Oby nie jak Abraham

Despotyczni ojcowie nie biorą się nie wiadomo skąd, ale są produktem wpierw religijnego, wtórnie także kulturowego modelu ojca. Klasycznym przykładem jest interpretacja opowiadania o ofierze, którą z własnego syna miał złożyć Abraham na górze Moria (1 Mż 22,1-17). Dotychczasowa interpretacja podtrzymuje absurdalne stereotypy wychowawcze, w których rola ojca wciąż jest określona patriarchalnym roszczeniem do bycia panem i sędzią całej rodziny, oraz zniesławia Boga, przedstawiając Go jako okrutnika, który nie liczy się z ludzkimi emocjami, miłością i nadzieją. 

Zacząć wypada od spostrzeżenia, że interpretacja tradycyjna, która zniekształca obraz Boga i zaciemnia relacje między ojcem i synem, pojawiła się wraz z Septuagintą, ponieważ grec­kie słowo, którym tłumacze oddali pojęcie hebrajskie, znaczące w dosłownym tłumaczeniu unieś go na podwyższenie, sugeruje inną ofiarę, a mianowicie całopalenie. Bóg nie mówi więc zabij go, ale ofiaruj mi go w tradycyjnym geście, w którym człowiek akceptuje odpowiedzialność przed Bogiem za ojcostwo. Podniesienie jest gestem ofiarowania pierworodnego na znak wdzięczności Bogu – Dawcy wszelkiego życia. Chodzi więc o gest re­zygnacji z prawa do własności na rzecz osoby, której najwyższy autorytet się uznaje, w tym wypadku Boga, ujmującego się za Izaakiem.

Abraham jako ojciec nie zdaje egzaminu. Sam, powołany słowem obietnicy przez Boga, opuścił rodzinny namiot, i zamiast posłusznie czekać na swoją kolej po ojcu do bycia patriarchą, czyli najważniejszym mężczyzną klanu, odszedł, zakładając nowy klan. Natomiast własnego syna nie wspiera w rozwoju męskości, nie akceptuje jej, wreszcie pozbawia Izaaka męskiej siły, czego najlepszą ilustracją jest opowiadanie o próbie zamordowania go na górze Moria. Dlatego Bóg stoi po stronie Izaaka, ratując go z wyniszczających wyobrażeń ojca o prawie decydowania o życiu syna. Wpierw każe ojcu ofiarować syna, czyli zrzec się patriarchalnego prawa własności do niego, a potem, już na górze, gdy okazuje się, że Abraham wręcz odwrotnie, wciąż próbuje zrealizować swój plan pożarcia syna, wskazuje mu ofiarę zastępczą w postaci barana.

Bogactwo…

Czy dlatego Bóg jest bogiem, bo jest bogaty?

Jeśli jest bogaty, dlaczego ubóstwem ubogaca?

nie myślę więcej…

nie pytam dłużej…

nie próbuję udawać…

Wyczerpały się szanse na boskie życie

gdy zrozumiałem, że Bóg jest ubóstwem bogaty.

Moja droga uBoga jest zapisana na wieki

                    uboga musi być po kres.

Ubóstwo nadziei, wiary, miłości, ducha i ciała

jest jedynym moim bogactwem.

Po staremu nie znaczy lepiej

Każdy z nas zmuszony jest każdego dnia, tygodnia, miesiąca i roku podejmować wiele decyzji. Niektóre z pozoru nie mają większego wpływu na teraźniejsze i przyszłe życie, inne wydaje się, że tak. Bo, czy może równać się decyzja o wyborze soku pomarańczowego, bo o ten sam poprosili pozostali pasażerowie przedziału kolejowego, z rezygnacją z przeprowadzki, która była związana z nową ofertą pracy? Ze względu na skutki te decyzje rzeczywiście z pozoru wszystko różni, tymczasem ze względu na przyzwyczajenia i styl życia, który w sobie utrwalamy, obie negatywnie determinują nasze życie.

