Wzruszenie

W niektórych środowiskach dużą popularnością cieszy się modlitwa ciszy, powszechnie zwana medytacją. To świetnie, że uczymy się chodzenia po wodzie nieświadomości, aczkolwiek większość z nas szybko przekonuje się, że nauka nie będzie trwać miesiąc ani rok. Nauka pływania to przysłowiowy pikuś w porównaniu z uczeniem się utrzymywania kontroli nad własnymi myślami i świadomego zarządzania pamięcią oraz siłą podświadomości. Niekiedy już podczas pierwszej medytacji można przeżyć mistyczne doświadczenie uwolnienia spod kontroli umysłu, a potem miesiącami wytrwale praktykować, cierpliwie czekając na kolejne.

Różnie bywa, jednak bez wytrwałości i cierpliwości nie obywa się na pewno. Mimo wszystko dla tych cudownych szczelin, wpierw odkrywanych w betonie naszych myśli, a następnie starannie poszerzanych, warto praktykować modlitwę, którą wyciszamy myśli, aby uczyć się życia w ciszy. Dopiero w niej zaczyna być słyszalny szept Najwyższego, jak w muszli delikatny szum oceanu.

Modlitwą ciszy wzruszamy skamielinę naszych przekonań i myśli, za którymi częstokroć bylibyśmy w stanie oddać życie, a tymczasem, jak się okazuje, jedynie 5% myśli jest naszego, świadomego autorstwa. Reszta to wzorce, schematy, przekonania, oceny, utożsamienia, którymi zostaliśmy zaprogramowani w procesie wychowywania i oddziaływania środowiska od pierwszych chwil życia. Naprawdę trudno powiedzieć, że zostały przez nas przyjęte i adoptowane, bo wówczas byłoby to świadome działanie.

Aby energia zaczęła przez nas płynąć, Źródło życia potrzebuje emocjonalnej szczeliny w skamieniałej strukturze mentalnej. Nie jesteśmy skłonni myśleć o sobie w ten sposób, jednak nie wychowuje się nas na ludzi giętkich, plastycznych, przepuszczalnych, więc w większości jesteśmy skamieniałymi artefaktami, chodzącymi świadkami przeszłości. Dlatego musimy pęknąć, aby odżyć. Pilnie potrzebujemy szczeliny, przez którą zacznie płynąć życie.

Bez wzruszenia wyschniętej ziemi albo twardej skały życie nie ma szans. Wzruszenie zawsze jest odżyciem w krainie śmierci i zapowiedzią wiosny życia. Mam nadzieję, że teraz rozumiesz, dlaczego niespodziewanie od czasu do czasu doświadczasz wzruszenia. Co prawda niektórzy z nas medytują, aby wzruszyć podświadomą skamielinę myśli, jednak Duch działa nieustannie, więc to z Jego tchnień i poruszeń doświadczamy wzruszeń, które sprawiają to samo. Duch czyni to dla nas, abyśmy wzruszeni odkryli w sobie szczelinę, to jest prześwit do spokojnego, cichego, radosnego, szczęśliwego świata, w którym nie ma starych wzorców mentalnych, ani schematycznych przekonań i utożsamień, ale czyste niebo świadomości.

Niektórzy boją się wzruszenia, ponieważ czują, że wówczas zaczyna się z nimi coś dziać, co wymknęło się im spod kontroli, a tymczasem chcieliby zachować osobowościowe status quo i trwać w skamielinie swoich utożsamień. Jeśli boicie się wzruszeń, uważajcie, ponieważ prędzej czy później Duch upomni się o Was i stworzy w Was szczelinę dla Źródła nie delikatnym poruszeniem, ale prawdziwym trzęsieniem ziemi, którym w sensie medycznym jest udar mózgu. W sensie duchowym, emocjonalnym i mentalnym to niepowtarzalna szansa na przeprogramowanie umysłu. Prawdą jest, że jest niebezpieczna i powiązana z cierpieniem, więc najmądrzejszym przeciwdziałaniem jest codzienna radość ze wzruszeń i wdzięczne przeżywanie ich bez lęku.

Wzruszenia są po to, aby pojawiały się szczeliny dla Źródła życia. Energia zaczyna płynąc, a my odżywamy i zaczynamy rodzić owoce ducha. Nie opierajmy się wzruszającym historiom, opowiadanym przez autentycznych i prostych ludzi. Wzruszają nas, abyśmy nauczyli się dostrzegać sens życiowych doświadczeń i nowych szans. Nie zatykajmy uszu przed wzruszającymi słowami, ponieważ wypełniają duchową pustkę i leczą chore miejsca w nas. Nie bójmy się niczego, co delikatnie dotyka naszych serc, bo to dużo lepsze od życiowego trzęsienia ziemi. Wzruszajmy się muzyką, kwiatami, zapachami, kolorami, czułością, którą okazują sobie zwierzęta i ludzie, siłą życia drzew i ekosystemów.

Mimo wszystko najważniejsze jest to, abyśmy zaskoczeni pięknem i dobrem, prześwitującym przez szczelinę, pozwalali sobie w takich chwilach na zatrzymanie i naturalną medytację. W takich chwilach absolutnie nie wstydźmy się łez, płynących po policzkach, ponieważ nie świadczą o słabości, ale o działaniu Ducha. Łzy są pumeksem duszy. Potwierdzeniem, że coś nas wzruszyło, więc wysuszona ziemia pękła. Pierwsze kropelki, płynące ze Źródła życia, wreszcie przebiły się przez twardą skałę  i zapowiadają wiosnę życia.

Współczucie

Rewolucja przemysłowa doprowadziła do pojawienia się cnoty, przypominającej żelazo, a więc materiału, którym zdobyła świat. Jest nią twardość. Moim zdaniem chociaż bycie twardym przypomina bycie hardym, w istocie to nie jest dokładnie to samo. Hardzi ludzie są nieustępliwi, nie załamują się i mają tupet. Hardość to swego rodzaju odporność na niepowodzenia, której źródeł byłoby trzeba szukać w wierze w siebie i własne umiejętności. Hardość jest rodzajem zbroi, przyodzianej do konfrontacji z zewnętrznymi warunkami życia. Z kolei twardość jest duchową skamieliną, skamienieniem serca, spacyfikowaniem ludzkich odruchów, których źródłem jest miłość.

Twardzi ludzie nie ubrali zbroi, ale cali wychłodzili się do tego stopnia, że przypominają lodową rzeźbę. Ich serca nie pompują krwi, a ich wnętrzności nie odczuwają emocji. Ten rodzaj ludzi stał się powszechny w biznesie, jednak zainfekował pozostałe ludzkie tkanki i warstwy społeczne. Twardość umożliwia co prawda prowadzenie efektywnego blitzkriegu, ale gdziekolwiek się panoszy w ślad za nim natychmiast pojawiają się choroby i rozpadają związki i wspólnoty. Widać, że twardość to usztywniające i duszące stwardnienie rozsiane ludzkości.

Jeśli ludzkość ma trwać, rozwijać się i czynić życie lepszym, lżejszym i satysfakcjonującym, koniecznie musi dbać o tkankę łączną, dzięki której tkanki społeczne mogą współpracować, zaś w wymiarze jednostkowym o błonę komórkową, umożliwiającą pojedynczym komórkom osmozę i wzajemną pomoc. Emocjonalną energią, dzięki której zachodzi ów proces jest współczucie. Bez tej emocji przepływ miłości jest niemożliwy, a życie zmierza wprost w czeluść, która jednym kojarzy się z piekłem, drugim z czarną dziurą.

