Na przejście pomiędzy starym a nowym – Wszystko ma swój czas

Wszyscy jesteśmy częścią wielkiego wszechświata, który jest w ciągłym ruchu. Chociaż od spektakularnego początku tej manifestacji wszechświata (nieważne jak go nazwiemy ani wytłumaczymy) energia układa się we wszystkie możliwe wzory, tworzy nowe struktury i ulega ciągłej transformacji, jednak nie może tak po prostu stać się niczym

Odkąd ludzka świadomość obudziła się na tyle, aby mogło zamanifestować się mistyczne doświadczenie, duchowi ludzie wiedzieli, że to, co raz zaistniało, przybierając obojętnie jaką formę energii, nie może przestać istnieć i stracić znaczenie. Współcześnie ten duchowy wgląd oraz intuicyjne poznawanie świata potwierdza fizyka.

Nasze życiowe związki są nieustannym tańcem energii. Tańczący z nami partnerzy nie pojawiają się w naszym życiu przypadkiem. Ponieważ wspólnie mamy prowadzić się ku naszemu najlepszemu przeznaczeniu albo ku otchłaniom fatum, więc przychodzimy i odchodzimy dokładnie wtedy, gdy jesteśmy gotowi na wspólny taniec i wzajemne obdarowywanie. Każde spotkanie, każde splecenie się dwóch pól energii wydarza się dokładnie w chwili największego potencjału zmiany.

Podobnie jest z wydarzeniami społecznymi, procesami w sferze kultury i religii, wreszcie z doświadczeniami zawodowymi. Wszystkie mają przewidziany czas ze względu na potencjał zmiany, jaki pojawia się w naszym polu energii czyli w duchowym rozwoju.

Rozpaczliwe próby zatrzymania ludzi, którzy pojawili się w naszym życiu, stanowisk, pozycji społecznej albo formy zawodowej aktywności w efekcie obracają się przeciwko nam. Co miało być, już się zamanifestowało. Po fazie przypływu, nadchodzi odpływ, aby mogła zamanifestować się kolejna fala energii. Sęk w tym, że zgoda na taniec zależy od współdziałania wielu czynników, które do siebie pasują w określonej chwili mocy, zaś oczekiwanie, że ta synergia będzie kontynuowana, jest przyczyną naszych cierpień, gdy sprawy układają się inaczej.

Gdy wydaje się nam, że w życiu zapanowała równowaga, mamy wielką pokusę, aby ją przedłużać. Zaczynamy wówczas snuć plany na przyszłość, mając za podstawę teraźniejszą równowagę pomiędzy energiami. To jest ten moment, w którym na własne życzenie zaczynamy zasypiać i ślepnąć, ponieważ jesteśmy przekonani, że osiągnęliśmy stan doskonałej harmonii. Do świadomości nie chcemy dopuścić, że w fazie największego rozkwitu miłosnej relacji albo zawodowego projektu pojawiają się pierwsze symptomy odpływu i przyszłego rozpadu energetycznego wiru, który zawsze trwa w odpowiednim czasie i ani chwili dłużej. Gdy jesteśmy pewni, że wszystko układa się najlepiej, wtedy nie wiadomo skąd pojawia się pierwszy sygnał zmiany, który kwalifikujemy jako nieszczęście, a tymczasem to jedynie naturalna konsekwencja kontynuacji spektakularnej manifestacji wszechświata.

Energii nie da się zatrzymać w jednym stanie skupienia. Ledwo osiąga maksimum już płynie ku minimum. Dzięki temu wszechświat żyje i rozwija się. Chwała Bogu, że to samo prawo działa w naszym życiu. Prawdziwym problemem nie jest trwałość ciągłej zmiany, ale powszechne pragnienie, żeby w chwili równowagi ów proces zatrzymał się na zawsze, a przynajmniej na jakiś czas. Gdyby jednak do tego doszło, oznaczałoby to śmierć całego wszechświata.

Wszystko ma swój czas, czyli moment mocy, dzięki któremu doświadczamy w życiu jakościowej zmiany. Równowaga całego ekosystemu, albo w mniejszym wymiarze osobistego systemu, jest niemożliwa. Co więc jest możliwe? Dzięki czemu rozwijamy się, korzystając z pulsacyjnego przepływu energii? To, co chcielibyśmy uwiecznić jako życiową równowagę, dla naszego dobra manifestuje się jako harmonia zmiany. Gdy odczuwamy silną potrzebę przywiązania się do kogoś albo czegoś, niech nasza uwaga będzie skupiona na harmonii, począwszy od oddechu w postaci spokojnego wdechu i wydechu, poprzez harmonię pomiędzy pracą i odpoczynkiem, rodziną i karierą, związkiem partnerskim i życiem towarzyskim, obowiązkami i przyjemnościami, byciem dla siebie i dla innych, a skończywszy na harmonii pomiędzy energią gniewu i miłości albo smutku i radości. Kluczem do stworzenia życiowej harmonii jest uświadomienie sobie, że wszystko ma swój czas i w konsekwencji spokojne poddanie się zmianom.

Doprawdy tracimy jedynie to, do czego się przywiązujemy. Bywa, że przywiązanie nazywamy utożsamieniem. Im większą ilością węzłów przywiązujemy się do tego, co tylko na chwilę pojawia się w naszym życiu, tym bardziej ograniczamy własną wolność. Z kolei każde utożsamienie się z czymś albo kimś, bez czego nie wyobrażamy sobie przyszłości, oznacza kolejną porcję cierpienia, jadu goryczy i skargi, że życie pozbawia nas szczęścia i radości.

Tymczasem warto wybrać się na ciemną stronę księżyca, aby dostrzec, że utożsamiamy się z tym, co jest nietrwałe, więc najczęściej cierpimy z powodu straty czegoś, co w istocie nie jest wieczne. Wieczna jest tylko nasza istota, czyli nienaruszalne i prawdziwe JESTEM. Skoro na ziemi jesteśmy tylko na krótki czas, pozwólmy wszystkiemu mieć swój czas, a sami wirujmy energią szczęścia i radości bez względu na intensywność i charakter zmian.

