Wojna i pokój

Mamy problem z ciemnością, złem i wojną, bo nadajemy im znaczenie oraz sens, których  nie mają. Naszą uwagą stwarzamy coś, czego nie ma poza naszymi przekonaniami i wyobraźnią.

Zacznijmy od ciemności w sensie fizycznym. Kolory biorą się ze światła białego, które jest częściowo odbijane, a częściowo pochłaniane przez przedmioty. Z kolei kolor czarny jest całkowitym brakiem światła. Tylko czy istnieją przedmioty, które pochłaniają całkowicie światło i wcale go nie odbijają? W zasadzie nie. W fizyce takie obiekty nazywa się ciałami doskonale czarnymi i w praktyce nie istnieją, co oznacza że nie ma obiektów całkowicie czarnych.

Z kolei biel jest czystym, pełnym światłem, niczym nie rozproszonym i nie rozszczepionym. Czerń jest brakiem światła i dlatego nie istnieje. Do ciemnego  pomieszczenia wystarczy wnieść źródła światła, aby stało się jasne. Natomiast, czy do jasnego pomieszczenia można wnieść źródło ciemności?  Otóż to. Dlaczego zatem większość z nas utrzymuje, że istnieją ciemne siły, duchowe ciemności albo o niektórych powiadają, że są oddani ciemności, której nie ma? A gdyby założyć, że tym ludziom po prostu brakuje światła, zamiast posądzać ich o związki z mocami ciemności?

Czy istnieje wobec tego zło? Oczywiście, że  nie, bo jak ciemność, także zło jest brakiem dobra. Wystarczy wnieść dobro w sam środek ludzkich dziejów, rozmaitych doświadczeń i przekonań, aby okazało się, że nie ma w nich zła, a to, co przeżywamy, czego doświadczamy i o czym myślimy, jest nam potrzebne jako transformujący proces, dzięki któremu dorastamy do pełni doskonałości.

Zapytajmy wreszcie, czy wojna istnieje rzeczywiście? Czy sama w sobie ma wartość, znaczenie i sens?  Otóż, jak ciemność wystarczy napełnić światłem, a zło dobrem, podobnie wystarczyłoby, żebyśmy wszyscy czynili pokój, aby wojna zniknęła z naszego doświadczenia. Niestety nie pamiętamy o jednym bardzo ważnym warunku, a mianowicie, że  jak światło musi świecić, dobro działać, tak i pokój trzeba codziennie czynić, bo inaczej natychmiast ponownie pojawia się wojna.

Jedyną rzeczywistością, która jest i która ma tego pełną świadomość, jest Bóg, czyli Źródło Światła, Dobra i Pokoju. Wystarczyłoby zatem, aby jako taki zamanifestował się w świecie, a ciemność, zło i wojna musiałyby bezpowrotnie zniknąć. Niestety tej manifestacji jest stanowczo za mało, więc rozczarowani i rozgoryczeni póki co jesteśmy pełni pretensji, że tego nie czyni. Zapomnieliśmy, że jedyną aktywną i twórczą manifestacją, którą na ziemi wybrał Bóg, jest człowiek.

Nie anonimowy człowiek, ale znany z imienia. Nie ktoś, tylko Ja. 

Zamiast błogosławić świat, będąc aktywnym źródłem światła, dobra i pokoju, często poświęcamy energię, czas i zainteresowanie temu, czego nie ma. Niektórzy z nas niemal bezustannie myślą i mówią o ciemnościach, złu i wojnie, jakby oszaleli?  Dlaczego wszyscy nie zajmujemy się tym, czym powinniśmy i do czego zostaliśmy powołani w Chrystusie, aby świat napełniać tym, co jest rzeczywiście?

Wielkim problemem ludzkości jest ekonomia i oparty na jej zasadach przemysł, kultura, polityka, a także kilka pomniejszych aspektów życia. Ekonomia karmi się bowiem ciemnością, złem i wojną, nie dlatego, że same w sobie jest zła. Nie. Istota problemu tkwi w tym, że ekonomia potrzebuje człowieka zgubionego, szalonego w swej rozpaczy, który żyje w kłamstwie, czyli w grzechu. Potrzebuje człowieka, który nie wie, czego potrzebuje i co naprawdę jest dla niego dobre, więc myśli, że potrzebuje tego wszystkiego, co wytwarza szeroko pojmowana ekonomia. To szaleństwo nakręca spiralę nieprawdziwych potrzeb, aspiracji i celów, których realizacja jest ciemnością, złem i wojną.

Niechby tylko człowiek zaczął okrywać Boga, szukać Jego obecności w sobie i pomiędzy ludźmi, a jego życie w naturalny sposób zacznie napełniać się światłością, dobrem i pokojem. W ten sposób zyskuje bowiem dostęp do poznania samego siebie i swoich prawdziwych potrzeb. Znikają wtedy napięcia oraz presja, żeby za wszelką cenę realizować pragnienia, które bez względu na to, czy wynikają z kompleksów, lęków czy niepohamowanej żądzy zawsze są brakiem światła, dobra i pokoju.