Postaram się to udowodnić krótką wypowiedzią Mistrza z Galilei, który w ramach przypowieści o talentach rzekł: „Dobrze, sługo dobry i wierny! Nad tym, co małe, byłeś wierny, wiele ci powierzę; …” (Mt 25,21). Człowiek mianowicie może liczyć na coraz szersze perspektywy i satysfakcjonujące go efekty dotychczasowej działalności, jeśli konsekwentnie realizuje określoną strategię, której musi być wierny we wszystkim, także w tym, co małe, wręcz maleńkie i niepozorne w porównaniu z tym, o czym marzy i czego pragnie.

Nie można tak prostu, bez żadnych konsekwencji, podejmując codziennie wiele mało znaczących decyzji, realizować strategię naśladuj innych albo wszystko, jak dawniej, albo lepiej nie ryzykować, a spodziewać się skokowej zmiany jakości życia w postaci dobrobytu, pomyślności czy satysfakcjonującego stanowiska. To najzwyczajniej w świecie jest  niemożliwe i wiedział o tym także Nauczyciel z Galilei.

Wydaje się, że strategie minimalistyczne, których przykłady podałem wyżej, są zakorzenione w ewolucji. Naśladując innych przy wyborze soku, po pierwsze minimalizujemy niebezpieczeństwo zatrucia bądź wyboru niedobrego pożywienia, po drugie zachowujemy się podobnie do dziecka, które naśladując rodziców, szybko uczy się samodzielnego funkcjonowania w świecie. O ile jednak dziecku ta strategia do pewnego momentu służy i zapewnia pozytywne skutki, o tyle dorosłemu we współczesnym świecie, zmieniającym się w szalonym tempie, już niekoniecznie. Nie ulega wątpliwości, że nie tylko ze względu na postępującą globalizację, wybór tej strategii jest niebezpieczny.

Jeszcze bardziej niebezpieczne robi się wówczas, gdy ktoś żyje zgodnie z zasadą wszystko, jak dawniej. Naprawdę nie powinniśmy się dziwić, gdy wpadamy wówczas w pułapkę, przez psychologów zwaną pułapką utopionych inwestycji. Wielu z nas trzyma się bowiem kurczowo tego, na co raz się zdecydowali, obawiając się, że gdy dokonają zmiany, nagle poprzedni wybór okazałby się słuszny, ale niestety będzie już za późno. Kryje się za tym pogląd, że włożony w coś wysiłek musi się opłacać i nie może się zmarnować. Tymczasem jest on nieprawdziwy, mylny i nieużyteczny. W życiu bywa tak, że często angażujemy się w coś, co po jakimś czasie okazuje się całkowicie chybionym przedsięwzięciem zawodowym, społecznym czy emocjonalnym i trzeba z niego jak najszybciej zrezygnować, nie licząc strat, aby tylko móc zacząć nowy projekt.

Poza tym wybierając strategię minimalistyczną, która pozornie wydaje się rozsądna, bo asekuracyjna i zagrożona mniejszym ryzykiem straty, w istocie rzeczy tracimy olbrzymi potencjał i to bynajmniej nie w sferze, którą strategia obejmuje, ale w innej, decydującej o przyszłym życiu, a mianowicie w sferze ducha. Utrwalamy bowiem asekuracyjne wzorce zachowań i lękliwy sposób życia, co w efekcie prowadzi do tego, że podejmując rzeczywiście strategiczne i najważniejsze decyzje, nie potrafimy przekraczać samych siebie i zachowujemy się jak dotychczas, rezygnując z szans. Tymczasem aspiracje w nas pozostają, a oczekiwania pod adresem przyszłości nie maleją, w związku z czym coraz bardziej gorzkniejemy i w dłuższej perspektywie czasowej tracimy nawet szacunek do samych siebie.

