Rezygnacja

Wieloma okolicznościami, przedsięwzięciami, zamierzeniami, relacjami czujemy się zawiedzeni, ponieważ nie ułożyły się według naszych wyobrażeń i oczekiwań. Łączyliśmy z nimi określone plany, które się nie spełniły, w związku z czym czujemy się zrezygnowani. Emocja rezygnacji jest dokuczliwa i deprymująca. Wydaje się, że jest jednym z najważniejszych komponentów konglomeratu depresji, zjawiska tak powszechnego, jak choroba.

Czy depresja jest nieunikniona? Oczywiście można przyjąć niektóre argumenty, wskazujące na pozytywną rolę depresji w życiu, niemniej równolegle warto pytać, czy tych samych celów nie do się osiągać inaczej? Być może dałoby się żyć bez cotygodniowych spadków samopoczucia i comiesięcznych telefonów do przyjaciół i przyjaciółek z informacją o przysłowiom dole? Być może wystarczyłoby przyjrzeć się rezygnacji z nowej perspektywy i dostrzec w niej potencjał do samodzielnego żeglowania rzeką życia bez niepotrzebnych kolizji, które rozbijają i pozbawiają energii?

Większości z nas rezygnacja kojarzy się z rzeczywistym spadkiem poziomu energii, trochę na podobieństwo apatii, oraz brakiem nadziei. Jest jakby utknięciem na szerokiej, syberyjskiej rzece, skutej lodem, bez szans na wyrwanie się ze szponów emocjonalnego chłodu. Coś, co wydawało się ożywiające, płynące, uszczęśliwiające, a przede wszystkim zasilało energią, nagle, w oka mgnieniu, stało się tak zimne, że zamroziło się i unieruchomiło. Zrezygnowani nie szukamy okazji do rozwoju i bodźców do zmiany, ale szansy na przetrwanie we własnym mieszkaniu, pod kołdrą, z nieruchomym wzrokiem. Przygnębieni i zniechęceni do osoby bądź sytuacji, której nie możemy zmienić, zrzekamy się z prawa do radosnego i aktywnego życia.

W obezwładniającym poczuciu rezygnacji nie trzeba zrzekać się prawa do życia i działania, ale z czegoś innego, co ukrywa, a może odwrotnie objawia słowo rezygnacja, jednak otumanieni powszechnymi wzorcami mentalnymi nie chcemy tego dostrzec. Zatem do rzeczy. Słowo rezygnacja powstało z połączenia przedrostka re, oznaczającego ponowną czynność, ale najczęściej wykonaną w przeciwnym kierunku, np. re-animacja, re-formacja; re-produkcja, re-kolekcje, oraz spolszczonego łacińskiego słowa zygnacja = signacja od signare.

W j. łacińskim signare oznacza czynność opieczętowywania i powstało od rzeczownika signum, które wtórnie oznacza pieczęć, a pierwotnie znak. Czymże według etymologii jest więc rezygnacja? Na pewno niczym złym ani tragicznym. Tym bardziej nie powinniśmy jej kojarzyć z brakiem energii i wychłodzeniem. A jeśli do tej pory tak reagowaliśmy, mamy teraz okazję dostrzec w rezygnacji pozytywną emocję, która uświadamia nam, że czas zakończyć jeden rozdział życia, może jakiś projekt, aby móc rozpocząć nowy.

Słowo rezygnacja podpowiada bowiem, że kto świadomie serwisuje duszę powinien co jakiś czas przypominać sobie o stworzonym przed laty dokumencie, którym jest adresowany do samego siebie plan jakiegoś przedsięwzięcia, może projekt na życie w jakimś miejscu, na jakimś stanowisku albo z jakąś osobą. Z życiowego sekretarzyka albo sejfu, ukrytego przed ciekawskimi oczami, warto wyciągnąć ów dokument, zdmuchnąć z niego kurz i spokojnie przeczytać, czy aby zapisany w nim projekt nie wyczerpał się, przestał być aktualny i najzwyczajniej w świecie naturalnie zakończył.

Wpierw oczywiście trzeba złamać pieczęć, którą go zapieczętowaliśmy dla pewności, że pozostawał nietknięty. I co by nie pisać albo wymyślać, to właśnie ta czynność złamania pieczęci jest pierwszą częścią pozytywnego projektu rezygnacji. Wszak najpewniej okaże się, że zapisany przez nas plan na życie dawno wyczerpał swój potencjał, a my od jakiegoś czasu niepotrzebnie cierpimy, ponieważ nie dostrzegaliśmy albo sami przed sobą nie chcieliśmy przyznać, że coś się skończyło i już nie zasila nas ani energią, ani satysfakcją.

Pod wpływem emocji, przeżywanej jako rezygnacja, koniecznie otwórzmy życiowy sejf, aby sięgnąć po dokument i złamać na nim pieczęć. W efekcie lektury najprawdopodobniej postanowimy ów projekt wyrzucić do kosza i wówczas będziemy mogli przystąpić do drugiego etapu pozytywnie przyjętej, przeżytej i wykorzystanej emocji rezygnacji. Będzie nim następny życiowy projekt, plan na dalszy etap drogi, a przy okazji rozwój i satysfakcję. Re-signare oznacza w  istocie drugie, a może nawet kolejne zapieczętowanie, co zawsze jest możliwe tylko po uprzednim złamaniu aktualnej pieczęci.

W ten sposób przeżyta i wykorzystana rezygnacja nie będzie doświadczeniem przypominającym wpadanie do dołu, bo raczej na pewno wychodzenie z niego. O ile wpadanie do dołu kojarzymy ze śmiercią, o tyle wychodzenie z niego ze zmartwychwstaniem. Energia rezygnacji jest nam potrzebna do ożywania i zmartwychwstawania. Jedynie powszechne i bezmyślne wzorce ulokowały ją pomiędzy negatywnymi emocjami, w efekcie czego pod jej wpływem cierpimy z braku energii i zamiast rozpoczynać kolejne przedsięwzięcia, rezygnujemy z aktywnego i efektywnego życia.

Czas, spędzony na powiadamianiu połowy świata, że na skutek życiowych okoliczności, przeciwieństw losu i nieadekwatności ludzkich zachowań w stosunku do naszych założeń wpadliśmy do dołu, naprawdę możemy wykorzystywać dużo lepiej, zdrowiej i mądrzej. Jak nieuchronnie po każdym lecie nastaje zima, aby po niej mogło znowu nadejść lato, tak życiowa mądrość niech cechuje się świadomym łamaniem pieczęci na dokumentach, w których przed laty opisaliśmy nasze wyobrażenia o przyszłości. Niektóre z nich nadają się jedynie do kosza. Im szybciej to do nas dotrze, tym pewniej, nie czekając na ostatnią chwilę, stworzymy kolejne projekty, napiszemy plany i rozpoczniemy sensowne przedsięwzięcia, dzięki którym będziemy spokojnie i z satysfakcją osiągać życiowe cele.

Nie warto rezygnować z cudownego życia tylko dlatego, że przespało się szansę, nie chciało się wykorzystać okazji albo z wygodnictwa oczekiwało cudów po projekcie, który od początku był ograniczony do określonego czasu, miejsca, osób, itp. W takich chwilach, żeby móc doświadczyć zmartwychwstania, warto wykorzystywać pozytywne aspekty rozwiniętej i pogłębionej duchowości. Zamiast zrzekać się prawa do zdrowego, szczęśliwego i usatysfakcjonowanego życia, dużo lepiej pytać: Czy jestem wierny samemu sobie? Czy dochowuję wiecznego przymierza z własnym życiem? Czy nie zdradzam miłości, odradzającej wszystko energii życia?

