Poznajmy samych siebie, aby nie tworzyć iluzji w relacjach

Wrocław – 15 i 16 kwietnia

Bycie człowiekiem jest pięknym darem i zadaniem. Wszyscy jesteśmy w nieustannym procesie dorastania do pełni doskonałości. Osiągamy pełnię obrazu, który został złożony w naszych sercach.

Każdy z nas ma przeczucie, że jest kimś więcej aniżeli tym, kim jest teraz. Dlatego codzienne przerastanie wczorajszej postaci samego siebie, stawanie się piękniejszym i dojrzalszym, jest postulatem na ziemskie życie.

O jakości dorastania do pełni decydują dwa wektory. Pierwszy zwrócony jest do wnętrza. Jest związany z samotnością i polega na poznawaniu samego siebie.

Drugi jest odwrotny. Realizuje się w spotkaniu i relacji, a polega na komunikowaniu samego siebie.

By nie tworzyć iluzji, które niszczą piękne spotkania i dobrze zapowiadające się relacje, każdy musi wpierw rozpoznać, a następnie uwolnić się od iluzji o sobie.

Kto nie wie nic szczególnego o swoim prawdziwym obrazie, jak może pokazać swoją prawdę drugiemu człowiekowi? Jak może komunikować mu prawdę i jak uczestniczyć w prawdzie spotkania?

Podstawą dobrej relacji jest poznanie siebie i przyznanie się przed sobą do prawdy, która wyłania się z otchłani naszej psychiki. Relacje budowane na iluzjach nie dają satysfakcji i nie sprzyjają rozwojowi. Po jakimś czasie rozpadają się albo zamieniamy je na umowy społeczno-ekonomiczne. Wspólny interes staje się wówczas ważniejszy od spotkania i więzi.

Wszystkich, którzy mają ochotę zainicjować proces poznawania siebie, aby ich obecne i przyszłe relacje były budowane w prawdzie, wraz z Elżbietą Wiśniewską zapraszamy do Starej Biblioteki (ul. Parkowa 1/3) w Wrocławiu, w dniach 15 i 16 kwietnia.

Zaproszeni są zarówno wolni ludzie, jak i żyjący w związkach. Także pary, obojętnie z jakim stażem.

Pierwszego dnia Panie będą miały zajęcia we własny gronie z Elżbietą Wiśniewską, zaś Panowie ze mną. Na koniec stworzymy jedną grupę.

Stara Biblioteka to piękny pałac, sąsiadujący z Halą Stulecia i wrocławskim ZOO, w którym działa butikowy hotel, otoczony ogrodem.

Zajęcia:

  • w sobotę, 15.04, od 10-tej do kolacji o 18-tej (z przerwą obiadową)
  • w niedzielę, 16 04, od 10-tej do 15-tej

Inwestycja:

  • pobyt w pokoju dwuosobowym z obiadem, kolacją i śniadaniem – 400 zł
  • pobyt w pokoju jednoosobowym z obiadem, kolacją i śniadaniem – 500 zł
  • uczestnictwo w zajęciach bez noclegu, z obiadem i kolacją w sobotę – 240 zł

Elżbieta Wiśniewska

jest psychologiem,  psychoterapeutą Psychoterapii Pozytywnej.

Przeszła następujące szkolenia psychologiczne:  „techniki  NLP”,  „Nieinwazyjna Analiza Osobowości – konsultant”,  „Testy projekcyjne-konsultant”,  „Hipnoza, hipnoterapia – specjalista”,  „Modelowanie”,  „EFT – somatic  Experiencing”,   „Praca z procesem wg  Ernesta Rossiego”,  „Uzależnienia  i  Współuzależnienia”,   „Studium Psychoterapii   Dzieci i Młodzieży”, medyczne: „Specjalista zaburzeń równowagi” oraz alternatywne:  „Terapia czaszkowo-krzyżowa” – 7 stopni,   „Dotyk dla zdrowia – kinezjologia stosowana”, „Nowa Germańska Medycyna dr R. G. Hamera”, „Immunodiagnostyka Nietolerancji Pokarmowej”,  „Kurs umiejętności prowadzenia  zajęć  i  warsztatów edukacyjnych” – MEN.

Kilkakrotnie brała udział jako terapeuta i szkoleniowiec w Międzynarodowych Turnusach Rehabilitacyjno-Szkoleniowych „Neuro-Re –Edukacja”.