Uwolnienie w Chrystusie

„I żaden mieszkaniec nie powie: Jestem chory. Lud, który w nim mieszka, dostąpi odpuszczenia win” Iz 33,24

Cieszymy się drugim dniem Świąt Bożego narodzenia się Człowiekiem. Teologia od dawna łączy duchowe doświadczenie tych świąt z wieloma prorockimi zapowiedziami odmiany ludzkiego losu. Także z tym, które uczyniłem mottem dzisiejszej refleksji.

Odważne połączenie, prawda? Nie dość, że Bóg uwidacznia się w człowieczeństwie, to jeszcze oznacza to uwolnienie z choroby. I jakby nie było dość duchowych fajerwerków, z zapowiedzi proroka wynika, że doświadczenie zdrowia jest związana z odpuszczeniem win. 

Zachorowałeś i pomyślałeś, że nie masz szczęścia? Wracasz do domu od lekarza ze skierowaniem na specjalistyczne badania, ponieważ podejrzewa ciężką chorobę, i po głowie krąży Ci pytanie: Dlaczego mnie to spotkało? Być może z badań wynika, że masz dużą szansę zachorować na to samo, na co umarło któreś z Twoich rodziców, więc kłócisz się z Bogiem, że karze Cię nie za Twoje grzechy? Przyznaj, czy choroba nie jest największym argumentem Twoj(ego), że zostałeś przez Niego opuszczony? 

Kiedy Twoje ciało nie działa z własnej woli, wydaje się, że zostałeś zdradzony, jednak prawda jest taka, że ciało nie psuje się z własnej woli. Jeśli kiedykolwiek pomyślałeś w ten albo w podobny sposób, nie jesteś odosobnionym przypadkiem. Zdecydowana większość ludzi myśli o chorobie negatywnie, jako o Bożej karze, braku szczęścia, a przede wszystkim przeciwniku, z którym należy walczyć, aby wyzdrowieć i żyć.

Tymczasem ten sposób interpretowania choroby jest największą krzywdą, jaką sami sobie wyrządzamy. Zaślepieni mechanistycznym pojmowaniem świata; ograniczeni poznaniem wyłącznie zmysłowym; przekonani, że nasze ciała to materia, w której nie ma niczego z Bożego tchnienia, zapomnieliśmy o duchowej mądrości, którą miedzy innymi praktykował Jezus z Galilei, a mianowicie, że przez chorobę manifestuje się Boża chwała.

Celem choroby nie jest bowiem śmierć ani nieszczęście, ale życie i szczęście. Choroba nie jest naszym wrogiem, ale największym przyjacielem, komunikującym nam, co błędnego dzieje się w duchowej, mentalnej i emocjonalnej sferze życia, jako skutek naszych złych myśli, wyborów i relacji. Choroba jest sprzymierzeńcem, któremu możemy zawdzięczać rozumienie siebie i swojego życia. Niemniej musimy przestać myśleć w stereotypowy sposób, a mianowicie, że chorobę trzeba przewalczyć.

Z przyjacielem się nie walczy. Trzeba raczej zapytać, jaką wiadomość nam przynosi?

Znalezienie przyczyny choroby jest czymś innym, niż znalezienie jej prawdziwego sensu, biologicznego (wtedy następuje wyleczenie), psychicznego (wtedy następuje uzdrowienie) i duchowego (wtedy następuje uwolnienie). Człowiek jest w stanie nie tylko zaakceptować, ale i twórczo wykorzystać zdarzenia i traumy, których doświadczył, jeśli rozumie ich sens. Od razu zaczyna też czuć się lepiej. Nie potrzebuje wciąż nowych lekarstw, lecz nowych możliwości poszerzania świadomości.

Choroba nie jest bezsensowna. Jest mową tego, co ukryte. Można przestać chorować, jeśli zrozumie się, na co wskazuje. Nie jesteśmy wybrakowani. Jesteśmy za to zaprogramowani, a co zostało zaprogramowane można też odprogramować dzięki świadomości. A że najwyższym poziomem świadomości jest Chrystus, zatem w pełni tej świadomości dzieją się największe cuda Bożej chwały. 

Głębszy sens choroby polega na uświadomieniu nam tego, co jest niezbędne, aby powrócić do zdrowia, czyli harmonii. Choroba domaga się ciszy i modlitewnego badania własnego serca, aby w świadomości Chrystusa odnaleźć swoją prawdę i zmienić sposób postępowania, zanim będzie za późno. Prawdziwe wyleczenie, czyli uwolnienie, nie ma na celu usunięcia symptomów przy jednoczesnym pozostawieniu ich przyczyny, lecz polega na świadomym rozpoznaniu sfery zakłóceń i przywróceniu harmonii. Do tego nie wystarczy oczywiście tabletka, seria zastrzyków ani nawet środki leczenia naturalnego. Co najwyżej wystarcza to do wyleczenia, a i tak nie zawsze.

Wyleczenie, uzdrowienie, wreszcie uwolnienie, w którym zawiera się też uzdrowienie i wyleczenie, zależy od tego, czy pojmiemy, co chce nam przekazać choroba, oraz oczywiście od tego, czy posłuchamy tego przesłania. Powrót do zdrowia jest uwarunkowany uporządkowaniem naszych myśli, uczuć, mowy i czynów w światłości (świadomości) Chrystusa, co w języku Nowego Testamentu jest nazwane wzrastaniem w Chrystusie. Mimo iż wydaje się to trudne i męczące, jest jedyną drogą do uwolnienia od choroby, obejmującego trzy sfery człowieka – ciało, umysł i duszę.

A nie upodabniajcie się do tego świata, ale się przemieńcie przez odnowienie umysłu swego…” (Rz 12,2).