Współczucie, czyli odczuwanie wspólnie z innymi, jest emocją w sensie ścisłym. Przecież nie zdarza się często, aby nazwa tak jednoznacznie informowała o odczuwaniu. Jednak jak każda emocja, także współczucie nie może pozostać doświadczeniem uwewnętrznionym. Emocje są różnymi przejawami tej samej energii życia, która musi płynąć. Jeśli przepływ zostanie zatrzymany, wówczas energia wzbiera aż do spiętrzenia, które zrywa tamę i oznacza śmierć i zniszczenie. Niestety z tego rodzaju spiętrzeniem energii współczucia mamy do czynienia, i to wcale nierzadko, w postaci kobiecego sentymentalizmu. To najgorsza z możliwych, wynaturzona forma współczucia, manifestującego się podczas kolejnych spotkań przyjaciółek w postaci krokodylich łez, wylewanych nad nieszczęściem biednych, chorych, cierpiących i opuszczonych. Potrzebującym, losu nie poprawia to w niczym, za to samopoczucie Pań i owszem. Jednak w końcu także one doświadczają nerwowego załamania i chorób, których geneza tkwi w ustawicznym informowaniu o konieczności podjęcia działań, bez jakiejkolwiek aktywności.

Sentymentalizm pozornie wygląda na głębokie uczucie. W rzeczywistości jest delikatną formą złości i rozgoryczenia. Dlatego osoby nim dotknięte, widząc cierpienie, płaczą na zawołanie. Łzy są wyrazem bezsilności i bezradności, chociaż trzeba przyznać, że świetnie się sprzedają.

Źródło prawdziwego współczucia tkwi głęboko. Można by pomyśleć, że w sercu, a tymczasem jeszcze głębiej. We wnętrznościach, które są ośrodkiem nowego życia. To symboliczne łono, wydające dziecko na świat. Gdy w człowieku te wnętrzności się wzruszają, wówczas energia zaczyna płynąć tak intensywnie, że nie sposób jej powstrzymać. Kto wie, czy współczucie nie jest najskuteczniejszym bodźcem do praktycznego działania i przejawem miłości? Jak rodzic, a zwłaszcza matka, nie potrafi znieść cierpienia i nieszczęścia własnego dziecka, ponieważ jej matczyne wnętrzności, czyli łono, aż drży z bólu i rozpaczy, więc uczyni wszystko, aby je uratować, tak człowiek pełen współczucia nie jest w stanie znosić cierpienia jakiegokolwiek stworzenia.

Współczucie jest emocją macierzyńską, mającą związek z tajemnicą rodzenia i podtrzymywania życia, więc trwałe decyzje i skuteczne działania, eliminujące bądź minimalizujące cierpienie mają w niej swój początek. W takim samym stopniu dotyczy to zmiany diety i rezygnacji z mięsa oraz produktów odzwierzęcych, co konsekwentnego niestosowania przemocy wobec innych ludzi. Współczucie, a nie ekonomia, skutecznie zmienia ludzkie przekonania w sprawie ogrzewania domów i osiągania życiowych celów przez współpracę a nie współzawodnictwo.

Gdy pojawia się w nas głębokie odczucie tego, co może czuć inna istota, wówczas przestają być potrzebne i mieć znaczenie pozostałe motywy. W ten sposób jakbyśmy rodzili życie, z tym że nie w sensie ogólnym, ale do szczęśliwej, dobrej i pomyślnej przyszłości. W łacińskim słowie compassio słychać, że człowiek poruszony współczuciem nie jest bierny w swoim cierpieniu spowodowanym cierpieniem innych, ale z pasją, czyli aktywnie, zmienia ich położenie oraz życiową sytuację.

Niechybnym znakiem współczucia okazuje się być łza połączona z uśmiechem.

Z kolei jednym z greckich słów, którym można wyrazić współczucie, jest simpateo. Sprawia wrażenie antonimu słowa antypatia. Odczuwając antypatię boimy się o siebie. Odczuwając sympatię boimy się o innych. Pod względem pozytywnym antypatia jest wezwaniem i bodźcem do spojrzenia na samego siebie oczami osoby, która najprawdopodobniej bardzo nas przypomina, jakby nas odzwierciedlała. Czujemy do niej antypatię, ponieważ brzydzimy się czymś w sobie.

Korzystając z tej metody możemy maksymalnie wykorzystać również energię współczucia w jej wymiarze negatywnym, czyli w sentymentalizmie. Nauczyliśmy się bowiem, że mądry człowiek nie marnuje brzegowych potencjałów życiowej energii i nawet wówczas, gdy emocja jest pozytywna sama w sobie, jak ma to miejsce w przypadku współczucia, jednocześnie stara się zrozumieć i wykorzystać jej negatyw. Do czego zatem może zachęcać sentymentalizm? Abym krytycznie przyjrzał się samemu sobie i zastanowił, dlaczego łatwo i szybko wzruszam się i płaczę z powodu czyjegoś cierpienia? Czy moje łzy, połączone z biernym cierpieniem, nie pokazują mi przypadkiem mnie samego? Może po prostu płaczę z powodu własnego cierpienia, a brak pasji i działania wynika z tego, że dla samego siebie nie potrafię uczynić niczego dobrego i przyjąłem postawę ofiary losu? Zaś krokodyle łzy wcale nie świadczą o dobrym współczuciu, bo w rzeczywistości są manifestacją mojej niemocy i bierności.

Rozczulanie się nad własną niedolą w niczym nie pomaga innym. Wpierw muszę stanąć we własnej obronie i odmienić swój los. Wtedy delikatna i ożywcza energia współczucia omyje i opatrzy rany innych istot.

Troska

Troska jest jedną z tych emocji, których praktyczna aktywność często doprowadza do konfliktów, nieporozumień i emocjonalnych węzłów. Co prawda, jak każda emocja, sygnalizuje coś osobie, w której się pojawiła, jednak szczególnie kłopotliwe bywają jej skutki społeczne. Gdyby chociaż troski było troszeczkę, dałoby się przyjmować ją z wdzięcznością. Niestety najczęściej jest jej w nadmiarze, więc zamiast ludzi do siebie zbliżać ma nad wyraz rozwiniętą zdolność oddalania ich od siebie i budowania ochronnych murów.  

Najczęściej troska kojarzy się nam z matczyną dbałością o dobro rodziny, zabieganiem o to, aby w domu niczego nie brakowało, dbałością o wykończenie potraw albo wygląd domowników, itp. W istocie matczyna troska bywa przysłowiową. Niemniej może też być dojmującym uczuciem niepokoju, wywołanym rzeczywistą sytuacją bądź nieuzasadnionymi przewidywaniami, ciężarem nie do uniesienia, gdy od dłuższego czasu nie ma się wiadomości o losie bliskich. Pracownik może troszczyć się o swoją przyszłość, gdy dowiaduje się, że planowana jest restrukturyzacja miejsca pracy, a polityk z odpowiednią emfazą komunikuje potencjalnym wyborcom, że bardzo przejmuje się ich problemami i troszczy o losy kraju.

Można odnieść wrażenie, że praktyczna miłość bez troski byłaby niemożliwa; że to ona zauważa konkretne problemy i motywuje do działania. I na dobra sprawę mogłoby tak być, gdyby nie jeden, podstawowy mankament troski. Ten mianowicie, że świetnie nadaje się do emocjonalnego manipulowania i przywiązywania innych do siebie. Jakże łatwo troskę wykorzystać do wzbudzenia w kimś poczucia winy, wstydu czy zobowiązania. Z tego powodu troska częściej kojarzy się z psychicznym cierpieniem, niewolnictwem, marnowaniem własnych zdolności i życia.