Może i kupisz wtedy nowy samochód, wybudujesz nowy dom i zjesz nową potrawę, jednak przestaniesz od tego uzależniać swoje samopoczucie i w ten sposób tworzyć swoje miejsce wśród ludzi. Przestaniesz dbać o autorytet, sławę i uznanie. Bo prawdziwym problemem nie jest to, czy coś masz, czy tego nie masz. Naprawdę możesz być królem, a mimo tego będziesz żył jak żebrak, i żebrakiem, żyjącym jak król.

W momencie, w którym Cię olśni i zrozumiesz, że nie chodzi o to, czy coś masz, ale jak tego używasz, Twoje duchowe wnętrze  napełni się światłem, dobrem i pokojem, które prędzej czy później zaczną z Ciebie emanować na zewnątrz i napełnią świat tym samym. Ponieważ staniesz się światłem i dobrem, w Twoim życiu nie będzie ciemności, ani zła, a odkąd poczujesz wewnętrzny pokój nie będziesz miał o co walczyć.

Duchowa wartość wyobraźni

Teologiczne i kartezjańskie poglądy przeciwko symbolizowaniu oraz imaginowaniu (imaginacja to zdolność wyrażania niewidzialnego) stapiają się ze sobą w osobie Marina Mersenne’a (1588-1648). Korespondent, przyjaciel lub wróg takich osobistości, jak Kartezjusz, Galileusz, Pascal, Fluid, Torricelli, Richelieu, Hobbes, Grocjusz, Huygens, Mersenne był jedną z centralnych postaci swoich czasów. Był czymś w rodzaju centrum europejskiej sieci świata uczonych, niezmiennie atakując wszystkie magiczne tendencje, zwłaszcza alchemię, ab umacniać stanowisko mechanistyczne, dominujące w późniejszym renesansie.

Literalny tryb pracy jego umysłu sprawił, że Mersenne odegrał kluczową rolę zarówno na polu religijnym, jak i naukowym. Zawsze i z niezłomnym przekonaniem opowiadał się bowiem po stronie konkretnej wiedzy na temat faktów. Ponieważ wierzył w to, że same fakty mogą przyczynić się do usunięcia zarówno sceptycyzmu z religii, jak też magii z nauki, wszystkie stwierdzenia metafizyczne pojmował na poziomie literalnym, stawiając naukowe pytania w rodzaju: „Jak wysoka jest drabina Jakubowa?”.

W siedemnastowiecznym świecie nie było miejsca na jakikolwiek rodzaj imaginacyjnych tworów zaludniających ziemię. Wszystko usunięto w sferę demoniczną, zaś dusza stała się wyłączną domeną Boga.  Zwierzęta uznawano za istoty pozbawione duszy, duszom dzieci (nawet ochrzczonych) odmawiano pełnej realności. Zarówno nowoczesna nauka, która wówczas się formowała, jak i reformujące się chrześcijaństwo, wymagały tego, by zewsząd usunąć wszystkie byty subiektywne, z wyjątkiem autoryzowanego obszaru przynależnego do jednego rodzaju osoby – racjonalnie myślącego dorosłego chrześcijanina. Odmienne postrzeganie siebie i świata uznawane było za skłonność do herezji i czarownictwa.

O ile Mersenne uosabia agresywny sprzeciw wobec realności obrazu, to atak na realność słowa przypuścił nominalizm, który również przyczynił się do osłabienia zdolności imaginowania i zniszczył naszą wyobraźnię. Nominalizm opróżnił wielkie słowa, ponieważ jego przedstawiciele uważali, że wszelkie uniwersalne prawa i pojęcia ogólne, czyli tzw. uniwersalia, są tylko nazwami (nomina), służącymi komunikacji językowej. Słowa jako takie nie mają żadnej inherentnej substancji ani też własnego, niezależnego bytu. Od XIV wieku (bądź od XII, jeśli uwzględnić poglądy Roscelina) do czasów Wittgensteina i współczesnych mu kontynuatorów jego myśli, obserwujemy postępujący w coraz większym tempie upadek wszelkiego rodzaju wielkich, abstrakcyjnych i  wieloznaczeniowych idei, kosztem wzrostu małych, konkretnych, partykularnych i jednoznacznych nazw. Słowo straciło dawną pozycję bytu, obdarzonego autonomiczną mocą, stając się narzędziem w rękach specjalistów, zwanych filozofami.