Samotność

Współczesna psychologia, a zwłaszcza kierunki zależne od freudyzmu utrwalają przekonanie, że satysfakcjonujące i szczęśliwe życie wiodą ludzie, pozostający w trwałych związkach o charakterze intymnym. Przyjęło się uważać, że bez towarzystwa i serdecznych uczuć, bez udanego związku o charakterze emocjonalnym i erotycznym, człowiek nie może być szczęśliwy. Tymczasem biogramy wielu twórczych i odważnych ludzi przeczą temu poglądowi. Wygląda wręcz na to, że zwłaszcza artyści, humaniści i przywódcy religijni, obdarzeni niespotykanym i twórczym talentem, mają problem z założeniem rodziny i utrzymywaniem bliskich relacji. Czy dlatego, że nieprzeciętnymi talentami i niepospolitym życiem budzą namiętności bądź zazdrość? A może dlatego, że jako ludzie ideowi nie znoszą sprzeciwu oraz innych poglądów czy też po prostu są nieprzystosowani do życia?

Zwolennicy teorii o związku szczęścia z pozostawaniem w satysfakcjonującym i długoletnim związku często dzielą przekonanie, że wyjątkowo utalentowani artyści i myśliciele są ludźmi niestabilnymi psychicznie. Co prawda miewają przelotne romanse i wchodzą w związki, czasem nawet długoletnie, aczkolwiek emocjonalnie wyczerpujące i dramatyczne. Mimo wszystko w swej najgłębszej istocie nie są zdolni do budowania trwałych relacji.

Tak oczywiście mogłyby brzmieć negatywna interpretacja samotności, tymczasem łatwo sobie wyobrazić, że to psychoanaliza, a przynajmniej niektóre jej kierunki, uzależniając szczęście od stabilnych relacji, utrwaliła błędny pogląd. Sprowadziła tym samym niepotrzebnie cierpienie i chaos w życie ludzi, którzy doświadczyli, że samotność jest wprost zbawienna dla zachowania zdrowia i dobrego samopoczucia. 

Wbrew rozpowszechnionej opinii samotność jest emocją pozytywną i nie trzeba się jej bać. Dopiero dramatyczne próby utrzymania relacji za wszelką cenę, a szczególnie lęk przed samotnością, sprowadza w ludzie życie choroby i cierpienie. Aby to zrozumieć wpierw trzeba pojąć różnicę pomiędzy pozornie podobnymi doświadczeniami, których energie w rzeczywistości są przeciwstawne. Jednemu na imię samotność, drugiemu osamotnienie.

Samotność jest odczuciem wewnętrznym, uświadamiającym podstawową prawdę o ludzkiej egzystencji. Osamotnienie jest doświadczeniem zewnętrznym, polegającym na izolacji społecznej. Samotność jest stanem naturalnym, który dla własnego zdrowia i szczęścia trzeba zaakceptować jako oczywistość życia na ziemi. Z kolei osamotnienie jest cierpieniem człowieka, który boi się samotności i dlatego ucieka przed samym sobą, przed prawdą o sobie.

Samotność nie jest przekleństwem, ale szczęśliwym doświadczeniem, w którym człowiek godzi się na samego siebie, wiedząc, że i tak nikt go nigdy nie zrozumie. Samotni się rodzimy i samotni umieramy. Ani w pierwszym przejściu, ani w drugim nikt nie może nam towarzyszyć, więc oczekiwanie, że pomiędzy nimi wydarzy się jakiś cud wyzwolenia z samotności, jest naiwną mrzonką, która kosztuje wiele bólu.

Człowiek samotny ma się dobrze sam ze sobą. Poznaje swój wewnętrzny świat, w który nie może wejść nikt inny poza nim samym. Poznaje siebie, zgadza się na siebie i nie oczekuje, że ktoś będzie mu bezwarunkowo towarzyszył. Samotność jest więc szansą na duchowe wzrastanie. A co najważniejsze, człowiek. który  wewnętrznie zgodził się na egzystencjalną samotność łatwo i szybko wychodzi z osamotnienia.

Samotność jest szansą na duchowy rozwój i osiągnięcie kolejnego poziomu mądrości, ponieważ jej najważniejsze pytanie brzmi: Kim jestem? Bojąc się tego pytania, a właściwie odpowiedzi na nie, uciekamy przed sobą w kolejne związki, brniemy w złe znajomości i za wszelką cenę bronimy relacji, które od dawna nas wyniszczają. Sądzimy, że bycie z kimkolwiek jest warunkiem podstawowego poziomu szczęścia i satysfakcji bez względu na to, czy ta osoba naprawdę kocha i pomaga nam w rozwoju, czy zatruwa i energetycznie wyniszcza.  

Tymczasem osamotnienie jest zewnętrzne, dotyczy relacji i udziału w życiu społecznym. Ludzie, bojący się życiowej samotności, w rozpaczliwym odruchu ratunku chcą za wszelką cenę uczestniczyć w życiu innych, pleść siatkę wzajemnych powiązań, żeby tylko uniknąć osamotnienia. Mimo wszystko warto wziąć pod uwagę fakt, że im większą presję wywieramy na innych, aby dopuścili nas do swojego życia i do swoich grup społecznych, albo na samych sobie, aby wytrwać w toksycznym związku, tym bardziej inni od nas uciekają, chroniąc swoją intymność i prywatność. W konsekwencji tracimy spokój ducha i szacunek do samych siebie. W ten sposób powstaje błędne koło, które pogłębia nie tylko osamotnienie, ale też wewnętrzne odczucie samotności.

Jedynie przy pełnej zgodzie na samotność możemy wyjść z izolacji osamotnienia, ponieważ wówczas na nikim nie wywieramy presji, aby swoją obecnością wypełnił wewnętrzną dziurę, powstałą w konsekwencji ucieczki przed prawdą o sobie. Wówczas zaczynamy też pojmować, że samotność wcale nie jest przeklęta, ponieważ otwiera nową perspektywę życia. Co prawda oznacza kryzys, ale taki, który ustanawia nowy porządek.

Człowiek, kochający samego siebie, który bez względu na okoliczności życia ma się ze sobą dobrze, może spokojnie i szczęśliwie żyć sam. Nie cierpi z tego powodu. Rośnie w wewnętrzną siłę, staje się pewny siebie i swoich potrzeb. Jest coraz bardziej świadomy swoich potrzeb i drogi życia. Tylko taki człowiek staje się piękny duchowo i atrakcyjny dla innych. Nikt przed nim nie ucieka, a wręcz odwrotnie wielu z radością zaprasza go we własną przestrzeń i czas życia.

Z powyższego wynika, że pogłębionemu pojmowaniu samotności sprzyja pamięć o naturze miłości.

Miłość do siebie nie musi być egoistyczna. Jeśli jest samoakceptacją i samorealizacją, w jej konsekwencji pojawia się radość z życia i wewnętrzny spokój, że wszystko dokładnie tak się dzieje, jak powinno. Więc jedynie człowiek kochający siebie może równocześnie doświadczyć miłości i pełnej akceptacji ze strony innych ludzi. Kto sądzi, że większą miłość okaże innym, siebie nie kochając, w rzeczywistości rujnuje swoje życie i potencjalny związek. Kochać można tylko w taki sam sposób, w jaki kocha się samego siebie.

To jest trudne zwłaszcza dla ludzi, którzy w dzieciństwie nie doświadczyli pełnej i bezwarunkowej miłości rodziców, ale musieli na nią zasługiwać, a być może niejednokrotnie brali na siebie także winę za nieporozumienia pomiędzy rodzicami. W dorosłym życiu postępują wciąż według tego samego wzorca. Próbują zapracować na miłość, zaskarbić ją, zasłużyć sobie na nią, jednocześnie czując się winnymi rozpadu np. związku z partnerem.

Nie ma czegoś takiego, jak zasługiwanie na miłość, ponieważ miłość zawsze jest bezwarunkowa i pomimo wszystko. Miłości nie ma się za coś, ponieważ jest czystym darem. Wtedy we wszystkich wymiarach działa jako przepływ życiowej energii, która zaczyna dotykać i uszczęśliwiać wszystkich ludzi. To tłumaczy, dlaczego akceptacja siebie i radość z życia warunkują wyjście ze społecznej izolacji i osamotnienia.

Kto pragnie spokojnie i świadomie wykorzystać cały potencjał życiowej energii, nie demolując ani wewnętrznego brzegu satysfakcji i spokoju, ani zewnętrznego brzegu relacji i przynależności, musi pojąć, że lęk przed samotnością, bezlitośnie sprowadza ją w życie pod postacią osamotnienia, zaś pochwała samotności jest cechą ludzi najbardziej pożądanych w każdym towarzystwie.