Wyobraźmy sobie następująca sytuację: Odwiedza nas osoba, z którą wiążą nas wspomnienia, zażyłość, serdeczność i miłość. W pierwszym odruchu chciałoby się ugościć ją w sposób najlepszy z możliwych i odwzajemnić jej obecność, która nas wzrusza i raduje. Wiele Pań bez namysłu rzuca się wówczas do kuchni, jakby od ich błyskawicznego działania miał zależeć finał kampanii wrześniowej. Parzą kawę, nakładają ciasto na talerzyk, w mikrofali odmrażają mięso na szybki posiłek. Tyle do zrobienia…

Tymczasem Mąż rozsiadł się w pokoju i słucha Gościa, który ewidentnie ma coś do powiedzenia. Być może dzieli się dobrymi wiadomościami, przywiezionymi z podróży, być może żali się na zmęczenie, ale kto wie, czy po prostu nie komunikuje, że w ogóle nie ma ochoty na kawę, a mięsa nie jada od roku. Niestety Pani domu nie jest zainteresowana wysłuchaniem Gościa i dowiedzeniem się, na co ma ochotę, bo przecież Ona zawsze wie lepiej!

Akt drugi dramatu wygląda mniej więcej tak: Pani domu triumfalnie wkracza do gościnnego  pokoju, niosąc zaparzoną kawę i ciasto. Stawia je przed Gościem, wyrażając jednocześnie niezadowolenie z zachowania Męża, który zamiast pomóc jej w kuchni, słucha Gościa. Zaś na subtelne i delikatne komunikaty podejmowanej Osoby, że kawę wypije, ale na ciasto nie ma ochoty, a mięsa nie jada w ogóle, jest w stanie wyrzucić z siebie jedynie rozpaczliwe: Tak bardzo się staram i troszczę, a Ty gardzisz tym, co dla Ciebie przygotowałam. W domyśle oczywiście chce zakomunikować, że Gość gardzi troskliwą i dobrą Panią domu.

Jeśli wobec tego chcemy zrozumieć naturę troski, która sama w sobie bynajmniej nie jest zła i jako emocja wielokrotnie motywuje nas do działania na rzecz innych, trzeba dostrzec różnicę pomiędzy działaniem a słuchaniem, bądź naszymi wyobrażeniami o problemie a rzeczywistą sytuacją. Prawdziwa troska, mająca związek z potrzebami, którym z miłością można wyjść naprzeciw, na początku zawsze słucha, przygląda się, dowiaduje się i dopiero wówczas celowo i praktycznie odpowiada na zapotrzebowanie.

Troska nigdy nie wie lepiej! Właśnie dlatego, że nie wie, co się dzieje i co dobrego można uczynić, wpierw musi wybrać wartościowszą postawę, polegającą na powściągnięciu działania aż do zyskania pewności, że teraz wszystko już wiadomo. Co więc powiedzieć o trosce, która nie dowiaduje się, ale działa, wywierając nacisk na życie i wydarzenia? Że jest najpewniejszym objawem lęków, wynikających z niepewności siebie i kompleksów. Kto nie zna własnej wartości, niczego nie wie też o tym, co prawdziwego i potrzebnego, dobrego i pięknego, mógłby darować drugiemu człowiekowi i światu.

Tego rodzaju troska w sferze praktycznego działania jest odpowiednikiem krzyku osoby wystraszonej i zrozpaczonej, która panicznie boi się przyszłości. Takiemu człowiekowi najlepiej wychodzi manipulowanie ludźmi, aby emocjonalnie wiązać ich ze sobą, oraz sytuacjami, aby móc je kontrolować. Nie dostrzega, że pod pozorem dobra, krzywdzi, zaś prawdziwą intencją jego działania jest zabezpieczenie siebie, wbrew temu, co manifestuje i deklaruje.

Warto pamiętać, że nie udawana troska jest żywym strumieniem czułej miłości, która nie zawłaszcza i nie kontroluje, ale spragnionego wody poi wodą, nie herbatą; pragnącemu odpoczynku stwarza ciszę, a nie zabiera na dyskotekę; marzącego o fizycznej bliskości obdarowuje oksytocyną, a nie potokiem słów, itp.

Obok czułej, delikatnej i życzliwej miłości, drugim elementem prawdziwej troski jest zaufanie, że potrzebujący wie lepiej, co jest dla niego dobre, ale też, że w życiu i świecie zawsze dzieje się to, co jest właściwe i odpowiednie, czyli po prostu najlepsze. Wówczas troska pryska, niczym mydlana bańka, jakby pękała pod własnym ciężarem.

Troska, która rujnuje życie, bo jest nie do zniesienia, nie potrafi albo nie chce ufać. Jej źródłem jest umysł, który wszędzie wietrzy spisek, dostrzega sprzysiężenie sił zła i nie ustaje w tropieniu nieszczęścia. To umysł wmawia nam, że nie wolno ufać i lekko żyć, ponieważ w każdej chwili musimy być przygotowani na odparcie ataku i walkę z jakąś biedą. Musimy się troszczyć i tym samym zgodzić na męczące i stresujące życie. Taką fałszywą troskę widać na twarzach polityków, bankierów, lekarzy, policjantów, księży oraz im podobnych, czyli wszystkich, którzy wmawiają nam, że troszczą się o nas. To jedynie marketingowa, przemyślana strategia, której dajemy się zwieść.

Nie wiedzieć czemu, troska kojarzy się z poważną, spiętą i smutną twarzą. Choć zabrzmi to podejrzanie i niektórych zaboli, ale ten sam rodzaj zatroskania od czasu do czasu można zobaczyć też na twarzach ludzi, którzy przeżyli żałobę i odpracowali stratę, jednak wydaje im się, że nie powinni zmieniać wyrazu twarzy. Smutnym i zatroskanym obliczem wciąż zwracają na siebie uwagę. 

Zaufanie do Źródła, że o nas dba, obdarowując codziennym dobrem, oraz pewność, że spotyka nas to, co w danej chwili jest dla nas najlepsze, rozpuszcza fałszywą troskę, czyniąc życie lekkim i radosnym. Kto chce pozbyć się ciężaru troski niech po prostu uczy się zaufania, zachowując ważny i dobry aspekt troski. Polega on na tym, że autentycznie zależy nam na szczęściu i dobrostanie innych ludzi, a nie na naszym własnym. W pierwszym wypadku wpierw słuchamy ich i realizujemy wyrażone przez nich potrzeby. W drugim wypadku mało obchodzą nas ich potrzeby, ponieważ najważniejsze jest dla nas dobre samopoczucie i bezpieczeństwo.

Fałszywą i manipulującą troską, konserwujemy nasze lęki i kompleksy, rujnując przy okazji społeczny brzeg energii życia. Kto chce spokojnie płynąć, niech ufnie słucha, obserwuje, przyjmuje i respektuje potrzeby innych ludzi.

Czy naprawdę trudno być dobrą Panią domu?

Szczęście

Niewiele jest tak jednoznacznie czystych emocji, jak szczęście. Na dobrą sprawę szczęście rzeczywiście może nie być niczym więcej, więc też nie ma się czemu dziwić, że racjonaliści uznają je za mrzonkę, podobnie jak szczęśliwi ludzie  budzą w nich po części uzasadnioną obawę, że stracili kontakt z codziennym życiem. Czy do pomyślenia jest szczęśliwy człowiek? A może szczęśliwym bywa się jedynie co jakiś czas?