Owa fala zaszkodziła chrześcijańskiej duchowości, pustosząc ludzką duszę poprzez uparte twierdzenie, że wszelkie słowa (pojęcia ogólne) są jedynie nadawanymi przez nasz umysł etykietami, mającymi realność wyłącznie subiektywną. Słowa, którym nie odpowiadają desygnaty (konkretne przedmioty, na które można wskazać) mogą być przez użytkowników języka dowolnie przekształcane i znaczyć cokolwiek. Na przykład wszelkie pozazmysłowe, niewidzialne siły, zasady, pojęcia ogólne, a także uniwersalne moce, takie jak prawda, strach, czas, śmierć, życie, są jedynie nazwami definiowanymi zgodnie z działaniami, jakie im przypisujemy, i mającymi sens wyłącznie w ramach określonych mentalnych gier słownych. Są pozbawione substancji, a więc nie są realne. Dlatego człowiek zaczął z nieufnością traktować wypowiedzi, odnoszące się do rzeczywistości duchowej oraz imaginacyjnej. Z biegiem czasu temu, co jest realne w doświadczeniu człowieka, a więc np. obecności Boga albo zbawieniu, czyli Królestwu Bożemu w imaginacyjnym języku Jezusa z Galilei, odmówiono prawa realności, zaś człowieka, który palcem wskazuje na fakty niezależnie od idei na ich temat, a także spogląda podejrzliwie na wszystkie uniwersalne pojęcia, nazwano realistą. Jego myślenie zasługuje na miano realizmu.

Odmawiając niewidzialnym, uniwersalnym mocom realności, nominalizm uczynił z wielkich pojęć słowa o niezrozumiałej, wręcz podejrzanej psychicznie konotacji. Zwyczajny, normalny, rozsądnie myślący człowiek, mający do dyspozycji mnóstwo faktów, jest nominalistą, a jego sposób postrzegania rzeczywistości ma powszechnie obowiązującą wartość. W rezultacie naszą kulturę cechuje logofobia, czyli lęk przed wielkimi słowami, zawierającymi w sobie aspekty, których nie sposób udowodnić. Mamy coraz większe trudności z myśleniem archetypicznym, typowym dla filozofii i ważnym z punktu widzenia psychologii, oraz imaginacyjnym, bez którego nie ma teologii, duszpasterstwa, duchowości i wiary.

Z powodu nominalizmu niewspółmiernie wzrosło znaczenie słów, za to znacznie zubożała ich treść. W nowoczesnych grach językowych słowa stanowią samą podstawę świadomej egzystencji, choć z drugiej strony tracą łączność z konkretnymi rzeczami i z prawdą. Istnieją wyłącznie w własnym świecie. Mamy do czynienia z rozziewem między słowami a rzeczywistością, ponieważ przestaliśmy wierzyć słowom jako nośnikom znaczenia. W psychiatrii słowa nabrały charakteru schizogenicznego, stając się źródłem chorób umysłowych. W duszpasterstwie albo w działaniu misyjnym nie próbują nawet odwoływać się do imaginacyjnej zdolności ludzkiej duszy i dlatego nie reformują człowieka na obraz Chrystusa, czyli nie mają zdolności chrystyfikacyjnych.

Żyjemy w świecie sloganów, żargonów, komunikatów prasowych, w którym idea nic nie znaczy, a ludzka dusza nie jest w stanie doświadczyć uzdrawiającej mocy słowa. Potrzeba nam czegoś w rodzaju chrystologii słów, abyśmy mogli odzyskać wiarę w ich moc. Bez inherentnej obecności Bożego emisariusza; posłańca; Tego, który mówi w imieniu Boga, jak możemy wypowiadać cokolwiek poza osobistymi opiniami? Jak możemy cokolwiek wartościowego i duchowego komunikować, przekazywać, jeśli nasze słowa nie wprowadzają słuchaczy w zachwyt, nie budzą zadziwienia, nie posługują się obrazami, w których ujawnia się istota Królestwa Bożego?

Ludzka dusza może odnajdywać w nich samą siebie na nowo, czyli reformować w Chrystusie. Musimy na nowo przywołać ów chrystologiczny aspekt naszego świata, rozpoznając w słowach niezależne nośniki duchowych treści między ludźmi. Musimy uświadomić sobie, że tak naprawdę my nie kreujemy słów, nie uczymy się ich w szkole, ani w Kościele, ani też nigdy nie mamy ich pod pełną kontrolą. Słowa, podobnie jak Chrystus, są mocami o osobowym charakterze, które mają nad nami niewidzialną władzę. Są osobowymi obecnościami z całą przynależącą im zdolnością wywoływania obrazów, dzięki którym człowiek uczestniczy w prawdzie.

