskiego wszystko jest złem, przestępstwem, wykroczeniem, abyś klęczał przed prezydentem, urzędnikiem, policjantem i sędzią. Z wszystkiego masz się tłumaczyć, a pragnąc wolności odczuwać winę.

Wystarczyłoby, abyśmy postępując w prawie miłości przestrzegali dwóch zasad:

– nie krzywdź nikogo i niczego;

– nie pozwalaj krzywdzić siebie oraz innych.

Wszystko inne to celowy galimatias, w którym mamy się gubić, żeby nasze sumienia były zabrudzone i słabe.

Chrystus zmartwychwstał!

To wielkanocne wyznanie oznacza, że więzienie zostało otwarte i każda dusza, jeśli chce, może wyjść na wolność. Powstań z kolan. Nie musisz mieć imienia ani nazwiska. Nikt nie ma prawa zmuszać Cię, abyś udowodnił, że Ty to Ty. Prawdziwy Ty to dusza czysta i wolna, oddana Bogu a nie światu. Nikt ani żaden urząd nie ma prawa zmuszać Cię do określonego sposobu życia. Jeśli chcesz zachowywać niektóre ze zwyczajów albo poddawać się oczekiwaniom, niech wynikają z prawa miłości.

Uznając i stosując tytuły sędziów, lekarzy, urzędników państwowych i kościelnych, szarże wojskowe i policyjne, nie zmuszany przez nikogo sam siebie sprowadzasz do roli petenta, proszącego biedaka, niewolnika, liczącego na łaskę.

Pamiętaj, nie podlegasz żadnemu sądowi ani urzędowi. Jesteś na równi z sędzią, biskupem i prezydentem. Nie musisz przed nikim klękać, nie musisz gloryfikować tytułów, nazw, itp. Jesteś człowiekiem Bożym i nie podlegasz niczyim rozkazom. Pamiętaj, że tylko Twoja zgoda w fikcyjnej grze umożliwia komuś zajęcie wyższego stanowiska w społecznej, zawodowej i jakiejkolwiek innej drabinie.

W Bogu powstałeś dziś rano do wolnego życia jako Chrystus, któremu podlegli są aniołowie, zwierzchności i moce. Pamiętaj, że jesteś człowiekiem, a nie osobą, czyli aktorem z maską na twarzy.

Porzuć wszystkie ograniczenia mentalne. Wyjdź z niewoli ograniczeń, w które niestety wierzysz. Uwierz w siebie, swoją godność jako Bożego Chrystusa.

W Tobie i przez Ciebie Bóg wszystko czyni nowym!

Kobieca mądrość

Erich Neumann, w dziele pt: Wiel­ka Matka,napisał: „Mądra kobieta różni się od mą­drego mężczyzny tym, że jej mądrość zawsze jest związana z ziemską podstawą rzeczywistości”. Poza tym obrazem Mądrej Kobiety jest karmiąca matka. Z jej piersi płynie źródło mądrości, „mądrość uczucia i głębi karmiącego ducha”. Neumann opisuje Mądrą Kobietę jako ducho­wą siłę, kochającą i ratującą. Z kolei Jacob Grimm znany jest ze słów: Mężczyźni zasługują na ubóstwienie przez swe czyny, kobiety przez swoją mądrość”, które znalazły się  w jego Niemieckiej mitologii.

Kobiety często posiadają mądrość, której brakuje mężczy­znom, ponieważ znają związki i prawa rządzące przyrodą. Już przez sam fakt większej bliskości z ziemią i materią, przez biologiczny rytm księżycowy mają wgląd w tajemnice przy­rody, których mężczyźni muszą się uczyć. To w mężczyznach budzi lęk, więc zabarykadowują się na pozycjach racjonalności i odrzucają instynkt oraz mądrość, której źródłem jest życie i przyro­da. Z takich nieporozumień, uprzedzeń i lęków wzięły się prześla­dowania czarownic.