Teoretycznie niemal każdy człowiek pragnie być szczęśliwy, jednak praktycznie im mocniej się staramy, tym bardziej jesteśmy nieszczęśliwi. To jeden z paradoksów ludzkiej egzystencji, będący skutkiem niezrozumienia natury rzeczy i sprzeciwiania się prawom wszechświata. Mam nadzieję, że uda się nam go dostrzec i nazwać, jeśli nie dla wielu korzyści, to przynajmniej dla jednej, prawdopodobnie najważniejszej.

Jeśli bowiem szczęście jest czystą emocją, i niczym więcej, to przecież szczęścia można doświadczać zawsze tylko TERAZ, a nigdy KIEDYŚ, zwłaszcza w fatamorganie przyszłości, pod warunkiem, że jest się jej świadomym i totalnie w niej obecnym. Chodzi więc o to, że szczęścia nie da się utrwalić w czasie inaczej, jak poprzez czułość dla teraźniejszości, uważność bycia, trzeźwość bycia sobą w tym, co się wydarza. Albo jest się szczęśliwym w każdym kolejnym TERAZ, albo w ogóle, bo emocji nie da się rozciągać w czasie, ku przyszłości. Szczęścia nie można zaplanować. Szczęśliwym można tylko być.

Pytając o szczęście, w centrum uwagi stawiamy ważny problem, a mianowicie przeznaczenia. Czy przeznaczeniem człowieka jest bycie szczęśliwym? Czy człowiek został stworzony do szczęścia? Czy szczęście może być rozumiane w sposób religijny, jako stan zbawienia? W refleksji nie posuniemy się ani o krok, jeśli po drodze nie rozprawimy się z dwoma kwestiami. Pierwsza dotyczy Źródła i pyta, czy mogło stworzyć człowieka dla własnego szczęścia? Druga dotyczy człowieka i pyta, czy realizując jakiś cel, człowiek ma prawo powodować się miłością do samego siebie?

Odnosząc się do pierwszej kwestii powiedzmy wprost, że jeśliby Źródło samo w sobie nie było pełnią szczęścia, wtedy pojawienie się człowieka nosiłoby znamię potrzeby. Źródło wysłałoby nas w świat nie dla naszego szczęścia, ale dla własnej satysfakcji; nie z bezinteresownej miłości, ale z miłości do siebie. Uzupełniałoby tym samym jakiś brak swego, boskiego bytu. 

Jeśli jednak Źródło podzieliło się życiem z pełni szczęścia, czyli – jak można rzec – bez powodu, przeto umożliwiło nam doświadczanie szczęścia z miłości do nas. To z kolei oznaczałoby, że jesteśmy dziećmi szczęścia, stworzonymi z nadmiaru, kochanymi i chcianymi poza jakimkolwiek podejrzeniem o konieczność, potrzebę i użyteczność.

Wygląda na to, że wybór jednej z dwóch możliwości w sposób zdecydowany wpływa na jakość życiowego doświadczenia. Pierwsza oznacza traumy, napięcie i cierpienie. Druga przeciwnie, bo skoro żyjemy, ponieważ miłość Źródła jest pełna i niczego jej nie brakuje, więc nie musimy spełniać jakichkolwiek zachcianek i oczekiwań, nawet metafizycznych. Jesteśmy na ziemi dla własnego szczęścia.

Tym samym zyskujemy rozwiązanie kwestii drugiej i wgląd w tajemnicę miłości. Okazuje się, że jesteśmy twórczy, a więc też użyteczni, potrzebni i konieczni, jeśli samych siebie obdarzamy miłością bezwarunkową i pełną. Realizując życiowe cele mamy absolutne prawo kierowania się miłością do siebie, inaczej będziemy poruszać się jedynie w świecie konieczności i użyteczności, ale przede wszystkim używać przemocy wobec wszystkiego, co służy nam do zaspokajania narcystycznej potrzeby bycia kochanym. Jakże często – stanowczo za często – tym, co nas zaspokaja, staje się drugi człowiek!  

Rozpoznając stwórczą miłość Źródła bądźmy pewni, że zostaliśmy  stworzeni ze szczęścia, więc też jakość naszej codzienności zależy od bycia szczęśliwym. Ileż godności, jasności i radości pojawia się w codziennej aktywności, gdy przestajemy traktować życie jako konieczne usiłowanie, a zaczynamy bawić się własnym życiem. Nabieramy wówczas dystansu do efektów własnej twórczości i z ironiczną lekkością przechodzimy ponad defektami codzienności.

Niestety dawniej teologia marsowego oblicza Boga, który oczekuje ludzkiego poświęcenia, a współcześnie antropologia ekonomicznej konieczności i przydatności pozbawia nas prawa do szczęścia. Tymczasem musimy upomnieć się o prawo do szczęścia! Bez szczęścia nie poznamy smaku radości. Czy można sobie wyobrazić kreatywnego człowieka, smutnego i nieszczęśliwego? Czy można utrzymywać, że możliwa jest miłość do drugiego człowieka bez miłości do siebie; miłości, która nie szuka zaspokojenia własnych braków czyimś kosztem, ale uczestniczy w ekstatycznym doświadczeniu szczęścia?

Pełnia człowieczeństwa wynika ze szczęścia, jest szczęściem i tworzy szczęście.  Logika stwórczej miłości Źródła jest logiką szczęścia. O tym świadczą także biblijni autorzy, aczkolwiek ich opowiadania często są interpretowane opacznie. Otóż człowiek nie został stworzony jako ostatni, jak często się utrzymuje, więc nie jest celem stworzenia. Po zaistnieniu człowieka na szczęście został jeszcze stworzony sabat, dzień siódmy; dzień odpoczynku; dzień szczęścia; dzień, w którym odradza się kreatywna siła człowieka w spotkaniu z Bogiem. Ale z jakim Bogiem? Na pewno uśmiechniętym. Na pewno radosnym. Na pewno szczęśliwym i uczestniczącym w szczęściu człowieka.  

My tymczasem zamieniliśmy wartość szczęśliwego życia na życie użyteczne ekonomicznie. Mówiąc inaczej, jeśli już uwzględniamy potrzebę szczęścia, to koniecznie musi być ekonomicznie przydatne i konsumpcyjnie użyteczne. Współcześnie szczęście nie jest wartością samą w sobie, a tym bardziej wartością duchową, nadającą sens życiu na ziemi. W rzeczywistości, poddanej dyktatowi przydatności i użyteczności, szczęście ma wartość względną, funkcjonalną. Nawet uprawianie sportu, ćwiczenia duchowe i drobne przyjemności są przedstawiane tylko w takiej perspektywie, jako nieodzowny element wykorzystania wolnego czasu, dzięki czemu wypoczęty i zrelaksowany człowiek jest tym bardziej produktywny i użyteczny.

Racjonalizmie XIX i XX wieku precz. Wszyscy mamy prawo do szczęścia, które jest wartością samą w sobie. Zrehabilitujmy wreszcie szczęście, które jest wpisane w ziemskie doświadczenie. Nie oczekujemy szczęścia. Żyjemy, aby TERAZ być szczęśliwymi. Nie tylko nam wolno, wręcz musimy darowywać sobie to, co czyni nas szczęśliwymi. Prawdziwe szczęście jest uwolnione z ekonomicznego, niewolniczego prawa użyteczności i przydatności.