Świąteczne życzenia

Bóg rodzi się człowiekiem

życzę więc:

– samotność niech stanie się obecnością;

– chłód niech stanie się czułością;

– dalekość niech obróci się w bliskość;

– ciemność niech napełni się światłem;

– smutek niech obróci się w radość;

– żal niech będzie wdzięcznością;

– wspomnienie niech stanie się czujnością na nowe.

Bądź uważny/a, żebyś usłyszał/a, zobaczył/a, poczuł/a, doświadczył/a.

Nowe już jest.  

Nie słuchaj, gdy każą Ci rozglądać się za nowym!

Nie wierz, gdy Cię nim straszą albo mówią, że się w nim nie odnajdziesz!

Nowe już jest.

Nowe jest w Tobie!  

Nowy świat nie zależy od koniunkcji planet.

Nowy świat zależy od Wielkiej Koniunkcji dwóch najważniejszych słów:

Bóg i Człowiek.

Bóg jest Człowiekiem,

więc jesteś Obecnością, Czułością, Bliskością, Światłością, Radością, Wdzięcznością.

Jesteś Dzieckiem Najwyższego, dziedziczysz Królestwo, masz wszystko.

Równowaga energii

Wczoraj, w ostatnią niedzielę Adwentu, Duch przypomniał o istotnym elemencie zbawienia i pokoju na świecie, o którym prawie w ogóle się nie mówi, ponieważ podważa stereotypy na temat płci. Zwłaszcza w patriarchalnej Polsce, w której religijną wyobraźnię kształtują mężczyźni, chodzący w sukienkach, a pomimo tego często nie radzący sobie z energią seksualną, Kobiety wciąż traktowane są jako własność Mężów. Mężczyznom wydaje się, że bez ich boskiego nasienia świat runąłby w przepaść.

Pragnę w związku z tym zwrócić uwagę na ważny, aczkolwiek z powyższych powodów nie rozwijany, wątek biblijnej narracji o przyjściu trzech mężczyzn do namiotu Abrahama i Sary, którzy zapowiedzieli, że rok później Sara urodzi syna (1 Mż 18,1-14; 21,1-3). W tekście nie ma wzmianki, żeby Abraham fizycznie kochał się z Sarą, co nie byłoby znowu takie dziwne, bo jakby zrozumiałe, że nie trzeba koniecznie informować o seksie, gdyby nie to, że kilka rozdziałów wcześniej autor opowiadania o Abrahamie i Hagar stosowaną informację jednak zamieścił: „A on obcował z Hagar, i poczęła” (1 Mż 16,4a).

To naprawdę nie jest rozstrzygające, czy w sensie fizycznym gameta Abrahama spotkała się z gametą Sary. Niestety od dłuższego czasu interpretacja tekstów religijnych mierzy się przede wszystkim z warstwą literacką i historyczną, czyli z literą tekstów, pomijając Ducha, czyli warstwę symboliczną, która dla duchowości i wiary ma decydujące znaczenie. Nawet jeśli doszło do zapłodnienia Sary przez Abrahama, intencja autora, aby o tym nie informować, jest znamienna. Nie wolno jej lekceważyć, tym bardziej, że opisując narodziny Ismaela bez wahania szczegółowo opisuje fizyczne poczęcie.

Co o tym sądzić, sugeruje zamiar teologów, którzy ów tekst przeznaczyli na ostatnią niedzielę przed Wigilią Bożego Narodzenia. Poczęcie Izaaka przypomina bowiem poczęcie Jezusa, czyli bez udziału mężczyzny. W obu wypadkach miałoby się to w ogóle nie wydarzyć, skoro Abraham był już stary (może niezdolny do stosunku, co sugeruje hebrajski tekst), a Józef fizycznie nie kochał się z Marią. I naprawdę nie jest to istotne, wbrew temu, co można usłyszeć w ironicznych uwagach na temat cudownego poczęcia Jezusa.

Może Abraham z Józefem jednak partycypowali? Co z tego? I tak najważniejszy jest sens duchowy, teologiczny, a nie literalny, historyczny. Z obu opowiadań wynika, że historia ludzkości nie zależy od kopulacji i przekazywania informacji genetycznych, pochodzących z dwóch gamet. Gdy ma się wydarzyć coś szczególnego i zbawiennego (nadającego sens ludzkim dziejom), wówczas Źródło Życia wyrównuje żeńską i męską energię. Rodzi się człowiek androgeniczny, który, co klinicznie pokazuje postać Jezusa, jest stworzony bez udziału władczej, zawłaszczającej, zdobywczej, żądającej i podporządkowującej energii męskiej.

Co prawda rodzi się mężczyzna z biologicznymi cechami płciowymi, niemniej stworzony na obraz Boga jako Adam, czyli człowiek przed podziałem na mężamężatkę. Co w starszej narracji, poświęconej Izaakowi, jest przedstawione dość niezdarnie, aczkolwiek czytelnie, w postaci napięcia pomiędzy bliźniakami: Ezawem (energia męska) i Jakubem (energia żeńska). Izaak umarł po pojednaniu się braci, którzy wspólnie pochowali Ojca.

Dopiero dużo młodsza opowieść o Jezusie jest bardziej precyzyjna i nie pozostawia miejsca na wątpliwości, w jaki sposób interpretować postać Mistrza z Galilei. Jednak zestawiając z nią opowiadanie o poczęciu Izaaka można dostrzec, że obie należą do tego samego duchowego nurtu, upatrującego ocalenie ludzkości w człowieczeństwie pojednanych energii. Zresztą nie są odosobnione, bo nie tylko żydowska Kabała i chrześcijańska ezoteryka o niej pamiętają i rozwijają.

Grafiki, przedstawiające Marię z Dzieciątkiem, jako żywo przypominają wschodnie symbole zrównoważonej energii. Ponieważ to kobieta jest Ewą, czyli matką wszystkich żyjących, więc męska energia jest jakby wpisana w żeńską, ale to jest wniosek powierzchowny. W istocie wszystko zmierza do równowagi.

Uważne oczy łatwo zauważą, że Kobieta kołysze, trzyma w dłoniach, tuli syna, Chłopca. Tworzy zatem pełnię, czyli przepływ energii z Mężczyzną, który jest z niej. W ten sposób grafika uświadamia, że Kobieta nie potrzebuje energii obcego Mężczyzny, ilustrowanej jako penis. Jej penisem jest Chłopiec, którego urodziła, czyli męska energia, którą ma w sobie. Z kolei Chłopiec, czyli męska energia, wyłania się z żeńskiej. Męska energia nie jest autonomiczna i zdobywcza, jak utrzymuje mit założycielski cywilizacji białych mężczyzn. Jest integralnym elementem ludzkiej pełni. Kobiety mają ją w sobie, ale wychowywane są w taki sposób, żeby nie potrafiły jej uruchamiać. Skoro z niej nie korzystają, więc uzależniają się od energii Mężczyzn, którzy wykorzystują swoją pozycję i czynią z Kobiet kuchenne służące i prostytutki.

Tymczasem męska energia, której obrazem jest penis, jest siłą zewnętrzną, siłą mięśni i tzw. szerokich ramion, zapewniającą spokój i bezpieczeństwo Kobiecie/Matce i Dzieciom. Powinna realizować się jako służąca, a nie władcza i zdobywająca Kobiety dla zmysłowej przyjemności. Odwrotnie energia żeńska jest mocą wewnętrzną, mocą miłości i rodzenia, czyli tworzenia nowej ludzkości.  Dlatego nie dziwmy się, że wszystko, co najlepsze i zbawienne, czyli uzdrawiające, uszczęśliwiające, błogosławiące, nadające sens ludzkiej historii, dzieje się dzięki Kobietom, rodzącym Mężczyzn, którzy są wolni od męskiego EGO i potrzeby zdobywania.

Gdy żeńska energia zrównoważy się z męską w każdym człowieku, wówczas nastanie pełnia Królestwa Niebios.