Kto chciałby to zmienić, powinien przeanalizować nawet swoje standardowe formuły grzecznościowe, którymi posługuje się na ulicy podczas powitań. Jakże często brzmią one mniej więcej w ten sposób: Co u Ciebie? No wiesz, po staremu. A to dobrze. No to cześć i powodzenia. Otóż ciężko oczekiwać powodzenia, skoro życie ma pozostać po staremu i sobie tego życzymy. Po staremu naprawdę nie znaczy lepiej, aniżeli po nowemu. Owszem, to, co nowe może zaskoczyć nieprzewidywalnością zaistniałych sytuacji i rozwiązań, ale i tak w perspektywie życia zawsze będzie dla nas lepsze od tego, co jest stare. Do rozwoju może zmusić tylko zmiana, a przecież bez rozwoju człowiek nie ma co liczyć na lepszą przyszłość.

A poza tym najważniejsze w tym wszystkim jest to, że zmiana zawsze dzieje się w jakimś związku i napięciu z wiarą. Ludzie małej wiary mają silniejszy lęk przed zmianami i boją się, że nie poradzą sobie z ich konsekwencjami. Często dzieje się tak dlatego, że pomyślność i szczęście uzależniają od swoich umiejętności i zachowań. Siłą wiary w Bożą obecność i prowadzenie nie potrafią zminimalizować negatywnych przeczuć, które podpowiadają im, żeby nie angażować się w nowe przedsięwzięcia. Przeczucia są wytworem rozumu, który jest zachowawczy a swoje sądy tworzy w oparciu o doświadczenie.

Tymczasem wiarą warto wesprzeć ducha i zaangażować się w zmiany, które otwierają przed nami nowe perspektywy. 

Tango pragnienia

Pragnienie jest jak pamięć
pragnienie to sentyment
inni płaczem zmięci
a ja śpiewem płaczę.

Zanim przyszliśmy, by kochać
nikt w niebie nie tłumaczył,
że na ziemi trudna sztuka
miłość wykuć z pragnienia.

Mężczyzno, kocham Cię bardzo
Mężczyzno, życzę Ci także
Mężczyzno zapomnij krzywd
ponieważ ja przebaczyłam.

Być może nigdy się nie dowiesz
być może nigdy nie uwierzysz
być może wywołam śmiech
w Tobie, leżącym u mych stóp.

Tak łatwo pięknie ciąć
przeszłości odpłacić
sztylet otworzyć
szczęście w pasję zamienić.

Nie łatwe jest cięcie
gdy więzi miłości
dobrze schowane
czekają na dnie serca.

Kobieto, kocham Cię bardzo
Kobieto, życzę Ci także
Kobieto zapomnij krzywd
ponieważ ja przebaczyłem.

Być może nigdy się nie dowiesz
być może nigdy nie uwierzysz
być może wywołam śmiech
w Tobie, siedzącej u mych stóp.

Pragnienie jest sprzeciwem
pragnienie jest wołaniem,
żebym nigdy nie śpiewał
płaczem w samotną noc.

Żebyś powracała nocą
wędrowała ze słońcem,
a jeśli czasem będę mówić
– nigdy nie krzyknę.

Kochajmy się bardzo
życzmy sobie także
zapomnienia krzywd
i przebaczajmy pragnieniom.

Być może nigdy się nie dowiemy
być może nigdy nie uwierzymy
być może wywołamy śmiech
w sobie, zapatrzonym w siebie.

Miłość jest możliwa
zapomnijmy krzywd
schowajmy sztylet
zatańczmy tango pragnienia.

Sowtware życia

Jeszcze inne (ziarna) padły na dobrą ziemię, i wydały dobry owoc, jedne stokrotny, drugie sześćdziesięciokrotny, a inne trzydziestokrotny.  Kto ma uszy, niechaj słucha” (Mt 13,8n)

Dlaczego źle się czujemy? Pozostajemy w napięciu, chociaż wcale nie musimy uciekać, ani się bronić. Bardzo często winne są wspomnienia, które demolują nasze życie. Dobre wspomnienia są błogosławione, ale nawet one nie powinny decydować o kolejnych nocach i dniach, a cóż powiedzieć o złych? Są jak błąd oprogramowania, który wdarł się w serce, umysł i komórki ciała, uniemożliwiając zdrowe i twórcze życie.