Imaginowanie, uaktywnione mową obrazową, narracyjną, w której metafory, symbole i obrazy odwołują się do tego, co jest w człowieku nieświadome, co jest siedliskiem lęków, kompleksów i nieposkromionej agresji, stwarza w człowieku dystans do samego siebie (humilitas, separatio), który jest niezbędnym warunkiem prawdziwego zjednoczenia, uspokojenia, zharmonizowania, ocalenia z chaosu. Co jest nazwane (Adam w Ogrodzie Życia) staje się świadomą częścią osobowości, a przez to zostaje zintegrowane i odtąd nie zagraża człowiekowi jako cień. To jest niejako ruch na zewnątrz, aby to wszystko móc nazwać po imieniu i sobie uświadomić.

Nazywanie za pomocą obrazów i metafor ma przewagę nad nazywaniem za pomocą pojęć, ponieważ obrazy i metafory zawsze jawią się jako żyjące podmioty psychiczne (energie archetypów), z którymi jesteśmy zobowiązani wejść w osobową relację. Podtrzymują w nas świadomość mocy i potęgi słów, z którymi pracujemy. 

Dlatego ważnym czynnikiem otwarcia człowieka jest uaktywnianie wyobraźni, co ma wymiar kulturowy i duchowy, z wykorzystaniem wyobrażeń, do których należą obrazy, metafory, budowle, przestrzenne założenia architektoniczne, ludzkie postawy i gesty, a także  sposoby przeżywania czasu. Na tę dziedzinę składa się wiele różnych przedstawień i postaw, wykraczających poza granice, wyznaczone przez naukę i jej wnioski.

Każde społeczeństwo, nawet każda warstwa społeczna, każda grupa zawodowa, lokalna wspólnota kościelna, wreszcie każdy człowiek ma swój własny świat wyobrażeń, który odpowiednio wykorzystany ułatwia delikatne i artystyczne wprowadzenie człowieka w świat kultury i wiary. Świat wyobraźni wykracza poza obszar wiernego przedstawienia rzeczywistości, idąc znacznie dalej. Świat wyobrażeń tworzy legendy, narracje religijne i etniczne metanarracje cywilizacyjne, zasila religijny język i jest tworzywem sztuki.

Dziedzinę wyobrażeń należy odróżnić od dziedziny symboli. W tym sensie teologia, która eksploruje wyobrażenia biblijne, i adoptuje je do wyobraźni kolejnych pokoleń, nie jest kontynuacją egzegezy alegoryzującej. Nie idzie bowiem o odkrycie ukrytego sensu, ale o znalezienie środków wyrazu, które przemawiają do wyobraźni. Badanie religijnego potencjału wyobrażeń pomaga w odtworzeniu artystycznego potencjał języka teologicznego. 

Dziedzinę wyobrażeń należy też odróżnić od dziedziny ideologii, która za podstawę ma konkretną koncepcję świata, naukową bądź religijną, i dlatego dąży do narzucenia realnemu światu znaczenia wypaczającego, zamkniętego, zniekształcającego wyobraźnię. Sfera ideologii podporządkowuje sobie świat wyobraźni i narzuca strukturę myśli. Dlatego ewentualnie wspomaga proces religijno-kulturowy albo twórczy, jednak nie pomaga człowiekowi w nadaniu sensu własnej osobie i życiu przez odnalezienie właściwych wyobrażeń. W tym sensie nie pełni też roli terapeutycznej, a wręcz odwrotnie często jest źródłem neuroz, kompleksów i frustracji.

Wyobrażenia, nie pełniące jedynie roli symbolicznej i wolne od kościelnych ideologii, powinny być przedmiotem teologii, zamierzającej przywrócić biblijny tekst wyobraźni współczesnego człowieka, aby w duchowym doświadczeniu stawał u źródeł życia i zdrowia. Po odnalezieniu właściwego dla siebie wyobrażenia człowiek staje się artystą, twórcą, jednostką spełnioną.

Kilka słów o łasce

PYTANIE

Czy natura jest przejawem i areną łaski, czy może łaska jest tylko jakimś dodatkiem, dodatkową energią, impulsem, czynem Boga, aby człowiekowi pomóc wydostać się z natury?

Z powodu tego pytania Augustyn „wadził się” z Pelagiuszem.

ODPOWIEDŹ – WSCHÓD

Łaska jest powszechnym procesem zbawienia. Oznacza rodzaj i sposób, w jaki Bóg współdziała ze światem i człowiekiem.

Zbawcze działanie zmierza do tego, aby Boży obraz w człowieku uwolnić z zepsucia grzechem i formatować ku większemu, najpełniejszemu podobieństwu do Boga – ewolucja ducha to odkrywanie Bożego obrazu w sobie, czyli prawdziwego JA, a więc też powołania.

ODPOWIEDŹ – ZACHÓD

Łaska jest rozumiana jako wyzwalająca i zbawiająca siła. Na Zachodzie decydującą rolę odgrywa precyzowanie teologii za pomocą kategorii prawnych i moralnych.