Wszystko zaczyna się i kończy w naszym umyśle, więc im szybciej zdecydujemy się, czy wierzymy umysłowi tłumu (przekonaniom podzielanym przez większość) i swoim lękom, czy Najwyższemu, czyli Życiu, Miłości, Dobru, Mądrości, Mocy, która nas stworzyła i chce dla nas samego dobra i tylko dobra, tym dla nas lepiej i zdrowiej.

W świadomości Chrystusa możemy zawrzeć wieczne przymierze z Duchem Najwyższego, w tchnieniu którego wszystko zostaje odnowione na Boże podobieństwo i obraz. Ponieważ trwałość przymierza zależy od wierności, więc to jest przymierze, które zawieramy także z samą/ym sobą, ze swoim życiem, zdrowiem, po prostu prawdą.

I chociaż wielu zdenerwuje się i poruszy ostatnimi akapitami, mimo wszystko napiszę jeszcze klika słów, będących komentarzem do zapowiedzi proroka Izajasza. Otóż jestem tego pewien, że choroba jest tylko inną nazwą grzechu, czyli chybianiem celu, którym jest Bóg w nas, zaś uzdrowienie jest tylko inną nazwą Boga, który jest ukrytą w nas prawdą o nas samych. Zdrowie jest efektownym skutkiem odnalezienia Królestwa Bożego w sobie. Gdy Bóg uwidacznia się w człowieczeństwie, wtedy zaczyna manifestować się Boża chwała.

Dlatego w drugie Święto Bożego Narodzenia życzę Ci wiary w to, że Twoje cielesne człowieczeństwo jest tylko lądownikiem dla świadomości na planecie ziemia. I ta świadomość, która tutaj wylądowała dzięki zmaterializowaniu się energii, wciąż ma nadajniki do odbioru sygnału z energii, z której jesteś stworzona/y (białe światło = świadomość Chrystusa).

W dalszej ewolucji będą uczestniczyć jedynie Ci, którzy wytrwale wzrastają w Chrystusa, czyli uczą się NAJBARDZIEJ KOCHAĆ!

Wigilijne życzenia – stań się Chrystusem

„Wielka jest tajemnica pobożności: Bóg uwidocznił się w ciele, został uznany za sprawiedliwego w duchu, widziany był przez aniołów, głoszony jest poganom, dał uwierzyć w siebie na świecie, wzięty jest w górę w chwale” (1 Tm 3,16).

W Wigilię Bożego Narodzenia warto nie przeoczyć, że przeżywanie tych Świąt ma duchowy sens, gdy jest połączone z serdecznym postanowieniem i żywą praktyką stawania się Chrystusem, czyli z realizowaniem ewangelicznej opowieści o narodzeniu Jezusa, Mistrza z Galilei.

Wyznajemy, że w Betlejem Jezus urodził się Chrystusem, jednak pełnię tej świadomości osiągnął dzięki wytrwałym praktykom duchowym, a prawdopodobnie przede wszystkim dzięki modlitwie.

Niestety źle się modlimy, więc wiele nie osiągamy. W modlitwie chodzi o to, aby samego siebie szczerze przedstawiać (opowiadać) Bogu i dzięki temu dostrzegać, w których aktach woli, pragnieniach, decyzjach, słowach i czynach bardziej służymy sobie aniżeli poddajemy wyższej świadomości Chrystusa.

Na początku niewiele wiemy o tej prawdzie, którą możemy się stać jako Chrystusowa pełnia. Bywamy zwiedzeni i rozczarowani. Czujemy się słabi, nic nie warci i niegodni. Jednak z biegiem czasu przez poddanie się wyższej świadomości poznajemy się coraz lepiej i dzięki temu możemy stawać się coraz doskonalszą miłością. Ważne, aby wytrwale powtarzać: „Boże zmieniaj mnie w światło Chrystusa na podobieństwo Jezusa”.

Gdy pokornie i szczerze modlimy się, że nie zamierzamy dłużej używać swoich ciał i umysłów dla egoistycznych celów, ale dla czynienia bezwarunkowej miłości, wtedy coraz wyraźniej, spokojniej i skuteczniej jesteśmy prowadzeni ku pełni świadomości Chrystusa.

Wydarza się cud, który polega na tym, że im bardziej rezygnujemy z czynów, słów i myśli  naszego ego, tym wyraźniej przejmuje nad nami kontrolę prawdziwa jaźń. Byłoby można wręcz sądzić, że zatracamy się i oddajemy w niewolę, a tymczasem w świetle Chrystusa odnajdujemy samych siebie jako wolnych do czynienia dobra. Naprawdę nie tracimy wówczas swojej woli. W rzeczywistości dopiero wtedy stajemy się na tyle świadomi, żeby swoją wolę używać z miłością i  dobrocią.

Nie rezygnuj z duchowych praktyk. Wytrwale się modląc badaj swoje serce, żeby stawać się Chrystusem. Wtedy wielka tajemnica pobożności stanie się także Twoim udziałem. Życzę Ci doświadczenia betlejemskiego cudu.

Święta prawdziwego człowieczeństwa

Odkąd pamiętasz prawie nigdy nie udawało się Wam, w domu, uzgadniać celów ani oczekiwań. Ty chciałbyś tak, Żona siak, Dzieci jeszcze inaczej, a wdzięcznego wątku Teściów nie chcesz ożywiać nawet pamięcią. Tymczasem Święta Bożego Narodzenia za pasem. Jazda była zawsze, więc czy jest cień szansy na to, że w tym roku będzie spokojniej? Dochodzi jeszcze dodatkowa praca przed końcem roku, na efekty której szef nie chce czekać do 31 grudnia, i domowy stres Żony, której uda się dopiąć wszystko na ostatni guzik rzutem na taśmę. Dom wariatów…

     Gdyby chociaż z Kościołem nie było problemów! Ale wiesz, że Teściowa nie popuści, a Żona dla świętego spokoju zrobi wszystko. Jesteś stracony. Posiedziałbyś w domu, w świąteczny czas posłuchałbyś Bacha albo Stinga, napiłbyś się dobrego destylatu (wypiłbyś nawet na zdrowie Boga), Żonie nalałbyś nalewki. Wiesz o tym, że w takich chwilach bardzo lubi okryć się kocem i czytać książkę. Z radością popatrzyłbyś na Dzieci. Marzenia….