Pustka

Boimy się pustki. Niepokoi nas zawsze, bez różnicy czy jest doświadczeniem zewnętrznym, czy wewnętrznym. Dla przykładu, jeśli dopada nas w postaci osamotnienia, uzależniamy się od towarzystwa, gdy zaś pod postacią lęku o utrzymanie, wtedy wpadamy w pracoholizm. Z kolei uwewnętrznione doświadczenie pustki może skończyć się perfekcjonizmem, jeśli życiu nie potrafimy nadać innego sensu, poza pracą, paniką, gdy słyszymy fatalną diagnozę lekarską, albo zgorzknieniem, gdy jesteśmy przekonani, że mamy pecha.

Pustka nas rozbija w kosmiczny pył, rozkłada na elementy podstawowe, dezintegruje, pozbawia poczucia całości, spełnienia, zadowolenia, satysfakcji. Dlatego jej nie lubimy i życzymy sobie, aby to dojmujące doświadczenie emocjonalne nigdy nas nie dopadło. Tymczasem największym dobrem, którym nas obdarowuje, jest jej konstytutywna cecha, czyli właśnie czynienie nas pustymi.

W gwiazdozbiorze emocji pustka pełni rolę podobną tej, bez której nie wyobrażamy sobie życia bez wody. Najlepszym rozpuszczalnikiem, dostępnym od ręki niemal w każdej sytuacji,  jest woda. Dzięki niej, co zabrudzone znowu staje się czyste, albo co występuje w stężeniu zagrażającym zdrowiu rozcieńczone. Woda naprawia też nasze komórki, ponieważ swoją harmonijną i prostą strukturą wiązania chemicznego pełni rolę porządkującej matrycy dla każdego ciała i organu, którego wzorzec został zaburzony. Energia wody jest stwórcza i naprawcza.

Pustka niczym woda oczyszcza naszą psychikę, rozcieńcza wszystko, co za dużym natężeniem grozi nam śmiercią, wreszcie naprawia duchową strukturę wiązań ze sobą oraz innymi. Bez pustki nie dałoby się zdrowo i szczęśliwie żyć, my tymczasem podejrzewamy ją o destrukcję życia. Rzeczywiście byłoby błędem zaprzeczanie, że pustka może całkowicie zniszczyć człowieka i dosłownie zmieść go z powierzchni ziemi, pozostawiając po nim puste miejsce przy stole, o ile jest postrzegana jako wróg i nieszczęście. Mimo tego warto ją docenić, oswoić, zmienić przekonania na jej temat, nauczyć się z niej korzystać, a dzięki temu przebiegunować jej energię i korzystać z jej oczyszczających właściwości.

W duchowej praktyce pustka znana jest pod postacią postu, czyli oczyszczenia ciała przez powstrzymywanie się od jedzenia. Innym rodzajem pustki jest pustynia, czyli z kolei miejsce oczyszczenia ducha przez powstrzymywanie się  od kontaktów z ludźmi. Pustka, pustyniapost to rodzina słów, którą warto sobie uzmysłowić, żeby przestać bać się pustki. 

O człowieku duchowym, podnoszącym poziom świadomości, można powiedzieć, że nie boi się pustki. Wybiera ją świadomie w formie najodpowiedniejszej dla niego bądź w zależności od aktualnych potrzeb. Zatem to może być post, odosobnienie (niekoniecznie dosłownie na pustyni) albo coś w rodzaju duchowego pucowania. To kolejne słowo z rodziny, genialne w swej prostocie. Szkoda, że rzadko używane.

Niestety mamy tendencję do zagęszczania życia wszystkim, co zapewnia poczucie bezpieczeństwa i satysfakcję z efektów własnej zapobiegliwości, pracowitości, zaradności i rozsądku. W ten sposób nasz wewnętrzny człowiek zarasta egoistycznymi samosiejkami, inwazyjnymi chwastami, które wpierw zasłaniają jego piękno, a ostatecznie zagłuszają i uśmiercają. Człowiek, zagęszczony zachciankami EGO, ma duszę zabetonowaną w więzieniu posiadania. Wyhamowana energia życia przestaje płynąć i zatrzymuje się w brudnej sadzawce.

Wewnętrzne pucowanie jest pracą, uwalniającą od nadmiaru rzeczy, gąszczu znajomości, przywiązania do idei, uzależnienia od stanowisk, sławy i chwały. W gąszczu zachcianek EGO podążanie własną drogą życia wpierw staje się uciążliwe, potem niemożliwe, a na koniec znika sama droga i człowiek musi umrzeć. Świadome i systematyczne czynienie siebie pustym, aby energia płynęła, niczym w mieszkaniu wysprzątanym przed świętami, jest cechą ludzi duchowych, dbających o rozwój.

Ludzie świadomi nie boją się pustki. Dbają o nią, aby mogła w nich zamieszkać pełnia bogactwa ze Źródła Życia, Miłości i Światła. Jeśli Źródło nazwiemy Bogiem wówczas odkryjemy, że można być ubogacanym (u/BOGA/conym) jedynie wówczas, gdy przez cały czas pozostaje się pustym. Tylko pustynia może stać się oazą życia, ogrodem obfitości, miejscem czystej radości.

Źródło chce ubogacać, przepływając przez każdego z nas. Gdy jesteśmy zarośnięci zachciankami EGO, zaszlamieni obsesją poczucia bezpieczeństwa, zakorkowani zadowoleniem z siebie, wówczas musi wydarzyć się coś, czego boimy się wszyscy, jednak nie spotyka ludzi pustych. Niczym piorun z jasnego nieba, pojawia się kryzys, który zabiera wszystko, czym zarośliśmy. Skarżąc się i głośno krzycząc, że boli, oskarżamy wówczas Boga o nieobecność albo brak czułej miłości.

Tymczasem ów kryzys świadczy o czymś przeciwnym, a mianowicie, że Źródło, będące Miłością, upomniało się o nas i zaczęło nas przepychać, odszlamiać, pucować, aby udrożnić na przepływ energii życia. Zabiera nam wszystko albo tylko te elementy, którymi byliśmy najbardziej zarośnięci. Bywa, że jest to zdrowie, praca, majątek, dom, ale też rodzina, małżonek, dzieci. Od czasu do czasu tracimy pokój, wolność, ład społeczny, porządek publiczny, itd.

Doświadczamy wtedy pustki, o którą nie zatroszczyliśmy się sami. Jest emocją wyniszczającą, rozbijającą nas w drobny mak. Boimy się jej, nie radzimy sobie  z nią, uważamy za jedną z najgorszych obok żałoby i panicznego strachu. Tymczasem bardzo łatwo możemy jej uniknąć, a właściwie zapobiec, czyniąc się zawczasu pustym na bogactwo życia, które wszelkimi sposobami chce przez nas przypływać, aby nas obdarowywać i użyźniać.

Nie gorzkniejmy i nie poddawajmy się apatii, gdy przydarza się nam odczucie pustki. Podnośmy raczej stan świadomości, czujnie rozglądając się po zarośniętym życiu, aby jak najszybciej dostrzec, czego jesteśmy pozbawiani i co w związku z tym powinniśmy zmienić? Ów proces możemy wzmocnić, świadomie i dobrowolnie czyniąc się pustym w tej sferze, którą dotknął kryzys, co przyspieszy proces naprawczy i zdrowienie. W ten sposób dobrze jest duchowo pracować przede wszystkimi z chorobami, nie oczekując, że lekarz bądź uzdrowiciel pomoże nam bez naszego zaangażowania.

Pozostając zarośnięci zachciankami EGO, bądź zakorkowani wszystkim, co udało nam się zyskać, zarobić i osiągnąć, przypominamy skądinąd sympatyczne bobry, budujące tamy, aby spiętrzać wodę. Tym samym niestety blokujemy przepływ energii życia. Początkowo energii mamy co prawda więcej, niczym bobry wody, jednak po jakimś czasie jej przepływ ostatecznie ustaje. Zalane brzegi życia przestają być widoczne. Przestają wyznaczać drogę, a my zaczynamy gubić się, kręcić kółka, błądzić w gąszczu zarośli.