Dzieje się tak, ponieważ we wspomnieniu, które jest obrazem, zapisało się negatywne doświadczenie, może emocja, którą wyzwalamy za każdym razem, przywołując wspomnienie. Jeśli ktoś nas skrzywdził, a my wspomnieniami powracamy do tamtego wydarzenia, wówczas uruchamiamy destrukcyjne działanie stresu. Zaczynamy chorować, tracimy radość życia, czujemy się coraz mniej szczęśliwi. Czasem nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, że winien jest kolor pomieszczenia, w którym przebywamy, ponieważ wspomnienie, niczym w kadrze, zatrzymało w nas kolor ubrania człowieka, który wyrządził nam zło.

Żeby doświadczyć uzdrowienia, odmienić sposób myślenia a życiu nadać nowy smak, należy zacząć od uleczenia wspomnień, czyli obrazów, które są niczym sowtware naszych serc i komórek. Często wystarcza podstawowe działanie, jakim jest odpuszczenie winy, człowiekowi winnemu wobec nas, żeby jak najszybciej odwrócić się od wspomnień ku przyszłości. Czytaj dalej Sowtware życia

Jezus nauczycielem asertywności

Ja jestem światłością świata; Kto idzie za mną, nie będzie chodził w ciemności, ale będzie miał światłość żywota” (J 8,12)

Autor czwartej ewangelii często wkłada w usta Jezusa z Galilei słowa: Ego nimi (Ja Jestem), w którym Żydzi słyszeli nawiązanie do Bożego objawienia na górze Horeb. Bóg dał się wówczas rozpoznać, mówiąc o sobie: Jestem obecny, aby was ratować. W życiu Jezusa to Ja Jestem realizuje się w sposób wyjątkowy i niepowtarzalny. Tym stwierdzeniem Jezus wyraża, że jest tym, kim jest, i że definiuje się ze swojego punktu widzenia, a nie z punktu widzenia innych, ani prostych ludzi, ani pobożnych faryzeuszy, ani uczonych w Piśmie. Jest sobą. Ma odwagę być sobą bez względu na opinię innych. Jest jedyny w swoim rodzaju. Jest po prostu kimś, kto jest dla innych.

Wielu z nas jest przekonanych, że tradycyjny model życia, polegający na wyrzeczeniu się samego siebie, i współczesną modę na samorealizację, dzieli przepaść nie do zasypania. Zwłaszcza tym spośród nas, którzy głęboko wierzą w ogólnoludzki i nieprzemijający sens chrześcijaństwa, z największym trudem przychodzi słuchanie o realizowaniu samych siebie. Zdziwieni pytają, czy wstępnym warunkiem naśladowania Jezusa nie jest wyrzeczenie się samego siebie? Jak mogę naśladować Mistrza, jeśli za wszystkich sił będę starał się być sobą?

Zapewniam, że ten rodzaj myślenia, przeciwstawiający samorealizację i wyrzeczenie się siebie, jest jednym z największych błędów chrześcijańskiej teologii, skutkującym w praktyce milionami nieszczęśliwych i niespełnionych ludzkich istnień. Ostatecznie zbyt wielu spośród nas zamiast składać życie w dobrowolnej i niepowtarzalnej ofierze miłości z własnego, osobowego potencjału, stawało się ofiarą losu, w mniejszym bądź większym stopniu wykorzystywanym przez złych ludzi i świat. Czytaj dalej Jezus nauczycielem asertywności

Dlaczego się męczysz?

Życie wydaje Ci się męczące. Męczy Cię nauka w szkole, praca, związki i relacje.  Męczy nawet religijne życie. Musisz iść do kościoła, modlić się i wciąż wyrzekać świata. Musisz żyć w cnocie i stawać się coraz bardziej doskonałym.

W efekcie zmęczone są już nastolatki. Dopada ich apatia i życiowy letarg. Doświadczają depresji i mają dość życia. Chcą umrzeć albo uciec ze świata z nadzieją na lekkość bycia.  Trzydziestolatkowie są zmęczeni pracą po pierwszych pięciu latach, a małżeńskim związkiem po siedmiu. Wszystko jest męczące.