     Podobno tam, kiedyś, świętej Rodzinie urodziło się Dziecko. Teraz kolejny raz niby macie cieszyć się świętami na pamiątkę świętej Rodziny, a w domu wietnamska noc po nalocie. Paranoja…

     Wziąłeś pod uwagę możliwość, że Twoja pozycja wcale nie jest najgorsza i z duchowego frontu możesz wrócić żywy? Po pierwsze tzw. świętej Rodziny nie było i nie musisz zawracać sobie nią głowy. Tak po prostu i po ludzku nie było. To jest tylko interpretacja i zakłamany obraz, którym Kościół próbuje Cię sformatować, a już na pewno doprowadza Cię do duchowego dyskomfortu i frustracji. W tamtej Rodzinie nic nie było tak sielankowe, jak maluje się na obrazkach i przedstawia w kazaniach. Począwszy od trudnej relacji Marii z Józefem, który nie dość, że niekoniecznie wymarzony, to jeszcze o mały włos nie zostawił jej samej z Dzieckiem, poprzez najbiedniejsze z możliwych miejsce połogu i tułaczkę z Betlejem przez Egipt do Nazaretu, po nie do końca dobrze układające się relacje dorastającego Jezusa z Rodzicami – oto Rodzina, przy której Twoje świąteczne przypadki najprawdopodobniej są anielskimi igraszkami.

     Weź się w garść i przestań marudzić. Siądź wygodniej i myśl dalej.

     Te Święta, które przyprawiają Cię o zawrót głowy, to czas, który ze względu na duchowe znaczenie jest dobrą okazją, aby to samo, co wówczas miało miejsce w Betlejem, stało się Twoim udziałem. Możesz tego kompletnie nie kumać, jak mógł urodzić się Bóg. W porządku. Uczciwiej wobec samego siebie jest przyznanie się do agnostycyzmu aniżeli wmawianie sobie wiary, bo to stwarza szansę na prawdziwe świętowanie. Lepiej być agnostykiem niż ateistą, bo przynajmniej się nie walczy, nie dramatyzuje problemu i nie stwarza ciśnienia na powierzchni, ale wchodzi w głąb prawdziwej egzystencji. Czyli, że zanim nie poznasz, a prawda Cię nie oślepi, w żadną baśniową retorykę z przeszłości nie uwierzysz.

     Święta narodzin Jezusa uświadamiają, że możliwe jest prawdziwe człowieczeństwo. Ani heroiczne, ani dramatyczne, ale też nie komediowe. Do oglądnięcia i doświadczenia jest Człowiek, który w samym środku religijnego fanatyzmu i fundamentalistycznych roszczeń potrafi zachować duchową wolność i być niczym nie uwarunkowaną miłością. W kociołku politycznych namiętności i gotowości do mordowania w imię narodoworeligijnych kłamstw, zachowuje lojalną postawę wobec władzy nie dlatego, że jest słaby, ale ponieważ jest niezwykle mocny i odpowiedzialny, bo jednocześnie reprezentuje królestwo nie z tego świata. Nie poddaje się familiarnym oczekiwaniom i nie ulega matczynej presji, żeby rodzinie nie przynosić wstydu, ale będąc pewnym swojego powołania, chociaż bez szkolnego przygotowania mówi jako moc mający z góry (czy jednocześnie nie z wnętrza?) Nie ulega społecznej (czytaj: diabelskiej) presji, aby przyjąć koronę Dawida i pławić się w kosztownościach dworskiego życia, ale świadomie zarządza swoim życiem według przemyślanego projektu, znajdując się przez cały czas w samym środku takich namiętności i emocji, że jakiekolwiek prawdziwe świętowanie trudno sobie wówczas wyobrazić.

     Jeśli taki Człowiek wówczas się urodził, a przecież pielęgnowaniu pamięci o Nim są poświęcone Święta Jego Narodzenia, to czy nie jest do pomyślenia taki Człowiek tu i teraz? Każdym razem, gdy rodzi się taki Człowiek, pomiędzy ludźmi rodzi się prawdziwy Bóg. Prawdziwy Człowiek zawsze objawia prawdziwego Boga. Do tego nie są potrzebne ekstra miłe, ciche i spokojne, śniegiem zasypane Święta. Ani ciepły dom, pełen zapachów, z anielsko roześmianą Żoną. Nie jest potrzebny rodzinny, społeczny, polityczny mir, ani powszechna zgoda. Nie jest też potrzebny ten jeden, prawdziwy Kościół, z poprawnym kazaniem i odświętną liturgią.

     Owszem, jeden warunek jest niezbędny. Potrzebny jest Człowiek, który swoją prawdziwością napełnia świat błogosławieństwem, spokojem, radością i szczęściem. Od prawdziwego Człowieka wszystko zaczyna się na nowo. Świat zmienia się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

     Więc nie marudź, ale tego roku świętuj swoje prawdziwe człowieczeństwo. Wtedy na pewno urodzi się Bóg.

Poznaj miłość – nie oceniaj

Naprawdę nie mamy najmniejszego powodu do złości i strachu, ponieważ jesteśmy otoczeni Bożą miłością. Nasza złość i strach biorą się z pomyłki, przedstawionej w 1. Księdze Mojżesza, w opowiadaniu o Ogrodzie Życia. Otóż nie pojmujemy różnicy pomiędzy poznaniem a postrzeganiem. Póki poznajemy, drzewo rosnące w środku ogrodu jest Drzewem Życia, a gdy zaczynamy postrzegać (dostrzegać iluzje) staje się Drzewem Dobra i Zła, a nam wydaje się, że wreszcie poznajemy. Świat postrzegania jest światem czasu, początków i końców. Opiera się na interpretacji, a nie na faktach. Jest światem narodzin i śmierci, zbudowanym na wierze w niedostatek, nieszczęście, stratę, oddzielenie i umieranie. Świat poznania jest światem wiecznej prawdy, którą jest Boża miłość, a inaczej Prawo Łaski. Jest światem chwały Bożej, w której zanurzony jest człowiek.