Emocja pustki, zatem jak pozostałe, ani nie jest negatywna. ani przeklęta. Przy odrobinie zrozumienia może być wykorzystywana do zarządzania energią zmian, okresowo intensywnie, a codziennie z czułością i uważnością. Na pewno zawsze jest świetną okazją, aby z wdzięcznością podziękować Źródłu, że troszczy się o nas i chce naszego szczęścia.

Obojętnie, czy sami praktykujemy pustkę, czy spotyka nas wbrew naszej woli, warto wówczas zaśpiewać pochwalne Alleluja na cześć ubogacającego Źródła Miłości. Bowiem kolejnym cudem pustki jest wdzięczność. Wewnętrznie stajemy się puści, czyli wydrążeni z EGO. Duch przykłada wtedy usta do naszego serca i wygrywa melodię szczęśliwego, zdrowego i spełnionego życia, wykorzystując nas, jak muzyk piszczałkę. Nie blokowany zachciankami EGO używa czystego, szczerego i prawdziwego JESTEM, którym jesteśmy, aby po całym świecie było słychać Alleluja.

Dzień św. Łucji – oślepnąć, żeby widzieć

13 grudnia sprzed 39 lat kojarzy się z brutalnością aroganckiej władzy, która postanowiła zamknąć nas w domach, spacyfikować, za nas podejmować decyzje, przejąć kontrolę nad naszą wolą.

Stan Wojenny z 1981 roku to stan oślepienia. Ślepa władza postanowiła oślepić lud. Historię opowiedziała na nowo, przedstawiła własną interpretację wydarzeń, okoliczności, dziejów.

Czy ślepy może ślepego prowadzić, czy raczej obaj nie wpadną do dołu?

Wydarzył się cud! Oślepiony lud, zaczął widzieć. Zewnętrzne, zmysłowe oczy nie są potrzebne do widzenia. W sumie przeszkadzają, bo ten wąski zakres fal elektromagnetycznych, na które są wrażliwe, utożsamiają z rzeczywistością i prawdą.

Gdy człowiek przestaje widzieć oczami, wtedy zaczyna widzieć okiem. Wewnętrznie się rozświetla, zaczyna jaśnieć i zdrowieć, odzyskuje wolność. To samo stało się z oślepionym ludem. Odzyskał jasność widzenia i odzyskał wolność.   

Światłem ciała jest oko. Jeśli tedy oko twoje jest zdrowe, całe ciało twoje jasne będzie. A jeśli by oko twoje było chore, całe ciało twoje będzie ciemne. Jeśli tedy światło, które jest w tobie, jest ciemnością, sama ciemność jakaż będzie!” (Mt 6,22n).

13 grudnia sprzed 1700 lat kojarzy się z brutalnością rodzinnego systemu, który decyduje za nas, co jest dla nas dobre. Kojarzy nas w pary, wybiera zawody, role społeczne, recenzuje nasze zachowania i upodobania. Nie znosi sprzeciwu.

Prześladowanie Łucji z Syrakuz kończy się, jak utrzymuje legenda, oślepieniem się przez Dziewczynę, która nie chce być niewolnicą. Szwedzi wymyślili, że nikt inny lepiej nie nadaje się na patronkę dnia, w którym nastają najkrótsze dni w roku.

Co z tym oślepieniem? Nomen omen?

Człowiek musi zostać oślepiony, czyli pozbawiony oczu, żeby być oślepionym, czyli zacząć widzieć?

Dwoje oczu to niedobre rozwiązanie. Widać wtedy dwoistość, dualność. Dwoje oczu dzieli wszystko na dwa: materialne i duchowe, złe i dobre, brzydkie i złe, obcych i naszych. Gdy dwoistość połączymy ze zmysłowością tych oczu, nieszczęście gotowe: „A gdy kobieta zobaczyła, że drzewo to ma owoce dobre do jedzenia i że były miłe dla oczu, i godne pożądania dla zdobycia mądrości, zerwała z niego owoc i jadła. Dała też mężowi ” ( 1 Mż 3,6).

Lepiej patrzeć jednym okiem. Wtedy widać jedność, integralność, spójność, prawdziwość, to znaczy duchowe w materialnym, a właściwie materię, jako przejaw ducha. Wtedy widać Boga w człowieku, święto w codzienności,  zbawienie w grzesznym świecie, radość w smutku. A że jedno oko jest zmysłem duchowym, nie cielesnym, więc szczęście murowane.

Wystarczy zamknąć dwoje oczu, aby otworzyć jedno oko, i tam, gdzie do tej pory widzieliśmy dwa, zobaczyć jedno. Wreszcie poczuć się u siebie, znowu w domu Ojca, w Ogrodzie Życia. Poczuć się w Bogu, a Boga w sobie i zacząć prawdziwie żyć.

Na wolność wychodzą ślepcy, których pozbawiono dwoje oczu, aby duchowym okiem zobaczyli otwarte drzwi i drogę, którą przygotował dla nich Najwyższy: „I stało się w czasie drogi, że gdy się zbliżał do Damaszku, olśniła go nagle światłość z nieba. A gdy padł na ziemię, usłyszał głos mówiący do niego: Saula, Saulu, czemu mnie prześladujesz? I podniósł się  Saul z ziemi, lecz gdy otworzył oczy swoje, nic nie widział; … I przez trzy dni nie widział i nie jadł, i nie pił” (Dz 9,3-9) .

W dniu św. Łucji, pierwszym z najkrótszych dni w roku, nie martw się, że światła w świecie jest maleńko, a Ty widzisz dobrze tylko przez kilka godzin dziennie.

Czy to światło jest prawdziwe?

Czy Twoje oczy widzą rzeczywistość?

Ciesz się, że widzisz mniej, coraz mniej, aż wreszcie przestaniesz widzieć to wszystko, co do tej pory uznawałaś za prawdę, dobro, piękno i godne pożądania. Po oślepnięciu pierwszy raz, odkąd jesteś na ziemi, zobaczysz prawdziwy skarb. Zobaczysz Źródło Światła, z którego przyszedłeś. Zobaczysz siebie w prawdzie. Zobaczysz, że Najwyższy utkał Cię ze złotych niteczek światła.

Gdy 13 grudnia przestaniesz widzieć, odżyjesz, wyzdrowiejesz, uśmiechniesz się, wyjdziesz na wolność,: „Lud, który chodzi w ciemności, ujrzy światło wielkie” (Iz 9,1).

Oszaleliśmy w cichy czas Adwentu

Z mediów wylewają się rozpaczliwe apele o przystąpienie do walki. Zewsząd słychać skądinąd racjonalne argumenty, abyśmy walczyli o demokrację, Kościół, naród, wolność, prawo do aborcji, wolność słowa, wolną miłość i tradycyjną rodzinę.

Czy znajdzie się jeszcze jakaś tzw. wartość, o którą Marek Uglorz nie musiałby walczyć?

Do jedzenia dosypują nam szaleju?

Ktoś mądrzejszy ode mnie podpowie mi, który front mam wybrać, bo na wszystkich fizycznie być nie mogę.

Za kilkanaście dni przeżyjemy Święta, które większość rozpocznie błahymi życzeniami wesołych świąt i spokojnego nowego roku.

Szlag jasny! Hipokryzja czy totalna ignorancja?

Na pewno przeżyjecie baśniowe święta i cudowny nowy rok, w wigilijny wieczór życząc sobie pokoju, a przez 364 dni walcząc nawet o pokój, zdrowie i szczęście. Widzieliście kiedyś spokojnego, zdrowego i szczęśliwego żołnierza, siedzącego od miesięcy w okopach? Oczywiście poza psychopatycznymi Dowódcami, bawiącymi się ludzkimi istnieniami, jak żołnierzykami na strategicznej planszy?

Wyobraźcie sobie, że wszyscy, którzy wierzycie w wojnę, nawołujecie do niej, będziecie o niej rozmawiać nawet przy świątecznym stole, jesteście psychopatami!

Nie wierzycie mi? Poszukajcie definicji w internetowych zasobach. Wszyscy do niej pasujecie.

