Powiedz mi, Duszo, dlaczego namawiasz mnie do walki?
Czy też przyszłaś na ziemię, aby walczyć? O co walczysz?
Skoro przyszłaś z domu wiecznego Rodzica, ze źródła Światła i Miłości, co daje Ci walka? Czy walcząc, nauczysz się na ziemi czegoś większego, piękniejszego, lepszego?
Powiedz mi, Duszo, dlaczego uważasz, że wojna rozwiązuje wszystkie problemy?
Czy tam, skąd przyszłaś, wojna służy do rozwoju i osiągania doskonałości?
Powiedz mi, Duszo, jak znajdujesz powrotną drogę do domu?
Nie gubisz się w gąszczu polemiki, pod kanonadą racjonalnej amunicji i pod ostrzałem niekończących się ocen, oskarżeń, rozkazów i gróźb?
Duszo, dlaczego przygarbiona, mniejsza, brzydsza, smutniejsza, niż w rzeczywistości, przysiadłaś przy ciepłym sercu?
W innych miejscach jest Ci zimno?
To jak znajdziesz drogę do domu? Jak wrócisz?
Chcesz umrzeć na obczyźnie, z dala od swoich?
Duszo, czego się boisz?
Rozum, który nie chciał mnie do Ciebie wpuścić i wejście ciałem zasłaniał, oświadczył, że najważniejsza jest władza, prestiż, szacunek, poczucie bycia ważnym, więc On tego pilnuje. A Ty, taki Kopciuch przy piecu? Ciebie można się tylko wstydzić. Jesteś zbyt czuła, wrażliwa, delikatna, miłosierna, prawdziwa w swoim płaczu.
Nie wolno Cię pokazywać światu, żeby nie stracić miejsca w pierwszym szeregu twardych i nieustępliwych wojowników o lepszą przyszłość; nie zostać wyśmianym w gronie Dowódców – psychopatów.
Masz cicho siedzieć przy piecu i dbać, żeby w domu nie zrobiło się zimno.
Duszo, dlaczego płaczesz?
Jesteś piękna, gdy nieśmiało uśmiechasz się kącikami oczu i z czoła niezdarnie odgarniasz kosmyki włosów…
Jesteś piękną Panią.
Jesteś Kochanką.
Przyszłaś, aby kochać.
Gdzie schowałaś czerwone korale?
Rozum Ci zabrał, bo wystraszył się miłości?
Gdzie masz białą suknię?
Rozum podarł na bandaże, bo nie potrafi tańczyć i woli walczyć?
Gdzie masz czarną torbę akuszerki, pełną błogosławieństw z rodzicielskiego domu?
Rozum zamienił na raportówkę z rozkazami na front?
Słyszysz Duszo?
Właśnie wybiła godzina radości i wesela.
Duszo wstań i przygotuj się na weselną ucztę, tańce, zabawę i śmiech.
Zamiast czerwonych korali ubierzesz naszyjnik z pereł.
Każda z nich powstała z jednej łzy cierpienia. Dużo się napłakałaś, więc długi naszyjnik na Ciebie czeka.
Wszyscy się dowiedzą, skąd przyszłaś i kim jesteś.
Czarna torba akuszerki niech służy na listy, pisane z frontu do matek o śmierci ich dzieci.
Ty, Duszo, nie potrzebujesz ani torebki na skarby, bo sama nim jesteś, ani do przechowywania tragicznych wiadomości, bo sama jesteś wiadomością z innego świata. Duszo, przypomnij sobie, kim jesteś!
Jesteś wiadomością o świecie bez łez, bólu, cierpienia i śmierci, bez walki i wojny!
Jesteś wiadomością o świecie miłości, radości, pokoju i światła.
Wyjdź z więzienia.
Nie pozwól rozumowi trzymać Cię pod kluczem.
Ciało dłużej nie będzie zagradzać drogi na wolność.
Duszo wyjdź i zatańcz.
Zaproś do miłości, wiecznej ekstazy, w której ginie rozum i ego.
W Starym Testamencie jednym z ważniejszych imion Boga jest imię „El Roi” (Widzący Bóg albo: Ten, który mnie widzi). Tekstem, w którym Bóg został tak nazwany, ważnym dla tematu, jest biblijne opowiadanie o Hagar na pustyni (przeczytaj koniecznie 1 Mż 16,1-13).
Dzięki temu, że Bóg nas widzi, możemy przeżyć kryzys i nie zginąć, pomimo tego że sami jesteśmy sprawcami swojego nieszczęścia, jak miało to miejsce w życiu Hagar.
Boży wzrok jest zwierciadłem, w którym dostrzegamy samych siebie. W tym spojrzeniu możemy zadać sobie pytanie: Skąd przychodzę i dokąd idę? (1 Mż 16,8). To znaczy: Jakiego dziadostwa w życiu narobiłem, że teraz grozi mi nawet śmierć? Czy uniknięcie konsekwencji własnej niegodziwości na pewno jest warte wstąpienia na drogę, która wiedzie ku śmierci?
Boże zauważenie człowieka ratuje go przed konsekwencjami grzechu. Jest początkiem własnego zauważenia, a więc uważności na samego siebie (wybory, decyzje, działania i drogę życia).