Zastanawiałeś się nad tym dlaczego tak się dzieje? Myślisz, że zmęczenie jest rzeczywiście naturalnym stanem istnienia? Wydaje Ci się, że trzeba to jakoś przeżyć, aby potem, kiedyś,  odpocząć od życia?

A zauważyłeś, że wśród wszystkich stworzeń męczą się tylko ludzie i ewentualnie te zwierzęta, które męczy człowiek? Zmęczenie nie jest naturalnym stanem istnienia, a wręcz odwrotnie, lekkość i szczęście. Kto więc Cię męczy? Męczy Cię umysł, który stale podpowiada, że nie masz powodu do szczęścia i spotkała Cię niedola. To dlatego sądzisz, że Twoje niebo jest zawsze gdzie indziej, ale nigdy razem z Tobą. Dlatego żyjesz w stanie rozdwojenia i to Cię męczy, a nie życie samo w sobie.

Bo, gdy jesteś przekonany, że spotkała Cię niedola, wtedy jesteś rozdwojony, a przecież masz na to wiele racjonalnych dowodów, które produkuje niezmordowany umysł. Niedola dzieli istnienie na Ciebie i coś Tobie przeciwnego. Umysł podpowiada, że musisz walczyć, starać się coś zmienić, wyjąć cierń, którego nigdy sobie nie życzyłeś. Więc cierpisz w nadziei, że jutro już tak nie będzie i walczysz. A skoro walczysz, więc się szybko męczysz!

Oszukujesz się! Czy pamiętasz wczoraj? Przecież ono było dokładnie takie samo, pełne niedoli i naiwnego przekonania, że jutro wszystko zmieni. Tymczasem jutro stało się dziś, które jest dokładnie takie samo, jako to dziś, które już zdążyło stać się wczoraj. Nic się nie zmieniło, a niedola trwa. W podobny sposób będą nastawać kolejne jutra, które będą stawać się kolejnymi wczoraj. Ty zaś będziesz coraz bardziej zmęczony nie życiem i pracą, ale sobą i czekaniem na coś, czego nigdy nie spotkasz, nie przeżyjesz i nie otrzymasz, ponieważ nie postanowiłeś być zadowolonym, radosnym i szczęśliwym.

Pamiętaj, że Twojej niedoli, jak powietrza, potrzebuje Twój umysł, żeby Cię oszukiwać, udowadniając, że jest Ci bardzo potrzebny w rozwiązywaniu życiowych problemów. Wmawia Ci, że nie możesz być szczęśliwy i wypoczęty, ponieważ racjonalnie podchodzisz do życia. A może czasem  byłoby warto odwrócić ów porządek wynikania? Pomyśl, czy nie jest raczej tak, że dlatego jesteś zmęczony i nieszczęśliwy, bo żyjesz i postępujesz racjonalnie? Pomyśl, czy nie męczy Cię Twój umysł, który skradł Ci prawo do lekkości, radości i szczęśliwego życia?

Niedola zawsze potrzebuje jakiegoś powodu, więc Twoje życie jest rozdwojone. To niedola, której autorem jest Twój umysł, tworzy powody: „Dziś mam żałobę, jak mogę być szczęśliwy? Dziś straciłem pracę, wiec jak mogę być szczęśliwy? Dziś zostałem zdradzony, więc jak mogę być szczęśliwy? Dziś mam za mało pieniędzy, więc jak mogę być szczęśliwy? Muszę mieć piękną żonę, przystojnego męża, zdolne dzieci, itd., itp”. Nieszczęśliwy umysł potrzebuje zatem czasu, aby coś się odmieniło, ale czas mija, a powody pozostają.

Szczęście tymczasem nie potrzebuje żadnego powodu i jest czymś, co trwa niezależnie od czasu i poza nim. Jeśli człowiek postanawia być szczęśliwym, to po prostu zaczyna nim być. Szczęścia nie można spowodować! Jeśli szukasz powodów do bycia szczęśliwym, raczej na pewno staniesz się głęboko nieszczęśliwy. Szczęście nie zależy od przyczyny i skutku, ale od decyzji. Nie czekaj, nie organizuj, nie zarabiaj, nie zmieniaj, nie poprawiaj. Po prostu uwierz, że niczego nie musisz, bo jesteś w stanie być szczęśliwym takim, jakim jesteś, i mając to, co masz.

