Szeroko rozumianej inteligencji nie należy ani łączyć, ani wywodzić z ilorazu inteligencji (IQ). Sprawność umysłu jest tylko jedną z cech ludzkiej inteligencji. Powszechnie przyjmuje się, że między innymi zależy też od inteligencji emocjonalnej albo kompetencji społecznych.
W moim przekonaniu inteligencja jest składową trzech właściwości człowieczeństwa, które powinny odpowiednio współdziałać. Są nimi: in-stynkty, in-telekt oraz in-tuicja. Pomiędzy podświadomymi i atawistycznymi, biologicznymi i dbającymi o fizyczne przeżycie instynktami a duchowym doświadczeniem intuicji bardzo ważną rolę, mimo wszystko nie najważniejszą, odgrywa intelekt. Niestety często tłamsimy nim i ujarzmiamy instynkty, czym wyrządzamy sobie niepowetowane szkody zdrowotne i w zakresie relacji międzyludzkich. Intelekt nie powinien zwracać się przeciwko instynktowi przeżycia, ale transformować go w duchową ekspresję i predyspozycję ustawicznego połączenia z Duchem Świętym. Dzięki temu ego staje się jaźnią, a miłość erotyczna nabiera cechy miłości agapicznej.
Cechami ludzi inteligentnych w związku z tym są:
– elastyczność emocjonalna (po traumie szybko wracają do wewnętrznej harmonii);
– elastyczność społeczna (zdolność dopasowania się do różnych sytuacji);
– ciekawość siebie, świata i życia;
– potrzeba czytania, które nie może stać się ucieczką przed modlitwą i poznaniem siebie;
– otwartość umysłu (wyzwolenie z dogmatyzmu, myślenie poza schematami);
– w sytuacjach kryzysowych świadome działanie, a nie podświadoma reakcja;
– wystarczalność własnego towarzystwa (zgoda na samotność i wolność od nudy);
– rozwinięta samokontrola (zadawanie samemu sobie istotnych pytań);
– autentyczność i naturalność (inteligentni jednych przerażają innych bawią);
– dystans do siebie (humor nie jest narzędziem przeciw innym, ale zgodą na siebie);
– empatia i wrażliwość (jednak nie przesunięta w stronę sentymentalizmu);
– zaufanie do własnych umiejętności naturalnych (rozwijanych i przekształcanych);
– wyzwolenie ze wspomnień i beztroska o przyszłość;
– odnalezienie w sobie Bożej Obecności (w wypadku tzw. ateistów Obecności Życia);
– świętowanie życia nie z lęku przed śmiercią, ale dzięki wyzwoleniu z lęku przed śmiercią;
– umiejętność doświadczania pełni życia w jednej chwili;
– bycie wszystkim w jednym i jednym we wszystkim (wyzwolenie z iluzji oddzielenia);
– bycie świadomym (uwalnianie się z utożsamień i uwarunkowań osobowości).
Śmierć jest kluczowym doświadczeniem naszego życia na ziemi. Kto wie, czy nie najbardziej rzeczywistym? Procesem najdalej posuniętej rezygnacji z własnych uzurpacji, utożsamień i tego wszystkiego, czego pragnie nasze ego. Tajemnica śmierci zmusza nas do wyjścia z siebie i stawia nas oko w oko z tajemnicą życia. Jest pytaniem o jego prawdziwość, momentem wydania sądu o samym sobie, nieuniknioną próbą, czekającą każdego z nas.
Doskonale wiemy, że nasze życie nie tylko zmierza ku śmierci, ale że ona nieustannie jest obecna we wszystkich dążeniach i podstawowych aktach naszego człowieczeństwa: w świadomości, poznaniu, pragnieniu, wolności, pamięci, miłości i twórczości. Dotyczy to zapewne również takich doświadczeń jak smutek lęk, cierpienie, samotność, choroba. W ludzkim życiu nieustannie uobecnia się stan albo sytuacja śmierci. W ten sposób śmierć tworzy wewnętrzną architekturę ludzkiego życia. Przejawem jej obecności są też wszystkie destrukcyjne siły w ich różnorodnych postaciach, mające związek z biologią człowieczeństwa. Pod ich wpływem dokonuje się nieodwracalny proces malenia i ubywania istnienia, który z wiekiem wydatnie ogranicza naszą aktywność. Stajemy się bezsilnym świadkiem słabości i rozpadu własnego życia. Bóg nie oszczędza nam tego stopniowego procesu umierania i samej śmierci. Jednak przeobraża to, co samo w sobie jest słabością i wyniszczającą siłą.
