Królestwo Niebios podobne jest do najwyższego budynku świata.
Na ostatnim piętrze wieżowca znajduje się platforma widokowa, z której podziwia
się panoramę, sięgającą setek kilometrów. Można się na nią dostać schodami albo
szybką windą.
Odkąd pamiętasz, uczyli Cię, że życie
jest walką i bez wysiłku niczego nie osiągniesz, więc się spinasz, kompresujesz
siły, żeby pokonywać kolejne schody kariery. Jesteś spięty i mało elastyczny.
Miewasz wypadki w pracy i stłuczki na drodze, co prawda niegroźne, ale jednak,
ponieważ wywierasz presję na samego siebie, żeby wszystko zrobić jak najlepiej
i pokonać rywali. Dlatego jesteś sztywny
i mało finezyjny. W ten sam sposób chodzisz, ruszasz się, mówisz i nawet fizycznie
kochasz. Wciąż się pilnujesz, przyprowadzasz do porządku i masz obsesję na
punkcie perfekcjonizmu.
Zauważyłeś, że wciąż masz pod górę? Z wysiłkiem idziesz po schodach, bez finezji pokonując jeden po drugim, całe życie z nadzieją, że dotrzesz na samą górę i nasycisz się panoramą ze zdobytego szczytu. Dla kilku chwil satysfakcji poświęcasz całą radość i lekkość życia. Naciskasz na przeszkody i walczysz ze słabościami, aby trudności czym prędzej usunąć. Nie masz czasu dla patnera/ki, dzieciom każesz zająć się sobą, w wypielęgnowanym ogrodzie nie potrafisz cieszyć się spotkaniami z przyjaciółmi, nie siadasz pod pachnącym drzewem, pełnym roztańczonych owadów, żeby poszukać ciszy w sobie i usłyszeć odpowiedź na najważniejsze pytanie: Kim Jestem? Cały jesteś nienaturalnie skoncentrowany na wysiłku, żeby walczyć z naturą życia, świata i procesów, które dzieją się niezależnie od Twojej woli, bo zależą wyłącznie od Źródła Miłości i Światłości.
Naprawdę sądzisz, że na tarasie nie da się znaleźć prościej, lżej i radośniej? Wejdź do windy, a ona w oka mgnieniu Cię wywiezie. Zamiast walczyć, doświadczysz owoców zwycięstwa. Nawet podróż na szczyt będzie królewskim odpoczynkiem, lekką radością bycia, doświadczeniem czystej miłości.
Jesteś nienaturalny, więc walczysz z
naturą stworzenia i nie potrafisz szczerze powiedzieć: Ojcze, niech się dzieje Twoja wola. Bądź naturalny, bądź sobą, daj
sobie prawo być królem, któremu wszystko służy, a bez wysiłku będziesz podziwiał
piękno życia i świata. Bóg obdarzy Cię odpocznieniem.
Po schodach wspinają się ludzie z
wielkim EGO. Bez wyjątku, czy są to Panie z kółka różańcowego, jogini
zapamiętale ćwiczący panowanie nad umysłem, ludzie sukcesu, czy wreszcie ci,
którzy religię sprowadzili do moralności, wszyscy zapomnieli o prawdziwym celu
i z metody uczynili cel. Wszyscy są egoistami, chociaż dużo mówią o miłości.
EGO lubi wysiłek, więc oszukuje Cię,
zapewniając mikroskopijną satysfakcję z codziennych kroczków i wygranych potyczek,
a tymczasem prawdziwy odpoczynek czeka. Brakiem mądrości jest walka o zdobycie
szczytu, gdy ma się tak mało energii, żeby zdobyć go bez wysiłku. Oczywiście
można cieszyć się z pokonywania kolejnych stopni, ale zapytaj samego siebie:
Kto się cieszy naprawdę, Ty prawdziwy czy Twoje EGO?
Nie walcz. Winda czeka. Pozwól, żeby
Źródło Miłości w mgnieniu oka wyniosło Cię na szczyt. Daj sobie prawo do
odpoczywania. Moralność i religijne rytuały są schodami, którymi przenigdy nie
dotrzesz na szczyt. Będziesz co najwyżej doświadczał coraz większego zmęczenia,
znudzenia, złości i frustracji.
Windą jest prawdziwa religia odpoczywania, czyli powierzenie się Miłości. Odpuszczając wysiłek, w jednej chwili doświadczysz Królestwa Niebios.
Wiadomo od dawna, że rozwiązania problemu, znalezienia odpowiedzi bądź odkrycia, znacząco zmieniającego parametry rozumienia, nie należy oczekiwać ze strony konsylium fachowców z tej samej dziedziny. Myślą, poszukują, działają według tego samego klucza. Uwięzieni w swoim paradygmacie, po jakimś czasie szczerych wysiłków orzekają, że na zewnątrz ich świata nie ma niczego.
Wystarczy ich przetasować
i poprzydzielać do grup badawczych, składających się z fachowców z różnych dziedzin,
aby szybko i skutecznie, łącząc swoje doświadczenia i mądrość, odkryli nową
rzeczywistość. Problem polega na tym, że fachowcy najczęściej preferują środowiska
hermetyczne, ponieważ czują się w nich bezpiecznie.
Dlatego czasem lepiej
nie łączyć ich w zespoły zadaniowe i zamiast tego połączyć wyniki ich badań, a
efekt jest dokładnie ten sam, zachwycający i zaskakujący. Od dawna powtarzam,
że prawdziwa mądrość jest natury wertykalnej. To oznacza, że potrafi być
analityczna, niczym wąż, pełzający po ziemi, jednak potem wzbija się wysoko
ponad ziemię, aby spojrzeć na całość niczym szybujący orzeł.
Próbując poznać ludzkie emocje, w ostatnich latach dokonano trzech, niezależnych od siebie odkryć, co prawda znaczących, ale nie przełomowych. Dopiero po złożeniu ich w całość zobaczyliśmy nowy ląd, ponieważ naocznie, czyli ze względu na wymogi współczesnej nauki, mogliśmy się przekonać, że ludzkie emocje kształtują świat wokół nas. Nie tylko nasze postrzeganie (w tym sposób interpretacji), ale rzeczywistość samą w sobie. Dotychczas umieszczaliśmy to w kategoriach cudu i fantazji, a racjonaliści uznawali za przejaw tak zwanego nawiedzenia.
W pierwszym eksperymencie, zamknięty pojemnik z ludzkim DNA umieszczono blisko jego dawcy, to znaczy w przyległym pomieszczeniu. Następnie poddano tego człowieka działaniu bodźca emocjonalnego, naukowcy zaś obserwowali zachowanie DNA. Okazało się, że jego uczucia wpłynęły na jego własny materiał genetyczny, znajdujący się w innym pomieszczeniu. Na skutek emocji negatywnych, DNA sprężyło się, natomiast pod wpływem emocji pozytywnych, zwoje materiału genetycznego wyraźnie się rozluźniły. Wywnioskowano stąd, że ludzkie emocje wywołują skutki, które ewidentnie przeczą konwencjonalnym prawom fizyki.