2.
Jezus z Nazaretu też zauważa i w tym objawia się jako „Boże oczy”. Najtrafniejsze opowiadanie o zauważeniu przez Jezusa to historia o Zacheuszu (przeczytaj koniecznie Łk 19,1-10).
Zacheusz, mały człowiek (a najpewniej mężczyzna, zakompleksiony z powodu nikłego wzrostu, który kompensuje sobie mały wzrost dużym dochodem), chce zobaczyć Jezusa, który najpewniej mu imponuje. Wdrapuje się na drzewo i sam zostaje zauważony. Dzięki temu Jezus wprasza się do jego domu. Obecność Jezusa uwalnia Zacheusza z kompleksu, a jednocześnie z samowykluczenia. Jezus mówi Zacheuszowi: Chcę z tobą, w twoim domu, zjeść z tobą posiłek. Ten komunikat uwalnia Zacheusza z kompleksu, więc sam decyduje, że naprawi wszelkie krzywdy, bo odtąd nie będzie musiał kompensować sobie małego wzrostu dużym dochodem.
Oczy Jezusa w istocie są oczami Zacheusza. Ten, który chce zobaczyć, sam został wpierw zobaczony. Uważność Jezusa uruchomiła uważność Zacheusza, który odtąd widzi, że nie na dochodzie powinien opierać swoją wartość. Akceptując Zacheusza Jezus przywraca go do wspólnoty.
3.
Również Maria, matka Jezusa, zauważa nieszczęście w Kanie Galilejskiej (przeczytaj koniecznie J 2,1-11).
Będąc kobietą naturalnie jest wrażliwa na cierpienie i łzy. Brak wina jest metaforą braku radości i miłości. Ten brak jest efektem religijnego skostnienia, czyli religii praktykowanej jako rozumianej jako zewnętrzne działania, które zobowiązują człowieka do bycia czystym przed Bogiem (kamienne stągwie to kamienne serca). Jest w nich woda, potrzebna do rytualnych obmyć. Jednak odkąd na ziemi jest obecny Jezus rytualne obmycia nie są już potrzebne i można wodę zamienić w wino, a więc rytuały w duchowość (pojawia się radość i miłość).
Oczy Marii dostrzegają brak radości i miłości, czyli szczęścia (zbawienia) i dlatego Maria każe Jezusowi działać. To oznacza, że uważność (zauważenie) ludzkiego cierpienia (także w sobie) jest początkiem modlitwy: „Masz Boże działać i koniec kropka. Nie masz wymówki, bo ludzie potrzebują Twego zbawienia”. J
Zauważanie – uważność – widzenie jest więc warunkiem wstępnym:
– po pierwsze przyjęcia konsekwencji własnego grzechu na siebie, co ratuje przed śmiercią (Hagar);
– po drugie przywrócenia do wspólnoty przyjaciół (Zacheusz);
– po trzecie modlitwy wstawienniczej i działania na rzecz ludzi, którzy mają się źle (Maria).
Te trzy przykłady nie są jedynymi, jednak moim zdaniem wystarczają, aby uwypuklić wagę zauważenia – uważności – widzenia w duchowym życiu człowieka.
4.
A jak o uważności pomyśleć inaczej, może mniej biblijnie, ale na pewno też duchowo?
Zauważenie, czyli uważność, to uwaga, która jest potrzebna, aby zauważyć.
Bez uwagi (skupienia wzroku i myśli, ale też serca czyli uczuć) nie można być czujnym w oglądaniu samego siebie i sytuacji, w jakiej znajduje się bliźni, aby mu pomóc.
Czujność z kolei jest cechą ludzi czułych!
Trzeba nauczyć się być czułym dla siebie, aby zacząć zauważać, że w naszym życiu coś nie gra; że zapewne podjęliśmy złe decyzje i dlatego podążamy drogą ku śmierci (choroby), albo sami siebie wykluczyliśmy ze wspólnoty, a posądzamy innych, że się od nas odsunęli (samowykluczenie i samopotępienie).
Kto jest czułym dla siebie (miłosiernym dla siebie, akceptującym siebie i wreszcie wybaczającym sobie), potrafi też czujnie obserwować siebie w życiu, w relacjach i w sytuacjach zawodowych, aby nie powtarzać wciąż tych samych błędów, ale naprawiać, brać odpowiedzialność, itp. W efekcie zaczyna czujnie dostrzegać złożone sytuacje, w jakich żyją inni ludzie, i zamiast ich sądzić oraz oceniać staje się dla nich ratownikiem, pomocnym sąsiadem, wyrozumiałem bliźnim.
5.
Zastosowanie dla kobiet.
Na pytanie, w czyich oczach Kobieta możne poznać samą siebie, Nowy Testament zna opowiadanie o Samarytance przy studni Jakuba (przeczytaj koniecznie J 4,1-30).
Ta Pani żyła z szóstym mężczyzną. Poprzedni albo umierali, albo dawali jej list rozwodowy. Pewnie traktowała ich jak „źródło, z którego bez umiaru czerpała energię do życia, ponieważ sama była wyschnięta”. Nie umiała kochać samą siebie, nie żyła w prawdzie o sobie samej, więc mężczyzn mogła traktować przedmiotowo, aby „nawadniać się życiem”.