Szczęście nie jest cudownym wynalazkiem dla ludzi bogatych, zdrowych i sławnych. Jest fundamentalną emocją i doświadczeniem, w którym może mieć udział każdy człowiek, o ile odnalazł sposób na proste życie. W pochwale prostoty, bez względu na okoliczności i warunki życia, tkwi klucz do szczęścia. Można być totalnie szczęśliwym szusując z górskiego stoku, wypoczywając w światowym kurorcie, będąc prezydentem kraju i siedząc na drewnianej ławce pod ścianą własnego domu, jeśli zrezygnowało się z pretensji i oczekiwań, a zajęło życiem, które jest TERAZ. 

Największym błędem jest warunkowanie szczęścia zmianami, bez których wydaje się nieosiągalne. Odmawiamy sobie prawa do szczęścia, wyliczając potrzeby, które wpierw musiałyby zostać spełnione. Skazujemy więc samych siebie na nieszczęście, usprawiedliwiając się z tego, że dobrowolnie rezygnujemy ze szczęścia, ponieważ ktoś nas nie kocha albo nie przeprosił, nie zdobyliśmy upragnionego majątku, nie staliśmy się kimś znaczącym społecznie, itp. W ten sposób uzależniamy szczęście, które ma charakter wewnętrzny, od zewnętrznych okoliczności życia, które podlegają ciągłym zmianom. Dzięki nim można poczuć się przyjemnie, ale nie szczęśliwie. Także zdrowie podlega temu prawu. Uzależniając szczęście od czegoś, co wpierw powinno się wydarzyć, skazujemy się na wieczne nieszczęście.

Ten zły sposób zarządzania życiową energią można zmienić. Trzeba zacząć myśleć w nowy sposób: Jestem szczęśliwy, bo jestem obdarowany. TERAZ mam wszystko, czego potrzebuję, aby móc uczynić to, co płynie z mej pełni. Dopiero wówczas, niczym drożdże włożone do mąki, szczęście zaczynia codzienność dobrem i pięknem. To jest postawa wdzięczności za TERAZ, w której nie ma żalu pod adresem przeszłości, ani lęku przed przyszłością. Wdzięczność jest glebą, w której szczęście może się mocno zakorzenić.

Czy rozwiązaliśmy paradoks i rozumiemy już, dlaczego tak się dzieje, że im bardziej pragniemy odczuwać szczęście, tym boleśniej cierpimy nieszczęście? Nie zauważając szczęścia, żyjemy w przekonaniu, że brakuje go nam. Dążąc do czegoś, czego w naszym przekonaniu nie mamy, jedynie pomnażamy ów brak, ponieważ stale poświęcamy mu uwagę. Nie ma czegoś takiego, jak nieszczęście. Za to bez wątpienia brakuje nam czujnej uważności i wdzięczności za to, co jest. Szczęście jest z nami od zawsze, ponieważ razem z nami przyszło na ziemię. Wystarczy je zauważyć i docenić.

Cisza

Żyjemy w zaśmieconym świecie. Coraz powszechniej zdajemy sobie sprawę nie tylko ze śmieci, pochodzących z gospodarstw domowych i przemysłu, ale też ze świata, zanieczyszczonego sztucznym światłem i hałasem. Do ostatniego przywykliśmy, może nawet go polubiliśmy? Wymownym znakiem współczesności jest stale zwiększająca się grupa ludzi, którzy bez dźwiękowych bodźców nie potrafią zasnąć. Niektórzy boją się wręcz nocnej ciszy, połączonej z ciemnością i bezruchem. I chociaż cisza niewielu osobom kojarzy się z emocją, ów ostatni przykład przekonuje, że tak jest.

Prawdopodobnie z Egiptu, który kojarzymy z czasem wielkich piramid, pochodzi powiedzenie: „Kto się męczy, nigdy nie osiągnie doskonałości. Do tego potrzeba spo­koju i ciszy”. Poświęćmy mu chwilę uwagi, ponieważ może wiele zmienić w jakości życia. Nie ulega wątpliwości, że narażeni na ciągły szum i dźwięki szybko się męczymy, a często nawet chorujemy, co potwierdzają problemy nauczycieli. Co prawda natężenie szkolnego hałasu może wydawać się niczym w porównaniu z decybelami hutniczych maszyn, mimo wszystko każdy rodzaj dźwięków i poziom decybeli, jeśli nie mamy gdzie się schronić, pożera naszą psychikę.

Dlaczego cisza jest nam potrzebna? Przecież uczestnicząc w miłych spotkaniach w dobrym towarzystwie, bądź mając dostęp do lubianej muzyki, mimo wszystko co jakiś czas wewnętrznie tęsknimy do ciszy. Może cisza jest rodzajem pokarmu? Nawet nie lekarstwa, ale czegoś bardziej fundamentalnego? Stosunek do ciszy prawdopodobnie ma związek ze stanem naszej psychiki i duchowym rozwojem. Ludzie, którzy nie panują nad lękiem, przeżywają depresję albo świat uważają za wrogie środowisko, zasypiając albo odpoczywając mają włączone radia i oglądają telewizję, więc ewidentnie unikają głębokiej i spokojnej ciszy.

Czy dałoby się obronić tezę, że EGO wybiera hałas, a JESTEM kocha ciszę?  Jestem przekonany, że bez najmniejszego problemu. Każdy człowiek ma duchowe centrum, świątynię Obecności, w której spoczywa czyste, autentyczne i prawdziwe istnienie. Jest nim JESTEM, które jest większe od człowieka i głębsze od duszy, ponieważ jest cząstką boskiej Świadomości.

Czyste Światło, Najwyższa Świadomość, Źródło Istnienia, Najwyższy Bóg jest spokojem i ciszą. Wieczność w swej istocie jest milczeniem, które jest duchowym pokarmem człowieka. Stworzeni na obraz i podobieństwo Ciszy nie nasycamy się hałasem, informacjami i dźwiękami. Milcząc wobec tajemnicy i zachowując ciszę umysłu możemy najeść się do syta znaczeniami, które docierają do nas z wiecznego milczenia.

Duchowym pokarmem karmi się duch, cielesnym pokarmem próbuje nasycić się ciało. EGO, sztuczny pomysł umysłu i zmysłów, żyje w ciele i dzięki ciału, więc karmi się pokarmem z tego świata. Bez dźwięków, informacji, wiadomości, wymiany poglądów, nieustannych dyskusji, w których walczy o swoją rację bytu, zniknęłoby wraz z ostatnim dźwiękiem. EGO boi się ciszy, prawdziwego pokarmu człowieka. EGO, czyli fałszywy człowiek, wydmuszka JA, powstała z chuci ciała i umysłu, karmi się tym, co nie uszczęśliwia, nie czyni mądrym i nie uzdrawia. W rzeczywistości EGO potrzebuje hałasu tylko po to, aby kłamać na swój temat. Stwarzać wrażenie, że jest niezbędne, ponieważ panuje nad niekończącym się źródłem informacji, słów i dźwięków. 

Tymczasem wystarczy wyłączyć źródło hałasu i zadbać o ciszę, która otula i przenika z wiecznego źródła, aby EGO rozpadło się niczym domek z kart. Wówczas JESTEM zaczyna mężnieć, wyrastać z ignorancji, uświadamiać, jaśnieć, prowadzić ku Światłu. JESTEM, karmione ciszą, przemienia człowieka w światło, wolność, odpowiedzialność, radość, wieczny pokój. Tylko w ciszy mamy szansę spotkać się z wewnętrzną prawdą, której wpierw zaprzecza świat, wychowując nas, a potem sami ją wypieramy, bojąc się totalnej zmiany życia, gdy zaczynamy uświadamiać sobie jej konsekwencje.