Z poznania i postrzegania powstają dwa odrębne systemy myślowe. W sferze poznania nic nie jest oddzielone od Boga, więc nie powstaje strach ani złość, skoro wola Boga jest wolą człowieka. Świat postrzegania charakteryzuje się wiarą w przeciwieństwa i sprzeczne wole, pozostające w nieustannym konflikcie. To, co widzimy i słyszymy, wydaje się nam rzeczywiste, ponieważ do świadomości dopuszczamy tylko to, co jest zgodne z naszymi przekonaniami i życzeniami. To prowadzi do świata złudzeń, który potrzebuje ciągłej obrony i oceny, ponieważ nie jest rzeczywisty.

Świat, który widzimy, słyszymy, dotykamy i wąchamy odzwierciedla nasz własny wewnętrzny układ odniesienia, czyli dominujące  w naszych umysłach idee, pragnienia i emocje. W ten sposób projekcja wywołuje postrzeganie, a świat czynimy prawdziwym poprzez interpretowanie tego, co widzimy. Jeśli wykorzystujemy postrzeganie do usprawiedliwienia naszego strachu, złości, zawiści, rozczarowania oraz innych emocji, które nas unieruchamiają, paraliżują i zabijają, wówczas wszędzie widzimy świat zła, destrukcji, złośliwości i rozpaczy. Wydaje się nam, że świat naprawdę jest niebezpieczny i zły, więc złościmy się i żyjemy w strachu, a tymczasem złość  i strach są tylko efektem tego, że postrzegamy to, co chcemy zobaczyć.  

Świadomość Chrystusa jest wewnętrznym światłem, w którym tak poznajemy, jak sami jesteśmy poznani przez Boga. W świadomości Chrystusa uczymy się wpierw wszystko akceptować, a potem wybaczać, co postrzeganie kwalifikuje jako zło życia, nie dlatego, że jesteśmy dobrzy i miłosierni, ale ponieważ zaczynamy wiedzieć, iż wszystko, co do tej pory widzieliśmy, nie jest prawdą. Wtedy w każdej sytuacji i potrzebie wystarcza nam Prawo Łaski, czyli Chrystusowa świadomość połączenia ze Źródłem wszystkiego, co jest; z łonem Ojca; z Bożą miłością; wreszcie z Królestwem Bożej obecności. 

Strach i złość są destrukcyjne i zabijają nas, ponieważ wynikają z postrzegania iluzji. Nie przynależą do prawdziwej egzystencji. Nawet w miłosnych relacjach oraz intymnych związkach stale towarzyszy nam gniew, ponieważ postrzegamy jedynie to, co w zachowaniu partnera nas denerwuje i czynimy to przedmiotem sądu. Tymczasem osądzając, nie oceniamy partnera, ale swoje iluzoryczne wyobrażenia o tym, co byłoby dla nas dobre i czego oczekujemy.

Właśnie na tym polega korzeń grzechu, który fundamentalnie jest brakiem poznania, że w Bogu wszystko jest jednością. Nie dziwmy się zatem, że doświadczamy ciągłego bólu i cierpienia, skoro jedynym naszym zajęciem jest osądzanie. Wielu z nas niczego innego nawet nie próbuje się uczyć i dlatego doświadcza narastającego osamotnienia i separacji. Są przekonani, że w świecie i życiu permanentnie brakuje miłości.

JEDYNĄ PRZYCZYNĄ ODDZIELENIA I CIERPIENIA JEST OSĄDZANIE. Stąd jedynym ratunkiem jest wzrastanie w świadomości Chrystusa, czyli w poznaniu prawdy.

Drogą, którą można wyjść z iluzji postrzegania, jest modlitwa. Jeśli sądzisz, że niemożliwe jest życie bez osądu, ponieważ umysł niczego innego nie potrafi, to jest to kolejna iluzja. Owszem wymaga to determinacji i dyscypliny, ale nie jest znowu aż tak trudne, żeby było niemożliwe. Wybierz modlitwę. Dniem i nocą módl się o wiarę, abyś przestał/a osądzać i oczekiwać. Niech Twoje serce ustawicznie rozmyśla o Prawie Łaski. Modlitwą wytrwale szukaj Drzewa Życia, aż otrzymasz pełnię poznania, w której doświadczysz jedności z Bogiem, a w Nim ze wszystkim.

Miłość nie działa przez zobowiązanie, realizowane wbrew własnej woli, ale przez poznanie, że poza nią nie ma niczego prawdziwego. W ten sposób każdego dnia można uczyć się być miłością, aby nie cierpieć. Z pozoru wygląda na to, że egoistycznie ulega się własnym potrzebom, jednak i to przynależy do iluzorycznego świata postrzegania. Wychowano nas w taki sposób, abyśmy nie zważały/li na własne cierpienie i były/li stale dyspozycyjni do wykorzystania przez innych. Skoro jednak nie znamy miłości, bo same/i siebie nie potrafimy kochać, jak możemy wiedzieć, czym jest miłość? Właśnie wtedy nasze ego buntuje się najbardziej, a my odczuwamy złość i cierpimy. Oceniamy wszystkich przez pryzmat oczekiwanej miłości, której nie otrzymujemy.

To jest iluzja postrzegania. Iluzja oddzielenia od Źródła Życia. Iluzja wiary w dobro i zło. Dzięki modlitwie poznajemy, że nie musimy się złościć i bać, ponieważ jesteśmy otoczone/ni przez miłość, której nigdy nie zabraknie nikomu, więc i dla nas. Szukając Drzewa Życia odnajdujemy pełnię życia, w której miłość nie płynie obok nas, ale przez nas do innych. Ze zdziwieniem odkrywamy, że cierpimy coraz mniej, a przy okazji także inni cierpią mniej z powodu naszego zbuntowanego, rozłoszczonego, zniecierpliwionego i rozczarowanego ego.