Kobiety lepiej odbierają obrazy oraz widzą je w sennych oraz intuicyjnych przekazach. Mają jaśniejszy obraz rzeczy niż mężczyźni. Są dobrymi lekarkami i terapeutkami, powszechniej zajmują się medycyną naturalną, zielarstwem i naturoterapią. W tradycji ludowej Kobiety często były uzdrowicielkami, przekazującymi swoją wiedzę z pokolenia na pokolenie. Chodzono też do Kobiet, które jako wróżbitki po­siadały wiedzę tajemną. Najprawdopodobniej zdolności Kobiet do jasnowidzenia wynikają z bliższego kontaktu z  tym, co nieświadome.

Mądre Kobiety mają subtelne wyczucie mądrości przyrody, ponieważ żyją w zgodzie z naturą. W wielu teologiach, duchowościach i religiach spotykamy się prze­cież z macierzyńskim aspektem Boga, co ostatnimi czasy z powodzeniem wykorzystują również psychoterapeuci. Mądre, starsze kobiety są bliskie temu macierzyńskiemu Źródłu. Instynktownie wyczuwają Jego obecność, rozumieją Jego miłosierdzie. Słusznie upominają się o Jego czułość, na przykład ustami laureatki literackiego Nobla, Olgi Tokarczuk.

Takie Kobiety tworzą i rozwijają rytuały, w których mogą świętować ko­biecość. Mają też wiedzę o leczącej sile przyrody. Potrafią pokazać innym kobietom, co dobrze na nie działa, jak mogą się wyleczyć z życiowych ran. Kobiety mają inną wiedzę niż mężczyźni. Nie jest to wiedza, która zo­stała zdobyta na drodze walki, lecz pochodząca z głę­bokiego związku z wszystkim, co jest. Mądre Kobiety wiedzą o rodzeniu się i umieraniu, o stawaniu się i przemi­janiu. Z własnego doświadczenia znają tajemnice ludzkiego życia.

Współcześnie nie jesteśmy w stanie odtworzyć tradycji archaicznych ludów, mimo wszystko byłoby dobrze odkrywać mądrość, która tkwi w tych tradycjach. Zwłaszcza dla Kobiet jest ważne, aby szano­wały i rozwijały wiedzę i odkrywały zdrowe poczucie własnej wartości. Kobiety wiedzą coś, czego nie znają i nie rozumieją mężczyźni, dlatego ze swoją wiedzą nie powinny wy­stępować w opozycji do męskiej wiedzy i konkurować z nią. Męska wiedza często rozwija się w kierunku rozległości. Mężczyźni wiedzą dużo i potrafią o tym rozmawiać. Przechwalają się swoim poznaniem świata. Tymczasem wiedza Kobiet rozwija się w głąb, do wewnątrz. O tej mądrości często nie da się tak po prostu rozmawiać. Ją się wyczuwa. Nią się żyje. W jej ogniu płonie fałsz, niczym kartka papieru.

Kobiety powinny ufać swojej mądrości.  Zwłaszcza współcześnie, gdy na skutek pandemii boleśnie przekonujemy się o tym, że prawdziwy egzamin powołania oblewają duchowi przewodnicy i lekarze, oczywiście poza postaciami wyjątkowymi, znanymi z nazwiska. Nie łudźmy się, że system edukacji, zdrowia oraz tradycyjne instytucje religijne przetrwają kryzys, który rozpoczął się w ubiegłym roku, a trwał będzie przynajmniej dekadę, jeśli nie dwie. Nie pytajmy, czy, ale kiedy upadnie autorytet księdza, lekarza, a najpóźniej nauczyciela do tego stopnia, że powstanie cywilizacyjna pustka, którą wypełni… oczywiście Kobieca Mądrość!

W każdej rodzinie, wspólnocie, grupie interesów i przekonań będzie przynajmniej jedna Mądra Kobieta, Wiedźma co się zowie, której powołaniem będzie terapeutyczne działanie, zanim choroby rozwiną się do stadiów, zagrażających życiu, asystowanie przy narodzinach i umieraniu, wychowywanie, duchowe doradztwo. Zapewne pomiędzy nimi będzie też część Mężczyzn, ale tylko takich, którzy będą czerpać nie z męskiej wiedzy, ale z Kobiecej Mądrości.