WNIOSEK

Na Wschodzie chrześcijaństwo jest edukacją człowieka, zaś zbawienie jest rodzajem kosmicznego procesu boskiej pedagogii, a na Zachodzie jest religią Bożego Prawa. Dlatego teologia na Zachodzie kładzie nacisk na jednostkę, winę, odpowiedzialność i wolność.

UGLORZ

Łaska stwarza człowieka, dlatego wychowuje, poszerza i podnosi świadomość, oświeca, wprowadza w prawdę, która wyzwala.

Co to za prawda? To prawda o sobie samym. 

Uczmy się nagości…

Boimy się jej, podejrzewając o perwersję, dewiację, brak norm, a tymczasem ona jest jedyną, prawdziwą normą.

Przypomnijmy sobie Ogród Życia. Ewa z Adamem nadzy dla siebie, wobec siebie i przed Duchem Życia, który wieje pomiędzy kwiatami, wzmagając eteryczność i sensoryczność życiowego doświadczenia.

Zwiedzeni bodźcem racjonalizmu, logiki umysłu, który wmawia, że dobrze jest znać dobro i zło, odkrywają potęgę lęku. Dotąd piękni w swej nagości, czerpiący energię miłości z samego źródła, którym jest bycie darem dla drugiego, w mgnieniu oka stają się neurotykami, którzy boją się wszystkiego i wszystkich.

Gdy znika nagość, kończy się szczęście. W to miejsce pojawia się umysł, kochający dwoistość, nawet wielobiegunowość; rozbijający nas o brzegi egzystencji, które sam nieustannie tworzy. Rajski wąż uosabia naszą koncentrację na przeżyciu z lęku przed głodem: „Zerwij owoc, najedz się. Przecież jest piękny i godny smakowania” oraz seksie, który odtąd nie jest splotem dwóch dusz, węzłem energii dwóch miłości, ale już tylko biologiczną potrzebą przedłużenia gatunku. 

To umysł tworzy bieguny, brzegi życia, w które z impetem uderzamy, rozbijając się w drobny mak. Gdy pojawia się lęk, potężniejący każdym dniem w postaci neurozy, po drugiej stronie musi pojawić się erotyzm, który nie cieszy; nie obdarowuje; nie nasyca; nie wzmaga energii, ale ją zabiera, degradując drugiego do roli stymulatora przyjemności. 

Gdy znika naturalna nagość, stajemy się erotyczni albo neurotyczni, a życie zaczyna przypominać dramatyczny rollercoaster. Odbijamy się raz od jednego brzegu, raz od drugiego, nie potrafiąc spokojnie płynąć środkiem rzeki życia.

Brzegi są potrzebne, dlatego warto znać ich energetyczny potencjał. Zrozumieć, że bez nich rzeka nie płynęłaby ku celowi a życie zaczęłoby przypominać śmierdzącą, zepsutą wodę w zastanym zalewie. Jednak życie musi spokojnie płynąć, niczym woda pomiędzy brzegami, aby nie zaczęło się psuć i cuchnąć. 

Uczmy się nagości…

Powracajmy do rajskiego doświadczenia, w którym nie ma bodźców pożądania i lęku…. One nie istnieją obiektywnie, same w sobie nie są bytem ani rzeczywistością. Są wytworami naszego umysłu, który przejmuje nad nami kontrolę. Nie ufajmy mu naiwnie.

Głębiej, w nas, w sercu, ukryte jest prawdziwe życie, które ufa i kocha. Serce zawsze jest nagie, prawdziwe, szczere. Ono nie zna dwoistości. Brzegi tworzy umysł. Rzeka życia płynie z serca. Ale płynie tylko wtedy, gdy brzegi nie stają się ważniejsze od źródła, nurtu i ujścia.

Uczmy się nagości…

Uczmy się życia bez pożądania i lęku, czyli bez bodźców, które tworzą cierpienia. Nie pożądajmy dla przyjemności, ale bądźmy darem miłości, czystą, nieuwarunkowaną niczym energią życia. Nie bójmy się miłości i miłowania, czyli erotycznego napięcia, ruchliwego, instynktownego seksu, który tworzy energię sukcesu i zadowolenia.

Uczmy się nagości….

Bądźmy piękni swą naturalnością, szczerością, brakiem maski. Nie udawajmy super Kochanki i super Kochanka. Nie bójmy się odrzucenia i nieudanego seksu. Nie pożądajmy tylko po to, aby sobie coś udowodnić…

Ucz się nagości….

Takiej codziennej nagości się ucz. Gdy przestaniesz się bać i zniknie pożądanie, staniesz się życiowym nudystą. Przestaniesz się wstydzić i poczujesz cudowny smak każdego dnia. Twoja nagość będzie oznaczała, że pozbyłeś się bodźców cierpienia. Już niczego nie musisz, ani przed niczym nie uciekasz.

Po prostu znowu będziesz takim, jakim stworzył Cię Bóg. Powrócisz do Ogrodu Życia. Przypomną Ci się smaki i zapachy. Poczujesz wiatr…

A więc On gdzieś tutaj jest, blisko ciebie, jako Duch Miłości i Życia.