Teilhard de Chardin pisze: „Bóg, aby ostatecznie nas przeniknąć, musi w jakiś sposób nas drążyć, żłobić, czynić sobie miejsce. Aby nas przyjąć do siebie, musi nas przerobić, rozbić cząsteczki naszego „ja”. Zadaniem śmierci jest przebić pożądany wlot do głębi naszej jaźni (…). I w ten sposób niszczycielska moc rozkładania i rozprzęgania zostaje podporządkowana najwznioślejszym działaniom życia”. Ziarno musi obumrzeć, aby mogło rozpocząć życie prawdziwe, życie dla innych. Warto zauważyć, że to ziarno całkowicie nie zanika, ale przyjmuje nową, przemienioną i zwielokrotnioną formę bytowania. Ono żyje dalej w postaci życiodajnego kłosa. W tym obrazie Jezus z Galilei pięknie przedstawił sens własnej śmierci, w której chrześcijanin dostrzega swoją drogę przeobrażenia. W doświadczeniu śmierci Jezus Chrystus przeszedł w nową formę istnienia. Formę nowego Adama, która całemu stworzeniu zapewnia życie. Chrystus uśmiercony, to Chrystus dający życie.
Ziarno nie obumiera dlatego, że jest winne. Ono umiera, aby na zawsze nie pozostać samym; umiera, aby stać się kłosem; umiera z konieczności rośnięcia i przemiany; umiera, ponieważ nie można być jednocześnie ziarnem i kłosem, i dlatego trzeba koniecznie przejść z jednego w drugie. Dlatego Jezus Chrystus decyduje się na śmierć. Przechodzi przez nią, aby wejść w nowy kształt egzystencji, w której wszystko ulega przeobrażeniu. Wszystko, to znaczy nie tylko człowiek, ale też cały kosmos, ponieważ nastanie nowe niebo i nowa ziemia.
W obrazie przemienionego Chrystusa można odnaleźć sensowną konieczność umierania, aby stać się tym, czym powinno się być, i co symbolizuje śmierć ziarna. „Kto miłuje życie swoje, utraci je, a kto nienawidzi życia swego na tym świecie, zachowa je ku żywotowi wiecznemu”(J 12,25). Umieramy, abyśmy niczym ziarno osiągali zdumiewającą formę bytowania.
Śmierć definitywnie kończy życie grzesznika, egoisty, umożliwiając człowiekowi otwarcie się na miłość. Wyzwolenie z iluzji oddzielonego JA prowadzi człowieka do społeczności w Bogu z całym kosmosem, nawet w wymiarze biologicznym, skoro poszczególne atomy ludzkiego ciała istnieją dalej w innych stworzeniach. Jeżeli śmierć doświadczana jest przez ludzi jako zerwanie wszelkich więzów, to wszystko, co służy ich wzmocnieniu, jest przejawem prawdziwego życia. Wtedy proces wyzbycia się siebie, proces umierania, w którym dopełnia się sens życia, odkrywa przed nami jaką nicością jest ludzki egoizm i samouwielbienie, pragnienie zachowania życia za wszelką cenę.
Śmierć nie wtrąca w ontologiczną pustkę, ani w tryby Bożej „świętej inkwizycji”, której jedynym pragnieniem jest karanie. Nie ma takiej mocy, która mogłaby anulować Bożą miłość. Odwracając się od Boga, możemy co prawda opowiadać się za nicością, jednak nie zmienia to pierworodnego wezwania Boga, abyśmy uczestniczyli w wieczności życia. Śmierć wyniszcza nas nie dlatego, że jesteśmy winni, ale abyśmy otworzyli się na pełnię życia.
Dla bogacza z przypowieści Jezusa (Łk 16,19-31), który całe życie był zamknięty dla innych, po śmierci nie ma już możliwości jakiejkolwiek komunii. Nie ma ulgi, nie ma znikąd pomocy. Byłeś sam, jesteś sam. Możemy więc przeczuwać, że dla egoistycznego człowieka samotność umierania jest największym piekłem i karą. Dlatego człowiek, chociaż od urodzenia jest już dość stary, aby umrzeć, jednak w chwili śmierci boi się jej, ponieważ boi się osobistego spotkania z Bogiem. On sam i święty Bóg. Pierwsza w pełni odpowiedzialna chwila prawdy o sobie samym.