Mądre Kobiety można spotkać już teraz wśród Dziewcząt i młodych Matek. Rodzą się coraz częściej z niezwykłą siłą opierania się rodzicom, którzy chcą wychowywać je w kulcie nowożytnej racjonalności. Przeciwstawiają się nauczycielom i duchowym przewodnikom. Czerpią ze Źródła, które odnalazły w sobie.  Bardzo często do wewnętrznej mądrości i jasności widzenia wcale nie muszą dochodzić przez własne doświadczenia, ponieważ zachowały duchową tożsamość sprzed narodzin.

Każda Kobieta ma w sobie potencjał, dzięki któremu może stać się mądrą. Jednak, gdy Kobiety zbyt jednostronnie ukierunkowują się na dążenie do sukcesu i perfekcji, wtedy przestają rozumieć swoje instynkty oraz ufać intuicji. W ten sposób tracą kontakt z Mądrą Kobietą w sobie, której zadaniem jest doprowadzenie każdej Pani do jej kobiecych korzeni i nauczenie, w jaki sposób może świętować swoje kobiece życie.   

Bóg ONI

Co w religii denerwuje nas najbardziej? Oczywiście nie idea, wyobrażenie czy doświadczenie Boga (niech każdy sam wybierze najbardziej odpowiadające mu pojęcie), ale to, że podobno istnieją jacyś bogowie, mówiący nam, jak mamy żyć, ustami innych ludzi, którzy podobno są specjalistami.

No więc, cóż to byłby za wielce potężny i wszechmogący bóg, który nie potrafiłby zwrócić się do mnie bezpośrednio? Otóż to. Nie ma takiego boga nad ziemią, na ziemi ani pod ziemią. Jest pomysłem ludzi, którzy chcą rządzić, ingerować, wykorzystywać, kontrolować energię innych. Wymyślili boga, któremu nadali imię ONI. Wypowiadają się w imieniu czegoś, co jest kłamstwem, iluzją, odwróceniem stron, stworzyli więc demoniczny obraz boga.

Bóg prawdziwy, Źródło życia, światła i miłości, ma na imię JESTEM, znane ludziom od zarania, niestety bardzo niepopularne.

JESTEM nie interesuje się cudzym życiem, ponieważ JESTEM interesuje się moim życiem.

ONI interesuje się życiem wszystkich, ponieważ ONI nie interesuje się moim  życiem.

ONI udaje boga do momentu, w którym człowiek odkrywa JESTEM. Począwszy od tego doświadczenia, ONI przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie.

Czy naprawdę trzeba mieć 200 punktów IQ, żeby pojąć różnicę? Raczej nie, więc skąd to się bierze, że potencjalni wyznawcy JESTEM wciąż próbują zadowolić i czczą ONI? Zamiast całe życie, swoje nerki, serce i rozum oddać w służbę JESTEM, biorą pod uwagę, co ONI powie? No bo przecież ONI przygląda się, ocenia, może nie być zadowolony, może potępić, odrzucić, wykluczyć, nie dać nam tego, na co mamy ochotę.

Jeśli prawdziwy Bóg to JESTEM, a ONI jest demonicznym odwróceniem, czy ONI naprawdę ma oczy? Czy może zobaczyć to samo, co widzi JESTEM? Czy może zbadać nerki, zobaczyć serce, uporządkować rozum?

Czy można służyć dwóm Bogom jednocześnie?

Czy można czcić JESTEM, póki ONI są ważni dla ludzkiego EGO?

ONI wciąż pokazuje nam wszystko, co jest dobre do jedzenia, miłe dla oczu i godne pożądania dla zdobycia mądrości. EGO aż piszczy z radości.