W drugim eksperymencie, podobnym pierwszemu, aczkolwiek niezależnym, inna grupa badaczy pozyskała leukocyty (białe krwinki) i umieściła je w odosobnionych od siebie komorach, aby móc obserwować zachodzące w nich zmiany elektryczne. Również i w tym eksperymencie dawcy znajdowali się w osobnych pomieszczeniach. Za bodziec posłużyły krótkie filmy, wywołując różne stany emocjonalne. I znowu, podobnie jak w poprzednim badaniu, okazało się, że materiał genetyczny i jego dawca wykazują identyczne reakcje w tym samym czasie. Nie zauważono żadnego opóźnienia. W pobranych próbkach, każda zmiana elektryczna odpowiadała temu, co działo się w tym samym czasie u dawców. Co najciekawsze, odległość, w jakiej znajdował się materiał genetyczny, zdawała się nie mieć żadnego znaczenia. Badacze zaczęli więc eksperymentować z dystansem, dzielącym próbkę od dawcy. Nawet przy odległości 80 km otrzymywano ten sam rezultat. Materiał genetyczny i jego dawca reagowali jednocześnie, w ten sam sposób. Wywnioskowano zatem, że przekaz informacji między nimi jest niezależny zarówno od czasu, jak i od przestrzeni.
Trzeci eksperyment dowiódł czegoś równie ciekawego. Naukowcy badali wpływ DNA na świat materialny. Fotony światła, tworzące nas i otaczający świat, zostały poddane obserwacji w próżni. Ich naturalne położenie było zupełnie przypadkowe. Następnie do próżni, w której znajdowały się fotony, wprowadzono ludzki materiał genetyczny. Okazało się, że w tym momencie fotony przestały zachowywać się przypadkowo, a dokładnie odwzorowały geometrię wprowadzonego DNA. Badacze stwierdzili, że fotony zachowywały się zaskakująco i wbrew przewidywaniom. W efekcie stwierdzili, że odtąd będą musieli poważnie brać pod uwagę występowanie nowego rodzaju pola energetycznego. Wywnioskowano, że ludzki materiał genetyczny kształtuje zachowanie fotonów światła, będących budulcem świata i dosłownie wpływa na jego kształt.
Wynik, będący sumą przeprowadzanych badań, daje do myślenia. Dzięki niemu uświadamiamy sobie, że skoro nasze emocje wpływają na materiał genetyczny, a materiał genetyczny kształtuje świat wokół nas, to ludzkie uczucia są w stanie fizycznie zmieniać otaczający nas świat, a jednocześnie nas samych.
To jednak jeszcze nie
wszystko, ponieważ, jak się okazuje, jesteśmy połączeni ze swoim DNA bez
względu na czasoprzestrzeń. Życiowe realia tworzymy zatem naszymi uczuciami,
bez względu na to, czy tego chcemy, czy nie. To się po prostu dzieje bez
udziału naszej woli.
Dlaczego o tym
napisałem? Ponieważ pomyślałem, że ta informacja będzie uzupełnieniem poprzedniego
wpisu: Traktuj się dobrze.
Traktujmy się dobrze, bo jeśli tego nie robimy, wówczas automatycznie traktujemy się źle. Kto świadomie nie wpływa na poprawę swojego samopoczucia, zdrowia i realiów życia, niech się nie dziwi, że negatywnymi emocjami tworzy sobie ziemskie piekło.
5-7 czerwca – Karpacz (przy ewangelickim kościele Wang)
W godzinie kryzysu zadbaj o swoją duszę. Nie ulegaj powszechnym wzorcom religijnym i nie słuchaj wciąż tych samych wiadomości, ponieważ gasisz ducha. Twoja wiara się wychładza, ulegasz rozumowi, który tworzy wciąż nowe zagrożenia.
Lepiej naucz się właściwie serwisować swoją duszę!
Chcę Cię przekonać, że możesz żyć spokojnie, zdrowo i szczęśliwie.
Nie adoptuj się, gdy okoliczności życia przyginają Cię do ziemi.
Nie starzej się szybciej, aniżeli według naturalnego rytmu życia.
Bądź pewien, że wszystko Ci sprzyja.
Oczekuj niemożliwego, bo otrzymasz to, czego się spodziewasz.
Zachwycaj się wszystkim, także sobą.
Codziennie pytaj o swoją drogę i bądź jej wierny.
Bądź pewien, że nic złego się nie dzieje, więc nie musisz się bać.
O tym wszystkim chcę Ci opowiedzieć, więc zapraszam Cię do Karpacza, w miejsce, które już swoim pięknem i tajemniczością wyzwala energię wiary.
Zakwaterowanie w parafialnych pokojach 2-osobowych oraz kilku-osobowych apartamentach, w bezpośrednim sąsiedztwie uroczego kościoła, pochodzącego z Norwegii. Koszt: 250 zł. Wyżywienie we własnym zakresie. Śniadania i kolacje można przygotować na miejscu.
To, w jaki sposób zinterpretujemy jakieś wydarzenie, spotkanie, emocję albo proces, zależy od tego, jakich użyjemy słów, te zaś nie pozostają bez wpływu na nasze samopoczucie i oczekiwania, które łączymy z przyszłością. Interpretując siebie, życie i świat negatywnie, wpadamy w błędne koło negacji wszystkiego i wszystkich wokół nas. Wówczas niemal wszędzie czają się źli ludzie, knujący zło; wszystko jest bez sensu; najlepsze doświadczenia są za nami, a nam pozostaje przyglądać się postępującej degrengoladzie. Niestety wielu funkcjonuje właśnie w taki sposób, tworząc kolejne kręgi negatywnych interpretacji, z wpływu których – im są starsi – jest im coraz trudniej się wyrwać. Gorzknieją, a świat jawi im się jako całkowicie zepsuty, w którym, ostatnią – jeszcze jaśniejącą – wyspą są oczywiście oni i wszyscy podobnie interpretujący świat oraz życie.
Tymczasem wystarczyłoby zacząć używać odpowiednich
słów, żeby oceny przestały mieć mentorski charakter, którym paraliżujemy
słuchaczy, a wewnętrzny świat ducha uczynić mniej skłonnym do skrajnego
pesymizmu. Chrześcijanie mogą uczyć się tego od Mistrza i Nauczyciela z
Galilei, ale muszą bardziej świadomie czytać ewangelie. Wiele dobrego mogliby
też uczynić księża i katecheci, którzy powinni porzucić cierpiętniczy styl
mówienia, odpowiadający mniej więcej Pasji M. Gibsona, a zacząć niuansować
swoją interpretację oraz przekaz, używając słów adekwatnych do tego, co jest
opisane w ewangeliach.
Jezus z Galilei w człowieku nie szukał negatywów,
a zawsze chociaż najmniejszego jasnego punktu zaczepienia, aby wykorzystać go
do rozbudzenia wiary. Jeśli nawet wypowiadał prowokujące słowa albo zadawał
trudne pytania, zawsze miały na celu obudzenie samoświadomości i wzruszenie
wolą człowieka. To prawda, że wypowiedzi Jezusa o Bogu prawie zawsze bulwersowały,
nie dawały słuchaczom spokoju. Dlaczego? Bo ich celem było budzenie nowych
wyobrażeń Boga, a tym samym tworzenie w słuchaczach nowych obrazów samych siebie.