Mimo wszystko w perspektywie osobistego spotkania z Bogiem jest bardzo radosny akcent. Otóż charakterystycznym rysem chrześcijańskiej teologii jest pewność, że sędzią jest Jezus Chrystus. To znaczy, że dzieje świata zmierzają ostatecznie do pełni Królestwa Bożego. To nadaje śmierci pogodny ton nadziei i zaufania. Bóg jest Bogiem wiernym i miłującym człowieka, a skoro sędzią jest Chrystus, przeto słowo „sąd” przestaje straszyć, stając się nośnikiem nadziei.
Skoro moim sędzią jest Ten, który z miłości oddał się śmierci, a więc jest moim adwokatem, jakże miałbym bać się sądu? W śmierci nie ma niczego strasznego, bo wydobywa mnie z egoizmu.
Bycie człowiekiem jest pięknym darem i zadaniem. Wszyscy jesteśmy w nieustannym procesie dorastania do pełni doskonałości. Osiągamy pełnię obrazu, który został złożony w naszych sercach.
Każdy z nas ma przeczucie, że jest kimś więcej aniżeli tym, kim jest teraz. Dlatego codzienne przerastanie wczorajszej postaci samego siebie, stawanie się piękniejszym i dojrzalszym, jest postulatem na ziemskie życie.
O jakości dorastania do pełni decydują dwa wektory. Pierwszy zwrócony jest do wnętrza. Jest związany z samotnością i polega na poznawaniu samego siebie.
Drugi jest odwrotny. Realizuje się w spotkaniu i relacji, a polega na komunikowaniu samego siebie.
By nie tworzyć iluzji, które niszczą piękne spotkania i dobrze zapowiadające się relacje, każdy musi wpierw rozpoznać, a następnie uwolnić się od iluzji o sobie.
Kto nie wie nic szczególnego o swoim prawdziwym obrazie, jak może pokazać swoją prawdę drugiemu człowiekowi? Jak może komunikować mu prawdę i jak uczestniczyć w prawdzie spotkania?
Podstawą dobrej relacji jest poznanie siebie i przyznanie się przed sobą do prawdy, która wyłania się z otchłani naszej psychiki. Relacje budowane na iluzjach nie dają satysfakcji i nie sprzyjają rozwojowi. Po jakimś czasie rozpadają się albo zamieniamy je na umowy społeczno-ekonomiczne. Wspólny interes staje się wówczas ważniejszy od spotkania i więzi.
Wszystkich, którzy mają ochotę zainicjować proces poznawania siebie, aby ich obecne i przyszłe relacje były budowane w prawdzie, wraz z Elżbietą Wiśniewską zapraszamy do Wrocławia, w dniach 11 i 12 stycznia 2025 r. Warsztaty odbędą się w CS Natura Tour Centrum Konferencyjno-Szkoleniowe, Wrocław, ul. Boczna 12.
Na miejscu można samemu zarezerwować pokój.
Zaproszeni są zarówno ludzie wolni, jak i pary, obojętnie z jakim stażem.
Część zajęć będzie wspólnych, a część z podziałem na Panie i Panów. Panie spotkają się z Elżbietą Wiśniewską a Panowie ze mną.
Zajęcia: w sobotę od 10-tej do kolacji o 18-tej (z przerwą obiadową)
jest psychologiem, psychoterapeutą Psychoterapii Pozytywnej.
Przeszła następujące szkolenia psychologiczne: „techniki NLP”, „Nieinwazyjna Analiza Osobowości – konsultant”, „Testy projekcyjne-konsultant”, „Hipnoza, hipnoterapia – specjalista”, „Modelowanie”, „EFT – somatic Experiencing”, „Praca z procesem wg Ernesta Rossiego”, „Uzależnienia i Współuzależnienia”, „Studium Psychoterapii Dzieci i Młodzieży”, medyczne: „Specjalista zaburzeń równowagi” oraz alternatywne: „Terapia czaszkowo-krzyżowa” – 7 stopni, „Dotyk dla zdrowia – kinezjologia stosowana”, „Nowa Germańska Medycyna dr R. G. Hamera”, „Immunodiagnostyka Nietolerancji Pokarmowej”, „Kurs umiejętności prowadzenia zajęć i warsztatów edukacyjnych” – MEN.