Jezus od razu zauważył, że ona jest wyschnięta i pragnie miłości, ale nie umie kochać, ponieważ odrzuca samą siebie. Więc to nie On był wyschnięty, ale ona, dlatego tak prowadził rozmowę, żeby sama do tego doszła. Gdy trafiła na Jezusa (mężczyznę doskonałego = siódmego), On nie dał się jej uprzedmiotowić przez seks i kobiece oczekiwania pod adresem mężczyzny (co mężczyzna powinien dać kobiecie), ale ją odesłał do miejsca, skąd pochodziła. To jest metafora drogi we własne wnętrze. Skonfrontował ją z prawdą o sobie i dzięki temu podzieliła się cudowną wiadomością: „Spotkałam Mesjasza, chodźcie za mną do niego”.
Kobieta, która nie potrafi kochać samej siebie (akceptować i z radością przyjmować swoją kobiecość), nie dzieli się mężczyzną, ponieważ chce go mieć dla siebie, „na własność”. Wówczas taki mężczyzna szuka drogi ucieczki z relacji. Chce odzyskać wolność.
To oznacza, że Kobiety wpierw powinny zauważyć siebie (wewnętrzną i świętą prawdę o swej kobiecości), patrząc poprzez spojrzenie Jezusa (Mesjasza). Muszą wreszcie w Bogu dojrzeć siebie jako wartościowe i piękne istoty, chciane przez Stwórcę, aby z radością przyjąć swoją kobiecość, i dopiero z tej relacji z Bogiem wejść w relację z mężczyzną. Inaczej stają się źródłem cierpienia i nieszczęścia dla siebie, mężczyzny, a potem dzieci.
6.
Zastosowanie dla każdego.
Na pierwszym planie trzeba zawsze widzieć (stawiać) Boga. Dopiero na drugim planie dostrzegać partnera, aby go nie zabsolutyzować, czyniąc bożkiem swoich potrzeb, lęków i pragnień, bo to szybka droga do uprzedmiotowienia, a potem nieszczęścia. Zatem akceptacja siebie i radosne przyjęcie siebie, jako wyraz miłosnej relacji z samym sobą, jest najwyższą formą uważności. Dopiero z tego zauważenia bierze się właściwe patrzenie na partnera i dzieci. Wtedy nie grozi nam nienawiść do kogoś, kto wydaje nam się, że nas zawiódł.
Nie/nawiść = nie widzę ciebie, nie chcę na ciebie patrzeć.
Żeby nie doszło do nienawiści trzeba chcieć nie widzieć partnera na pierwszym planie. Reasumując „Widzący Bóg” to Bóg, który każdego wpierw uczy widzieć samego siebie. To imię Boga, który uczy widzenia prawdy o sobie samym. Boga, który oczyszcza wewnętrzne oko, dzięki któremu napełniamy się światłością (Łk 11,33-35). Dzięki temu potem nie oceniamy bliźniego (Mt 7,1-5), ale zyskujemy zdolność dostrzegania jego potrzeb i w efekcie stajemy się dla niego światłem.
Życie może być ciężkie albo lekkie, pełne cierpienia i chorób albo dobre i zdrowe.
Czy w związku z tym część ludzi ma tzw. pecha a inni urodzili się pod szczęśliwą gwiazdą?
Chociaż u zarania naszego pobytu na ziemi niektórzy rzeczywiście mają lepszą sytuację wyjściową, przecież ludzkie dzieje przekonują, że ani bieda, doświadczona w dzieciństwie, nie determinuje biedy w dorosłym życiu, ani narodzenie się w rodzinie inteligenckiej nie jest gwarancją na rozwój intelektualny.
Jakość życia naprawdę nie zależy od ziemskiego prawa grawitacji, dlatego bardzo szkoda, że zdecydowana większość ludzi jest przekonana, że to, co ich determinuje i ogranicza, jest silniejsze od woli i mocy bycia wolnym. Poddali się ziemskim i fizycznym ograniczeniom, które czynią z nich niewolników ziemi, materii, strachu o przeżycie i okoliczności, w których bezwolnie żyją.
Jednak naszym przeznaczeniem jest prawda i światło, lekkość bytu i świętowanie życia. Można być prawdziwie wolnym, poddając się prawu łaski, działającym odwrotnie aniżeli prawo grawitacji. Poddanie się temu prawu w życiu zmienia wszystko.
O życiu w chwale nauczało wielu mistrzów duchowości, którym większość z nas niestety nie chce dać się przekonać, ponieważ opiera się na dotychczasowym doświadczeniu minionych pokoleń oraz własnym, zdominowanym przez prawo grawitacji. Tymczasem, aby odkryć na czym polega życie w chwale wystarczą dwie predyspozycje. Pierwszą jest otwarte serce, czyli wiara. Drugą jest otwarty umysł, to znaczy gotowość do uczenia się i poznawania świata.
Prawo łaski jest silniejsze od prawa grawitacji, więc życie powinno być lekkie, szczęśliwe i zdrowe. A jeśli tak się nie dzieje widocznie prawdziwy problem tkwi gdzieś indziej. Oczywiście tkwi w nas. Jest nim nasze przywiązanie do starych przyzwyczajeń, przekonań, religijnych i kulturowych wzorców zachowań, itp.