JESTEM cierpliwie pyta: Gdzie jesteś? Czy jesteś? Czy jesteś tym, kim jesteś? Czy nie oddałeś się w niewolę dla przyjemności EGO?

JESTEM jest prawdą, jest czystym, transparentnym źródłem życia, światła i miłości. JESTEM poznać po tym, że eksploduje radością i szczęściem.

ONI jest krótkotrwałą słodyczą, która obraca się w gorycz. ONI uzależnia do wciąż nowych porcji cukru, bez którego życie wydaje się mało smaczne. Ostatecznie sprawdza smutek i nieszczęście, brak zadowolenia i spełnienia.

Gdy człowiek służy ONI, wtedy JESTEM przestaje być ważne, bo przeszkadza w zdobywaniu wszystkiego, co EGO uznało za ważne, potrzebne, godne pożądania. To jest ten moment, gdy ONI zaczyna oceniać postępowanie innych.

Bo ONI jest specjalistą od sądu. W tym nikt nie pozbawi ONI palmy pierwszeństwa. ONI dobrze wie, co jest dobre, a co złe; co człowiekowi wolno, a czego nie wolno; czym można zasłużyć sobie na pochwałę i nagrodę, a czym na zganienie i karę. Żeby ukryć niesmak, zawiedzenie, gorycz, smutek i nieszczęście ONI staje się specjalistą od życia wszystkich, tylko nie mojego życia. 

Natomiast JESTEM jest ciche, skromne, proste i nieskomplikowane w kochaniu. Nie krzyczy, nie ocenia, nie potępia. Kochające JESTEM jest specjalistą od podawanie ręki i dobrych słów, czyli zbawiania. Ono jest zadowolone i szczęśliwe, więc jest specjalistą od mojego życia i nie ma potrzeby ingerowania w życie wszystkich.

Więc co w religii denerwuje nas najbardziej? Czy Bóg rzeczywiście? JESTEM nie może denerwować. JESTEM jest radością i szczęściem. JESTEM napełnia światłem, życiem i miłością.

Nie dajmy się zwieść!

Bądźmy czcicielami JESTEM, bo wówczas ONI okaże się kłamstwem i złym snem. Nikt nie będzie nikogo oceniał, sądził, potępiał i więził. Nikt nie będzie cierpiał z braku wiary w siebie i bezsilności. Lęki i kompleksy nikomu nie zamurują drzwi, prowadzących do życia, radości i szczęścia.

Nie pytajmy, co powie ONI?

Czcijmy ciche JESTEM.

Świąteczne życzenia

Bóg rodzi się człowiekiem

życzę więc:

– samotność niech stanie się obecnością;

– chłód niech stanie się czułością;

– dalekość niech obróci się w bliskość;

– ciemność niech napełni się światłem;

– smutek niech obróci się w radość;

– żal niech będzie wdzięcznością;

– wspomnienie niech stanie się czujnością na nowe.

Bądź uważny/a, żebyś usłyszał/a, zobaczył/a, poczuł/a, doświadczył/a.

Nowe już jest.  

Nie słuchaj, gdy każą Ci rozglądać się za nowym!

Nie wierz, gdy Cię nim straszą albo mówią, że się w nim nie odnajdziesz!

Nowe już jest.

Nowe jest w Tobie!  

Nowy świat nie zależy od koniunkcji planet.

Nowy świat zależy od Wielkiej Koniunkcji dwóch najważniejszych słów:

Bóg i Człowiek.

Bóg jest Człowiekiem,

więc jesteś Obecnością, Czułością, Bliskością, Światłością, Radością, Wdzięcznością.

Jesteś Dzieckiem Najwyższego, dziedziczysz Królestwo, masz wszystko.

Równowaga energii

Wczoraj, w ostatnią niedzielę Adwentu, Duch przypomniał o istotnym elemencie zbawienia i pokoju na świecie, o którym prawie w ogóle się nie mówi, ponieważ podważa stereotypy na temat płci. Zwłaszcza w patriarchalnej Polsce, w której religijną wyobraźnię kształtują mężczyźni, chodzący w sukienkach, a pomimo tego często nie radzący sobie z energią seksualną, Kobiety wciąż traktowane są jako własność Mężów. Mężczyznom wydaje się, że bez ich boskiego nasienia świat runąłby w przepaść.

