Ten wyżej to Ja, czyli Marek Uglorz. Jestem teologiem i filozofem, teoretykiem i praktykiem, teoterapeutą i naturopatą. Zajmuję się interpretacją tekstów religijnych, nie tylko biblijnych. Opowiadam je w taki sposób, aby słuchacz poczuł się ich bohaterem, a wypowiadane słowa odmieniały myśli i emocje. Moją misją jest odkrywanie duchowych tajemnic, przekazywanie dobrej wiadomości o cudownej przyszłości, dzielenie się mądrością i uzdrawianie ran. Dla osiągania tych celów wypracowałem własną metodę terapii duchowej oraz biblioterapii. Korzystam z inspiracji, które czerpię z życia i działalności Jezusa z Galilei, a także z doświadczeń holistycznej medycyny ciała i ducha, wreszcie starych duchowości Zachodu i Wschodu. Właśnie dlatego uzupełniłem swoje wykształcenie o naturoterapię.
Prowadzę rekolekcje i warsztaty, w których można uczestniczyć niemal w każdym zakątku kraju. Chętnych przyjmuję także indywidualnie po umówieniu w domowym gabinecie.
Zaangażowałem się w dwa projekty autorskie: Akademia Świadomego Życia oraz Laboratorium Śląskiej Duchowości.
Z zamiłowania pielęgnuję ogród i hoduję ptaki.
Chwała Pón Bóczkowi, żech się narodził w Cieszynie, w pieknym konteczku ślońskij krainy. Po mieczu, czyli po Manfridzie, jeżech prusokiem. Po kądzieli, czyli po Annie, rodzonej Gansel, jeżech cesarokiem.
Aspoń ni miołech wyboru i musiołech se chaupe wystowić kansi kole granicy na Wiśle. Jakisi 5 km od moi chaupy stoi kamień wedle cesty, na kierym som kilometry do Wiednia, a nie do Warszawy.
No cóż: Wielu do siebie zrażam!
Między innymi tym, że za ślązaka się uważam.
Wszakże nazwisko podpowiada – taka ma słowiańska krew,
że tylko na Śląsku słyszę wszystkich stworzeń śpiew.
Od zawsze mieszkałem na farach. Pierwsze cztery lata życia spędziłem w Jaworzu, gdzie Tato był wikariuszem. Potem zamieszkaliśmy w ST. Bielsku, bo został tam proboszczem. Starobielska fara była miejscem mojego dziecinnego snu radości i beztroski:
Amnezja
Pozostało zaledwie kilka zapachów.
W nozdrzach bardziej?
Może w sercu?
Amnezja…
Z trudem widzę,
zamkniętymi oczami uśmiech taty;
Pamiętam – dłonie Mamy radość siały.
Amnezja…
Na stoliku druty z włóczką,
Za ścianą rzędy książek,
Dom pełen znaków miłości.
Amnezja…
Reszta gdzieś się podziała.
Fotografie pamiętają więcej,
I tylko miłość pozostała.
Amnezja?
Miłość pamięta!
Jestem mężczyzną. W moich żyłach płynie krew życia, dlatego wiem, że najpiękniejsza jest Kobieta. W jej oczach można odnaleźć niebo. W jej delikatności i piękności doświadczyć niezwykłej miłości Boga.
W pięknie Kobiety przychodzi do mnie piękny Stworzyciel i dlatego wiem, że mężczyzna pod jedną pachą zawsze powinien mocno dzierżeć portret swojej Kobiety:
Wpleciony
Wtulony w Twe włosy,
drżę podniecony.
Wszędzie świata odgłosy,
jam w Ciebie wpleciony.
Jedno tylko słyszę:
oddech przyśpieszony.
Pocałunkiem na ustach wypiszę,
żem Tobą zachwycony.
Chociaż zapierałem się jak tur, że księdzem nie będę, nic z tego nie wyszło. Co prawda skończyłem techniczną szkołę ogrodniczą w Białej, jednak od 19 lat zmagam się z biblijnym obrazem JHWH, aby go opisywać w tekstach i malować słowami kazań, katechez i wykładów:
Sobotni wieczór
Od dwudziestu godzin święci się sabat –
święty odpoczynek.
Za cztery godziny powitam niedzielę –
radość zmartwychwstania.
Ślęczę w gabinecie i myślę:
– Kim jestem?
– Jak mam być?
– Czy wolno mi odpocząć?
– Może powinienem zaharować się dla „nowej ziemi”?
Sługa Słowa – a chęci nie mam do niczego.
Radość stracona…
Serce puste…
Myśli płoche i zalęknione…
W sabat walczę o resztki wiary.
Zaufam i wstanę zmartwychwstały!
Jutro na ambonie znowu będę uśmiechnięty.
Na szczęście pozostaje mi – żeby nie zwariować, albo co gorsze nie zachwycić się sobą – miłość do stworzenia.
Doprawdy nie podziwiam jedynie piękna Kobiety. Zachwycają mnie też kwiaty i drzewa. Tęsknię za zapachem ziemi po pierwszym ciepłym, wiosennym deszczu.
Bez przyrody moja duchowość byłaby jakaś miejska, zbyt ponowoczesna, septyczna i może mało wrażliwa?
Jesienne liście
Wczoraj zielone, dziś wyzłocone;
Jesienne liście – letniego słońca zaklęty czar.
Roztańczone w rytmie zuchwałego wiatru,
Piękne dziś ostatni raz.
Otulony srebrem porannych przymrozków,
Poczerwieniał nimi świat wokół nas.
Rozbudzonych namiętności płomień,
Ginie pod strumieniami łez.
Jesienne liście – kolorami ziemi,
Zimowej śmierci czynią znak.
Milczeniem roztańczonego przemijania,
Zapraszają na ostatni bal.
Moim mistrzem jest śląski romantyk z Łubowic pod Raciborzem, Józef von Eichendorf. Jego serce też biło po Śląsku, chociaż usta gadały po niemiecku. Ale tak to już jest w naszej śląskiej ojczyźnie, że język nie jest najważniejszy. Łączy nas pewien rodzaj wrażliwości, który obcy jest Polakowi, Niemcowi, czy Czechowi. Chociaż – nawiasem mówiąc – coraz częściej dostrzegam, że cesarokom kulturowo najbliżej do Morawian, zaś prusokom z Górnego Śląska do Czechów.
Dlatego zakończę wierszem Eichendorfa, który dedykuję wszystkim uczestnikom spotkania:
Strony rodzinne
Pamiętasz tam, na wzgórzu, zamek ów?
Łkał nocą róg, jak gdyby wołał ciebie,
I sarna szła na łów,
I szumiał las i srebrniał sierp na niebie –
Tak cicho… Abyś mógł usłyszeć siebie
I boleść swych dziecięcych snów.
Pamiętasz ogród? – Wiosną, świtem, wczas,
Tam dziewczę w chłodnej rosie ścieżek chodzi
Samotność siejąc w nas…
I jak kto pieśnią swą tęsknotę budzi,
Tak w śpiewie kwiatów, drzew, nas wiecznie łudzi
Nasz dawny, przepłakany los.
Korony drzew, niech brzmi wasz szumny jęk!
Ucieczka na nic – wszędy wspomnień sploty.
Jak wierny pies ten dźwięk…
Dosięgną cię ojczystej pieśni groty,
A w niej zaklęty ból nasz szczerozłoty.
Twój los jak mój: tęsknota, lęk.
Tłum. Ks. Jerzy Szymik
Ostańcie z Pón Bóczkiem!