Życie w chwale polega na złamaniu tego nieświadomego szyfru niewoli i zastąpieniu go zasadami łaski, która czyni człowieka prawdziwym, wolnym i zdrowym, czyli błogosławionym.
Poza wiarą, że Twoim przeznaczeniem jest wolność, jeśli tylko rozpoczniesz drogę zmian, oraz gotowością do uczenia się, nie potrzebujesz niczego więcej.
Poniżej przedstawiam podstawowe zasady, według których łaska działa w ludzkim życiu:
– świadomość fizyczna (rozum nie nadaje się rozumienia życiowej sytuacji);
– w życiu na ziemi najważniejsza jest pamięć o niebie, a nie o piekle (czy jesteś w ruchu
zstępowania czy wstępowania?);
– doświadczenia duchowe (mistyczne) odkrywają prawdziwą rzeczywistość, która nie jest
ukryta (cielesne zmysły, służące ego i rozumowi, zastąp zmysłami duchowymi,
służącymi wierze);
– rytuały, mity i symbole są wartościowe, ponieważ służą poznawaniu sensu i celu;
– odważne przeżycie ciemnej nocy duszy (proces leczenia ran nie kończy się na ich
rozpoznaniu);
– siedem zasłon ( tradycyjnie grzech);
– siedem odsłon ( tradycyjnie łaska – świadomość Chrystusa);
– świadomość duchowa, inaczej mistyczna (skutki łaski, czyli pokoju, doświadcza się ponad
zrozumieniem);
– słowa mocy;
– życie pod wpływem prawa łaski (uwolnienie do świętowania życia).
Z radością zapraszam do Krągoli (nieopodal Konina)
MIEJSCE SPOTKANIA:
HOUSE CORA, KRĄGOLA 62-571, UL. POGODNA 8
Na miejscu można zarezerwować nocleg (rezerwując proszę powiedzieć, że na warsztaty z Markiem Uglorzem). Numer telefonu: 782 024 296
PLAN SPOTKANIA:
Piątek – 14.03.25 od 17.30 do 19.30
Sobota – 15.03.25 od 10.00 do 14.00 i od 15.00 do 19.30
Niedziela – 16.03.25 od 9.00 do 13.00
INWESTYCJA: 300 zł
Zgłoszenia: Marek Uglorz: tel. 660 783 510; adres: mju@escobb.com.pl
Ważna rodzina nie jest najważniejsza, więc należy się jej nasza uwaga
Od 28 do 30 marca 2025 r.
Małżonkowie najczęściej pobierają się z miłości, aby po jakimś czasie wykrzyczeć sobie, że już nie mogą na siebie patrzeć. Czy na pewno? Co się popsuło albo czego od początku nie dostrzegali w swojej relacji?
Rodzice, poza przykładami patologicznymi, kochają swoje dzieci, a jednak co jakiś czas „puszczają im nerwy”. Niektórzy wówczas krzyczą, inni nawet biją. Bardziej subtelni są toksyczni i potrafią tak wpływać na emocje dzieci, żeby osiągać swoje cele, często wbrew dobru dzieci.
Rodzinne zjazdy nierzadko kończą się awanturą i złością. Na porządku dziennym są pretensje o sposób wypoczywania albo o wybór szkoły i kierunku studiów. Wciąż zdarza się presja najstarszego pokolenia (babć i dziadków) na pokolenie średnie (ich dzieci), aby nie pozwalali swoim dzieciom na zachowania, które dawniej nie uchodziły za stosowne. Każda i każdy z Was pewnie może dać własny przykład tego, w jaki sposób rodzina, która sama w sobie jest wielkim błogosławieństwem i dobrem, nagle obraca się w zaprzeczenie samej siebie i zamiast wspierać dzieci w rozwoju, a dorosłym dawać poczucie bezpieczeństwa, dezintegruje, stresuje, unieszczęśliwia i zniewala. Wielu z nas wspomina dzieciństwo negatywnie i ma pretensje do rodziców. Inni chcieliby jak najszybciej zapomnieć o małżeństwie, a są też tacy, i jest ich coraz więcej, którzy wybierają samotność codzienności oraz świętowania, aby tylko ponownie nie wpaść w traumatyczne tryby rodzinnego życia.
Zatem:
– czy dla rodziny nie ma nadziei?
– czy lepiej dążyć do wyzwolenia od niej, aniżeli dobrze w niej funkcjonować?
– czy na pewno wszystko o rodzinie wiemy?
– czy w rodzinie potrafimy się komunikować?
– czy rozumiemy rodzinne systemy?
– czy jesteśmy świadomi rodzinnych mitów i narracji?
– czy wszystkie patriarchalne formy rodzinnych relacji na pewno są złe?
– czy współczesna transformacja rodziny we wszystkim jest dobra?
A może najskuteczniejszej i najbardziej brzemiennej w skutki lekcji życia doświadczamy w rodzinie i dzięki niej, dlatego warto przyłożyć się do nauki? Naprawdę wiele możemy naprawić, rezygnując na początku z oceny pozostałych członków rodziny, aby uświadomić sobie własne błędy.
