
Odkąd pamiętasz prawie nigdy nie udawało się Wam, w domu, uzgadniać celów ani oczekiwań. Ty chciałbyś tak, Żona siak, Dzieci jeszcze inaczej, a wdzięcznego wątku Teściów nie chcesz ożywiać nawet pamięcią. Tymczasem Święta Bożego Narodzenia za pasem. Jazda była zawsze, więc czy jest cień szansy na to, że w tym roku będzie spokojniej? Dochodzi jeszcze dodatkowa praca przed końcem roku, na efekty której szef nie chce czekać do 31 grudnia, i domowy stres Żony, której uda się dopiąć wszystko na ostatni guzik rzutem na taśmę. Dom wariatów…
Gdyby chociaż z Kościołem nie było problemów! Ale wiesz, że Teściowa nie popuści, a Żona dla świętego spokoju zrobi wszystko. Jesteś stracony. Posiedziałbyś w domu, w świąteczny czas posłuchałbyś Bacha albo Stinga, napiłbyś się dobrego destylatu (wypiłbyś nawet na zdrowie Boga), Żonie nalałbyś nalewki. Wiesz o tym, że w takich chwilach bardzo lubi okryć się kocem i czytać książkę. Z radością popatrzyłbyś na Dzieci. Marzenia….
Podobno tam, kiedyś, świętej Rodzinie urodziło się Dziecko. Teraz kolejny raz niby macie cieszyć się świętami na pamiątkę świętej Rodziny, a w domu wietnamska noc po nalocie. Paranoja…
Wziąłeś pod uwagę możliwość, że Twoja pozycja wcale nie jest najgorsza i z duchowego frontu możesz wrócić żywy? Po pierwsze tzw. świętej Rodziny nie było i nie musisz zawracać sobie nią głowy. Tak po prostu i po ludzku nie było. To jest tylko interpretacja i zakłamany obraz, którym Kościół próbuje Cię sformatować, a już na pewno doprowadza Cię do duchowego dyskomfortu i frustracji. W tamtej Rodzinie nic nie było tak sielankowe, jak maluje się na obrazkach i przedstawia w kazaniach. Począwszy od trudnej relacji Marii z Józefem, który nie dość, że niekoniecznie wymarzony, to jeszcze o mały włos nie zostawił jej samej z Dzieckiem, poprzez najbiedniejsze z możliwych miejsce połogu i tułaczkę z Betlejem przez Egipt do Nazaretu, po nie do końca dobrze układające się relacje dorastającego Jezusa z Rodzicami – oto Rodzina, przy której Twoje świąteczne przypadki najprawdopodobniej są anielskimi igraszkami.
Weź się w garść i przestań marudzić. Siądź wygodniej i myśl dalej.
Te Święta, które przyprawiają Cię o zawrót głowy, to czas, który ze względu na duchowe znaczenie jest dobrą okazją, aby to samo, co wówczas miało miejsce w Betlejem, stało się Twoim udziałem. Możesz tego kompletnie nie kumać, jak mógł urodzić się Bóg. W porządku. Uczciwiej wobec samego siebie jest przyznanie się do agnostycyzmu aniżeli wmawianie sobie wiary, bo to stwarza szansę na prawdziwe świętowanie. Lepiej być agnostykiem niż ateistą, bo przynajmniej się nie walczy, nie dramatyzuje problemu i nie stwarza ciśnienia na powierzchni, ale wchodzi w głąb prawdziwej egzystencji. Czyli, że zanim nie poznasz, a prawda Cię nie oślepi, w żadną baśniową retorykę z przeszłości nie uwierzysz.
Święta narodzin Jezusa uświadamiają, że możliwe jest prawdziwe człowieczeństwo. Ani heroiczne, ani dramatyczne, ale też nie komediowe. Do oglądnięcia i doświadczenia jest Człowiek, który w samym środku religijnego fanatyzmu i fundamentalistycznych roszczeń potrafi zachować duchową wolność i być niczym nie uwarunkowaną miłością. W kociołku politycznych namiętności i gotowości do mordowania w imię narodoworeligijnych kłamstw, zachowuje lojalną postawę wobec władzy nie dlatego, że jest słaby, ale ponieważ jest niezwykle mocny i odpowiedzialny, bo jednocześnie reprezentuje królestwo nie z tego świata. Nie poddaje się familiarnym oczekiwaniom i nie ulega matczynej presji, żeby rodzinie nie przynosić wstydu, ale będąc pewnym swojego powołania, chociaż bez szkolnego przygotowania mówi jako moc mający z góry (czy jednocześnie nie z wnętrza?) Nie ulega społecznej (czytaj: diabelskiej) presji, aby przyjąć koronę Dawida i pławić się w kosztownościach dworskiego życia, ale świadomie zarządza swoim życiem według przemyślanego projektu, znajdując się przez cały czas w samym środku takich namiętności i emocji, że jakiekolwiek prawdziwe świętowanie trudno sobie wówczas wyobrazić.
Jeśli taki Człowiek wówczas się urodził, a przecież pielęgnowaniu pamięci o Nim są poświęcone Święta Jego Narodzenia, to czy nie jest do pomyślenia taki Człowiek tu i teraz? Każdym razem, gdy rodzi się taki Człowiek, pomiędzy ludźmi rodzi się prawdziwy Bóg. Prawdziwy Człowiek zawsze objawia prawdziwego Boga. Do tego nie są potrzebne ekstra miłe, ciche i spokojne, śniegiem zasypane Święta. Ani ciepły dom, pełen zapachów, z anielsko roześmianą Żoną. Nie jest potrzebny rodzinny, społeczny, polityczny mir, ani powszechna zgoda. Nie jest też potrzebny ten jeden, prawdziwy Kościół, z poprawnym kazaniem i odświętną liturgią.
Owszem, jeden warunek jest niezbędny. Potrzebny jest Człowiek, który swoją prawdziwością napełnia świat błogosławieństwem, spokojem, radością i szczęściem. Od prawdziwego Człowieka wszystko zaczyna się na nowo. Świat zmienia się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Więc nie marudź, ale tego roku świętuj swoje prawdziwe człowieczeństwo. Wtedy na pewno urodzi się Bóg.