Jesteś szczęśliwy sobą i każdym dniem.

JA I OJCIEC JEDNO JESTEŚMY (J 10,30)

Obecność nie jest już tylko teoretyczną kategorią społeczną, filozoficzną, teologiczną i psychologiczną. We współczesnym świecie stała się przedmiotem praktykowania i świadomego bycia człowiekiem na miarę Chrystusa. Człowiek w pełni obecny staje się chrystokształtny, zdolny do afirmacji: JESTEM.

Do wypowiedzenia tego słowa wiedzie długa droga od samoświadomości, kim jest się w ogóle, a będąc uczniem Jezusa Chrystusa w szczególe, po świadectwo miłości i odwagę zatrzymania się w samym środku ludzkiej ciemności, w kręgu bezładu i beznadziejności; pomiędzy ludźmi, wobec których po prostu się jest źródłem prawdy i miłości. To świadectwo znaczy bowiem, że w życiu nie jestem połowicznie, a jakaś część mojej osoby, mojej jaźni, mojej świadomości, mojej egzystencji pozostała gdzieś indziej, ale jestem cały dla drugiego człowieka, aby odnalazł oparcie i punkt odniesienia dla zbudowania własnego życia.

Droga/i Czytelniczko/ku, miła/y Przyjaciółko/lu czy zastanawiasz się nad tym, kim w istocie jest to, co teraz czyta? Kim jest to, co postrzegasz jako swoje JA?  Kim jest ta/ten, która/y teraz nerwowo zerka na zegarek, żeby tekst przeczytać do końca i nie spóźnić się na autobus albo zdążyć przygotować posiłek?

Dzięki rozwiniętej neurobiologii wystarczająco dużo wiemy już o działaniu naszego umysłu, który połączony z zmysłami (umysł plus zmysły) tworzy wzorce nerwowe, będące obrazami. Utożsamiamy je z rzeczywistością i dalibyśmy się zabić za pewność, że to, co umysł stworzył jako obraz, jest prawdziwe.  W efekcie utożsamiamy się nie tylko z tym, co dociera do umysłu przez cielesne zmysły, ale też ze zmysłami, czyli naszymi ciałami.

Siedzisz zatem teraz, a czytając jesteś pewien, że czytasz Ty?  

Ty, czyli kto albo co?

Czy to, co czyta, na pewno jest tożsame z myślami i emocjami, które pojawiają się w Twoim ciele? Jeśli teraz ten tekst Cię denerwuje albo nuży, ale popołudniu stanie się źródłem inspiracji, to które emocje i myśli są Tobą, ranne czy popołudniowe? Czy naprawdę jesteś swoimi myślami i emocjami? Jeśli utożsamiasz się z nimi, wciąż jesteś niepewny, poirytowany, dajesz się manipulować, żyjesz w stresie i walczysz o spokój i wolność. Rano jesteś smutny i rozczarowany, popołudniu pełen entuzjazmu i chęci do działania. Myślisz, że to jest naturalne i tak musi być, skoro większość tak żyje? A nie zauważyłeś, że w ten sposób tworzysz autobiografię niewolnika i cierpiętnika, opowiadając, że nie masz szczęścia, i żałując samego siebie? W efekcie historia, która opowiadasz, staje się martyrologiczna, a Ty tracisz wiarę w siebie.

Naprawdę nigdy nie doświadczyłeś, że tym, co czyta, jest coś wiecznego i nienaruszalnego? Coś, co nie utożsamia się z myślami, ale myśli, i nie utożsamia się z emocjami, ale je przeżywa? Tym czymś jest spokojny umysł, czysta świadomość obecności, która z niczym się nie utożsamia i do niczego nie jest przywiązana. To jest kryształowe morze w Tobie, nad którym zbudowane jest Nowe Jeruzalem, świątynia Bożej obecności (Ap 4,6; 22,1). Nie krzyczy, że „mnie” przytrafiło się to i tamto, ale jest cichym i spokojnym życiem, światłem i miłością. Biblijne imię tej świadomej obecności to Syn Człowieczy. Nie interesuje ją martyrologiczna opowieść znerwicowanego umysłu i zestresowanego ciała, ponieważ chce opowiadać własną narrację, utkaną słowami światła i czynami miłości, z których wyłania się prawdziwa Obecność.