W Kiczycach, kolejny raz pod Skoczowem, odkryłem niedawno ośrodek, który może nam służyć za bezpieczny dom i bezpieczną przestrzeń podczas naszych spotkań i warsztatów. Wyobraźcie sobie, że nazywa się „ośrodek H2O”, a przecież woda kojarzy się nam z mamą, rodziną, emocjami, płynnością życia, czyli tym wszystkim, czego moglibyśmy doświadczyć i na nowo przemyśleć podczas warsztatów, poświęconych rodzinie.
Czyli pewnie domyślacie się, że zainteresowanych tematem:
Ważna rodzina nie jest najważniejsza, więc należy się jej nasza uwaga
zapraszam do ośrodka H2O. Do tematu podejdę wpierw biblijnie, to znaczy omówimy przykłady duchowej terapii rodzin (kto mnie zna, wie, że w związku z tym nie trzeba obawiać się fundamentalizmu, doktrynerstwa ani namawiania), a następnie z wykorzystaniem współczesnych narzędzi pedagogicznych i psychologicznych.
Na miejscu jest wyżywienie, dostęp do boisk, w sezonie letnim do odkrytego basenu, brzegów Wisły, stawu, w którym można łowić ryby, oraz ścieżki rowerowej wzdłuż rzeki, którą przez Skoczów i Ustroń można dojechać do Wisły. Chcę sprawdzić, jak nam tam będzie, a jeśli będziemy zadowoleni, dołączy do listy miejsc, do których zapraszam na warsztaty.
Inwestycja dla osób, które zamieszkają w ośrodku od piątku to 600 zł.
Inwestycja dla osób, które chcą dojeżdżać to 380 zł. W tej cenie są zajęcia w piątek z kolacją, zajęcia w sobotę z obiadem i kolacją, zajęcia w niedzielę z obiadem.
Zakwaterowanie w domkach możliwe dla jednej, dwóch i trzech osób w jednym pokoju.
Nie ma absolutnie złych emocji, są tylko złe reakcje, które biorą się ze stereotypowych ocen, że to jest dobre, a tamto złe. Wystarczy zmienić przekonania o tym, co nas spotyka, a zmienia się samopoczucie i zdrowie. Z biegiem czasu pojawia się cudowny świat emocjonalnej wolności. Kto doświadcza własnych emocji (pierwsze) i świadomie je kształtuje (drugie) staje się odporny na zewnętrzne wypływy i podejmuje wolne decyzje.
Przez pierwsze przeprowadzi Cię filigranowa i wesoła Patrycja Flieger, która dla Ciebie przyjedzie z Berlina. Wybiera cudowne melodie, a potem subtelnie i w sposób pozbawiony nachalności zachęca do doświadczania i wyrażania emocji w tańcu. Intuicyjny ruch jest sposobem na niewerbalne wyrażanie emocji, często głęboko zamrożonych i nieuświadomionych w ciele. Ta forma pracy pomaga wyrażać to, czego często nie potrafimy nazwać i wypowiedzieć.
Ja będę opowiadał o drugim. Ze względu na duchowe prawdy i perspektywę fizyki kwantowej współcześnie wiemy, że człowiek nie jest istotą materialną, ponieważ nie może być czymś, czego nie ma. Jest tylko światłość i energia fotonowa, która w tzw. „kwantowej przestrzeni” tworzy hologramy według duchowych matryc. Materia jest „ciężką energią”, czyli wibruje bardzo powoli. Duchowy świat jest tą samą energią, jednak o wyższej częstotliwości, bardziej świetlistej.
Każda/y z nas jest energią wibrującą materialnie (powoli) albo duchowo (szybko). Wibrujemy materialnie, gdy żyjemy w strachu i mentalnych wzorcach, które oddalają nas od źródła życia i zdrowia. Jednak świadome postrzeganie życiowych doświadczeń i praca z emocjami zmienia częstotliwość. Wtedy stajemy się jaśni, świetliści, szczęśliwi. Pewnie nie muszę specjalnie przekonywać, że najważniejsza jest wiara, no i taniec cząsteczek, z których się składamy.
Tańczy Stwórca, który jest Miłością, i wraz z Nim w miłości wiruje cały wszechświat.
Podczas zajęć warsztatowych nauczymy się uważnego przyglądania się emocjom i na poziomie mentalnym będziemy je reinterpretować w taki sposób, aby każda/y mógł wykorzystać ich potencjał dla dobrej, szczęśliwej i zdrowej przyszłości.
Wieczorami, na koniec wszystkich zajęć, Janina Głowacka z Malborka, będzie grała na misach, gongach i kamertonach, a my zanurzymy się w dźwiękach, które po warsztatach i tańcach wprowadzą nas w spokój i medytację. Dodam, że prywatnie Janina jest Mamą Patrycji, dlatego pomiędzy tanecznymi zajęciami i wieczornymi koncertami daje się wyczuć niczym niezmąconą harmonię.