Posługiwał się więc skuteczną i bardzo współczesną metodą ukierunkowywania
człowieka ku zdrowiu, radości, szczęściu i zbawieniu. Jezus nie zwracał się do
nikogo taki sposób, aby go pozostawić w chorobie i duchowych ciemnościach, ale
umożliwić mu wyjście na wolność i światłość.
Również ludzkie dzieje Jezus interpretował w
radykalnie nowy sposób. Najlepszym przykładem jest opowiadanie o lekturze
księgi proroka Izajasza w nazaretańskiej synagodze (Łk 4,16-20). Nauczyciel z
Galilei odczytał i zinterpretował fragment proroka, bardzo łatwy do
identyfikacji, który kończy się w następujący sposób: „Abym ogłosił rok
łaski Pana i dzień pomsty naszego Boga, abym pocieszył wszystkich zasmuconych”
(Iz 61,2). Charakterystyczne jest zakończenie Jezusa, będące jednocześnie Jego
interpretacją dziejów: „Abym zwiastował miłościwy rok Pana. I zamknąwszy
księgę, oddał ją słudze i usiadł” (Łk 4,19n). Ilu chrześcijan byłoby
skłonnych przyznać rację swojemu Nauczycielowi, rezygnującemu z frazy: „i
dzień pomsty naszego Boga”? Bardzo niewielu. Przecież najpopularniejsza
ocena, dziejących się współcześnie procesów, a także ludzkich zachowań, jest
mniej więcej taka: To wszystko musi upaść albo zostać doszczętnie rozwalone,
żeby wreszcie mógł zatriumfować mój (nasz) punkt widzenia.
A kto w skrajnie negatywny sposób interpretuje
wydarzenia oraz ludzi, używa przecież słów, które jego samego interpretują w
podobny sposób. Więc nie ma się co dziwić, że tacy ludzie wpadają w zastawioną
przez siebie sieć, błędnego koła negacji, w której – wbrew temu, co mówią –
sami sobie stwarzają nieprzyjemną przyszłość, pełną negatywnych emocji.
Czas z tym skończyć, jeśli oczywiście pragniemy
dobrych i jasnych dni.
Po
pierwsze powinieneś rozpocząć od zmiany słownictwa, żeby móc inaczej myśleć
i swoim interpretacjom nadawać pogodniejszy charakter, bardziej wyważony i obiektywny,
w których znajdzie się też pochwała osób nieprzychylnych albo ideologicznie
obcych. Gdy więc chciałbyś powiedzieć: Mam problem, który mnie przerasta,
może lepiej powiedz: Muszę skupić się na rozwiązaniu zadania, które otwiera
przede mną nowe perspektywy? Albo, gdy jesteś zmęczony, zamiast: Umieram
ze zmęczenia, lepiej: Zużyłem energię, którą zregeneruję modlitwą,
spacerem albo lekturą? Gdy w urzędzie jesteś zdenerwowany, zamiast podnosić
na Urzędnika głos i próbować zmotywować go do pracy słowami: Ależ tu macie
bałagan bądź: Czy Pan(i) w ogóle wie, o czym mówię?, może lepiej
byłoby tak: Szkoda, że nie możemy tego szybko załatwić, ale ufam w Pana(i)
dobre intencje?
Po drugie jak
najczęściej rozmawiaj sam ze sobą, o świcie radośnie i czule się witając, a o
zmierzchu, życząc sobie dobrego snu. Jeśli zastanawiasz się, w jaki sposób,
przypomnij sobie, że między innymi służy do tego modlitwa, która nie jest
opowiadaniem Bogu o tym, o czym On wie. Poza tym chwal się nie tylko wtedy, gdy
coś się udaje, ale także przy porażkach. Za co? Za wytrwałość i ochotę podjęcia
kolejnej próby. Ciesz się sobą, swoim zdrowiem i dobrym samopoczuciem. Patrz na
siebie z miłością i wtedy zawsze dziękuj Stwórcy za siebie i swoje życie.
Po trzecie,
jeśli nie wierzysz, że ta duchowa praktyka ma sens i odnosi błogosławiony
skutek, możesz powtórzyć doświadczenie p. Masaru Emoto, wielokrotnie opisane w
literaturze. Nic nie szkodzi, że nie masz mikroskopu. Wystarczy, że
najzwyklejszy ryż po ugotowaniu i ostudzeniu podzielisz na dwie porcje i wraz z
taką samą ilością wody umieścisz w dwóch szklanych słojach (oczywiście czystych
i wyparzonych, abyś nie miał wątpliwości, czy przypadkiem nie było w nich
różnych bakterii). Następnie na jeden słój naklej albo napisz na nim słowa pozytywne
(np. kocham cię, błogosławię, dziękuję, jesteś wspaniały, jesteś dobry itp.), a
na drugim słowa negatywne (nienawidzę cię, jesteś zły, jakieś wyzwisko, jakieś
złorzeczenie itp.). Możesz też na etykietkach umieścić obrazy, buźki (np. buźka
uśmiechnięta i szczęśliwa oraz druga, wykrzywiona złością, smutna lub
wściekła). Słoje umieść w spokojnym miejscu, ale w zasięgu wzroku. Przez
następne dni, regularnie poświęcaj chwilę na „przywitanie się” ze słojami. Najpierw
z „dobrym”, potem ze „złym”. Jeśli chcesz, możesz dołożyć trzeci słój,
kontrolny, bez napisu, ignorowany, któremu w ogóle nie będziesz poświęcać uwagi.
Obserwuj, co potrafią uczynić złe emocje, złe myśli i złe intencje. Będziesz
zaskoczony tym, co zacznie się dziać mniej więcej po tygodniu w obu słojach z tym
samym ryżem. Proponuję, abyś wpierw błogosławił „dobry” słój, a potem
przeklinał drugi, ponieważ łatwiej przejść od pozytywnych emocji do złych,
aniżeli odwrotnie.
Po przeprowadzeniu eksperymentu, uświadom sobie,
co samemu sobie wyrządzasz patrząc w lustro, gdy każdego poranka przeklinasz siebie
i swoje życie!
Po czwarte
zapamiętaj, że podświadomość, która
dla Twego dobra przez cały czas pracuje na pełnych obrotach, nie słyszy
zaprzeczenia, czyli „nie”. Po swojemu Cię kocha i chce, abyś przeżył i był
szczęśliwy. Pracuje jednak według stałych wzorców i schematów, które utrwaliłeś
swoimi wielokrotnymi myślami, emocjami, doświadczeniami, nawet nieświadomie „zaciągniętymi”
przez Twoje komórki z pamięci komórek Twoich przodków. Jeśli świadomie nie wysyłasz
jej nowych rozkazów, niczym kapitan z mostku kapitańskiego do maszynowni, ona
będzie ślepo harować jak wół, jednak może narażać Cię na szkodę i krzywdę.