Przypatrzcie się wojnie. Zrozumcie walkę….

Jest daremna, kopie doły na masowe mogiły, posyła anonimowe dusze na front, aby doły nie pozostały puste.

Stworzyliście mentalne wzorce walki, którymi wibrujecie na własną i świata zgubę. To są wibracje śmierci, strachu, nienawiści.

Nigdy nie byliście w grocie, w której rodzi się prawdziwy człowiek, więc walczycie z ludźmi, których się boicie.

Nigdy nie pozwoliliście sobie na śmierć, każdego dnia kontrolując, trzymając, zabiegając, troszcząc się i walcząc o lepszą pomyślność, więc zamiast po prostu lekko i rzeczywiście spokojnie żyć, stale walczycie z życiem.

Naprawdę nie widzicie, że walczycie z tym, o co walczycie? W efekcie wywalczycie trupa!

Mam pomysł! Dobrą radę dla Was.

W dzień wigilii zajdźcie do prosektorium albo gdziekolwiek, gdzie znajdziecie zwłoki, a najlepiej, żeby to były same kości. Usiądźcie między nimi na kilka godzin. Poczujcie śmierć, obłęd, szaleństwo, dzicz. Poczujcie siebie. Zobaczcie, że te ciała i kości to Wy.

Przenigdy nie pokochaliście siebie bezwarunkową i czystą miłością. Nie poczuliście się dobrze w swoim ciele i czasie. Nienawidzicie innych, bo nie chcecie widzieć siebie. Walczycie sami ze sobą.

Chcecie przeżyć zdrowe święta i spokojny nowy rok?

Pozwólcie, że szczerze porozmawiamy. Tylko zaproście mnie do środka. Dlaczego mielibyśmy rozmawiać na progu?  Nie chcę rozmawiać z Waszym biokomputerem, podłączonym do zmysłów.

Chcę porozmawiać z mieszkańcem domu. Zawołacie Duszę? Zauważyliście w ogóle, że ktoś taki mieszka w Waszym dom?

Pozwolicie, że porozmawiam z Duszą? Już dość nagadałem się z rozumem i ciałem. Za każdym razem zagradzają mi przejście do serca domu, do kuchni, gdzie cichutko czeka Dusza, przy rozgrzanym sercu.

Pozdrawiam Cię, Duszo.

Powiedz mi, Duszo, dlaczego namawiasz mnie do walki? Czy też przyszłaś na ziemię, aby walczyć? Duszo, o co walczysz? Skoro przyszłaś z domu wiecznego Rodzica, ze źródła Światła i Miłości, co daje Ci walka? Czy walcząc, nauczysz się na ziemi czegoś większego, piękniejszego, lepszego?

Powiedz mi, Duszo, dlaczego uważasz, że wojna rozwiązuje wszystkie problemy? Czy tam, skąd przyszłaś, wojna służy do rozwoju i osiągania doskonałości?

Powiedz mi, Duszo, jak znajdujesz powrotną drogę do domu? Nie gubisz się w gąszczu polemiki, pod kanonadą racjonalnej amunicji i pod ostrzałem niekończących się ocen, oskarżeń, rozkazów i gróźb?

Duszo, dlaczego przygarbiona, mniejsza, brzydsza, smutniejsza, niż w rzeczywistości, przysiadłaś przy ciepłym sercu? W innych miejscach jest Ci zimno?  To jak znajdziesz drogę do domu? Jak wrócisz? Chcesz umrzeć na obczyźnie, z dala od swoich?

Duszo, czego się boisz?

Rozum, który nie chciał mnie do Ciebie wpuścić i wejście zasłaniał ciałem, powiedział, że najważniejsza jest władza, prestiż, szacunek, poczucie bycia ważnym, więc On tego pilnuje. A Ty, taki Kopciuch przy piecu? Ciebie można się  tylko wstydzić. Jesteś zbyt czuła, wrażliwa, delikatna, miłosierna, prawdziwa w swoim płaczu. Nie wolno Cię pokazywać światu, żeby nie stracić miejsca w pierwszym szeregu twardych i nieustępliwych wojowników o lepszą przyszłość, nie zostać wyśmianym w gronie Dowódców – psychopatów. Masz cicho siedzieć przy piecu i dbać, żeby w domu nie zrobiło się zimno.

Duszo, czemu płaczesz? Jesteś piękna, gdy nieśmiało uśmiechasz się kącikami oczu i niezdarnie odgarniasz kosmyki włosów z czoła…

Jesteś piękną Panią..

Jesteś Kochanką.

Przyszłaś, aby kochać.

Gdzie schowałaś czerwone korale? Rozum Ci zabrał, bo wystraszył się miłości?

Gdzie masz białą suknię? Rozum podarł na bandaże, bo nie potrafi tańczyć i woli walczyć?

Gdzie masz czarną torbę akuszerki, pełną błogosławieństw z ojcowskiego domu? Rozum zamienił na raportówkę z rozkazami na front?

Słyszysz Duszo! Właśnie wybiła godzina radości i wesela.

Duszo wstań i przygotuj się na weselną ucztę, tańce, zabawę i śmiech.

Zamiast czerwonych korali ubierzesz naszyjnik z pereł. Każda z nich powstała z jednej łzy cierpienia. Dużo się napłakałaś, więc długi naszyjnik czeka na Ciebie.

O białej sukni zapomnij. Czeka złota, jaśniejąca Twoim pochodzeniem, boską godnością. Wszyscy się dowiedzą, skąd przyszłaś i kim jesteś.

Czarna torba akuszerki niech służy na listy, pisane z frontu do matek o śmierci ich dzieci. Ty, Duszo, nie potrzebujesz ani torebki na skarby, bo sama nim jesteś, ani do przechowywania tragicznych wiadomości, bo sama jesteś wiadomością z innego świata.

Duszo, przypomnij sobie, kim jesteś! Jesteś wiadomością o świecie bez łez, bólu, cierpienia i śmierci, bez walki i wojny! Jesteś wiadomością o świecie miłości, radości, pokoju i światła.

Wyjdź z więzienia. Nie pozwól rozumowi trzymać Cię pod kluczem. Ciało nie będzie więcej zagradzać drogi na wolność.

Duszo wyjdź i zatańcz. Zaproś do miłości, wiecznej ekstazy, w której ginie rozum i EGO.

Czy zrozumieliście Czytelnicy, moje Przyjaciółki i moi Przyjaciele, dlaczego dziś chciałem spotkać się z Waszymi duszami?

Dajecie się okłamywać rozumowi i ciału! Dlatego musicie wciąż czytać nowe/ stare książki, zaczynać nowe badania, stale poszerzać wiedzę, albo ćwiczyć, poprawiać kondycję i dbać o piękno ciała, ponieważ szybko mijają. Prawdziwe piękno mieszka w Was, a Wy się go wstydzicie!

Daliście się oszukać i staliście się więźniami EGO, które Wam mówi: walcz, prowadź wojnę, wygraj, pilnuj zdobyczy, żyj w stresie, żeby ktoś Cię nie pozbawił korony!

Zakochajcie się w swoich duszach. Przeżyjcie miłosne zespolenie z boską cząstką w Was, a urodzi się Wam dziecko, o imieniu JESTEM. Ono wyprowadzi Was z ciemności lęku, uwolni od wojny, obdarzy wiecznym pokojem.

Zakochajcie się w swoich duszach. Przeżyjecie Boże Narodzenie.

Życzę Wam świata bez wojen, emocji bez umierania, myśli bez strachu, rozmów bez oceniania, wiadomości bez nawoływania do walki.

Radość

Gdy miłość staje się w nas doskonała, doświadczamy pełnej radości. Odwrotna kolejność jest niemożliwa. Zarówno przy nadmiarze miłości własnej, czyli w miłości egoistycznej, często zwanej erotyczną, którą niepotrzebnie utożsamiamy z seksem, jak i wówczas, gdy innych próbujemy kochać bardziej, siebie traktując bez miłosierdzia, wyrozumiałości, czułości i delikatności, radość nie osiąga krystalicznego poziomu. Zarówno przy problemach z miłością, jak też próbując doświadczyć radości bez miłości, radość jest zmącona, krótkotrwała, uwarunkowana i nie odporna na smutek, gorycz, zawiedzenie.