Szczegółowy program spotkania podam później, niemniej już teraz informuję, że chciałbym rozpocząć w czwartek przed południem, 19 czerwca (to jest dzień wolny ze względu na święto kościelne), więc byłoby dobrze, gdybyśmy zjechali się do Sorkwit 18 czerwca popołudniu. Zakończymy obiadem w niedzielę, 22 czerwca. Na pewno będziemy też dużo spacerować i mieć wolny czas, aby doświadczyć ciszy.
Zapraszam do DOMU POJEDNANIA w Sorkwitach, przy ul. Plażowej 3. Zakwaterowanie w pokojach 2-osobowych oraz kilku-osobowych apartamentach.
Inwestycja z 3 posiłkami dziennie (także wieczornym w dniu przyjazdu i dwoma w dniu odjazdu) to 1200 zł.
Czy osiągnąwszy pewien wiek, zmęczeni pracą zarobkową, na pewno czekamy tylko na emeryturę?
Czy małżonków w średnim wieku, którzy latami wychowując własne dzieci nie rozwijali miłosnej relacji, na nowo spajają wnuki?
Co począć z dojrzałością, a potem ze starością? Tylko żałować i przeklinać?
Czy młodsze pokolenie może myśleć o starszym wyłącznie jako o problemie społecznym i ekonomicznym?
Czy wartość senexa przeminęła wraz z resztkami kultury antycznej?
Czy na pewno trzeba mieć zdrowe oczy, żeby widzieć, i zdrowe uszy, żeby słyszeć?
Czy król Salomon, prosząc w modlitwie o słyszące serce (1 Krl 3,9), wykazał się pragmatyczną roztropnością?
Jestem przekonany, że nie tylko z powodu starzejącego się społeczeństwa, ale przede wszystkim dla duchowego rozwoju najwyższy czas w naszych wspólnotach zająć się pięknem i wartością starości. Od dawna popełniamy ten sam błąd, czym wzmacniamy powszechną w mediach i ekonomii pochwałę niedojrzałej młodości, która jest przydatna ekonomicznie i politycznie. Poza wypłukanymi ze znaczeń rytuałami religijnymi, które powtarzamy ze względu na tzw. tradycyjne wychowanie i wartości, nie prowadzimy pracy duchowej, integrującej kolejne cykle ludzkiego życia. Praktyczne duszpasterstwo i kaznodziejstwo nie dostrzega różnic pomiędzy nimi i nie potrafi przeprowadzać przez doświadczenia graniczne.
W efekcie niedojrzali i nieświadomi zmian, jakich w następujących po sobie periodach życia powinna doświadczyć psychika, kolejna puella i puer nie przechodzą w odpowiednim czasie duchowej transformacji, po czym z przerażeniem odkrywają, że dorosłość nie spełniła ich marzeń, a opadające kartki kalendarza coraz słabiej maskują wyzierającą z nich dojrzałość i starość.
Doroczne spotkanie adwentowe, ewentualnie drugie wiosną, czyli pasyjne, organizowane dla tzw. seniorów, sprawy nie załatwia, a mam wrażenie, że wręcz uniemożliwia duszpasterstwo, które powinno mieć na względzie ludzką psychikę i duchowy rozwój, ponieważ jest iluzją dobrze wykonanej pracy.
Czas na geragogikę w duszpasterstwie, zrozumienie starości przez pedagogikę, dostrzeżenie senexa w kościelnej ławce, na spotkaniu towarzyskim i w gronie przyjaciół, wreszcie na duszpasterstwo, które dbając o duchowy rozwój rozróżnia cykle życia i pomaga w przejściu podróży życia.
Nie napisałem tego bez przyczyny, mam bowiem propozycję nie tylko dla moich koleżanek i kolegów w Kościele. Gdyby ktokolwiek, kto identyfikuje się jako animator jakiejś grupy czy środowiska, komu na sercu leży ludzkie dobro i zdrowie, miał zamiar coś w tym względzie rozpocząć albo kontynuować, jestem do dyspozycji z odpowiednią refleksją. Mogą to być rekolekcje (obojętnie w jakim okresie liturgicznym), biblijne wprowadzenie do tematu dla liderów, wreszcie pogadanka dla starszych, którzy chcieliby przytulić swoją dojrzałość, albo dla młodszych, jeśliby chcieli zrozumieć rodziców.
Co powiecie na temat: Senex to osoba, która oglądając film, już na początku zna zakończenie?
„Gdy zaś Jezus narodził się w Betlejem Judzkim za króla Heroda, oto magowie ze Wschodu przybyli do Jerozolimy i pytali: Gdzie jest ten nowo narodzony król żydowski? Widzieliśmy bowiem gwiazdę jego na Wschodzie i przyszliśmy oddać mu pokłon” ( Mt 2,1n).
Istnieje duże prawdopodobieństwo, że dotychczasowa interpretacja gwiazdy Jezusa nie traktuje odpowiednio poważnie faktu, że dostrzegli ją magowie, czyli mędrcy, zajmujący się także astrologią. Greckie słowa „we wschodzie” (edytor bloga nie przyjmuje greckich liter) nie oznaczają strony świata, ale ascendent podczas narodzin człowieka. W astrologii to punkt ekliptyki, który wschodzi w określonym momencie i miejscu na ziemi. Jego położenie uzależnione jest więc od dokładnego czasu i współrzędnych geograficznych danego zdarzenia (np. narodzenia człowieka). Także współcześni znawcy astrologii są przekonani, że ascendent jest jedną z najważniejszych wypadkowych w horoskopie mających wpływ na istotę człowieka, jego cechy, drogę życia, wygląd, zdolności, itp.