Szczęście nie potrzebuje powodu, ale codziennego nawyku cieszenia się życiem i tym, co człowiekowi zostaje darowane. Wystarczy w to wejść, zauważyć i zacząć tym się cieszyć. Wtedy przychodzi lekkość a zmęczenie ustępuje. Kto dziś się cieszy i nie narzeka nad swoją niedolą, jutro będzie chciał i potrafił cieszyć się jeszcze bardziej. W ten sposób lekkość i radość stają się nawykiem, bo im bardziej ćwiczymy to, do czego jesteśmy zdolni, tym lepiej z dnia na dzień nam to wychodzi.

W szczęściu nie ma rozdwojenia, bo nie ma powodu poza Tobą. Szczęściem jesteś sam dla siebie. Szczęście to stan jedności z sobą i życiem, czasem i wiecznością, światem i Bogiem. W szczęściu znika umysł, który już niczego nie musi, więc Cię nie zniewala.

Znika też zmęczenie, bo nic nie może Cię zmęczyć.

Szczęśliwy koniec religii

Po czym poznać szczęśliwego człowieka?  Po tym, że nie potrzebuje religii. Już z niczym nie musi walczyć, niczego zapomnieć, niczego nie pożąda, ani o niczym nie marzy. W jego życiu nie ma już przeszłości z jej wymaganiami, uwiecznionymi w postaci tradycji, rytuałów, praw, ślubów i zobowiązań. Nie ma też przyszłości, zawsze tylko potencjalnej, kuszącej imaginacjami, które mogą nigdy się nie wydarzyć i urzeczywistnić.

On po prostu żyje, a żyje się zawsze tylko raz, to znaczy teraz i tutaj. Za każdym razem jest nowe teraz, które zadziwia i zachwyca. Szczęśliwy przed niczym nie ucieka, niczego nie naprawia, ku niczemu nie dąży. Po prostu jest i zyskał nową umiejętność. Jaką? Gdy niepotrzebne stają się rytuały i prawa; gdy nie trzeba niczego osiągać za wszelką cenę,  można nauczyć się tańczyć!

Szczęśliwy człowiek nie potrzebuje religii, aby zapomnieć, zwyciężyć, osiągnąć.  Wszedł na weselną ucztę, na której wszyscy się bawią, i on też zaczął grać, śpiewać i tańczyć. Wreszcie może napić się wina i zacząć świętować.

Po czym poznać, że religia spełniła swoje zadanie? Po tym, ze ludzie stali się szczęśliwi i nauczyli tańczyć. Religia jest jak opiekun, który prowadzi dziecko do szkoły, w której ma się nauczyć radosnego i spokojnego życia. Gdy cel zostaje osiągnięty i dziecko z powodzeniem kończy naukę, opiekun przestaje być potrzebny. Po co szczęśliwemu religia, skoro stał się istotą duchową, żyjącą w Duchu?

Sama w sobie religia nie jest źródłem szczęścia, a bywa wręcz przyczyną licznych nieszczęść. Gdy człowiek tak potrafi żyć w czasie, jakby żył ponad czasem, i tak przebywać w przestrzeni swego życia, jakby nie była mu do niczego potrzebna, religia traci rację bytu. Chodzi mianowicie o to, że człowiek staje się wówczas istotą duchową, a miejsce religii zajmuje duchowość.

Religia jest światem zewnętrznym. Duchowość jest wewnętrznym Królestwem Niebios, czyli Bożą obecnością. Co prawda one zawsze się mieszają i człowiek doświadcza trochę jednego i trochę drugiego. Różnica polega na tym, że dla ludzi religijnych wewnętrzna Boża obecność jest ledwo wyczuwalna i prawie niepotrzebna, zaś w doświadczeniu szczęśliwych zewnętrzny świat religii jest tylko społeczną ramą.