Pragnę w związku z tym zwrócić uwagę na ważny, aczkolwiek z powyższych powodów nie rozwijany, wątek biblijnej narracji o przyjściu trzech mężczyzn do namiotu Abrahama i Sary, którzy zapowiedzieli, że rok później Sara urodzi syna (1 Mż 18,1-14; 21,1-3). W tekście nie ma wzmianki, żeby Abraham fizycznie kochał się z Sarą, co nie byłoby znowu takie dziwne, bo jakby zrozumiałe, że nie trzeba koniecznie informować o seksie, gdyby nie to, że kilka rozdziałów wcześniej autor opowiadania o Abrahamie i Hagar stosowaną informację jednak zamieścił: „A on obcował z Hagar, i poczęła” (1 Mż 16,4a).

To naprawdę nie jest rozstrzygające, czy w sensie fizycznym gameta Abrahama spotkała się z gametą Sary. Niestety od dłuższego czasu interpretacja tekstów religijnych mierzy się przede wszystkim z warstwą literacką i historyczną, czyli z literą tekstów, pomijając Ducha, czyli warstwę symboliczną, która dla duchowości i wiary ma decydujące znaczenie. Nawet jeśli doszło do zapłodnienia Sary przez Abrahama, intencja autora, aby o tym nie informować, jest znamienna. Nie wolno jej lekceważyć, tym bardziej, że opisując narodziny Ismaela bez wahania szczegółowo opisuje fizyczne poczęcie.

Co o tym sądzić, sugeruje zamiar teologów, którzy ów tekst przeznaczyli na ostatnią niedzielę przed Wigilią Bożego Narodzenia. Poczęcie Izaaka przypomina bowiem poczęcie Jezusa, czyli bez udziału mężczyzny. W obu wypadkach miałoby się to w ogóle nie wydarzyć, skoro Abraham był już stary (może niezdolny do stosunku, co sugeruje hebrajski tekst), a Józef fizycznie nie kochał się z Marią. I naprawdę nie jest to istotne, wbrew temu, co można usłyszeć w ironicznych uwagach na temat cudownego poczęcia Jezusa.

Może Abraham z Józefem jednak partycypowali? Co z tego? I tak najważniejszy jest sens duchowy, teologiczny, a nie literalny, historyczny. Z obu opowiadań wynika, że historia ludzkości nie zależy od kopulacji i przekazywania informacji genetycznych, pochodzących z dwóch gamet. Gdy ma się wydarzyć coś szczególnego i zbawiennego (nadającego sens ludzkim dziejom), wówczas Źródło Życia wyrównuje żeńską i męską energię. Rodzi się człowiek androgeniczny, który, co klinicznie pokazuje postać Jezusa, jest stworzony bez udziału władczej, zawłaszczającej, zdobywczej, żądającej i podporządkowującej energii męskiej.

Co prawda rodzi się mężczyzna z biologicznymi cechami płciowymi, niemniej stworzony na obraz Boga jako Adam, czyli człowiek przed podziałem na mężamężatkę. Co w starszej narracji, poświęconej Izaakowi, jest przedstawione dość niezdarnie, aczkolwiek czytelnie, w postaci napięcia pomiędzy bliźniakami: Ezawem (energia męska) i Jakubem (energia żeńska). Izaak umarł po pojednaniu się braci, którzy wspólnie pochowali Ojca.

Dopiero dużo młodsza opowieść o Jezusie jest bardziej precyzyjna i nie pozostawia miejsca na wątpliwości, w jaki sposób interpretować postać Mistrza z Galilei. Jednak zestawiając z nią opowiadanie o poczęciu Izaaka można dostrzec, że obie należą do tego samego duchowego nurtu, upatrującego ocalenie ludzkości w człowieczeństwie pojednanych energii. Zresztą nie są odosobnione, bo nie tylko żydowska Kabała i chrześcijańska ezoteryka o niej pamiętają i rozwijają.