JA JESTEM

Ewangelista, autor czwartej  ewangelii kanonicznej, często wkłada w usta Jezusa z Galilei zdanie: Ego nimi (Ja Jestem), w którym Żydzi słyszeli słowa Bożej epifanii: Jestem obecny, aby was ratować. W życiu Jezusa Ja jestem realizuje się w sposób wyjątkowy i niepowtarzalny. Tym stwierdzeniem Mistrz z Galilei przedstawia się ludziom, jednak przede wszystkim daje znać, że definiuje się z wnętrza doświadczenia samego siebie, a nie z zewnętrznego punktu widzenia innych, nie ważne czy prostych ludzi, czy pobożnych faryzeuszy, czy uczonych w Piśmie. Jest sobą. Ma odwagę być sobą bez względu na opinię innych. Jest jedyny w swoim rodzaju. Jest po prostu kimś, kto jest świadomy najgłębszego JA, będącego jednym ze Źródłem wszystkiego, czyli JESTEM.

Ewangelista Łukasz to samo wyraził nieco inaczej. W jego świadectwie Zmartwychwstały mówi bowiem do uczniów: Ego eimi autos (To Ja jestem) (Łk 24,39). Posłużył się zatem pojęciem z filozofii stoickiej, dotyczącym wewnętrznej świętości człowieka, jego prawdziwej wewnętrznej istoty, przestrzeni ciszy, do której nie wdziera się żaden hałas i nie ma dostępu żaden człowiek. To jest najświętsze miejsce wszechświata, w którym człowiek spotyka się z Bogiem, czyli prawdziwa świątynia, niezależna od czasu i przestrzeni. To jest doświadczenie spotkania się Boga z człowiekiem, w którym człowiek odnajduje samego siebie.

Gdy świadectwo Jezusa oglądniemy w tym kontekście, wówczas staje się zrozumiałe, że poprzez zmartwychwstanie Chrystus prowadzi człowieka do najgłębszej tajemnicy, aby miał w Nim dostęp do samego siebie, do źródeł życia i stawał się tym, kim powinien się stać. Cały wszechświat zmierza bowiem do określonego celu, który można nazwać najwyższym poziomem świadomości. Z początkowej różnorodności powoli staje się całkowitą jednością i tylko z tego poziomu – końcowego – może być właściwie zrozumiany. Owa pełnia, ku której zmierzamy, odkrywając nasze najgłębsze JESTEM w świadomości Chrystusa, jest wszechogarniającą całością, oczyszczonym, wysublimowanym stanem świadomości umysłu, który w Źródle jest jednym ze wszystkim.

Dlatego jestem przekonany, że Jezusowe: Ego eimi autos jest najprostszą drogą do odnalezienia samego siebie i zdefiniowania własnego życia we współczesnym świecie. Drogą Chrystusowego ucznia jest praktykowanie totalnej obecności, także dlatego, że ludzkość potrzebuje odwagi, aby tam, gdzie rządzi Prawo i zewnętrzne normy społeczne, przedstawić się: Ego eimi autos (To Ja Jestem) i tym samym stać się uwalniającą miłością. 

JESTEM DZIECKIEM BOGA I JEGO ŚWIĄTYNIĄ

Mistrz z Galilei nazwał Boga naszym Ojcem. To znaczy, że po pierwsze Bóg jest też moim Rodzicem. Stworzył mnie i jest Źródłem mojego życia. Wszystkie istoty pochodzą z jednej i niepodzielnej Zasady Życia. Słowo Ojciec oznacza, że Bóg jest Stwórcą, Kreatywną Zasadą Życia, Nieskończoną Mocą, Najwyższą Istotą, Źródłem wszystkiego.

Jednak słowo Ojciec oznacza też miłość, troskę, opiekę i poczucie bezpieczeństwa.

Poza tym Jezus nauczał, że Bóg jest Duchem, czyli mocą. Jest to istota niewidzialna i bezkształtna, która może przybrać każdą postać. Jest wszędzie, to znaczy w pozornie zewnętrznym świecie i wewnątrz mnie. Jako Duch Bóg jest obecny w moim umyśle i świadomości. „Ojciec, który jest we mnie, wykonuje dzieła swoje” (J 14,10).

Moc Boża, Pocieszyciel i Odnowiciel jest we mnie. Nie widzę Go, ale On działa, gdy spotykam się z Nim w sobie samym, czyli w Jego świątyni. Wpierw pomaga mi w połączeniu EGO z JAŹNIĄ, czyli umysłem Chrystusa, a potem gra na mnie, niczym na harfie albo flecie,  muzykę zbawienia.

Będąc Duchem, Bóg jest:

– Świadomością, w której mam udział;

– Obecnością, w której mam udział;

– Inteligencją, w której mam udział;

– Mądrością, w której mam udział;

– Odwagą wyobraźni i mocą tworzenia, w której mam udział.

Boża obecność i moc znajdują się we wszystkim, ponad wszystkim i przenikają wszystko. Także człowieka, który ma udział w tej obecności i mocy. Tę moc Biblia nazywa JESTEM, które jest proklamacją świadomości bycia. JESTEM jest przywoływaniem Bożej obecności i afirmacją człowieczeństwa, które ma udział w Bożym życiu, miłości, mądrości i mocy. Przez afirmujące JESTEM człowiek zawiera przymierze z Bogiem, który wpierw zawarł przymierze z nim, a więc ze swoim życiem, miłością, mądrością, mocą, świadomością i obecnością.