Swoją pracą obejmuje dzieci i młodzież z zaburzonym rozwojem (autyzm, zespół nadpobudliwości ruchowej z jego odcieniami) oraz dorosłych, z którymi pracuje w ramach konsultacji i doradztwa oraz jako psychoterapeuta.  

Pacjentów traktuje holistycznie, dlatego wykorzystuje wszelkie dostępne jej narzędzia i możliwości.

Zgłoszenia: tel. 660 783 510; adres: mju@escobb.com.pl albo u Elżbiety Wiśniewskiej

Patriarcha z Kremla

Słuchając przywódców Stanów Zjednoczonych Ameryki, ale też większości polityków z Europy, odnoszę wrażenie, że albo nie potrafią zinterpretować postaci i zachowań Wł. Putina, albo dość oczywistej interpretacji po prostu do siebie nie dopuszczają. Tymczasem warunkiem wypowiadania odpowiednich słów i zajmowania skutecznych postaw wobec Moskwy, która rości sobie prawo do bycia trzecim Rzymem, jest uwzględnienie religijno-kulturowych warunków, w których działa rosyjski prezydent. 

Obawiam się, że w amerykańskich oczach Wł. Putin uchodzi za azjatyckie wcielenie archetypu kowboja, z którym on sam nie ma nic wspólnego. To, że z nagim torsem jeździ na koniu, ujeżdża kłady, pozuje na silnego mężczyznę, niczego nie przesądza. Nawet obawa, że próbuje odbudować imperium carów i Stalina, nie usprawiedliwia infantylnego traktowanie Wł. Putina, którego nie zachęci się do zachowań, typowych dla amerykańskiej wyobraźni, czyli na przykład do pojedynku. Czy podskórne i zamaskowane wykorzystywanie rosyjskich najemników albo prowadzona od sześciu dni wojna z Ukrainą nie podpowiada, że Wł. Putin kowbojem nie jest ani nie chce nim być? Paradoksalnie to właśnie mężczyzna o typowej mentalności kowboja (np. G.W. Busch), albo zawadiackiej (R. Reagan) dużo sprawniej poradziłby sobie z prezydentem Rosji, ponieważ natychmiast zauważyłby, że ma do czynienia z kimś, kto funkcjonuje według zupełnie innego mitu założycielskiego. 

Skoro ewentualność, że mamy do czynienia z putinowską wersją wojskowego maczyzmu odpada, może warto uwzględnić wpływ archetypu włoskiej cammory, na co z kolei gotowi są przystać politycy z Europy?  Absolutnie nie. Putinowi daleko do mężczyzn z Palermo, z pożółkłymi od nikotyny wąsami, pogrążonych w myślach i oczami nieruchomo wpatrzonymi w niejasną przyszłość, którzy odzywają się tylko wtedy, gdy już nie ma innej możliwości. Co prawda Putinowi jakby udawało się być dyskretnym i ukrywać emocje, będące klasyczną piętą Achillesa mężczyzny z Palermo, jednak w rzeczywistości, mimo zachowywania niewzruszonego wyrazu twarzy, jego oczy ujawniają namiętności i bardzo łatwo wyprowadzić go z równowagi.

Kim więc jest Wł. Putin? Dla teologa odpowiedź jest dramatycznie oczywista. Dramatycznie, ponieważ niepoprawna politycznie, i dlatego nie pozwala się jej zaistnieć w publicznym dyskursie. Ale po kolei.

Znaczna część kulturowej tradycji Europy i Ameryki ukształtowała się pod wpływem ewangelickiego etosu nauki i pracy. Odkąd bowiem ludzie zostali zwolnieni z troski o własne zbawienie, bardziej zainteresowali się światem. Człowiek, aby rzeczywiście mógł okazał się pobożnym, nie musiał opuszczać świata i uciekać przed konsekwencjami życia w świecie, wkraczając w klasztorne mury. Odtąd świat stał się klasztorem. To znaczy, że Boga nie tylko można, ale wręcz należy czcić w codziennym życiu, odnajdywać Jego twarz w obliczu bliźniego. Praca rolnika i rzemieślnika nie jest mniej pobożna od modlitw mnicha. Dla duchowości oznaczało to zwrócenie się w stronę wielu nowych aspektów życia, a przede wszystkim, że odtąd duchowość nie jest zarezerwowana wyłącznie dla elit, ale zajmuje należne jej miejsce w samym środku przestrzeni i czasu ludzkiej egzystencji.