Kilkakrotnie brała udział jako terapeuta i szkoleniowiec w Międzynarodowych Turnusach Rehabilitacyjno-Szkoleniowych „Neuro-Re –Edukacja”.
Swoją pracą obejmuje dzieci i młodzież z zaburzonym rozwojem (autyzm, zespół nadpobudliwości ruchowej z jego odcieniami) oraz dorosłych, z którymi pracuje w ramach konsultacji i doradztwa oraz jako psychoterapeuta.
Pacjentów traktuje holistycznie, dlatego wykorzystuje wszelkie dostępne jej narzędzia i możliwości.
Hostel Tęczowych Społeczników w Łodzi co prawda nie jest jedynym miejscem w Łodzi, w którym bezdomni i doświadczeni ostrym kryzysem rodzinnym bądź ekonomicznym mogą zamieszkać i otrzymać wsparcie, jednak pewnie niewiele jest takich miejsc, w których ta pomoc jest integralnie związana z wiarą i uwzględnieniem potrzeb duchowych bez pytania o przynależność religijną czy kościelną. W hostelu liczy się człowiek, a prowadzący go działają ze świadomością, że są bliźnimi dla każdego.Stąd integralną częścią hotelu jest kaplica, dostępna dla każdego, a jego działalności możliwość uczestniczenia w ekumenicznych modlitwach, nabożeństwach i Sakramencie Wdzięczności, czyli w Eucharystii. Hostel nie jest kościelnym budynkiem, rozbudowanym jako przytułek, jednak działa jak Kościół Chrystusa w świecie. Nie dziwi więc, że po latach organizowania doraźnej kaplicy w świetlicy powstała stała kaplica, w której będzie można w każdej chwili dnia i nocy doświadczyć Obecności Najwyższej Miłości. Skoro hostel pełni rolę charytatywną i diakonijną wydaje się oczywiste, że otrzyma imię diakonki Feby oraz diakona Szczepana (oficjalnie: diakonów Feby i Szczepana). W środowisku Tęczowych Społeczników, prowadzących hostel, nikt nie pyta o biologiczną płeć ani identyfikację płciową, nie obowiązuje podział ze względu na status społeczny czy ekonomiczny, nikt nie interesuje się też przynależnością religijną ani kościelną, dlatego diakonka i diakon pierwszego pokolenia zwolenników Drogi Pańskiej są odpowiednim przykładem dla każdego, kto we wnętrzu kaplicy spotka się z Bożą Obecnością i doświadczy działania Źródła Życia Światła i Miłości.Poświęcenie kaplicy diakonów Feby i Szczepana w Hostelu Tęczowych Społeczników w Łodzi odbędzie się 14 listopada na rozpoczęcie ekumenicznego nabożeństwa, którego przesłaniem będzie fragment Listu do Rzymian: „Nikomu nic winni nie bądźcie prócz miłości wzajemnej; kto bowiem miłuje bliźniego, zakon wypełnił” (Rz 13,8). Ludzie Chrystusa wiedzą, że prawdziwa duchowość sprowadza się do jednego, a mianowicie do ćwiczenia się w miłości, a wszystko inne, co kojarzy się z duchowym życiem, może być jedynie narzędziem wspomagającym uważność miłowania. Bowiem wcale nie jest oczywiste, że umiemy kochać i pod pozorem miłości bliźniego nie realizujemy pożądliwych pragnień EGO, aby gromadzić zasoby społeczne i ekonomiczne, dzięki którym czujemy się bezpiecznie i komfortowo. Ukryte intencje naszych pozornie dobrych i pobożnych działań mogą stawiać pod wielkim znakiem zapytania naszą miłość i dobroć. Człowiek duchowy w każdej chwili życia i w każdej relacji czujnym okiem mądrości Ducha przygląda się samemu sobie, swoim decyzjom i intencjom, aby nikomu nie być winnym niczego poza miłością. Doprawdy tak wielką miłość otrzymaliśmy w darze Chrystusowej łaski, że wypada nam każdą chwilę życia tak kształtować, aby świadomie i z czystym sercem niewyobrażalnie nieskończoną miłość Boga do nas spłacać miłością do ludzi. 14 listopada będziemy modlić w Łodzi o to, żeby również stawała się niewyobrażalnie nieskończoną miłością.