Jeśli zdaniem astrologów ascendent określa przeznaczenie człowieka, zatem w Ewangelii wg Mateusza mielibyśmy do czynienia nie tyle ze świadectwem o zrzeczeniu się przez magów mądrości i znaczenia ich wiedzy, co przede wszystkim z poglądem ewangelisty, bliskim współczesnej psychoanalizie, a mianowicie, że przeznaczenie, z którym rodzi się człowiek, nie musi go determinować. Gwiazda na Wschodzie (czyli życiorys, odczytany przez magów z horoskopu) zaprowadziła ich do Jezusa, który jako Chrystus stał się Gwiazdą Zarania (Gwiazdą Nowego Dnia; Gwiazdą Początku).
Imię, pochodzenie z królewskiego rodu, czas i miejsce urodzenia, oraz wiele innych „ustawień startowych” nie zdeterminowało Jezusa. Wzrastał w mądrości i prowadzony przez Ducha, któremu był posłuszny, nabrawszy pełni świadomości stał się Chrystusem. Konkludując mogę więc napisać, że imię „Jezus” związane jest z przeznaczeniem, zaś tytuł „Chrystus” oznacza pełnię ludzkiej osoby, która poprzez duchowy związek z Ojcem, objawiła pełnię swej boskości.
Czy przeznaczenie nie ma znaczenia? Wręcz odwrotnie, co świetnie ilustruje przykład Jezusa Chrystusa. Musi jednak zostać świadomie przyjęte jako dar i potencjał ziemskiego życia, bo tylko w takim wypadku człowiek staje się wolnym twórcą życia, ujawniając niepowtarzalną i jednorazową istotę i godność swego człowieczeństwa. W ciele (ziemskim człowieczeństwie) urodził się Jezus, który w Duchu stał się Chrystusem.
Co napisałem o Jezusie Chrystusie, napisałem także o sobie. Napisałem to o każdym z nas. Bez względu na to, w jakim czasie, miejscu, rodzinie i środowisku urodziliśmy się nic nie determinuje nas do nieszczęśliwego i tragicznego życia, na które nie mamy wpływu. Naprawdę nie ma większego znaczenia, czy jesteśmy dziećmi bez rodziców, czy nasi rodzice okazali nam dużo mądrości, czułości i miłości; czy wychowaliśmy się na blokowisku, czy może na wsi, ponieważ dzięki wierze (będącej darem) i przez wiarę (będąc też duchową pracą), każdy z tych „pakietów startowych” staje się naszym atutem i dobrem, z którego w Duchu Bożym możemy wzrastać aż do pełni i stać się Chrystusem dla innych. Od duchowej pracy zależy na ile nasze przeznaczenie staje się naszym więzieniem, czy powołaniem, w którym możemy świętować życie i objawiać chwałę Najwyższej Mądrości, Świadomości i Miłości.
Myślę, że przesłanie Święta Epifanii, które odczytuję z relacji ewangelisty Mateusza o pobycie magów w Betlejem i oddaniu Mu przez nich pokłonu, ma wiele wspólnego z założeniem psychoanalizy, że jeśli w naszych sercach nie uświadomimy sobie tego wszystkiego, co jest naszym nieświadomym przeznaczeniem, wówczas prędzej czy później powróci to do nas w postaci przeklętego losu, nad którym będziemy jęczeć jako niewolnicy. Jeśli jednak będziemy wytrwale rozjaśniać kolejne tajemnice naszego przeznaczenia, ukryte w osobistej i zbiorowej (np. rodowej) nieświadomości, wówczas nie doświadczymy wypalenia, rozczarowania, apatii i rezygnacji, ani nie będziemy przeklinać dnia narodzin, ale z pasją i miłością będziemy wzrastać w świadomości Chrystusa.
Każda i każdy z nas ma gwiazdę, dzięki której może rozpocząć drogę do Chrystusa.
Odważnej wiary, aby nią wytrwale podążać, dziś – w Święto Epifanii – z serca Wam życzę.
Wszyscy jesteśmy częścią wielkiego wszechświata, który jest w ciągłym ruchu. Chociaż od spektakularnego początku tej manifestacji wszechświata (nieważne jak go nazwiemy ani wytłumaczymy) energia układa się we wszystkie możliwe wzory, tworzy nowe struktury i ulega ciągłej transformacji, jednak nie może tak po prostu stać się niczym.
Odkąd ludzka świadomość obudziła się na tyle, aby mogło zamanifestować się mistyczne doświadczenie, duchowi ludzie wiedzieli, że to, co raz zaistniało, przybierając obojętnie jaką formę energii, nie może przestać istnieć i stracić znaczenie. Współcześnie ten duchowy wgląd oraz intuicyjne poznawanie świata potwierdza fizyka.