Grafiki, przedstawiające Marię z Dzieciątkiem, jako żywo przypominają wschodnie symbole zrównoważonej energii. Ponieważ to kobieta jest Ewą, czyli matką wszystkich żyjących, więc męska energia jest jakby wpisana w żeńską, ale to jest wniosek powierzchowny. W istocie wszystko zmierza do równowagi.

Uważne oczy łatwo zauważą, że Kobieta kołysze, trzyma w dłoniach, tuli syna, Chłopca. Tworzy zatem pełnię, czyli przepływ energii z Mężczyzną, który jest z niej. W ten sposób grafika uświadamia, że Kobieta nie potrzebuje energii obcego Mężczyzny, ilustrowanej jako penis. Jej penisem jest Chłopiec, którego urodziła, czyli męska energia, którą ma w sobie. Z kolei Chłopiec, czyli męska energia, wyłania się z żeńskiej. Męska energia nie jest autonomiczna i zdobywcza, jak utrzymuje mit założycielski cywilizacji białych mężczyzn. Jest integralnym elementem ludzkiej pełni. Kobiety mają ją w sobie, ale wychowywane są w taki sposób, żeby nie potrafiły jej uruchamiać. Skoro z niej nie korzystają, więc uzależniają się od energii Mężczyzn, którzy wykorzystują swoją pozycję i czynią z Kobiet kuchenne służące i prostytutki.

Tymczasem męska energia, której obrazem jest penis, jest siłą zewnętrzną, siłą mięśni i tzw. szerokich ramion, zapewniającą spokój i bezpieczeństwo Kobiecie/Matce i Dzieciom. Powinna realizować się jako służąca, a nie władcza i zdobywająca Kobiety dla zmysłowej przyjemności. Odwrotnie energia żeńska jest mocą wewnętrzną, mocą miłości i rodzenia, czyli tworzenia nowej ludzkości.  Dlatego nie dziwmy się, że wszystko, co najlepsze i zbawienne, czyli uzdrawiające, uszczęśliwiające, błogosławiące, nadające sens ludzkiej historii, dzieje się dzięki Kobietom, rodzącym Mężczyzn, którzy są wolni od męskiego EGO i potrzeby zdobywania.

Gdy żeńska energia zrównoważy się z męską w każdym człowieku, wówczas nastanie pełnia Królestwa Niebios.

Oszaleliśmy w cichy czas Adwentu

Z mediów wylewają się rozpaczliwe apele o przystąpienie do walki. Zewsząd słychać skądinąd racjonalne argumenty, abyśmy walczyli o demokrację, Kościół, naród, wolność, prawo do aborcji, wolność słowa, wolną miłość i tradycyjną rodzinę.

Czy znajdzie się jeszcze jakaś tzw. wartość, o którą Marek Uglorz nie musiałby walczyć?

Do jedzenia dosypują nam szaleju?

Ktoś mądrzejszy ode mnie podpowie mi, który front mam wybrać, bo na wszystkich fizycznie być nie mogę.

Za kilkanaście dni przeżyjemy Święta, które większość rozpocznie błahymi życzeniami wesołych świąt i spokojnego nowego roku.

Szlag jasny! Hipokryzja czy totalna ignorancja?

Na pewno przeżyjecie baśniowe święta i cudowny nowy rok, w wigilijny wieczór życząc sobie pokoju, a przez 364 dni walcząc nawet o pokój, zdrowie i szczęście. Widzieliście kiedyś spokojnego, zdrowego i szczęśliwego żołnierza, siedzącego od miesięcy w okopach? Oczywiście poza psychopatycznymi Dowódcami, bawiącymi się ludzkimi istnieniami, jak żołnierzykami na strategicznej planszy?