Zatem świadomie koncentruj się tym, czego chcesz, a nie na tym, czego nie
chcesz, albo na tym, jak chcesz się czuć, a nie na tym, jak się czujesz. Nie
mów: Nie chcę byś smutny; nie chcę być
chory, itp. Nawet podczas modlitwy nie proś o coś dobrego w stosunku do
tego, co teraz przeżywasz, ponieważ tym samym po prostu sankcjonujesz i
uznajesz za istniejące to, o zmianę czego prosisz. Po prostu zawsze mów: Jestem szczęśliwy, zdrowy, wesoły, itp.
Nawet jeśli rzeczywiście doskwiera Ci coś, przecież możesz zacząć wypowiadać
dobre słowa, które na pewno są prawdziwe: Bóg
mnie kocha i błogosławi mi; jestem ochroniony; jestem Dzieckiem Boga. One zapoczątkują
dobre emocje i nową jakość życia.
Po piąte na
zawsze pożegnaj się ze słowami:
– nie mam czasu;
– nie potrafię;
– jestem do bani( kitu);
– życie jest ciężkie;
– nigdy / zawsze / wszyscy (te uogólnienia nie są prawdziwe);
– nienawidzę;
– zastanów się nawet na tym, czy naprawdę musisz
tak często, prawie za wszystko przepraszać?
Po co przyciągać cierpienie i nieszczęście, skoro
wszystko można objąć dobrym słowem, czyli błogosławić? Ze względu na łaciński
źródłosłów błogosławienie oznacza wypowiadanie
dobrych słów. We własnym interesie powinieneś zatem zacząć błogosławić się dobrymi
słowami i przestać przeklinać złymi.
„Chrystus cierpiał za was, zostawiając wam przykład, abyście wstępowali w jego ślady; On grzechu nie popełnił ani nie znaleziono zdrady w ustach jego; On, gdy mu złorzeczono, nie odpowiadał złorzeczeniem, gdy cierpiał, nie groził, lecz poruczał sprawę temu, który sprawiedliwie sądzi; On grzechy nasze sam na ciele swoim poniósł na drzewo, abyśmy, obumarłszy grzechom, dla sprawiedliwości żyli; jego sińce uleczyły was. Byliście bowiem zbłąkani jak owce, lecz teraz nawróciliście się do pasterza i stróża dusz waszych”. 1 P 2,21b-25
Świat pełen jest złych pasterzy, którzy nie korzystają z drzwi, aby dostać się do owczarni, czyli do ludzkiej wspólnoty, oczekującej zielonych, soczystych pastwisk (zob. J 10,1). Najemników, przed którymi ostrzega prorok Ezechiel i Jezus, wykorzystujących okna zamiast drzwi, znajdziesz wszędzie. Pracują jako nauczyciele w szkołach i uniwersytetach, psychoterapeuci, doradcy i coachowie, politycy i wreszcie duchowni w Kościołach. To ludzie chytrzy. Udają pasterzy, ale myślą przede wszystkim o własnym zysku (zob. Ez 34,2-4).
Oprócz nich są też prawdziwi
pasterze, nie pracujący tylko dla własnego zysku, ale przede wszystkim
zainteresowani dobrem człowieka, który ma się źle. To mistrzowie, używający
drzwi. Realizują model Chrystusa, o którym autor tekstu napisał: „On, gdy mu
złorzeczono, nie odpowiadał złorzeczeniem, gdy cierpiał, nie groził, lecz
poruczał sprawę temu, który sprawiedliwie sądzi”. Ich archetypem jest
posiniaczony Chrystus: (…) jego
sińce uleczyły was”. Warto takich
szukać, bo w nich o człowieka troszczy się sam Bóg.
1. Mistrz wchodzi przez drzwi
Różnica pomiędzy pasterzami,
używającymi okien albo drzwi, jest ogromna. Przez okna próbują działać ludzie,
którzy mówią: Podejdź do konkretnego okna, przez które na Ciebie wołam, i przez
nie oglądaj niebo. Zachwyć się tym, co pokazuję Ci przez moje okno. To, co
widzisz od środka, jest całym niebem. Zaufaj mi.
Przez drzwi wchodzą ludzie, mówiący: Użyj drzwi i wyjdź za mną na zewnątrz. Stań pod niebem i zachwyć się całością. Zaufaj niebu.
Zauważasz fundamentalna
różnicę?
Przez okna działają
nauczyciele, mówiący Ci, że na niebo masz patrzeć przez okno. Przychodzą i
wmawiają Ci, że ich okno jest jedyne. Tylko przez ich okno możesz wyjrzeć ze
środka swoich ciemności. Uczą Cię więc wszystkiego, tylko nie najważniejszego.
Za żadne skarby świata nie pokażą drzwi. Po pierwsze dlatego, że sami jeszcze
ich nie znaleźli. Po drugie, ponieważ w ten sposób zarabiają.
Nie uczą Cię
samodzielności. Nie wyprowadzają przez drzwi pod firmament nieba, abyś
zachwycił się bezgranicznością życia i sam uczył się drogi życia. Każdego dnia
pojawiają się w oknie i w ograniczonej perspektywie nieba, posługując się
zaledwie wycinkiem bezgranicznego życia, uzależniają Cię od swoich
umiejętności, przekonań i podglądów. Wierzysz w ich wersję nieba i płacisz im
każdego dnia, tygodnia, miesiąca za coś, co nigdy Ci nie pomoże, ponieważ jest
umiejętnością oglądania nieba tylko z jednej perspektywy.
Przez drzwi wchodzi
mistrz, który od razu uczciwie mówi: Nie patrz przez okno, bo jest wyłącznie informacją
o niebie; zachętą, aby szukać całości. Nie ucz się nieba, ćwicząc określone
umiejętności, przejmując czyjeś poglądy i hołdując czyimś przekonaniom. Wyjdź
przez drzwi i zachwyć się całym niebem.
Oducz się wszystkiego, czego do tej pory nauczyli Cię inni. Już nigdy niczego
się nie ucz. Tylko wyjdź przez drzwi prawdy pod niebo życia i bądź zachwycony.
Usiądź pod gołym niebem. Nie potrzebujesz okien, czyli cudzych wzorców.
Potrzebujesz całego nieba, które jest w Tobie.
Nauczyciele, czyli
fałszywi pasterze, wciąż czegoś uczą. A ponieważ nie są Tobą i Cię nie znają,
więc uczą Cię siebie i jeszcze każą za to płacić. Mistrz pokazuje drzwi do
nieba i mówi: Natychmiast oducz się wszystkiego, czym zaprogramowali Cię inni,
abyś poznał samego siebie.
Dlaczego nauczyciele
posługują się oknami, a mistrz drzwiami? Pierwsi nigdy nie znaleźli drzwi, więc
myślą, że istnieją tylko okna. Od innych nauczyli się używać okien i teraz uczą
tego samego. Z tego tytułu chcą bezpiecznie i dostatnio żyć.
Mistrzowi nikt nie
pokazywał okien. Sam wszystko przeżył. Im więcej doświadczył kryzysów, tym bliżej
był drzwi. Aż pewnego dnia umarł całkowicie. Umarł dla swojej wiedzy, mocy,
zdolności, przekonań, poglądów, wzorców i po otwarciu drzwi, zachwycił się
cudem życia.