W świecie poznania nikt nie zostaje zniszczony przez drugiego. Wystarczy wycofać się z świata iluzji i wejść w świat prawdy, aby odpuścić potrzebę oceniania i głębiej połączyć się ze wszystkimi wokół siebie. Odkrycie Bożej miłości otwiera bramę do świata, w którym nie ma potrzeby oceniania, co jest dobre, a co złe, więc wszyscy są wygrani, szczęśliwi i spokojni. Znika złość i strach.

„Winna” radość adwentu

Obrazy: winnicy, przycinania, szczepienia i pielęgnowania winorośli, wydawania owoców, tłoczenia winogron i wesela, podczas którego pije się wino, rozweselające serce, to długi ciąg biblijnych metafor, z pomocą których autorzy, natchnieni Duchem Świętym, opisują zbawienie śmiertelnego i smutnego człowieka, któremu pilnie potrzebna jest radość, pokój i nadzieja. Dodajmy do tego, że mają uniwersalne znaczenie, czytelne poza biblijnym kręgiem religijnym, i ze względu na swoją nośność kulturową oraz zdolność „wsiąkania w życiowe doświadczenie” ludzi wielu kultur kapitalnie służą porozumieniu i wspólnemu świętowaniu Życia.

Pomiędzy wieloma biblijnymi obrazami, wspomniane wyżej z kilku powodów są mi najbliższe. Po pierwsze dlatego, że w starobielskim kościele, w cieniu którego wyrastałem, gdy byłem dzieckiem spłonął ołtarzowy obraz, który mój Tato zastąpił metaloplastyką swojego pomysłu, a wykonaną przez p. Gerharda Lebiodę, przedstawiającą łozę winorośli, pełną dorodnych winogron, oplatającą słowa Jezusa z Ewangelii Jana: „…; bo beze mnie nic uczynić nie możecie” (J 15,5). Prawdopodobnie do tego stopnia działała na moją wyobraźnię i jaźń, że postanowiłem zostać ogrodnikiem, a gdy się zorientowałem, że mogę też być ogrodnikiem w Bożym ogrodzie ludzkiego ducha, postanowiłem studiować jeszcze teologię.

Poza tym mowa o winnicy i winie ma szczególny walor ewangeliczny, a mianowicie sytuuje się jakby w samym środku tego, co Jezus ma do powiedzenia o Królestwie Bożym, w jaki sposób obwieszcza jego obecność pomiędzy ludźmi i do czego w końcu sam nas zachęca, łącząc pełnię Królestwa z obrazem wesela i picia wina. Żadna inna mowa ani biblijny obraz tak bezpośrednio nie łączy się z zachętą, abyśmy każdą chwilę życia przeżywali jako radosne doświadczenie prawdziwego Życia, którego nie trzeba poprawiać, a tym bardziej zgłaszać pod jego adresem żadnych roszczeń.

Metafory winnicy i wina moim zdaniem są najtrafniejszymi obrazami prawdziwie Jezusowej duchowości. Jej najbardziej charakterystyczną cechą jest bowiem radość, a z nią związana łatwość nawiązywania relacji i tworzenia ludzkiej wspólnoty. Wszakże trudno jednoznacznie określić czy bardziej wspólnoty wesela, czy może wspólnoty wesołej, pijanej radościąupitej Ewangelią zbawienia.

Nie tylko słowa proroka Jeremiasza: „… jestem jak człowiek zmożony winem wobec Pana i wobec świętych jego słów” (Jr 23,9), pozwalają mi w ten sposób myśleć i mówić o specyfice mojej duchowości. Najistotniejszy tekst znajduję w Dziejach Apostolskich. W opowiadaniu o zesłaniu Ducha Świętego na apostołów, zgromadzonych w Jerozolimie, zwracam uwagę na fragment: „Jakże więc to jest, że słyszymy, każdy z nas swój język, w którym urodziliśmy się? (…) Zdumiewali się wtedy wszyscy i będąc w niepewności, mówili jeden do drugiego: Cóż to może  znaczyć? Inni zaś drwiąc, mówili: Młodym winem się upili” (Dz 2,8-13). Zachowanie apostołów, napełnionych Duchem Świętym, jest do tego stopnia niezwykłe, że niektórzy wprost podejrzewają ich o nadużycie młodego wina, wszak rzeczywiście ludziom wówczas najczęściej rozwiązują się języki i dlatego zyskują łatwość komunikacji.

Zachęcam Was, przez podobieństwo do przyjaciół Jezusa, zwanych też apostołami, którzy nie byli pod wpływem wina, a mimo wszystko w Jerozolimie swobodnie i radośnie przekazali każdemu dobrą wiadomość o rozwiązaniu życiowych problemów, zachowujmy się w taki sposób, jakbyśmy upili się młody winem. Niech będzie po nas widać dziecięcą radość; niech cechuje nas swoboda nawiązywania relacji i łatwość komunikacji z każdym człowiekiem, aby cud z Kanny Galilejskiej uaktualniał się w naszym świecie. Bo skoro na tamtym weselu, na którym wina miało zabraknąć, Jezus z wody uczynił najprzedniejsze wino, podobnie w każdej chwili i w każdym miejscu ziemi, gdziekolwiek rozpoznajemy deficyt radości i szczęścia, swoją postawą jakby upitych młodym winem, zapewniajmy ludziom dostęp do radości życia.

Proszę, nie przypominajmy ludzi ze stypy, pijących cierpkie napoje! Nie bądźmy smętni, jak obłudnicy, którzy szpecą swoje twarze, aby udawać pobożnych męczenników. Świętujmy Życie.  

Styczeń w Simoradzu

18 i 19 stycznia 2025 r.

Duchowość nie polega na odfrunięciu z życia, scedowaniu problemów na innych i poświęceniu się zajęciom, którymi z reguły nie zajmują się ludzie w niebezpieczeństwie bądź biedni.