Często nie możemy, bo nie chcemy spotkać się z ciszą, niemniej tylko od nas zależy, czy w końcu ją odnajdujemy. Doświadczenie ciszy w głośnym świecie nie jest czymś oczywistym, więc sami powinniśmy o nią dbać. Trwając w niej, możemy odnieść wrażenie, że Ktoś na nas patrzy, a w tym spojrzeniu wreszcie możemy być sobą, szczerymi i autentycznymi. To są chwile najwyższego szczęścia, synchronizujące nas ze Źródłem, w których bezsensownie się nie oceniamy, z nikim nie porównujemy i z wdzięcznością przyjmujemy to, co w nas jest od zawsze.

Takie momenty szczęścia zawdzięczamy ciszy. Problem mamy z tym, że na początku duchowej pracy nie potrafimy zatrzymywać ich na dłużej. Czujemy je tylko chwilę, a potem myślami znowu jesteśmy w innych miejscach i czasach. Chociaż na zewnętrz  jest cicho w umyśle hałasują myśli. Wtedy potrzebujemy dyscypliny, żeby nie uciec, lecz wytrwać, ponieważ tylko wtedy, gdy w zewnętrznej ciszy znosimy wewnętrzny hałas, ponownie pojawia się radość i spokój.

Poza tym cisza ma też inne działanie, a mianowicie oczyszcza i klaruje. Przecież nasze emocje nieustannie mie­szają się z emocjami innych ludzi, a my, ulegając hałasowi ocen i porównań, czujemy się wzburzeni i zanieczyszczeni. Gdy pojawiają się w nas irytujące myśli o bliźnich albo odczuwamy gorycz rozczaro­wania, przestajemy klarownie myśleć. Pamiętajmy wówczas, że głębokie i odświeżające milczenie rozjaśnia w nas to, co jest mętne. Przypominamy wino, które przez pewien czas leżakuje w całkowitym spokoju, aby to wszystko, co jest w nim mętne, osiadło na dnie. Podobnie musimy klarować się w ciszy, abyśmy na nowo rozświetlali się optymizmem, nadzieją, radością i spokojem.

W naszej kulturze z powodów religijnych czystość zwykło się ograniczać do erotyki, co jest ewidentną redukcją i przyczyną wielu nieszczęść. Przecież nie zanieczyszcza nas to, co wchodzi do nas ze świata, więc też eros i jego dobra, ale to wszystko, co z nas wychodzi, jeśli nie zdołamy tego wewnętrznie odfiltrować i oczyścić. Otrzymaliśmy moc z góry, której z łatwością możemy codziennie używać, jeśli tylko przez cały czas pozostajemy jej świadomi. Jesteśmy jak piękne kwiaty, rosnące w brudnej ziemi i karmiące się nieciekawym nawozem, a pomimo tego, a właściwie dzięki temu dysponujące alchemiczną mocą oczyszczania brudu, aby oczarowywać świat pięknem życia.

Pomimo tego, że żyjemy w świecie, zanieczyszczonym różnymi śmieciami, każdy z nas jest małą, ale jakże potrzebną oczyszczalnią brudów i ścieków. Tym między innymi cechuje się dojrzały duchowo człowiek, że nie martwi się nieczystościami świata, przed którymi nie zawsze potrafi się obronić, ale dba o to, aby sobą oczyszczać wystarczająco skutecznie świat wokół siebie.

Ciszy nie musimy stwarzać. Ona już jest, ponieważ była przed założeniem świata i dalej będzie, gdy przeminie świat dotychczasowej postaci. Musimy ją tylko usłyszeć, a stanie się początkiem uzdrowienia i szczęścia. Cisza umożliwia połączenie z tajemni­cą Źródła i tajemnicą życia. Wprowadza w wewnętrzną przestrzeń, w której jesteśmy zdrowi i cali, nieskazitelni i czyści, autentyczni i pierwotni. W przestrzeń, w której rozświetla nas wspaniałość, czystość i życiodajność Światła.

Ciszę warto przeżywać jako ukierunkowywanie życiowej energii i harmonizowanie emocji. W sensie właściwym jest sternikiem, najlepiej nawigującym po rzece życia, któremu zawdzięczamy duchową równowagę. Nikt tak dobrze, jak ona, nie orientuje się w położeniu gwiazd, które prowadzą nas w najlepsze miejsce w najodpowiedniejszym czasie.

Czas na olśnienie – rozważanie na Epifanię

Powstań, zajaśnij, gdyż zjawiła się twoja światłość, a chwała Pańska rozbłysła nad tobą. Bo oto ciemność okrywa ziemię i mrok narody, lecz nad tobą zabłyśnie Pan, a jego chwała ukaże się nad tobą. I pójdą narody do twojej światłości, a królowie do blasku, który jaśnieje nad tobą. Podnieś oczy i spojrzyj wokoło: Wszyscy gromadnie przychodzą do ciebie, twoi synowie przychodzą z daleka, a twoje córki niesione są na rękach. Wtedy, widząc to, rozpromienisz się radością i twoje serce bić będzie z radości, gdyż bogactwo morza przypłynie ku tobie, mienie narodów tobie przypadnie. Gromady wielbłądów zaroją się, młode wielbłądy Midianitów i Efy, wszyscy przyjdą z Saby; przywiozą złoto i kadzidło, śpiewając pieśni pochwalne na cześć Pana.

(Iz 60,1-6)

Nie siedź w fotelu, jak stary kapeć. Co z tego, że jest zima, więc za oknem chłodno i wilgotno? Rusz się, powstań, wyprostuj się, podnieś głowę. Zadbaj o życiową energię.

Nie narzekaj, nie krytykuj, nie oceniaj, nie doszukuj się wszędzie intryg i podłości. Oczu nie masz? Poszukaj światła w ciemnościach.

Nie proś o pomoc, jak sługa i żebrak. Królem jesteś. Podziękuj za wszystko i bądź wdzięczny.

Nie powtarzaj w kółko, że jesteś słaby, mały, nie dość wyuczony, że w życiu nic Ci nie wychodzi. Może rzeczywiście nieraz poszło coś nie tak, jak powinno, ale co z tego? Magiem jesteś. Możesz rozmawiać z aniołami, posłuchaj snów, naucz się duchowej mowy. Nauczysz się.

Nie idź przez życie, jak przez mgłę. Nie powielaj starych przekonań. Za każdym razem wybieraj inną drogę. Nie przyzwyczajaj się do tego, co potrafisz. Mędrcem jesteś. Daj się prowadzić gwieździe, która pokaże Ci nową drogę.

Powstań, zajaśnij, gdyż zjawiła się twoja światłość, a chwała Pańska rozbłysła nad tobą”– czas na olśnienie.

1. Szukaj Źródła

Jeśli dzień rozpoczynasz przeglądaniem wiadomości i wyszukiwaniem tych, które potwierdzają wczorajszą wiedzę i podejrzenia, po co wstałeś? Do czego jest Ci potrzebny nowy dzień?

Jeśli obok standardowego śniadania położyłeś na stole wielokolorowy zestaw suplementów diety, które – jak sądzisz – utrzymują Cię w kondycji i zdrowiu, po co jesz? Do czego jest Ci potrzebne pożywienie?

Jeśli masz w zwyczaju regularne wyjazdy do sanatoriów, SPA i do kurortów, ponieważ po powrocie przez miesiąc odczuwasz poprawę nastroju i samopoczucia, po co oddychasz, codziennie bierzesz kąpiel i co siedem dni świętujesz niedzielę? Do czego jest Ci potrzebna duchowość?

Jeśli dziennie czytasz kilkanaście stron czasopism, poradników i podręczników, w których poszukujesz informacji, które utwierdzają Cię w przekonaniu, że wędrujesz dobrą ścieżką, po co czytasz?  Do czego są Ci potrzebne oczy?