Szczęśliwy koniec religii jest początkiem świętowania, nie reglamentowanego przez kalendarz, prawa i rytuały, do którego zatroskany i cierpiący człowiek ma prawo jedynie raz na jakiś czas swego smutnego i ciężkiego życia. Gdy pojawia się szczęście każde „teraz” nabiera cech świętowania. Nie ma już wspominania ani oczekiwania, nie ma też obrzędowego upamiętniania ani antycypowania (wywoływania z przyszłości). Człowiek staje się szczęśliwy w cudzie bycia „tu i teraz”. Nie myśli o wczoraj ani o jutrze, bo nie ma takiej potrzeby. Nic go nie obchodzi poza świętowaniem każdego doświadczenia i spotkania, każdej myśli i emocji, każdego słowa, które czyta albo słyszy, każdego zapachu, i smaku, każdej relacji i zadania, które ma do wykonania.

Jedyną prawdziwą religią jest świętowanie życia!

Taniec, śpiew i muzyka to są atrybuty religijnego życia. Religijnego czyli świętego, a świętego, ponieważ pełnego świętowania.

Nie oddawajcie czci Bogu, który nie umie tańczyć, śmiać się i grać, bo to na pewno nie jest Bóg! Ludzkie życie ma być nasiąknięte boskim tańcem, śpiewem i muzyką; intensywne świętowaniem, pełne codziennego szczęścia.

Szczęśliwy człowiek umie tańczyć, bawić się każdym doświadczeniem, grać i śpiewać na chwałę ISTNIENIA. Jednocześnie szczęścia nie trzyma kurczowo w rękach, jakby było jego Bogiem. Potrafi je wypuścić, zresztą jak wszystko, i otwiera się na nową chwilę i nowe doświadczenie.

W szczęściu najważniejsze jest to, że go doświadczasz, praktykujesz, uobecniasz sobą pomiędzy ludźmi, a nie to, że kurczowo się go trzymasz, ponieważ boisz się, że niespodziewanie zniknie. Ten lęk byłby przecież objawem największego nieszczęścia!

Przestań żebrać

Przypatrz się ulicznym żebrakom. Co prawda udaje im się wyprosić kilka groszy na przetrwanie, tylko czy w tym samym czasie nie mogliby zarobić więcej? Stworzyć dzieło życia, które stałoby się niekończącym się źródłem chleba?

Przypatrz się żebrakom na ulicy. Zauważyłeś, jak wielu z nich ciężko chodzi? Niektórzy już w ogóle bez podpór nie są w stanie się poruszać. Kto żebrze, musi przystanąć, unieruchomić się. Nogi przestają mu być potrzebne. Nauczył się wyciągać ręce i łkać nad swoją niedolą. 

Żebracy zatrzymują się, żeby zawodzić, budzić litość, próbować jakoś przeżyć kolejny dzień. Zapomnieli o nogach i wdzięczności. Oduczyli się ruchu i tworzenia. Budzą litość tym, że nie potrafią iść ku przyszłości.

Żebrak stoi i liczy na pomoc. W tym samym czasie na swoich zdrowych nogach Król jest  w drodze i spożywa swój chleb w gronie przyjaciół. W trakcie posiłku przygrywają muzycy, piękne Kobiety zapraszają do tańca, przystojni Mężczyźni dają poczucie bezpieczeństwa swoim zrelaksowanym sposobem zachowania. Wszyscy się śmieją.

Zastanów się, czy nie tracisz życia na żebranie? 

Prosisz o pracodawcę o chleb? Wyciągasz dłonie po kilka groszy? Dlaczego to robisz? Zatrzymałeś się w rozwoju i nogi przestają Ci być potrzebne. Nie wyciągaj rąk. Masz nogi! Zmień pracę. Naucz się nowych umiejętności i rozwijaj się. Bądź w drodze. Bądź Królem, nie Żebrakiem.