Mistrz wie, że pod niebo można
wyjść jedynie przez własne doświadczenia, czyli przez to, co samemu się
przeżyje. Co mistrz odcierpi, to przesączy przez gąbkę miłości, i odtąd może
leczyć naprawdę. Mistrza poznasz po tym, że cały jest poobijany przez swoje
doświadczenia, posiniaczony niczym Chrystus, i
dlatego jest lekarzem Twojej duszy.
2. Mistrz jest Chrystusem
Mistrz zawsze jest
Chrystusem. Jeśli w Jego obecności nie czujesz światła, ciszy i lekkości, jest
tylko nauczycielem. Jeśli nie leczą Cię Jego sińce, czyli życiowe
doświadczenia, uważaj, bo przyszedł, aby dobrze żyć Twoim kosztem.
Nauczyciele, którzy stoją
w oknach, nigdy nie umarli dla swoich poglądów oraz wiedzy, dlatego niczego nie
wiedzą o cierpieniu. Bezlitośnie leczą Cię lekarstwami, których smaku ani skutków
nie znają. Używając bezlitosnych procedur, działają bezdusznie. Nie mają
pojęcia, że niszczą iskrę życia, zdolność do zachwytu, radość codzienności i
szczęście bycia sobą.
Mistrz, który jest Chrystusem, wszystko wycierpiał, więc współczuje. Nie leczy bezdusznie. Nie złorzeczy, bo sam doświadczył skutków złorzeczenia. Nie obarcza ciężarem grzechu, bo sam zniósł skutki cudzych grzechów. W ten sposób uwalnia Cię od grzechu, a nie pomnaża jego ciężaru, poczuciem winy. On Cię nie zdradzi i nie będzie Ci groził. Przy nim zaczniesz nabierać pewności siebie. Poczujesz płynąca miłość. On zawsze jest miłosierny, bo jak matka rodzi Cię do prawdziwego życia. Nie każe Ci o poranku każdego dnia podchodzić do okna, ale o zmierzchu, w doświadczeniu życia, pokaże Ci prawdziwe drzwi.
Przede wszystkim w
obecności prawdziwego Chrystusa człowiek czuje się uczestnikiem czegoś
większego od siebie; pokoju, przekraczającego umysł; miłości, większej od lęku.
Mistrz, będący Chrystusem, tworzy wspólnotę jednego nieba (zob. J 10,16). Wszyscy
zachwycają się tym samym niebem. Chrystus nie tworzy napięć w człowieku, więc
też podziałów między ludźmi.
Nauczyciele wmawiają uczniom,
że niebo jest tym, co widać przez ich okno. Niebo utożsamiają z oknem i jeszcze
chcą dobrze z tego żyć. Pomyśl więc i zadaj sobie kilka pytań: Czy możesz doświadczyć
zdrowia, skoro terapeuta swoją odpowiedź na Twoje pytanie, czyni Twoim niebem? Czy
możesz doświadczyć pokoju i radości, skoro na Twoje wątpliwości, ksiądz czyni dogmat
Twoim niebem? Czy możesz doświadczyć szczęścia i satysfakcji, skoro na Twoją
potrzebę mądrości, nauczyciel swoją wiedzę czyni Twoim niebem?
Gdyby tego było mało, weź
pod uwagę, że fachowcy od okien wmawiają Ci, że to, co widzisz przez ich okna, jest
całym niebem, którego musisz bronić przed innymi, stojącymi przed własnymi oknami.
Nie ma pokoju, nie ma miłości, nie ma jedności, nie ma ludzkiej wspólnoty. Boża
owczarnia jest podzielona przez pasterzy, którzy pasą samych siebie.
W Chrystusie jest jedna
owczarnia, ponieważ wyprowadza przez drzwi pod cudne niebo i wszyscy podziwiają
całość. Nikt nie pokazuje na okno, które utożsamia z niebem, oczekując, że
pozostali przyjmą jego ograniczone pole widzenia.
Gdy nie ma nauczycieli,
nie ma okien. Gdy nie ma okien, nie ma wrogości i przemocy. Gdy nie ma
przemocy, nie ma podziałów. Uleczeni ranami posiniaczonego Chrystusa, wszyscy
cieszymy się tym samym niebem.
Gdy
Izrael zajmował kolejne tereny i miasta, mieszkańcy Gibeonu ocalili swoje
życie, posługując się podstępem. Gdy jednak wyszedł na jaw, zwrócili się do
Jozuego słowami: „Otóż teraz jesteśmy w twoim ręku; co ci się dobrym i słusznym
wydaje, aby z nami uczynić, to uczyń” (Joz 9,25). Mieli wielką odwagę. A może
to wcale nie była odwaga? Co więc? Myślę o pewności. Mieli pewność, że Jozue
nie cofnie słowa i nie zerwie przymierza, nawet wówczas, gdy dowie się o ich podstępie.
Czego
możemy być pewni każdego dnia? Możemy mieć pewność, że Bóg nie cofnie słowa i
nie zerwie przymierza, nawet wówczas, gdy na jaw wyjdzie niejedno nasze
oszustwo, podstęp, próba zwiedzenia Boga: „Ogarniasz mnie z tyłu i z przodu i
kładziesz na mnie rękę swoją. Zbyt cudowna jest dla mnie ta wiedza, zbyt
wyniosła, bym ją pojął” (Ps 139,5).
Boże
dłonie obejmują dłonie grzesznika, mocno je spajają i pozwalają mieć nadzieję
życia i ochrony przed złem. Tak z dłoni Boga i ukrytych wewnątrz dłoni
człowieka powstaje wspólnota, będąca znakiem ocalenia: „Nie dosięgnie cię nic
złego i plaga nie zbliży się do namiotu twego, albowiem aniołom swoim polecił,
aby cię strzegli na wszystkich drogach twoich” (Ps 91,10n). Posługując się tymi
słowami kusiciel postanowił zwieść Jezusa. Spróbuj, czy Bóg na tyle ma silne
dłonie, że spadając ze szczytu świątyni, nie uderzysz o ziemię.
„Wypróbuj
Boże dłonie! Co ci szkodzi?” Myślę, że każdy zna ten rodzaj kuszenia. Ile razy
za swojego życia wystawiliśmy Bożą dobroć na próbę? Za każdym razem był to
grzech, bo nie chodzi o to, żeby Boże dłonie traktować jak „skokochron”, ale
żeby nasze dłonie z Jego dłońmi tworzyły wspólnotę modlitwy i działania, czyli
po prostu sieć zbawienia.
Taką sieć musimy zaplatać teraz, oddzieleni od siebie murami. Zaplatajmy dłonie w sieć miłości. Dłonie ciepłe, życiodajne, zapraszające do wspólnot, a nie powstrzymujące przed kontaktem. Kto jest rybakiem ludzi, prędzej czy później musi nauczyć się zaplatać sieć zbawienia, aby z jej pomocą wydobywać współczesnego Jonasza z topieli, z głębokości krainy umarłych, z krainy samotności, smutku, niewoli i „nie zbawienia”.