Wyobraźcie sobie, że wszyscy, którzy wierzycie w wojnę, nawołujecie do niej, będziecie o niej rozmawiać nawet przy świątecznym stole, jesteście psychopatami!

Nie wierzycie mi? Poszukajcie definicji w internetowych zasobach. Wszyscy do niej pasujecie.

Przypatrzcie się wojnie. Zrozumcie walkę….

Jest daremna, kopie doły na masowe mogiły, posyła anonimowe dusze na front, aby doły nie pozostały puste.

Stworzyliście mentalne wzorce walki, którymi wibrujecie na własną i świata zgubę. To są wibracje śmierci, strachu, nienawiści.

Nigdy nie byliście w grocie, w której rodzi się prawdziwy człowiek, więc walczycie z ludźmi, których się boicie.

Nigdy nie pozwoliliście sobie na śmierć, każdego dnia kontrolując, trzymając, zabiegając, troszcząc się i walcząc o lepszą pomyślność, więc zamiast po prostu lekko i rzeczywiście spokojnie żyć, stale walczycie z życiem.

Naprawdę nie widzicie, że walczycie z tym, o co walczycie? W efekcie wywalczycie trupa!

Mam pomysł! Dobrą radę dla Was.

W dzień wigilii zajdźcie do prosektorium albo gdziekolwiek, gdzie znajdziecie zwłoki, a najlepiej, żeby to były same kości. Usiądźcie między nimi na kilka godzin. Poczujcie śmierć, obłęd, szaleństwo, dzicz. Poczujcie siebie. Zobaczcie, że te ciała i kości to Wy.

Przenigdy nie pokochaliście siebie bezwarunkową i czystą miłością. Nie poczuliście się dobrze w swoim ciele i czasie. Nienawidzicie innych, bo nie chcecie widzieć siebie. Walczycie sami ze sobą.

Chcecie przeżyć zdrowe święta i spokojny nowy rok?

Pozwólcie, że szczerze porozmawiamy. Tylko zaproście mnie do środka. Dlaczego mielibyśmy rozmawiać na progu?  Nie chcę rozmawiać z Waszym biokomputerem, podłączonym do zmysłów.

Chcę porozmawiać z mieszkańcem domu. Zawołacie Duszę? Zauważyliście w ogóle, że ktoś taki mieszka w Waszym dom?

Pozwolicie, że porozmawiam z Duszą? Już dość nagadałem się z rozumem i ciałem. Za każdym razem zagradzają mi przejście do serca domu, do kuchni, gdzie cichutko czeka Dusza, przy rozgrzanym sercu.

Pozdrawiam Cię, Duszo.

Powiedz mi, Duszo, dlaczego namawiasz mnie do walki? Czy też przyszłaś na ziemię, aby walczyć? Duszo, o co walczysz? Skoro przyszłaś z domu wiecznego Rodzica, ze źródła Światła i Miłości, co daje Ci walka? Czy walcząc, nauczysz się na ziemi czegoś większego, piękniejszego, lepszego?

Powiedz mi, Duszo, dlaczego uważasz, że wojna rozwiązuje wszystkie problemy? Czy tam, skąd przyszłaś, wojna służy do rozwoju i osiągania doskonałości?

Powiedz mi, Duszo, jak znajdujesz powrotną drogę do domu? Nie gubisz się w gąszczu polemiki, pod kanonadą racjonalnej amunicji i pod ostrzałem niekończących się ocen, oskarżeń, rozkazów i gróźb?

Duszo, dlaczego przygarbiona, mniejsza, brzydsza, smutniejsza, niż w rzeczywistości, przysiadłaś przy ciepłym sercu? W innych miejscach jest Ci zimno?  To jak znajdziesz drogę do domu? Jak wrócisz? Chcesz umrzeć na obczyźnie, z dala od swoich?

Duszo, czego się boisz?