Prosisz znajomych albo koleżanki w pracy o akceptację? Drżysz, gdy wypowiadasz kilka myśli, które nie są zgodne z przekonaniami większości?  Boisz się wykluczenia za poglądy i upodobania? Nie wyciągaj rąk. Masz nogi! Zmień środowisko, które Cię nie akceptuje. Nie bój się samotności, ale idź. Oni zatrzymali się i stoją. Za kilka lat wrosną w ziemię i będą leczyć nogi. W tym samym czasie Twoje – zdrowe – poniosą Cię ku cudownej przyszłości. Bądź Królową, nie Żebraczką.

Żebrzesz o miłość swego Małżonka, ponieważ boisz się, że nie dasz sobie rady sam(a)? Żebrzesz o miłość swojego Dziecka, ponieważ boisz się starości? Prosząc, przegapiasz cuda, które są Ci dane i już dostępne. Zamiast prosić, naucz się widzieć. Zajrzyj wreszcie do swego wnętrza, a znajdziesz tam Króla wszystkich Królów, Królową wszystkich Królowych.

Porzuć swoje lęki i bzdury o tym, że bez pomocy, akceptacji i obecności innych zginiesz. Zaakceptuj siebie i swoje życie od zaraz. Nie sądź, że nie dasz rady. Masz nogi, aby wyjść i z wiarą iść ku piękniejszemu i lepszemu.

Czy widzisz, że żebracy najczęściej proszą innych o pomoc, ale oni są takimi samym żebrakami? Żebracy proszą żebraków. To jest handel a nie tworzenie. Pomyśl, że skoro żebrzą, nie mają niczego ciekawego, co mogliby Ci dać.  Skoro Ty żebrzesz, co możesz im dać? Każdy każdego prosi o wzajemne uznanie, miłość i chleb.  Zobacz tragizm tej sytuacji.

Pozwól sobie na odrobinę świadomej uważności i chwilkę świadomego życia, a wszystko może się zmienić. Porzucisz życiowe żebranie o chleb, akceptację i miłość. Zaczniesz używać nóg. One Cię na pewno nie zawiodą. Nie będą opuchnięte, stawy nie będą boleć, a w kostkach nie zbierze się woda. Twoje nogi będą zdrowe, jak Twoja dusza. Będą uśmiechnięte i radośnie poniosą Cię ku kolejnym dniom. 

Póki żyjesz tańcz i skacz z radości. Oddychaj z błogością, śpiewaj, kochaj i módl się. Gdy się zmienisz i zmieni się Twoja świadomość, bo staniesz się Królem (Królową), odczujesz ogromne szczęście. Doświadczysz całkowitej wolności bycia sobą. Już sama myśl i odczucie „Ja Jestem” jest tak wielkim błogosławieństwem, że niczego więcej nie będziesz potrzebował (a), ale właśnie wtedy otrzymasz wszystko.

„Ja Jestem” – w tym zawiera się cały taniec egzystencji, śpiew wolności, radość podróżowania. „Ja Jestem” – w tym odkryjesz Boga!

Ze swojego Boga nie czyń żebraka. Dostrzegaj swoją boskość. Wtedy nie będziesz musiał(a) niczego osiągać. Wtedy będzie Ci potrzebne tylko to, żeby zacząć żyć. Zaczniesz tworzyć własny chleb… .

Samotność jest Wszystkim

tylko to mam,

czym jestem sam.

 

jestem w sam raz, abym:

nie musiał   

nie oceniał

nie uzależniał

nie żądał

nie płakał

nie zdychał z lęku  

 

mam wszystko, gdy jestem sam na sam:

z życiem

z miłością

z ciszą

z oddechem

z tęsknotą

i zgodą na siebie

 

pierwszy i ostatni oddech zrobię sam.

 

nikt za mnie nie napełni:

płuc powietrzem

serca miłością

nerek radością

oczu światłością  

życia obecnością

 

wszystkiego doświadczam w samotności.

 

Ciebie też, który jesteś Wszystkim.

sam na sam z Tobą…

gdy Ciebie mam, jestem Wszystkim.