Dość pytań. Te wystarczą, abyś zdał sobie sprawę, że jakość Twego życia zależy od Ciebie. Możesz przesiadywać w ciemnościach i możesz doświadczyć epifanii, czyli niezwykłego olśnienia. Własną ślepotę możesz podnieść do poziomu cnoty i empatycznie solidarny pozostawać z innymi w mrokach, ale możesz też powstać i pójść za gwiazdą.

Gwiazdą która doprowadzi Cię do prawdy, przed którą w pokorze padniesz na twarz. Zrezygnujesz wtedy z ziemskiej twarzy, aby dać się odmienić jaśniejącej chwale Jezusa i przyjąć dar: „…widząc to, rozpromienisz się radością i twoje serce bić będzie z radości, gdyż bogactwo morza przypłynie ku tobie, mienie narodów tobie przypadnie”. 

Zrezygnować z własnej twarzy. To Cię zaniepokoiło? Wiele wysiłku włożyłeś, aby mieć twarz. Codziennie ją pudrujesz i poprawiasz wizerunek, na profilu fb, w rubrykach popularności i w rankingach cytowań upewniasz się, że jej nie straciłeś. Dobrowolnie miałbyś z niej zrezygnować?

Naprawdę myślisz, że masz twarz, którą mógłbyś stracić? Czy można ją mieć, żyjąc wczorajszym dniem, wczorajszą wiedzą, wczorajszymi wiadomościami i osiągnięciami, wczorajszym poczuciem bezpieczeństwa?

Twojej twarzy nie ma, ponieważ nic jej nie oświetla! Siedzisz w bezpiecznej ciemności, okrywającej ziemię, i boisz się podejść do światła. Dopiero wtedy pokaże się twarz, jednak światło nie będzie świeciło z Ciebie, tylko ze źródła, które oświeca wszystkie, ludzkie twarze. Tego się boisz? Na to Cię nie stać? Miałbyś nie być źródłem światła, a jedynie odbijać nie swoje? Miałbyś zrezygnować z blasku własnej sławy i chwały, blichtru i uznania?

Nikomu, z przesiadujących w ciemnościach ziemi, nie widać twarzy. Dopiero krąg światła, do którego trzeba podejść, wpierw delikatnie ujawnia jej pierwsze obrysy i kontury, by wreszcie wydobyć jej całe piękno. Więc nie rozpoczynaj dnia przeglądaniem wiadomości, potwierdzających wczorajszą wiedzę i podejrzenia. Nie spożywaj w pośpiechu pokarmów złej jakości, próbując ratować się suplementami, zasilającymi konta ich producentów, ale nie Twoje zdrowie. Nie łódź się, że w sanatorium odżyjesz, jeśli źle się modlisz.

Nie kupuj kolejnego poradnika, skoro nie słuchasz Słowa, które staje się ciałem, także Twoim ciałem, Twoim życiem, Twoim zdrowiem, czyli biografią nowego człowieka. Nie płać za biografię kolejnej Gwiazdki mediów, która znalazła cudowną receptę na życie. Swoje życie tak, ale nie Twoje. Nie żyj w mrokach. Powstań i prawdziwej Gwieździe daj się prowadzić do źródeł Twojego życia!

2. Gdy odnajdziesz Źródło, otrzymasz wszystko

Nie myl zbawienia z przeznaczeniem, a życia z Bożej łaski z obojętnością i otumanieniem. Jeśli biernie siedzisz w ciemnościach nie oczekuj szczęścia, błogosławieństwa, zdrowia i radości. Otwierają tylko pukającym. Otrzymują tylko proszący. Znajdują tylko szukający.

Nie pozostawaj w ciemnościach. Gdy znajdziesz Źródło, otrzymasz wszystko.  Modląc się, nie proś z lękiem, że może spotkać Cię nieszczęście albo czegoś Ci zabraknie. Pomyśl, czy bojąc się, możesz prosić z wiarą? Dziękuj i zawsze pozostawaj wdzięczny, że Ojciec już stworzył to, o co z wiarą prosisz, chociaż ślepy świat tego jeszcze nie widzi. Nie pozostawaj w mrokach z tymi, którzy wierzą dopiero wtedy, gdy widzą. Skoro wierzysz nie musisz widzieć, aby  być pewnym.

Pozostaje pytanie, czy sam w to wierzysz, że modląc się tworzysz ziarna tego, czego się spodziewasz? 

Modlitwa jest stwarzaniem mocy! Modlitwą możesz wszystko! Mocą wytrwałej i wdzięcznej modlitwy, w której nie ma lęku, żalu, pretensji, stajesz się mocnym. Otrzymujesz wszystko, czego potrzebujesz: „Podnieś oczy i spojrzyj wokoło: Wszyscy gromadnie przychodzą do ciebie, twoi synowie przychodzą z daleka, a twoje córki niesione są na rękach. Wtedy, widząc to, rozpromienisz się radością i twoje serce bić będzie z radości, gdyż bogactwo morza przypłynie ku tobie, mienie narodów tobie przypadnie”.

Nie siedź, nie leż, nie jęcz. Powstań i zacznij się modlić. Przez Jezusa dziękuj Ojcu, że otrzymujesz, zanim zaczynasz dostrzegać. Bądź pewnym, że ziarna Twej pomyślności, zasilane wytrwałą i ufną modlitwą, dojrzewają i w odpowiednim czasie powracają do Ciebie od Ojca: „Wierzcie mi, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we mnie; a jeśliby tak nie było, to dla uczynków wierzcie. Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Kto wierzy we mnie, ten także dokonywać będzie uczynków, które Ja czynię, i większe nad te czynić będzie; bo Ja idę do Ojca. I o cokolwiek prosić będziecie w imieniu moim, to uczynię, aby Ojciec był uwielbiony w Synu. Jeśli o co prosić będziecie w imieniu moim, spełnię to” (J 14,11-14).

Dlatego o poranku nie nasłuchuj doniesień ze świata, które mają potwierdzić Twoją wiedzę, ponieważ wszystkiego nauczyłeś się ze starego świata, który minął. Tymczasem u progu dnia czeka na Ciebie nowy, którego dotąd nie miałeś okazji się nauczyć. Jak sądzisz?  Po prostu pozostawaj całkowicie bezbronnym. Ufaj i modlitwą posyłaj Ojcu przez Jezusa ziarna swej pomyślności.

Nie licz na suplementy! Jedz mniej i dołóż starań, żeby jeść dobre i zdrowe pokarmy. Nie rzucaj się na nie, jak głodny drapieżnik. Błogosław je przed spożyciem. Jedz powoli, jak król, w wyprostowanej pozycji. Przecież nie musisz chronić talerza przed innymi.

Nie licz na nic, co świat uważa za zbawienie i ratunek przed chorobą i śmiercią. Dbaj o duszę i nie trać z nią kontaktu. Wybaczaj, akceptuj, współodczuwaj, kochaj wszystkich, nie przywiązuj się do niczego, bądź spokojny. Przede wszystkim bądź wdzięczny, bo to najpewniejsza szczepionka na wszystkie trucizny świata. Nie musisz dbać o odporność. Wystarczy, że powstaniesz i udasz się do Źródła, a wówczas nie będziesz zabijał samego siebie.

Dbaj o myśli. Nie ulegaj mentalności tłumu. W ciszy selekcjonuj dobre, abyś miał z czego tworzyć moc. Wytrwałą modlitwą posyłaj je Ojcu, będąc pewnym, że z każdą z nich odeśle pod postacią szczęśliwej rodziny, bogactwa i wspólnoty chwały.