Rozum, który nie chciał mnie do Ciebie wpuścić i wejście zasłaniał ciałem, powiedział, że najważniejsza jest władza, prestiż, szacunek, poczucie bycia ważnym, więc On tego pilnuje. A Ty, taki Kopciuch przy piecu? Ciebie można się  tylko wstydzić. Jesteś zbyt czuła, wrażliwa, delikatna, miłosierna, prawdziwa w swoim płaczu. Nie wolno Cię pokazywać światu, żeby nie stracić miejsca w pierwszym szeregu twardych i nieustępliwych wojowników o lepszą przyszłość, nie zostać wyśmianym w gronie Dowódców – psychopatów. Masz cicho siedzieć przy piecu i dbać, żeby w domu nie zrobiło się zimno.

Duszo, czemu płaczesz? Jesteś piękna, gdy nieśmiało uśmiechasz się kącikami oczu i niezdarnie odgarniasz kosmyki włosów z czoła…

Jesteś piękną Panią..

Jesteś Kochanką.

Przyszłaś, aby kochać.

Gdzie schowałaś czerwone korale? Rozum Ci zabrał, bo wystraszył się miłości?

Gdzie masz białą suknię? Rozum podarł na bandaże, bo nie potrafi tańczyć i woli walczyć?

Gdzie masz czarną torbę akuszerki, pełną błogosławieństw z ojcowskiego domu? Rozum zamienił na raportówkę z rozkazami na front?

Słyszysz Duszo! Właśnie wybiła godzina radości i wesela.

Duszo wstań i przygotuj się na weselną ucztę, tańce, zabawę i śmiech.

Zamiast czerwonych korali ubierzesz naszyjnik z pereł. Każda z nich powstała z jednej łzy cierpienia. Dużo się napłakałaś, więc długi naszyjnik czeka na Ciebie.

O białej sukni zapomnij. Czeka złota, jaśniejąca Twoim pochodzeniem, boską godnością. Wszyscy się dowiedzą, skąd przyszłaś i kim jesteś.

Czarna torba akuszerki niech służy na listy, pisane z frontu do matek o śmierci ich dzieci. Ty, Duszo, nie potrzebujesz ani torebki na skarby, bo sama nim jesteś, ani do przechowywania tragicznych wiadomości, bo sama jesteś wiadomością z innego świata.

Duszo, przypomnij sobie, kim jesteś! Jesteś wiadomością o świecie bez łez, bólu, cierpienia i śmierci, bez walki i wojny! Jesteś wiadomością o świecie miłości, radości, pokoju i światła.

Wyjdź z więzienia. Nie pozwól rozumowi trzymać Cię pod kluczem. Ciało nie będzie więcej zagradzać drogi na wolność.

Duszo wyjdź i zatańcz. Zaproś do miłości, wiecznej ekstazy, w której ginie rozum i EGO.

Czy zrozumieliście Czytelnicy, moje Przyjaciółki i moi Przyjaciele, dlaczego dziś chciałem spotkać się z Waszymi duszami?

Dajecie się okłamywać rozumowi i ciału! Dlatego musicie wciąż czytać nowe/ stare książki, zaczynać nowe badania, stale poszerzać wiedzę, albo ćwiczyć, poprawiać kondycję i dbać o piękno ciała, ponieważ szybko mijają. Prawdziwe piękno mieszka w Was, a Wy się go wstydzicie!

Daliście się oszukać i staliście się więźniami EGO, które Wam mówi: walcz, prowadź wojnę, wygraj, pilnuj zdobyczy, żyj w stresie, żeby ktoś Cię nie pozbawił korony!

Zakochajcie się w swoich duszach. Przeżyjcie miłosne zespolenie z boską cząstką w Was, a urodzi się Wam dziecko, o imieniu JESTEM. Ono wyprowadzi Was z ciemności lęku, uwolni od wojny, obdarzy wiecznym pokojem.

Zakochajcie się w swoich duszach. Przeżyjecie Boże Narodzenie.

Życzę Wam świata bez wojen, emocji bez umierania, myśli bez strachu, rozmów bez oceniania, wiadomości bez nawoływania do walki.