Spotkała nas potwarz. Ktoś sięgnął po
naszą twarz, a my milcząco się zgadzamy.
Czy to koniec kultury, jaką znamy?
Już także ponowoczesność stała się nieadekwatna?
Nie żyjemy tylko w świecie fizycznym. Nawet zagorzali materialiści, zwolennicy behawioralnej definicji kultury i fanatyczni wyznawcy religii rozumu, przyznają, że poruszamy się w przestrzeni symbolicznej. Nie jest ważne, czy symbolizm wspólnoty tworzy jednostkę, jak ma to miejsce w kulcie religijnym, czy jednostka sama tworzy narzędzia symboliczne, aby wyrazić swoją jaźń. Znaczenie symboliczne, którym poszerzamy zajmowaną przez nas przestrzeń świata, dla jednych może być zapowiedzią doświadczenia metafizycznego, a dla innych będzie wprost bramą przejścia do świata duchowego.
Ludzkie ciało nie tylko samo w sobie
jest symbolem duszy. Ma też wiele mniejszych, symbolicznych przejść do tajemnicy,
która w człowieczym życiu chce się wyrazić na co dzień, a jest ukryta pod maską
ciała.
Jednak nic nie przysłoni roli twarzy, która jest głównym portalem przejścia z materialnej codzienności do duchowej wieczności.
Człowieka można pozbawić twarzy na trzy
sposoby. Pierwszy, najbardziej brutalny, polega na użyciu ostrza. Twarz spada
wraz z głową. Jakże często i jakże wielu, z litości do posiadających własną twarz,
właśnie w ten bezpośredni sposób pozbawia ich twarzy, aby mogli być zbawieni
bez twarzy, bez duszy, bez jaźni, bez siebie, jako nierozpoznawalna i nie
zindywidualizowana dusza.
Intencja dobra, wykonanie
barbarzyńskie.
Zbawienie jest odrzuceniem maski,
czyli indywidualnej świadomości. Jest odkryciem większej świadomości. Świadomości
Źródła, z którego wszyscy jesteśmy. Odrzucenie własnej twarzy jest aktem
przejścia z materialności w duchowość. Jako portal, twarz potrzebna jest do
przejścia. Potem można ją odrzucić. Stajemy się czystą świadomością Źródła.
Ale twarzy można pozbawić w sposób
bardziej wyrafinowany. Człowiek traci twarz, gdy zabiera mu się ubrania. Oczywiście
może zrobić to sam. Staje się wtedy nagi, szczery i prawdziwy. Staje się udziałowcem
świadomości Źródła. Nie ma potrzeby dłużej się zasłaniać. Najlepszą zasłoną dla
reszty ciała jest wyeksponowanie twarzy, mającej właściwość koncentrowania uwagi,
kondensowania obrazu, który chce się pokazać innym. Gdy w odwracaniu uwagi od
prawdy o sobie twarz przestaje być potrzebna, można się rozebrać. Twarz znika.
Po twarz można sięgnąć jeszcze
inaczej, może najprościej? Po prostu ją zasłonić. Gdy wciąż za wcześnie, bo
przemoc nie zdążyła nagromadzić w sobie na tyle mocy, aby twarzy pozbawiać wraz
z głowami, prowizorycznie można kazać je zasłonić. Gdy przekonanie, że ma się
prawo do ludzkiej duszy, dojrzewa do mesjańskiej pewności, sięga się po twarz,
aby dusza nie pokazywała siebie, swej indywidualności, niepowtarzalnego piękna,
nie prowokując do miłości.
Czy to przypadek, czy nie, że tam,
gdzie najczęściej pozbawia się twarzy, odcinając ją z całą głową, ani
więźniowie, ani kobiety nie mogą mieć twarzy?
Co o tym myślicie?
Najsłabsi, zniewoleni, którzy są własnością
obsesyjnie zakompleksionej męskości, nie mogą pokazać duszy, sprowokować odruchu
litości, wzbudzić miłości i szacunku.
Po twarz sięgają maniacy prawa własności.
Po-twarz to zawsze sprawka kogoś, kto
nie ma twarzy. Sięga po cudzą, bo nie ma własnej. Sięga po czyjąś duszę, bo nie
spotkał się ze swoją. Wprowadza bezduszną kulturę po-twarzy.
Czy to przypadek, czy nie, że w
Polsce od kilku lat po-twarz jest narzędziem polityki, a w sądzie przegrywa z
retoryką wyroków ludzi bez twarzy?
Co o tym myślicie?
Wpierw w przestrzeni publicznej usankcjonowano
po-twarz. Teraz sięgnięto nam po twarz, nakazując używania maseczek. Kolejnym
krokiem przemocy, gromadzącej w sobie na tyle dużo mocy, aby zażądać naszej duszy,
będzie co?
Królestwo Niebios podobne jest do drzewa w czasie suszy.
Gdy nastają suche miesiące, wszystkie rośliny starają się przetrwać do kolejnych deszczy. Drzewo również ma swoją metodę. Na początku giną kwiaty, które nie są potrzebne do przeżycia. Wystarczy, że pojawią się w kolejnym roku. Jako następne schną i opadają liście. Gdy jest już naprawdę źle, zaczynają usychać gałęzie i konary. Drzewo za wszelką cenę chroni korzenie, ponieważ z nich znowu odrodzi się cała roślina. Kwiaty zawsze pojawiają się na końcu, gdy płynącej ku górze energii życia jest wystarczająco dużo.
Inteligencja pojawia się na samym końcu, gdy odżywione jest ciało i dusza. Jest połączeniem instynktu, intelektu oraz intuicji, trzech wewnętrznych sfer człowieczeństwa. Gdy energia płynie od dołu, od instynktu przez intelekt do intuicji, człowiek zakwita najlepszymi dobrami, w które wyposażył go Najwyższy.
Bywają w życiu okresy suszy. Nadszedł
kryzys. Chorujesz na śmiertelną chorobę. Straciłeś pracę i dochody. Rozpadł się
związek, a dzieci nie utrzymują z Tobą kontaktu. Zawiedziony życiem, usychasz ze
strachu i złości.
Epidemia i zarządzona kwarantanna również
jest suszą. Wysychają kontakty towarzyskie. Część Twej rodziny i znajomych nie
życzy sobie spotkania, ponieważ boją się Ciebie. Lista znajomych, z którymi
będziesz w stanie ponownie beztrosko się spotkać, mając do nich pełne zaufanie,
jak przed epidemią, z tygodnia na tydzień skraca się drastycznie.
Boisz się o przyszłość. Kwiaty radości od dawno nie kwitną. Nie pachniesz szczęściem. Liście wyschnięte na wiór, zaczynają opadać. Zastanawiasz się, kiedy spadnie deszcz i wszystko odżyje? Zaczynasz pytać o to, co ocaleje?
Gdyby nawet miały uschnąć rodzinne konary
albo odpaść gałęzie przynależności do kościelnej wspólnoty, pozostanie korzeń,
o który musisz zatroszczyć się w godzinie suszy. Niech wszystko schnie, Ty ochraniaj
swoją duszę.