Nasze życiowe związki są nieustannym tańcem energii. Tańczący z nami partnerzy nie pojawiają się w naszym życiu przypadkiem. Ponieważ wspólnie mamy prowadzić się ku naszemu najlepszemu przeznaczeniu albo ku otchłaniom fatum, więc przychodzimy i odchodzimy dokładnie wtedy, gdy jesteśmy gotowi na wspólny taniec i wzajemne obdarowywanie. Każde spotkanie, każde splecenie się dwóch pól energii wydarza się dokładnie w chwili największego potencjału zmiany.
Podobnie jest z wydarzeniami społecznymi, procesami w sferze kultury i religii, wreszcie z doświadczeniami zawodowymi. Wszystkie mają przewidziany czas ze względu na potencjał zmiany, jaki pojawia się w naszym polu energii czyli w duchowym rozwoju.
Rozpaczliwe próby zatrzymania ludzi, którzy pojawili się w naszym życiu, stanowisk, pozycji społecznej albo formy zawodowej aktywności w efekcie obracają się przeciwko nam. Co miało być, już się zamanifestowało. Po fazie przypływu, nadchodzi odpływ, aby mogła zamanifestować się kolejna fala energii. Sęk w tym, że zgoda na taniec zależy od współdziałania wielu czynników, które do siebie pasują w określonej chwili mocy, zaś oczekiwanie, że ta synergia będzie kontynuowana, jest przyczyną naszych cierpień, gdy sprawy układają się inaczej.
Gdy wydaje się nam, że w życiu zapanowała równowaga, mamy wielką pokusę, aby ją przedłużać. Zaczynamy wówczas snuć plany na przyszłość, mając za podstawę teraźniejszą równowagę pomiędzy energiami. To jest ten moment, w którym na własne życzenie zaczynamy zasypiać i ślepnąć, ponieważ jesteśmy przekonani, że osiągnęliśmy stan doskonałej harmonii. Do świadomości nie chcemy dopuścić, że w fazie największego rozkwitu miłosnej relacji albo zawodowego projektu pojawiają się pierwsze symptomy odpływu i przyszłego rozpadu energetycznego wiru, który zawsze trwa w odpowiednim czasie i ani chwili dłużej. Gdy jesteśmy pewni, że wszystko układa się najlepiej, wtedy nie wiadomo skąd pojawia się pierwszy sygnał zmiany, który kwalifikujemy jako nieszczęście, a tymczasem to jedynie naturalna konsekwencja kontynuacji spektakularnej manifestacji wszechświata.
Energii nie da się zatrzymać w jednym stanie skupienia. Ledwo osiąga maksimum już płynie ku minimum. Dzięki temu wszechświat żyje i rozwija się. Chwała Bogu, że to samo prawo działa w naszym życiu. Prawdziwym problemem nie jest trwałość ciągłej zmiany, ale powszechne pragnienie, żeby w chwili równowagi ów proces zatrzymał się na zawsze, a przynajmniej na jakiś czas. Gdyby jednak do tego doszło, oznaczałoby to śmierć całego wszechświata.
Wszystko ma swój czas, czyli moment mocy, dzięki któremu doświadczamy w życiu jakościowej zmiany. Równowaga całego ekosystemu, albo w mniejszym wymiarze osobistego systemu, jest niemożliwa. Co więc jest możliwe? Dzięki czemu rozwijamy się, korzystając z pulsacyjnego przepływu energii? To, co chcielibyśmy uwiecznić jako życiową równowagę, dla naszego dobra manifestuje się jako harmonia zmiany. Gdy odczuwamy silną potrzebę przywiązania się do kogoś albo czegoś, niech nasza uwaga będzie skupiona na harmonii, począwszy od oddechu w postaci spokojnego wdechu i wydechu, poprzez harmonię pomiędzy pracą i odpoczynkiem, rodziną i karierą, związkiem partnerskim i życiem towarzyskim, obowiązkami i przyjemnościami, byciem dla siebie i dla innych, a skończywszy na harmonii pomiędzy energią gniewu i miłości albo smutku i radości. Kluczem do stworzenia życiowej harmonii jest uświadomienie sobie, że wszystko ma swój czas i w konsekwencji spokojne poddanie się zmianom.
Doprawdy tracimy jedynie to, do czego się przywiązujemy. Bywa, że przywiązanie nazywamy utożsamieniem. Im większą ilością węzłów przywiązujemy się do tego, co tylko na chwilę pojawia się w naszym życiu, tym bardziej ograniczamy własną wolność. Z kolei każde utożsamienie się z czymś albo kimś, bez czego nie wyobrażamy sobie przyszłości, oznacza kolejną porcję cierpienia, jadu goryczy i skargi, że życie pozbawia nas szczęścia i radości.
Tymczasem warto wybrać się na ciemną stronę księżyca, aby dostrzec, że utożsamiamy się z tym, co jest nietrwałe, więc najczęściej cierpimy z powodu straty czegoś, co w istocie nie jest wieczne. Wieczna jest tylko nasza istota, czyli nienaruszalne i prawdziwe JESTEM. Skoro na ziemi jesteśmy tylko na krótki czas, pozwólmy wszystkiemu mieć swój czas, a sami wirujmy energią szczęścia i radości bez względu na intensywność i charakter zmian.