Duchowość jest uporządkowaniem życia i wprowadzeniem harmonii we wszystkie aspekty i doświadczenia, począwszy od ruchu, oddechu, snu,  pożywienia, poprzez odpoczynek i pracę, relacje i wybory związane z egzystencją na ziemi, po rozwijanie takich duchowych predyspozycji, jak modlitwa, medytacja czy intuicja. Tylko holistyczne spojrzenie na siebie i życie otwiera perspektywę duchowego wzrastania, a konsekwencji zdrowego życia.

Jakość życia naprawdę nie zależy od ziemskiego prawa grawitacji, dlatego bardzo szkoda, że zdecydowana większość ludzi jest przekonana, że to, co ich determinuje i ogranicza, jest silniejsze od uwalniającego prawa Bożej łaski. Nieświadomie poddali się ziemskim i fizycznym ograniczeniom, które czynią z nich niewolników ziemi, materii, strachu o przeżycie i okoliczności, w których bezwolnie trwają. Nie trudno zgadnąć, że ten sposób życia ma związek z chorobami.

Zdrowie nie zależy od szczęścia, a choroba od pecha. Prawo łaski jest silniejsze od prawa grawitacji, dlatego życie może być lekkie, szczęśliwe i zdrowe.  

Część styczniowego spotkania Przyjaciół Akademii Świadomego Życia w Simoradzu, które odbędzie się w dniach 18 i 19 stycznia 2025 r. postanowiłem poświęcić podstawom duchowego uzdrawiania.

– zastanowimy się nad definicją choroby z punktu widzenia duchowości;

– omówimy związek pamięci z ciałem i uzdrowieniem;

– omówimy związek wyobraźni z umysłem i uzdrowieniem;

– podkreślimy decydujące znaczenie wiary;

– zastanowimy się nad związkiem mądrości ze zdrowiem.;

– skupimy się na roli modlitwy w jej różnorodnych formach;

– przyjrzymy się słowom mocy, wypowiadanym z właściwą intencją czyli wiarą;

– dostrzeżemy rolę wyobraźni;

– nauczymy się uzdrawiania w grupie przez przebaczenie (sprawiedliwość naprawcza w formie grupowego rytuału).

Prócz tego sobotnie popołudnie i wieczór przeżyjemy towarzysko i wesoło.

Zajęcia zaczynamy w sobotę o godzinie 10 – tej.

Po godzinie 17 – tej zaplanowany jest karnawałowy koncert Justyny Hubczyk-Prochota. Zapewniam, że będziecie zaskoczeni jej wokalem.  Po koncercie kolacja, a po niej – jak mniemam – odwiedzi nas św. Mikołaj. Szepnął mi do ucha, że tym razem przybędzie w towarzystwie Kolędników. Na sam koniec dnia, czyli od około 20 tej, zaplanowana jest zabawa taneczna przy muzyce wybranej przez DJ-a. 

Zapraszam zatem do Simoradza w dniach 18 i 19 stycznia.

Koszt z noclegiem z soboty na niedzielę, dwoma obiadami, sobotnią kolacją i niedzielnym śniadaniem = 480 zł.

Koszt uczestnictwa bez noclegu, ale z sobotnim obiadem i kolacją oraz z niedzielnym obiadem (bez niedzielnego śniadania) = 400 zł.

Możliwy jest pobyt od piątku. Cena wzrasta wówczas o 120 zł (w cenie kolacja w piątek i śniadanie w sobotę).

Serdecznie zapraszam wszystkich, nie tylko tych, którzy mają się za Przyjaciół Akademii Świadomego Życia.

Adres: 43-426 Simoradz, ul. Sienna 37.

Zgłoszenia: mju@escobb.com.pl;tel. 660 783 510

O starej Kobiecie, języku i tworzeniu

Rozpoczął się adwent. Mało kto pamięta, że w rytualnej pobożności chrześcijańskiej jest nie tylko okresem przygotowań do Bożego Narodzenia, ale przede wszystkim rozpoczyna Nowy Rok. Pierwsza niedziela adwentu jest pierwszym dniem roku, tzw. liturgicznego. Dla mnie – wychowanego w cieniu kościelnej wieży i kołysanego do snu melodią kościelnych dzwonów (wciąż lubię nocne bicie domowych zegarów)  – jest naprawdę duchowym początkiem  nowego kresu. Sylwester nie ma dla mnie wielkiego znaczenia.

Pewnie dlatego przypomniała mi się jedna rodzina, jednak tak to u mnie bywa, że przypominają mi się zwłaszcza rodziny słów. Zatem do rzeczy. Gdy witamy bądź mianujemy nowy rok, używamy łacińskiej formuły: Anno Domini. Słowo anno należy do starej i szacownej rodziny. Np. w j. angielskim jest prababcią słowa annual (coroczny) albo anniversary (rocznica). Jednak schodząc po drzewie genealogicznym tej słownej rodziny odkrywamy, że praprababką słowa anno jest łacińskie określenie odbytu anus. Uważni zauważyli pewnie, że anus oznacza równocześnie starą, mądrą kobietę, która o ludziach i życiu wie wszystko. Na dalekiej Północy jej uosobieniem jest Annuluk, a w Biblii Anna, która w Jezusie rozpoznała Bożego uzdrowiciela. No i być może w tym miejscu mógłbym zakończyć tę zabawę, wszakże nie zapomniałem, że ta rodzina słów przyszła mi do głowy na początek nowego roku, więc pytam: Dlaczego?

No właśnie dlatego: FABULA ANILIS, co przetłumaczone na j. polski oznacza opowieść starych kobiet. Są takie historie, które nie przeszłyby przez usta wyrafinowanego starca/filozofa, czyli senexa, ale stara i wyzwolona kobieta, czyli anus, bez najmniejszego problemu opowie każdą historię, nawet brutalną albo obsceniczną (czyli świętą i proroczą – ob to semicki rdzeń, oznaczający czarownika/proroka), jeśli tłumaczy naturę życia i ludzkiej psychiki.