Przetrwa dusza, która jest korzeniem z
innego świata. Jest wieczna i niezniszczalna. Nawet gdyby wszystko miało
uschnąć, ona powstanie z martwych i zapoczątkuje nowe życie, niczym biblijna
odrośl z pnia Isajego. Nie pozwól, aby w kryzysie umarła. Kryzys jest jej
czasem. Im więcej stracisz teraz, w okresie suszy, tym więcej zyskasz, gdy
zacznie padać deszcz. Wzniesiesz się na nowe poziomy świadomości, o których
teraz nie wiesz absolutnie nic.
Zobaczysz rzeczy, z istnienia których
nie zdajesz sobie sprawy. Usłyszysz głosy, których teraz się nie domyślasz. Dotkniesz
cudów, których nie potrafisz sobie wyobrazić. Zakwitniesz cudownymi kwiatami radości
nowego życia, a świat wokół siebie napełnisz zapachem szczęścia.
Gdy spadnie deszcz, energia inteligencji
znowu ruszy w górę i w cudownie odrodzonym życiu połączy w jedno intuicyjne odruchy
przeżycia z intelektualną zdolnością świadomego życia, aby na końcu zakwitła intuicja,
duchowa zdolność życia w Królestwie Niebios.
Kto wie, czy największą słabością ludzi Zachodu nie
jest uleganie wpływom? To nie jest cecha, z którą przychodzimy na świat. W
pierwszych miesiącach życia jest przecież odwrotnie. Niemowlę stara się wywrzeć
wpływ na otoczenie, aby otrzymać to, co jest mu potrzebne do spokojnego i
szczęśliwego wchodzenia w świat. Jednak bardzo szybko sytuacja ulega radykalnej
zmianie, zapewne w dwóch głównych powodów.
Pierwszym jest opatrzne pojmowanie wychowywania, jako
wywieranie nacisku i oczekiwanie posłuszeństwa. Dziecko poddane takiemu
działaniu bardzo szybko staje się podatne na wpływ, aby przetrwać w środowisku,
które ma wobec niego wiele oczekiwań. Drugim jest sugerująca reklama, że bez
produktów, które powinniśmy natychmiast kupić, nie będziemy szczęśliwi.
W efekcie większość z nas szybko i naiwnie ulega
wpływom innych ludzi albo pokusie, stwarzanej przez EGO, pobudzonemu reklamą. Tylko
uwzględniając tę słabość, jesteśmy w stanie zrozumieć emocję rozczarowania i nauczyć
się zarządzania jej energią.
Najczęściej wybieramy aktywność, przedmiot, produkt, miejsce
społeczne albo czlowieka, ponieważ wywierają na nas wpływ. Nauczeni przez
rodziców, nauczycieli, Kościół, wreszcie przekonani przez reklamę, że coś jest
dobre, piękne i godne zainteresowania, nie dokonujemy wyboru ze względu na
rzeczywiste potrzeby, ale dlatego, że ulegliśmy wpływowi. W rzeczywistości
problem zaczyna się na głębszym poziomie, a mianowicie uwięzienia w
stereotypach. Wybieramy ze względu na powszechnie panujące wzorce i automatycznie
dajemy się przez nie uwięzić w umyśle mas.
Każdy wybór jest pułapką i więzieniem. Wybierając coś,
opowiadamy się przeciwko czemuś. Tracimy zdolność obserwowania, rozglądania
się, zachwycania różnorodnością życia. Ponieważ jesteśmy więźniami stereotypów,
czyli powszechnych przekonań na temat piękna, dobra i tego, co jest godne
zainteresowania, w efekcie przez nasze wybory stajemy się więźniami naszych
oczekiwań. Zaprogramowani przez umysł mas i podatni na sugestie, wybieramy to,
co wywarło na nas wpływ, po czym nie mija wiele czasu, a my czujemy się rozczarowani.
Na energetycznym wykresie emocji, rozczarowanie
umieszczamy poniżej poziomu obojętności. Co prawda nie tak nisko, jak strach,
winę czy wstyd, ale jednak pomiędzy emocjami negatywnymi. Czy słusznie?
Gdybyśmy nie ulegali wpływom, rozczarowanie stałoby się źródłem pozytywnej
energii, ułatwiając nam zarządzanie życiowymi zmianami.
Zatem, od której strony zabrać się do przepracowania
emocji rozczarowania, aby móc wykorzystywać jej życiową energię? Oczywiście od
tej, którą proponuję najczęściej, a mianowicie od uważnego przysłuchania się słowu,
jednocześnie ukrywającego prawdę i odsłaniającego ją przed tymi, którzy chcą
nauczyć się wykorzystywania życiowej energii bez obijania się pomiędzy
brzegowymi stanami emocjonalnymi.
Roz-czarowanie jest słowem, tłumaczącym wszystko.
Tylko dlatego co jakiś czas czujemy się rozczarowani, ponieważ wcześniej dajemy
się za-czarować. Gdybyśmy byli wolni, czujni i świadomi nie ulegalibyśmy
czarom, czyli po prostu wpływom. Rozczarowanie to jest ten moment, w którym
otwierają się oczy i nagle zaczynamy widzieć w prawdzie.
Zdarza się nam rozczarować, ponieważ ktoś włożył kawał
serca w to, żeby nas zaczarować. Może poświęcił dużo czasu na zamaskowanie wad
samochodu, który od niego kupiliśmy, a może zdjęcia do folderu, reklamującego
urocze miejsce na wczasy, niekoniecznie pochodzą właśnie z tego hotelu i
miejscowości? Ulegliśmy urokowi, ponieważ pozwoliliśmy komuś, aby na nas
wpłynął.
Mimo wszystko najczęściej rozczarowanie jest skutkiem
naszych wyobrażeń, którymi sami siebie zaczarowujemy, w następstwie czego
odczuwamy dyskomfort, zawiedzenie i zamykamy się w sobie. Okłamujemy się, żyjąc
w oparach absurdu aż do ostatniej chwili, że nie będzie tak źle, jak szepczą
przeczucia. Ulegamy złudzeniu, które sami tworzymy. Łudzimy się, czyli oczy
zasłaniamy łuskami, które prędzej czy później muszą spaść.
Najboleśniejsze rozczarowania dotyczą relacji miłosnych. Zwłaszcza kobiety tworzą bajkowy obraz kochanka i zaczarowane nieprawdziwym mężczyzną, bo wyobrażeniami o nim, trzymają go w klatce własnych czarów. Najczęściej wierząc, że swoją miłością zmienią go w najdoskonalszy męski okaz, jaki kiedykolwiek chodził po ziemi, tworzą napięcie w relacji, która zwykle kończy się w podobny sposób, zdradą i rozczarowaniem. Zdrada jest ucieczką z klatki i wyjściem na wolność. Mężczyzna trafia na kobietę, która takim go przyjmuje, jakim jest w rzeczywistości. On nie czuje presji, ona niczego nie oczekuje. Rodzi się więź, oparta na prawdziwie miłosnych relacjach, w których nie ma walki.
