Samotność

Współczesna psychologia, a zwłaszcza kierunki inspirujące się freudyzmem, utrwalają przekonanie, że satysfakcjonujące i szczęśliwe życie wiodą jedynie ludzie, pozostający w trwałych związkach o charakterze intymnym. Przyjęło się uważać, że człowiek bez towarzystwa i serdecznych uczuć, bez udanego związku o charakterze emocjonalnym i erotycznym, nie może być szczęśliwy. Tymczasem biogramy wielu twórczych i odważnych jednostek przeczą temu poglądowi. Wygląda wręcz na to, że niespotykany i twórczy talent szczególnie humanistom i religijnym przywódcom utrudnia zakładanie rodzin i nawiązywanie bliskich relacji osobistych. Czy dlatego, że swoim nieprzeciętnymi talentami budzą złe namiętności albo zazdrość?

A może dlatego, że jako ludzie ideowi nie znoszą sprzeciwu oraz innych poglądów czy też po prostu są nieprzystosowani do życia? Tak mogłaby brzmieć negatywna interpretacja tego rodzaju zachowań, tymczasem łatwo sobie wyobrazić, że to psychoanaliza, a przynajmniej niektóre jej kierunki, błędnie uzależniając doświadczenie szczęścia od intymnych i trwałych relacji, utrwaliła pogląd, nie uwzględniający potrzeby samotności, niezbędnej dla zachowania zdrowia i dobrego samopoczucia.

Zwolennicy teorii o związku szczęścia z pozostawaniem w satysfakcjonującym i długoletnim związku, często dzielą przekonanie, że wyjątkowo utalentowani myśliciele są ludźmi niestabilnymi psychicznie, stąd co prawda miewają przelotne romanse i wchodzą w związki, czasem nawet długoletnie, aczkolwiek dramatyczne i wyczerpujące emocjonalnie, jednak w swej najgłębszej istocie nie są zdolni do budowania trwałych relacji.

Nie czas na analizę psychologicznych portretów tak wybitnych osobowości, jak dla przykładu Kartezjusz, Newton, Pascal, Kant, Nietzsche czy Kierkegaard, niemniej zachowania bliskiej mi z wielu powodów postaci Jezusa, Nauczyciela z Galilei, umożliwią mi sprzeciw wobec rozpowszechnionych opinii o braku związku pomiędzy potrzebą samotności a doświadczeniem szczęścia.

Odkąd Jezus zdecydował się wystąpić publicznie, prawie zawsze był otoczony ludźmi, którzy stale czegoś po Nim oczekiwali. Wręcz naprzykrzali Mu się, żeby nakładał na nich ręce i leczył. Ewangelie donoszą o nieustannym na­porze tłumu, który nie tylko oczekiwał uzdrowień oraz mądrych mów, ale często próbował Jezusa ubezwłasnowolnić, ogłaszając królem Izraela, i w ten sposób czyniąc z niego ikonę polityczno-militarnego powstania przeciw rzymskiemu okupantowi. Mimo tego Jezus nie uległ presji i nie dal się zmanipulować, konsekwentnie realizując misję o charakterze religijnym. Udało mu się to między innymi dlatego, że swoją codzienność potrafił realizować w ciągłym napięciu pomiędzy byciem dla innych a byciem dla siebie, czyli pomiędzy trwaniem w relacjach a samotnością. Częściej, aniżeli na pozór można sądzić, odsuwał się od ludzi, nawet od swoich przyjaciół, odchodząc w samotność. Potrzebował samotności, żeby wrócić do siebie, do istoty samego siebie i swojej życiowej misji.

Jezus wychodził naprzeciw każdemu z ogromną otwar­tością a mimo to istniało w nim także coś istotnie samotnego, czym nie dzielił się z innymi, co zatrzymywał tylko dla siebie. Przy całej bli­skości i empatii, którą się kierował, rozsądnie pilnował też dystansu i jakąś częścią swego czasu oraz wewnętrznej istoty pozostawał samotny i niezrozumiany. Nie było możliwe, żeby stał się przejrzysty nawet dla uczniów, dlatego często rozumieli Go opacznie. Nie potrafili pojąć, co miał na myśli. Z drugiej strony, gdy na Górze Oliwnej odczuwał przejmującą sa­motność i potrzebował bliskości apostołów, ci uciekli w sen. Rozczarowany zapytał więc Piotra: „Szymonie, śpisz? Nie mogłeś czuwać jednej godziny?” (Mk 14,37). Ze świadectwa czterech ewangelii jednoznacznie wynika, że Jezus nie tylko potrafił zgodzić się na samotność i wytrwać w niej, ale wręcz była Mu niezbędna dla ocalenia samego siebie przed presją i oczekiwaniami ludzi. Samotność Jezusa była mocno zakorzeniona nie w poczuciu niespełnienia i cierpienia, ale w religijnym doświadczeniu zjednoczenia z Ojcem w niebie: „Oto nad­chodzi godzina, owsem już nadeszła, że się rozproszycie, każdy do swoich, i mnie samego zostawicie, lecz nie jestem sam, bo Ojciec jest ze Mną” (J 16,32). Nie można więc utrzymywać, żeby samotność Jezusa unieszczęśliwiała go, a wręcz odwrotnie dbał o nią, ponieważ jej brak oznaczałby życiowe niepowodzenie i minięcie się ze szczęściem.

Do czego zmierzam? Pragnę przestrzec przed kłamstwem, że szczęścia można doświadczać wyłącznie w trwałych relacjach intymnych. W zachodnich społeczeństwach, zwłaszcza miejskich, coraz liczniejsza jest grupa ludzi, którym wmówiono, że nigdy nie będą szczęśliwi, ponieważ albo nie potrafią tworzyć trwałych związków, albo z różnych powodów społecznych i zawodowych nie mają na nie szans. To nie jest prawda

Po pierwsze poczucie własnej wartości naprawdę można czerpać nie tylko z satysfakcjonujących związków i udanego życia erotycznego. Każde zainteresowanie, pasja, zdolność i umiejętność, której rozwój wymaga samotności, dla niejednej twórczej jednostki może okazać się  źródłem, nie dającej się porównać z niczym satysfakcji.

A po drugie zgoda na samotność i świadome wejście w nią na różnych etapach osobowościowego, społecznego i zawodowego rozwoju może oznaczać zgodę na samego siebie albo stać się początkiem drogi do rozpoznania własnego potencjału, bez którego doświadczenie szczęścia, tak czy inaczej, pozostanie nieosiągalne. Umiejętne przeżywanie samotności i przyjmowanie jej jako szansy, w życiu niejednego człowieka może okazać się nie tylko warunkiem zawodowego sukcesu, ale też niezbędnym okresem bądź stanem jego egzystencji, bez którego nigdy nie nabędzie zdolności tworzenia i podtrzymywania trwałych i serdecznych relacji.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

7 + 14 =