Łatwo sobie to wyobrazić na przykładzie miłosnej relacji. Gdy ludzie obdarzają się miłością, wówczas doświadczają czystej radości. W efekcie zapraszają gości, aby dzielić się radością podczas weselnej uroczystości. W orszaku emocji radość zawsze kroczy po miłości, jest jakby owocem miłosnego spełnienia. Aby tę kolejność zrozumieć trzeba uzmysłowić sobie odwieczny ruch miłosnej energii. Miłość, płynąca z wewnętrznego Źródła, wpierw napełnia serce, potem odżywia całą istotę, by wreszcie przelać się przez człowieka i obdarowywać sobą wszystko i wszystkich.

Miłość leczy zatem z psychicznego bólu, którego sprawcą jest lęk przed odrzuceniem. Gdy człowiek przestaje się poniżać i wykluczać, wreszcie zaczyna się akceptować i szanować, na koniec doświadcza wewnętrznej radości. Miłość wpierw kieruje człowieka ku światu, ziemi i ludziom, potem napełnia go zadowoleniem, błogością i wewnętrznym spokojem, który jest czystą radością. Z niczym nie można jej pomylić, zwłaszcza z przyjemnością, uzależnioną od relacji i zewnętrznych dóbr.

Czysta radość nie jest niczym uwarunkowana. Rozkwita w nas, gdy jesteśmy spełnieni w miłości. W przeciwieństwie do życiowych przyjemności, które często zaspokajamy wbrew miłości albo jej kosztem. Jeśli zatem jakaś metafora mogłaby zobrazować istotę radości, zapewne warto skojarzyć ją ze śmiejącym się sercem. Miłość ma zdolność otwierania serca, które przestaje się bać i zaczyna się śmiać. Ów śmiech serca jest nienaruszalną, pełną Miłości, rozświetloną radością.

Ludzie śmiejącego się serca są samodzielni, poszerzają granice wolnej odpowiedzialności, poznają swoje zdolności, odczuwają satysfakcję ze skutków twórczego działania. Wiedzą, że radzą sobie w życiu sami. Nie muszą rozpaczliwie rozglądać się za kimś, kto chciałby im pomóc, co nie oznacza, że sami nie są gotowi dawać innym to, czego potrzebują, ponieważ tak działa miłość.

Zauważmy, że te dwa pojęcia: radość radzić sobie, są ze sobą spokrewnione, co nie jest przypadkowe. Radość jest emocjonalnym i duchowym owocem radzenia sobie w życiu! Z kolei radzi sobie człowiek, który jest wewnętrznie cały, czysty, zdrowy, prawdziwy, przez miłość wyzwolony z lęku. Nie sposób spotkać radosnego bezradnego, ponieważ bezradność w swej istocie jest bez/radością, czyli brakiem miłości do samego siebie. Bezradnych, bez/radosnych trzeba nieustannie wspierać, pomagać im, zasilać energią miłości, której w sobie nie mają. Dlatego rozpaczliwie poszukują jej w innych, a że zawiedzeni życiem  cali są zanurzeni w smutku  i rozpaczy, więc bezwiednie zniechęcają i odpychają swoimi roszczeniami i oczekiwaniami. Bezradni, bez/radośni nie znajdują miłości, bo nie szukają jej w sobie, co potwierdza wstępną uwagę, że w korowodzie emocji miłość zawsze chodzi przed radością. Odwrotna kolejność jest po prostu niemożliwa.

Kto cieszy się sobą, potrafi doceniać życie i z wdzięcznością przeżywać każdą chwilę, która się dzieje. Prawdziwą radość poznać po tym, że człowiek nie ma pretensji do przeszłości za bolesne wydarzenia i niespełnione marzenia. Wewnętrzny spokój, błogość i zadowolenie, które składają się na prawdziwą radość, cechują ludzi przygotowanych na nowe doświadczenia. Radośni, zapomnieli o przeszłości i cierpliwie oczekują przyszłości. Zachowują spokój także wtedy, gdy zaskakuje ich nieobliczalną nowością. Radości nie sposób wzruszyć, osłabić, zniszczyć, chyba że jest udawana i zależy od okoliczności życia. Wtedy jednak jest emocją przyjemności i niczym więcej.

Pełna i czysta radość na podobieństwo lustra odbija w człowieku obraz Boga. Radość jest boska emocją i naprawdę nie musi być roześmiana od ucha do ucha. Histeryczny śmiech jest wręcz sygnałem ostrzegawczym, że historia nie została zaakceptowana, a ból przepracowany. Dla radosnego człowieka każda chwila jest szczególna, prawdziwa, godna przeżycia, najważniejsza i decydująca. Potrafi tak żyć, jakby zawsze był na weselnej uczcie. Bez względu na okoliczności doświadcza zbawienia, szczęścia i pełnej satysfakcji.  

Przyjemność

Z przyjemnością mamy problem, ponieważ nie potrafimy wyznaczyć granicy pomiędzy nią a radością, więc nie tylko mylimy obie emocje, ale też w wielu sytuacjach niepotrzebnie pozbawiamy się energii radości. Gdy skutecznie oddzielimy je od siebie, wówczas radość zyska najwyższą, boską rangę, zaś przyjemność pokaże nam swoje prawdziwe oblicze, bardzo praktyczne i użyteczne w serwisowaniu duszy i dbaniu o codzienny dobrostan.

Zrozumienie różnicy pomiędzy przyjemnością a radością nie jest trudne i jak zwykle zależy od uważności na słowa. Wystarczy przyjrzeć się słowu przyjemność, by odkryć, że coś, co w pierwszym rzędzie ma związek z wchłanianiem, przyjmowaniem, jedzeniem, czyli emocja przyjemności, zależy od tego, co jest przy nas, a więc jest na zewnętrz nas. Oczywiście przyjemność można odczuwać nie tylko spożywając posiłek, jednak czynność jedzenia najlepiej ilustruje przepływ energii, której skutki niestety nie zawsze bywają dobre.

Różnica pomiędzy przyjemnością a radością w pierwszym rzędzie polega na tym, że źródłem przyjemności jest zewnętrzny świat, czyli coś, co jest przy nas i czym zainteresowało się pożądliwe EGO, które w tym wypadku nazwiemy JA, zaś źródło radości tkwi w nas. Po drugie przyjemność zależy od życiowych okoliczności, dostępu do tego, co jest jej źródłem, oraz zachcianek, które udaje się zrealizować. Radość właściwie nie zależy od niczego. Jest albo jej nie ma. Jeśli jest, to jedynie dlatego, że wewnętrznie człowiek czuje się połączony z źródłem Życia, Światłości i Miłości. Bez względu na okoliczności może w nim każdego dnia obmywać swoje rany, usamodzielniać się, stawać bardziej sobą, cieszyć życiem i odkrywać piękno duszy.

Upraszczając do niezbędnego minimum, przyjemność zależy od tego, co otrzymujemy, radość jest z tego, kim jesteśmy; przyjemność jest ze świata, radość z Boga; przyjemność nie wpływa na stan radości, radość obywa się bez przyjemności. Kto powyższe zrozumiał w mgnieniu oka poszerzył świadomość o zdolność postrzegania wewnętrznej prawdy i przeniósł się na poziom energii, rezonującej z wiecznym Światłem.

Niestety radość uzależniamy od przeżywanych przyjemności, więc pozbawieni ich jesteśmy smutni. Żeby poczuć radość często za wszelką cenę próbujemy zrealizować zachcianki EGO, czyli JA. Stąd przyjemność (PRZY/JA) jest przyswajaniem tego, co jest przy pożądliwym JA (JA czyni SWYM, co jest PRZY – PRZY/SWYM/JA – PRZYSWAJANIE). Emocjonalnie wszystko jest w porządku i na swoim miejscu dopóki życie dostarcza nam przyjemności. Nie mamy wtedy powodu, aby z nich rezygnować, czy też czuć się winnymi albo zobowiązanymi, co niestety z powodów religijnych często ma miejsce.  