Rozczarowani ludźmi, zwłaszcza parterami, musimy
uważać, aby miejsce ślepej fascynacji, w efekcie nie zajęła w nas ślepa
nienawiść. Tak żyją i postępują ludzie ślepi, czyli nieuważni i nieświadomi. O
ślepocie świadczą oceny, którymi na co dzień posługujemy się w budowaniu
relacji. Oceniając, automatycznie szufladkujemy, kwalifikujemy i wywołujemy w
sobie określony reakcje. Zaczarowani reagujemy inaczej, zawiedzeni też inaczej,
zagniewani jeszcze inaczej. W każdym bądź razie zawsze automatycznie, zgodnie z
powszechnymi wzorcami reakcji. Ślepiec, żyjący czarami, zawsze wyrządza wiele
szkód, wpierw sobie, potem dookoła.
Trzeba się obudzić, przejrzeć na oczy i zacząć
wszystko oraz wszystkich widzieć w prawdzie. Najlepszym rozwiązaniem
emocjonalnego problemu rozczarowania jest więc odczarowanie samego siebie,
czyli pozbycie się złudzeń i fałszywych wyobrażeń, zanim zostanie się brutalnie
skonfrontowanym z rzeczywistością. W ten sposób dotarliśmy na przeciwległy
brzeg emocji rozczarowania. Energię negatywną tworzy zawiedzenie, złość,
frustracja, zamknięcie się w sobie, pogarda i brak zaufania. Energią pozytywną
jest realizm, zdolność oglądania życia w prawdzie i poważne traktowanie samego
siebie. Bo, gdy jestem rozczarowany na przykład wynikiem egzaminu, mogę łudzić
się kolejny raz, ale mogę też zabrać się do nauki.
Pozytywny brzeg rozczarowania związany jest zatem z
pracą własną. O ile negatywny zależy od wpływu innych ludzi, o tyle pozytywny
od świadomego i uważnego nie ulegania wpływom. Aby nie było trzeba odczuwać
skutków rozczarowania, należy się odczarować zanim będzie za późno. Dlatego w
pozytywnym sensie emocja roz-czarowania jest zaproszeniem do czujnego od-czarowania
i uwolnienia się od czarów, którymi inni na nas wpływają, życie czyniąc nieznośnym.
Mówiąc wprost, każde rozczarowanie, chociaż boli, w
efekcie jest korzystne, bo otwiera oczy. Niemniej, po co czekać na bolesne
przebudzenie i w efekcie doświadczyć traumy, jeśli samemu można otworzyć oczy,
aby wszystko oglądać w prawdzie? Bez względu na to, na co patrzymy, na pewno
nie jest ani brzydkie, nie złe, ani mało interesujące. Po prostu jest prawdziwe
w swojej istocie. Jest takie, jakim istnieje albo zostało stworzone.
Czujny i świadomy człowiek nie ulega wpływom, ale zachwyca się wszystkim ze względu na to, jakie to jest w swoim pięknie i dobru. Za-czarowuje sam siebie, więc nigdy nie bywa roz-czarowany z powodu czarów innych ludzi.
Królestwo Niebios podobne jest do rzeki, spokojnie płynącej pomiędzy brzegami.
Nauczono Cię wybierać piękniejszy brzeg, z którego roztacza się oszałamiający widok. Szukasz przeprawy. Budujesz most i rujnujesz piękno obu brzegów. Próbujesz przeprawić się wpław i walczysz z nurtem. Męczysz się i tracisz radość życia. Wreszcie wychodzisz na drugi brzeg i nabierasz przekonania, że z pierwszego życie wyglądało chyba piękniej. Jednak nie masz sił, aby wrócić.
Tymczasem rzeka spokojnie płynie. Płyń z nią, nie wybierając brzegu. Doświadczysz
piękna całości i rozkoszy spokojnego życia. Dotrzesz do celu.
Niemal od pierwszych chwil życia
uczono Cię wybierania, zresztą sam najprawdopodobniej również byłeś przedmiotem
wyboru, bo rodzice rzadko przyjmują dziecko bez oczekiwania konkretnej płci.
Potrafisz więc decydować, co jest
dobre, a co złe; co piękne, a co brzydkie; co interesujące, a co niegodne
uwagi. Większość życia tracisz na wybory, a potem realizację. Oczywiście jesteś
przeświadczony, że wiesz, co jest dla Ciebie, dobre, piękne oraz interesujące.
Nie zastanowiło Cię, dlaczego odczuwasz
pustkę, chociaż Twoim zdaniem potrafisz właściwie wybierać? Nie masz z tym problemu,
że na skutek swoich wyborów musisz zmagać się z destrukcyjnymi emocjami, obniżającymi
komfort życia? Nie stawiasz pytania o przyczynę stwardniałych mięśni, bolących
stawów, skostniałego kośćca i życiowego stresu?
Skoro potrafisz wybierać i jesteś
skuteczny w osiąganiu celów, dlaczego chorujesz i boisz się śmierci?
Od rana do wieczora walczysz! Wybierając pomiędzy dobrem a złem, pięknem a brzydotą, interesującym a nieszczególnie godnym uwagi, jesteś na froncie. Nie zaznajesz spokoju i niszczysz urok życia, które same w sobie nie jest ani piękne, ani brzydkie.
Życie po prostu jest i zaprosiło Cię
do siebie. Spokojnie płynie pomiędzy brzegami, które mylisz z życiem, i chce,
abyś szczęśliwie poddał się jego nurtowi.
Co prawda bez brzegów nie byłoby rzeki, jednak brzegi nie są rzeką.
Brzegi życia są skrajnościami. Jedną
dla przykładu jest wybór świata, drugą zaprzeczenie świata, albo wybór
przyjemności i zaprzeczenie im. Wybierając skrajność, uderzasz w jeden brzeg
istnienia i rujnujesz go energią swojego wyboru i realizacji. W konsekwencji energia
uderzenia odbija Cię w przeciwległy brzeg. Znowu rujnujesz. Rzeka życia
przestaje płynąć, bo swoją walką zniszczyłeś jej brzegi. Woda przestaje płynąć,
stoi w zastoiskach i zaczyna się psuć. Na koniec zatruwa Cię. Zamiast spokojnie
płynąć do celu, umierasz w stojącej wodzie życia.
Pamiętaj, rzeką jest woda, płynąca do
ujścia, czyli do celu egzystencji.
Naprawdę nie jesteś ani erotyczny,
ani neurotyczny. Skrajności Ci wmówiono. Nie musisz reagować złością na obelgę
i kłamstwo. Tego Cię nauczono. Nie musisz wybierać, czy chcesz pościć, czy
jeść; modlić się, czy pracować; dawać jałmużnę, czy oszczędzać dla siebie.
Niczego nie musisz. Po prostu bądź
sobą. Bądź prawdziwy, szczery, aktualny, czuły.
Brzegi są działaniem albo odmową
działania. Skutkiem wyboru zawsze jest destrukcja. Esencja życia płynie
środkiem.
Brzegi są moralnością. W środku, w nurcie życia, odnajdziesz Królestwo Niebios.