Człowiek ma nie tylko udział w tym życiu, miłości, mądrości, mocy, itd., ale jest też jej epifanią i emanacją w świecie. JESTEM jest afirmacją świadomej obecności.  

JESTEM – ŚWIADOMOŚĆ IMIENIA I TYTUŁU

Biblijne postaci noszą metaforyczne imiona, które nie tylko pomagają nam je właściwie zinterpretować, ale też w świetle ich znaczeń zrozumieć samych siebie.

Imię Jezus oznacza na przykład stan świadomości, w której człowiek doświadcza zbawienia, czyli rozwiązania przez Boga wszystkich życiowych problemów. To imię oznacza, że Bóg jest zbawicielem. Nie trzeba nosić tego imienia, ani nie powinno afirmować się Jestem Jezusem, jednak należy dążyć do takiego stanu świadomości, w którym przejmuje się pełną kontrolę nad własną podświadomością, aby stać się wolnym od przeszłości i wszystkich więzów, które czynią z nas niewolników dawnych decyzji, wyborów i czynów, co tradycyjna teologia nazywa odpuszczeniem grzechu pierworodnego. Wtedy urzeczywistnia się i wypełnia umysł Chrystusa przez wielu zwany nadświadomością, w którym realizuje się prawdziwe powołanie, wynikające wprost z JESTEM, a nie zewnętrznych uwarunkowań.

Dlatego dla przykładu samych siebie możemy afirmować Jestem Chrystusem, czyli Mesjaszem, a więc namaszczonym na króla.

Co to znaczy, że jestem Chrystusem? Mam być świadomym swojej istoty i żyć z nią w zgodzie, a wtedy moja obecność w świecie będzie oznaczać pełnię mojego człowieczeństwa, mojej miłości, mojej służby. Będąc Chrystusem realizuję swoje powołanie, a więc żyję z namaszczeniem, jak król, czyli wolna istota, która samą siebie składa w ofierze miłości. Żyję wtedy w zgodzie z tym, kim jestem, a moje życie ma sens. To jest doświadczenie prawdziwego szczęścia.  

Ja dałem im chwałę, którą mi dałeś, aby byli jedno, jak my jedno jesteśmy. Ja w nich, a Ty we mnie, aby byli doskonali w jedności, żeby świat poznał, że Ty mnie posłałeś i że ich umiłowałeś, jak i mnie umiłowałeś. Ojcze! Chcę, aby ci, których mi dałeś, byli ze mną, gdzie Ja jestem, aby oglądali chwałę moją, którą mi dałeś, gdyż umiłowałeś mnie przed założeniem świata.Ojcze sprawiedliwy! I świat cię nie poznał, lecz Ja cię poznałem i ci poznali, że Ty mnie posłałeś;I objawiłem im imię twoje, i objawię, aby miłość, którą mnie umiłowałeś, w nich była, i Ja w nich” (J 17,22-26). 

Tytuł Chrystus można oczywiście zastępować jakimkolwiek innym, przez który świadomość będzie manifestować swoją obecność w świecie. Dlatego należy nieustannie zadawać sobie pytanie: Kim jestem? W ten sposób dochodzi się do coraz bardziej świadomych i zgodnych ze stwórczą mocą odpowiedzi. Wypowiadanie JESTEM jest afirmowaniem istoty, to znaczy Boga w sobie. W tym sensie jest ciągłym poszerzaniem świadomości własnej obecności, co w metaforyce Starego Testamentu jest opisane jako zgoda Boga na przenoszenie palików namiotu. W ten sposób poszerza się przestrzeń zamieszkiwania; przestrzeń, którą człowiek zajmuje w świecie. Przez przebijanie palików i poszerzanie przestrzeni Bóg, który jest zbawicielem, rozwiązuje wszystkie problemy człowieka.

Kto świadomie afirmuje JESTEM i zna tytuł albo tytuły, które łączy z tym świadectwem, doświadcza wolności, ocalenia, wybawienia i uzdrowienia, czyli rozwiązania życiowych problemów przez Boga, w  obecności którego ma udział, i którego sam objawia w świecie.

Rzekł Jezus: Jeśli pytają was, skąd jesteście, odpowiedzcie im: »Przybyliśmy ze światłości, miejsca które jest światłością samą z siebie, która powstała i objawiła się w swych obrazach«. Jeśli będą wam mówili kim jesteście, odpowiedzcie im: »Jesteśmy jego synami i wybrańcami Ojca żywego«. Jeśli spytają was, jaki jest smak Ojca w was, odpowiedzcie im: »To jest ruch i odpocznienie« (Ewangelia Tomasza, s. 57, w. 50).