Powstań, zajaśnij, gdyż zjawiła się twoja światłość, a chwała Pańska rozbłysła nad tobą”. A jeśli chcesz mi powiedzieć, że nie masz się od kogo uczyć, posłuchaj mnie. Mędrcy ze Wschodu wiedzieli komu oddać cześć, więc i Ty klęknij przed Jezusem. Daj się olśnić.

Amen.

Tęsknota

Wydaje się, że tęsknota na mapie emocji zajmuje poślednie miejsce, zdecydowanie poniżej poziomu, od którego świadomie zarządzamy zmianami i bez wysiłku wykorzystujemy życiową energię. Kojarzy się przecież z bolesnymi wspomnieniami i niezaspokojonym pragnieniem. Tęskniący ludzie rzeczywiście często są poobijani, wysuszeni i cierpią pustkę. Mimo wszystko największym ciężarem, pozbawiającym radości i nadziei, jest niepewność, czy tęsknota zostanie zaspokojona.

Opisując chciwość zasygnalizowałem, że pragnienie, chciwość, pożądanie i tęsknota na dobrą sprawę są nazwami różnych stanów tej samej energii życia, bez której o poranku nie bylibyśmy w stanie podnieść się z łóżka albo w depresji szukać utraconej drogi. Każda z nich posiada nie tylko właściwe sobie znaczenie, ale także odpowiednio ukierunkowuje energię. W umiejętnym serwisowaniu duszy między innymi idzie o to, aby nie lekceważyć faktu, że chociaż dysponujemy jedną energią, negatywny bądź pozytywny rozwój wydarzeń zależy od używanych przez nas słów, za którymi stoją mentalne wzorce i emocjonalne przeżycia.

Większość z nas wypowiada się nieroztropnie. Nie jesteśmy uważni w doborze słów, mniemając że nie mają związku z emocjami oraz ich skutkami, jeśli już nie innymi, to przynajmniej zdrowotnymi. Tymczasem słowa są energią, kształtującą życiowe doświadczenia. Za słowami kryją się nie tylko znaczenia, ale też skutki żywionych przez nas przekonań. Mądry człowiek rezygnuje ze złych słów, to jest takich, które wywołują negatywne emocje, a przez to zatrzymują energię i kierują życie w stronę zdradliwych i niebezpiecznych rozwiązań. Nieprzerwanie zachowuje najwyższą czujność i uważnie dobiera słowa, wiedząc że każde z nich jest swoistą decyzją o jakości życia.

Pragnienie życia w istocie można wykorzystywać na wiele sposobów, aczkolwiek decydujące są dwa, przeciwstawne modele. Negatywny nazywamy chciwością albo pożądaniem. Celowo proponuję, aby pozytywny odtąd nazywać tęsknotą. Co prawda słów: tęsknota, pragnienie, marzenie używamy zamiennie, niemniej spróbujmy uporządkować swoje odczucia. Energią zmian naprawdę da się zarządzać w taki sposób, aby nie musieć cierpieć. Zdaję sobie też sprawę z tego, że tęsknota kojarzy się nam z wielkim pragnieniem, aby wydarzyło się  coś, co kiedyś mieliśmy okazję poznać albo przynajmniej umiemy sobie wyobrazić przyjemność z tym związaną. Niemniej podejmę się karkołomnej próby przekonania, że w najlepszym interesie każdego z nas leży zdecydowane oddzielenie pożądania od tęsknoty.

Wpierw kilka słów o pożądaniu, które jest nie znoszącym sprzeciwu żądaniem, aby zostały spokojne wszystkie zachcianki EGO. Ponieważ nie znamy niczego poza tym, co przeżyliśmy, posmakowaliśmy, zobaczyliśmy, dotknęliśmy, czemu zawdzięczmy poznanie zmysłowej rozkoszy, więc pożądanie jest związane z przeszłością i w swej istocie jest rozpaczliwą próbą powrotu do znanych doświadczeń, czyli do tego, co minęło. Pożądliwość jest negatywna z dwóch powodów. Po pierwsze jest żądzą, aktywowaną przez fałszywe EGO, które jest chciwe. Dlatego w pożądaniu kształtujemy życie i wyznaczamy cele, nie zadając sobie trudu rozpoznania, co naprawdę jest nam potrzebne. Sięgamy po to, czego chcemy, ale co nas nie rozwija i nie nasyca.

Drugą negatywnością pożądliwości jest przylgnięcie do bezpowrotnie przemijającej przeszłości. Stąd pragnienie życia, realizowane jako pożądanie, blokuje rozwój i duchowy wzrost, który zależy od ożywiających bodźców, zmian i czujnej gotowości do uczenia się nowego. Jeśli pożądliwość jest szukaniem sposobów na doświadczanie tego samego, więc nieuchronnie musi skończyć się ślepotą i znieczuleniem. Alkoholizm, narkomania, uzależnienie od seksu nie biorą się z tęsknoty. Ich źródłem zawsze jest pożądliwość, której konsekwencją jest śmierć.

Czy na tej podstawie należy sądzić, że pragnienie życia jest niebezpieczne, wobec czego należałoby się ćwiczyć w pozbywaniu pragnień, do czego namawiają niektóre duchowe szkoły Wschodu i Zachodu? W żadnym wypadku. Transformacja energii pożądliwości w energię tęsknotę jest najlepszym rozwiązaniem mądrej duchowości.

Każdego dnia uczestniczymy w cudownym i uniwersalnym strumieniu życia, które powinniśmy pomnażać na miarę osobistego powołania. Nie rezygnujmy z życia, ani nie tamujmy przepływu energii, ponieważ przez nas ma płynąć ku innym. Najlepszą metodą na udrożnienie strumienia jest odnalezienie w sobie i pielęgnowanie pragnienia za czymś, co dopiero ma się wydarzyć!

Zachęcam, aby tęsknotę zobaczyć jako napięcie całego jestestwa, często aż do granic rozsądku, oczekującego spełnienia obietnicy sensownego i najlepszego z możliwych zakończenia ziemskiej przygody. Pragnienie życia można wzmacniać tęsknotą, energią oczekiwania przyszłości i jednocześnie aktywnego podążania ku czemuś, co jest nieznane. Tym sposobem uczyć się otwartości, stawać się wrażliwszym, czujnym i uważnym na nowe doświadczenia.

Tęsknota za czymś, co ma się wydarzyć, jest mądrym, bo duchowym uczestniczeniem w życiowej energii, płynącej wprzód. W przeciwieństwie do pożądliwości, która kończy się cierpieniem, ponieważ jest cielesną próbą reakcyjnego wykorzystania energii, nie płynącej przecież wstecz. Pożądając, walczymy, spinamy się i usiłujemy kontrolować. W efekcie padamy martwi z braku energii. Tęskniąc, spokojnie i ufnie płyniemy wraz z całym wszechświatem ku zaspokojeniu. W efekcie, dzięki stałemu przypływowi energii, odżywamy, zdrowiejemy i stajemy się szczęśliwi.

Mówiąc inaczej, pożądliwość jest energią męską, dominującą i zdobywczą, nastawioną na otrzymywanie. Tymczasem duchowa praca polega na pogłębiającym się zrozumieniu, urzeczywistnianiu oraz uniwersalnej postawie pozwalania życiu, aby po prostu się działo. Prawdziwa duchowość jest tęsknieniem, czyli energią żeńską.

Tęsknienie jest postawą świadka, który z największym zainteresowaniem obserwuje wypełniającą się tajemnicę.