
Większość z nas zna tę scenę. W Betanii umiera Łazarz.
Jezus lubi tamto miejsce. Czy tylko dlatego, że ma tam Przyjaciół, których miłuje? A może z powodu ich gościnności? Ostatecznie, kto wie, może ma tam coś do załatwienia? Pewnie każdy z tych powodów jest dobry, aby odwiedzać Martę, Marię i Łazarza.
Raptem dowiaduje się, że Przyjaciel choruje, a siostry pozostają w napięciu…
Czekają, wyglądają, niecierpliwią się. Przyjdzie uzdrowić Przyjaciela? Zdąży przed śmiercią? Czy na pewno chce coś zrobić?
Jezus reaguje dziwnie. Zupełnie nie według naszych standardów i oczekiwań: „A Jezus miłował Martę i jej siostrę, i Łazarza. A gdy usłyszał, że choruje, został jeszcze dwa dni na miejscu, gdzie przebywał”. Kocha całą Trójkę, więc pozostaje z dala i nie spieszy z pomocą. Z miłości pozwolił umrzeć!
Naprawdę, tak wygląda miłość? Komuś, coś się nie poprzestawiało?
To jest oczywiste, że nikt z nas nie czekałby ani minuty, żeby zdążyć, działać i ocalić przed śmiercią. Czy to oznacza, że my nie naśladujemy Jezusa?
Szokujące świadectwo o Jezusie. No, ale skoro tak sprawy się mają, może Jezus ma jakiś powód? W końcu tajemniczą wypowiedzią coś sugeruje: „Ta choroba nie jest na śmierć, lecz na chwałę Bożą, aby Syn Boży był przez nią uwielbiony”.
Wpierw wydaje się, że rozdęte EGO Jezusa chce wykorzystać nieszczęście Przyjaciół dla własnego marketingu i gdyby nie druga część opowiadania o wzbudzeniu Łazarza ze śmierci, rzeczywiście byłoby można tak pomyśleć. Jednak przy grobie zdarzyło się coś, co zadziwia. Co każe z pokorą pomyśleć o miłości i z zachwytem o śmierci.
„Usunęli więc kamień, gdzie leżał umarły. A Jezus, wzniósłszy oczy w górę, rzekł: Ojcze, dziękuję ci, żeś mnie wysłuchał.A Ja wiedziałem, że mnie zawsze wysłuchujesz, ale powiedziałem to ze względu na lud stojący wkoło, aby uwierzyli, żeś Ty mnie posłał. A gdy to rzekł, zawołał donośnym głosem: Łazarzu, wyjdź!I wyszedł umarły, mając nogi i ręce powiązane opaskami, a twarz jego była owinięta chustą. Rzekł do nich Jezus: Rozwiążcie go i pozwólcie mu odejść”.
Bywa, że zrozumienie zawdzięczamy temu, co dzieje się na końcu: „Rozwiążcie go i pozwólcie mu odejść”.
Przychodzimy na świat, jednak nasze dusze krępowane są opaskami iluzji rodziców o kochanym dziecku, sióstr o bracie, małżonków o sobie, parafian o księdzu, itp. Dusimy się pod opaską, ukrywającą prawdziwą twarz.
Ktoś nakłada nam ją na twarz, abyśmy nie byli sobą i nie szli własną drogą. Ktoś nie pozwala nam iść…
Marta i Maria nie mają mężów. Dziwne, wręcz szokujące w kulturze, apoteozującej małżeństwo i macierzyństwo. Łazarz też nie ma żony? O co chodzi? Cóż to za dziwne rodzeństwo? A może Marta z Marią po prostu nie pozwalają Łazarzowi iść własną drogą życia? Nie mając mężów, zatrzymały Go?
Jezus kocha całą Trójkę, więc nie spieszy się. Z miłości nie chce cementować tej relacji. Czeka, aż Przyjaciel zacznie cuchnąć, to znaczy raz na zawsze dla Sióstr stanie się martwy. Dopiero wtedy będzie mógł zacząć żyć dla siebie: „Rozwiążcie go i pozwólcie mu odejść”. Wszystko z miłości.
Przychodzimy, aby iść własną drogą życia i mieć twarz, to znaczy być sobą. Tymczasem począwszy od pierwszego dnia życia wszyscy, którzy nas kochają, obwiązują nas opaskami śmierci, bo nie chcą nas stracić. Boją się, że odejdziemy, usamodzielnimy się, znikniemy z pola widzenia. Rodzicom i nauczycielom wydaje się, że lepiej znają naszą twarz, niż my sami. Pozbawieni jej, okryci całunem, nie potrafimy nabierać powietrza pełnymi piersiami, dusimy się i zaczynamy bać o życie.
W końcu nadchodzi śmierć. Jezus z miłości spóźnia się, aby dusza mogła znowu nabrać powietrza i odejść swoją drogą.
Śmierć nigdy nie jest za wcześnie. Jezus nigdy nie przychodzi za późno. Ponieważ nas kocha, pomaga nam być w ciągłym ruchu.
Marta z Marią nauczyły się, że kto kocha, odwiązuje opaski, służące do wiązania trupa, i zdejmuje całun z twarzy, aby każdy mógł mieć własną twarz. Nic większego i piękniejszego na Bożą chwałę nie mógł w Betanii uczynić Jezus.
Z miłości do naszych bliskich często sami dostosowujemy się, żeby nie skrzywdzić, nie urazić, zadowolić, doczekać się uśmiechu, aprobującego nasze wybory i zachowania. Rezygnujemy z własnej twarzy i ukrywamy pod całunem śmierci. Jesteśmy martwi, więc przychodzi Przyjaciel i pyta o nas: „Gdzie go położyliście? Rzekli do niego: Panie, pójdź i zobacz.I zapłakał Jezus”. Jezus płacze, że dobrowolnie się zawiązujemy i pozbawiamy twarzy.
Życie na ziemi jest dla nas trudną lekcją. Jej najważniejszym celem jest odnalezienie własnej twarzy. A twarz jest zwierciadłem duszy, jej obrazem. Przychodzimy, aby odnaleźć własną duszę i pójść drogą, której krótkim fragmentem jest życie na ziemi.
Nie dziwmy się Jezusowi, że celowo spójnia się do domu Przyjaciół, ponieważ Jego dziełem jest prowadzenie każdego drogą Bożą, drogą życia, drogą naszych dusz. Jezus mówi nam: Uwolnijcie Zmarłego i pozwólcie Mu odejść, żeby mógł być sobą.
Pożegnanie boli i jest smutne. Jednak łzy są rzeką życia, po wejściu do której oczyszczona dusza znowu podnosi się do dalszej drogi. Śmierć jest na Bożą chwałę.
Zmarłych uwalniajmy z naszych wspomnień. Nie miejmy im za złe, że odchodzą. Wybaczajmy im, radujmy się ich wolnością i żegnajmy z nimi. Oni idą swoją drogą, my idziemy swoją. Każdy idzie własną. Czasem tylko przez chwilę, tylko przez jeden dzień, tylko przez 3o lat idziemy obok siebie. Ostatecznie zawsze idziemy samotni.
Nasza śmierć też jest na Bożą chwałę. Umieramy, aby nie dusić się iluzjami na własny temat i móc odważnie nabierać powietrza w płuca. Umieramy, abyśmy szli własną drogą i spokojnie, ufnie byli sobą.