U progu nowego roku liturgicznego, pełnego duchowych symboli, czas na nową opowieść, która kolejny obrót 12 miesięcy życia uczyni potwierdzonym przez znaczenie i sens, tym bardziej że anus może też oznaczać pierścień i koło. Bez starej i mądrej Kobiety, która zna zapomniane historie, samą wiedzą senexa, mądrego filozofa albo teologa, nie odkryjemy znaczeń, nie nadamy sensu i nie opowiemy samych siebie na nowo!

Potrzebujemy tej Kobiety, aby nauczyła nas, w jaki sposób możemy tkać tkaninę życia opowieściami z dawnych czasów, umieszczonymi w kontekstach naszego świata, oraz jak posługiwać się językiem symboli. Potrzebujemy jej, abyśmy umieli mówić i rozumieć.

Język nie służy do komunikacji, a jeśli nawet, to jest to jego wtórne zadanie. Będąc wyrazem energii, która stworzyła świat, w pierwszym rzędzie język jest narzędziem, którym tkamy nić własnego życia. Odwołując się do przekonania fizyków, że elektrony mogą zachowywać się jak cząsteczki bądź jak fale, co jest zależne od sposobu obserwacji, można utrzymywać, że językiem, który jest nazwaniem obserwowanego, czynimy widzialnym to wszystko, co jest niewidzialne. Język jest boską siłą, której właściwe użycie czyni niewidzialną falę widzialną cząstką.

Jestem przekonany, że studiowanie języka, a więc także szeroko rozumiana wiedza z zakresu znajomości Biblii, czyli biblistyka, ma w pierwszym rzędzie umożliwiać nam zrozumienie samych siebie, życia i wszechświata. Bardzo ważna, o wiele istotniejsza od gramatyki oraz struktury języka, czyli męskiego (porządkującego) aspektu języka, jest wymowa (wokalizacja), czyli ta część energii języka, która ma naturę żeńską. W takim samym stopniu należy zwracać uwagę na wymowę, w jakim interesujemy się rdzeniami i etymologicznymi genealogiami. Każde podobieństwo w tym zakresie jest ważną informacją o bezpośrednim związku rozpatrywanych podmiotów, umożliwiającą rozumienie symboli i tworzenie nowych. Nawet niewielkie podobieństwo w wymowie wystarcza, aby podejrzewać istnienie jakiegoś związku pomiędzy słowami i odnajdywać wyjaśnienie natury rzeczy. Jednocześnie nie powinniśmy dłużej drżeć przed dyktaturą językoznawczej dogmatyki, która zabsolutyzowała gramatyczną strukturę języka, ale wytrwale poszukiwać takich związków między wypowiadanymi słowami, z których powstają nowe symbole.

Kto wie, czy najważniejszym i najskuteczniejszym narzędziem, którym można twórczo korzystać z języka, nie jest gra słów? Kobietom zawdzięczamy wymowę i melodykę języka. Wraz z nami wyszły z naszych macierzy (raczej nie z ojczyzn) i towarzyszą nam na drogach naszego życia. Sposób akcentowania i śpiewność jest darem, przekazanym nam przez nasze  Babcie, a w nich przez starą Kobietę, obojętnie czy zwaną Anus, Annuluk czy Anna. W chwili, w której pojmuje się, że słowa blisko są związane z opisywanymi przez nie istotami i rzeczami, oraz że podobieństwa między wyrazami nie mogą być przypadkowe, zaczyna się zrozumienie, że odzwierciedlają naturalny związek i subtelne powiązania na poziomie metafizycznym.

Dlatego radzę powrót do starego poglądu, że symbole nie są mało wartościowym narzędziem nadawania sensu, nieudolnie zastępującym słowa, ale tak naprawdę to właśnie słowa, nie tylko przez znaczenie, które posiadają, ale też przez sposób wymowy i dzięki temu, co poruszają w naszej psychice, służą temu, aby z ich pomocą powstawały pełne mocy symbole, dzięki którym niewidzialne staje się widzialnym. W moim przekonaniu to jest najistotniejsza i zapewne jedynie zasadna praca teologiczna (modlitewna) o charakterze kapłańskim. Symbolizując, informację zawartą w niewidzialnym polu uniwersalnej świadomości teologia czyni widzialną cząsteczką ludzkiego świata. Słowa są nićmi a symbole czółnem, które odpowiednio wprawione w ruch tka tkaninę (teksturę i tekst) doświadczanej rzeczywistości.

Bez mądrości anus, starej Kobiety, która polega na tworzeniu i właściwym wykorzystywaniu symboli, i łączenia jej ze współczesną nauką, zwłaszcza fizyką, hermeneutyka i teologia nie zaoferują nam już niczego specjalnie nowego, a tym samym nasza cywilizacja zastygnie na komunikacyjnym poziomie wymiany doświadczeń, tracąc zdolność uczestniczenia w boskim dziele tworzenia. 

Filozofia i teologia, senex i biskup nie uzdrawiają psychiki i nie naprawiają cywilizacji, ponieważ stracili kontakt z starą, obsceniczną, pełną dystansu i humoru, brutalną i czułą anus. Interpretują, ale nie tworzą symboli. Znają się na strukturze, ale nie potrafią mówić w taki sposób, żeby język był melodią DNA, rytmem serca i pulsem duszy.  Zdobywają wiedzę, ale nie poddają się ruah (tchnieniu Ducha), która czyni z niej mądrość życia. Potrafią oślepiać w pełnym blasku słońca (erudycja), ale boją się odbijać światło nocą, w blasku księżyca, w godzinie chaosu i reformacji, gdy mądra prababka wszystkich Babć, stara Annuluk, snuje opowieści, które rozczłonkowaną psychikę zbierają w całość i na powrót ożywiają. Nie ma w nich prorokini Anny, która doskonale wyczuwa moment, w którym trzeba przyjść do świątyni serca, aby wielbić Boga wobec wszystkich, oczekujących odkupienia, ocalenia i uzdrowienia.

Mój adwent jest czasem FABULA ANILIS.