Moraliści, argumentujący z chrześcijańskiego punktu widzenia, najczęściej powołują się na przykład Jezusa z Galilei, który jakoby świadomie odmawiał sobie przyjemności, a ostatecznie wybrał tragiczną śmierć. Ewangelie dostarczają wielu przykładów, obalających ów dość popularny pogląd. Dla ilustracji wystarczy zasygnalizować, że Jezus wraz z uczniami bywał na weselnych ucztach i przyjęciach; poszczącym radził pielęgnację włosów, aby nie było po nich widać smutku i umartwiania, ale radość i żywotność; sam pozwolił kobiecie wylać sobie na głowę olejek, wart roczny dochód robotnika; ubrań zapewne nie miał wielu, ale to, które miał na sobie w dniu ukrzyżowania, było tak cenne, że żołnierze, znający się na wartości łupów, postanowili rzucić o nie losy i nie niszczyć.

Jezus nie uzależnił się od przyjemności, bo gdy było trzeba ograniczał się i ostatecznie zgodził na śmierć. Niemniej nie odmawiał sobie przyjemności, gdy były naturalną konsekwencją życia i codziennych wyborów. Przyjemności stają się więc problemem, gdy niezaspokojone JA chce ich doświadczać wbrew aktualnym okolicznościom i możliwościom. Wtedy – używając metafory – chciwość szeroko rozwiera paszczę i gardło, aby sycić się pokarmem i napojem, należącym do innych. Dlatego przyjemność za cenę krzywdy, kradzieży, siłowego przywłaszczenia, wykorzystania, znieważenia, jest złą emocją. To oczywiście dotyczy również przyjemności seksualnej. Jej skutkiem paradoksalnie jest odrętwienie i znieczulenie, skoro przyjemność kojarzy się z pobudzonymi zmysłami. Doprawdy tak jest tylko za pierwszym razem, w naturalnym, czystym i autentycznym doświadczeniu przyjemności. Gdy staje się wymuszona i kompensacyjna, wówczas jej bodźce się intensyfikują, a zmysły otępiają.

Człowiek, zastępujący radość przyjemnościami, pozostaje nienasycony i smutny. Z biegiem czasu jest coraz bardziej rozgoryczony. Najprawdopodobniej wpierw zgubił duszę. Uległ EGO, które nie zna radości, więc w przyjemnościach upatruje lekarstwa na smutek. Tymczasem przed smutkiem ratuje wewnętrzna radość bycia sobą, w której czyste i prawdziwe JESTEM pokonuje kolejne, codzienne fragmenty życiowej drogi.

Nie czujmy się skrępowani przyjemnym życiem, ani winni przyjemności, jeśli życie skąpi je innym. Z drugiej strony nie dążmy do zaspokojenia za wszelką cenę, żeby poprawić sobie humor i samopoczucie. Jeśli jednak mamy do wyboru np. owoce cierpkie w smaku albo smaczne, z wdzięcznością wybierajmy drugie. Zwłaszcza, gdy są efektem szczerego zaangażowania w pracę. Największą przyjemnością jest bowiem unikanie zła i czynie dobra, ponieważ wtedy mają w niej udział wszyscy ludzie.

Pogoda ducha

Kto wie, czy pogoda ducha nie jest emocją duchowej dojrzałości? Wiele oczywiście zależy od definicji radości i pokoju. Zwłaszcza pokój, powszechnie kojarzony z sercem, jest stanem ponad umysłem, otwarciem na pełnię prawdy i doświadczeniem doskonałej jedności; wykroczeniem poza dualność oraz prawo przyczyny i skutku; zestrojeniem się z wibracjami boskiego Światła.

Pogoda ducha kojarzy się ze spokojem, dobrym nastrojem, może wesołością, choć na pewno nie z wesołkowatością. Gdy poważnie potraktujemy zwrot pogoda ducha, a jestem przekonany, że jak zawsze należy, zrozumiemy, dlaczego lubimy towarzystwo pogodnych ludzi. Ich duch nie jest zasłonięty ciemnymi chmurami zniechęcenia, zjadliwości, złośliwości czy podejrzliwości. Ludzie pogodnego ducha mają w sobie niebo, więc nie załamują się porażkami, a niepowodzenia nie wytrącają ich z równowagi. Ich pogodne nastawienie do życia i ludzi udziela się pozostałym.

Ludzie, którzy odkryli w sobie niebo, są bezchmurni, słoneczni, świecący. Chciałoby się rzec, że są oświeceni. Czy w związku z tym pogoda ducha jest tylko poetycznym zwrotem? Oświecenie nie zmienia warunków egzystencji, ani nie usuwa znad głowy ciemnych chmur. Jest odkryciem w sobie Źródła Światła i doświadczeniem boskości, więc rozwiewa ciemne chmury duszy. Odtąd pomiędzy ciemnością, nawet jeśli zewsząd pojawia się na horyzoncie życia, a stanem ducha nie ma żadnego związku. Jakkolwiek ciemno zrobiłoby się wokół, człowiek pogodnego ducha zachowuje niezmącony pokój i radość. Pozostaje słoneczny, pełen godności i wewnętrznego piękna. Po prostu świeci pozostałym.

W świadomym zarządzaniu energią życia naszym celem powinno być odkrycie nieba w sobie, bo wtedy nasz duch stanie się pogodny. Energia jakiejkolwiek emocji nie może niczym mącić codziennej życzliwości, uśmiechu i dobrego humoru. Pogodę ducha stosunkowo łatwo rozpoznać. Jej świadectwem, pewnym niemal w stu procentach, są spokojne i radosne oczy, wespół z naturalnie uśmiechniętymi ustami.

Oczy pełne namiętności bądź złości nie rokują dobrze. Podobnie uśmiechnięte usta, o ile wokół oczu nie tworzy się słoneczny krąg życzliwości i radości, ponieważ naturalny uśmiech zawsze angażuje dwie grupy mięśni okrężnych, wokół ust i oczu. Wymuszony uśmiech ostrzega przed ciemnymi chmurami, które z wielu powodów mogły duszy zasłonić prawdę. Jednocześnie uśmiech zbyt głęboki, a śmiech donośny, pretensjonalny, arogancki również nie wróży niczego dobrego, oczywiście poza sytuacjami, w których wybuch nagłej wesołości jest usprawiedliwiony i zrozumiały. Najprawdopodobniej jedynie problemy z nie pohamowanym i pożądliwym EGO, które za wszelką cenę chce zwrócić na siebie uwagę.

Pogoda ducha jest emocją jakby ponad emocjami, ponieważ nie ma w niej bezkompromisowego pożądania i zawodzącego cierpienia. Jest energetyczną cechą ludzi wybaczających, pojednanych, akceptujących, przyjmujących wszystko i oczekujących najlepszego, w których nie ma już wojny, namiętności, napięcia i potrzeby władzy. Nie marnują energii na obijanie się o przeciwległe brzegi rzeki życia.

Ludzki duch staje się pogodny, gdy wiarą widziwie, że nie ma Boga poza człowiekiem i szczęścia poza codziennym życiem. Lekki i radosny uśmiecha się do wszystkiego, ponieważ wie, że przeżywa jedynie to, co w danej chwili jest dla niego najlepsze i niezbędne do dalszej drogi. Wewnętrznie rozświetlony Źródłem wiecznego Światła, oświeca swoją codzienność i życie napotykanych ludzi. 

Gdy pojawia się w nas pogodne niebo, życie staje się krystalicznie czyste i zaczyna mienić się refleksami wszystkich kolorów tęczy, będącej znakiem wiecznego przymierza Boga z człowiekiem. Prawo podnoszącej łaski, czułości, delikatności i uśmiechniętej obecności, staje się silniejsze od ziemskiego prawa grawitacji, przyciągającego do nas przemoc, arogancję, nienawiść i cierpienie. Pogoda ducha nie jest emocją przepływu energii życia, ale wznoszenia się ponad nieszczęściem na anielskiej chmurce absolutnego pokoju.