Dzięki Reformacji ludzie nauczyli się służyć Bogu świeckim powołaniem i doświadczać błogosławionych skutków bycia pobożnym człowiekiem w każdej dziedzinie życia społecznego. Ewangelicka duchowość nie jest umiejscowiona pomiędzy niebem a ziemią, ale stała się formą przeżywania Bożej obecności w codzienności bycia człowiekiem. Jej konsekwencją jest świecka odpowiedzialność za własne życie i los bliźniego. W dużej części Europy i Ameryki Północnej nie oczekuje się Bożej interwencji z zewnątrz, czyli rozwiązania problemów przez cudowną zmianę sytuacji życia, ale doświadcza spotkania z Bogiem wewnątrz swej istoty, dzięki czemu człowiek staje się mocny i świadomy siebie, a przez co samodzielnie kształtuje swoją życiową sytuację. Ta religijna zmiana wyobrażeń Boga jest jednym z fundamentów zachodniej cywilizacji.

Tymczasem w prawosławnej Rosji mamy do czynienia z zupełnie innym obrazowaniem Boga, a więc innymi skutkami światopoglądowymi. Wł. Putin nie jest kowbojem ani mężczyzną z Palermo, ale typowym patriarchą, uwikłanym w religijne wzorce, nawet jeśli sam nie jest zbyt religijny, ponieważ są wzorcami kulturowymi i społecznymi. Jego zachowania, pozy, gesty i słowa, utrwalają wizerunek patriarchy z typowego systemu teokratycznego, którego zadaniem jest przekazywanie życia (stąd pozy jurnego mężczyzny, o którym powinny marzyć Rosjanki), dbanie o przetrwanie klanu w trudnych warunkach środowiskowych czy geopolitycznych, przestrzeganie prawa (stąd pozy praworządnego sędziego), oraz prawo do wymierzania śmierci dla dobra całej wspólnoty.

Wł. Putin nie wyrósł ponad religijną kulturę swego ludu, nie jest więc żadnym wybitnym mężem stanu, a jedynie sprawnym administratorem w społeczeństwie, które nie wyobraża sobie, że mogłoby być za siebie odpowiedzialne. Będąc więźniem religijnych wyobrażeń, których nie rozumiemy, nigdy nie będzie politykiem, odpowiadającym wzorcom tzw. zachodniej demokracji. I dlatego trzeba uważać, bo w patriarchalnej mentalności wojna jest oczywistą i stosunkowo prostą metodą przetrwania, co patriarcha jest winien swojemu klanowi.

W tym obrazowaniu religijnym Bóg nie zmienia człowieka od wewnątrz, aby radził sobie w codziennym byciu, ale zmienia świat dla człowieka! 

Poszetka czyli Einstecktuch

W Krzyżowicach, nieopodal Żor, w domu mojej Starki, Elfrydy Uglorz, w oknie wisiały gardinyforhangi, na stole leżał tisztuch, a w damskiej torebce bądź w męskiej kieszeni można było znaleźć taszyntuch. I te wszystkie szmatki i tuchy raz w tygodniu Elfryda starannie prała i  prasowała. W sobotę wszystko pachniało świeżością.

Myślę teraz, 50 lat później, że z tej śląskiej miłości do kolorowych i czystych tuchów coś mi pozostało. Kawałek kolorowego tuchu lubię mianowicie wrazić se do kapsy na piersiach, która elegancko zwie się brustaszą. Wcale nie sugeruję, że powróciłem do dawnego zwyczaju, i przeznaczony do celów higienicznych taszyntuch używam jako ozdoby, ale piszę o einstecktuchu, z francuska (pochette) zwanym poszetką.

Niestety w Polsce, poszetkę i brustaszę bardzo często mylnie zwie się butonierką, która jest – co zresztą sugeruje nazwa – dziurką na guzik, znajdującą się w klapie marynarki. 

Dawniej tkanina, z której wykonano poszetkę, była znakiem statusu właściciela. Dziś, jedwabna, lniana, bawełniana bądź wełniana, bywa dobierana ze względu na tkaninę marynarki i koszuli, a także okazję. Tak czy inaczej warto pamiętać, że jedwabna poszetka jest odpowiednia dla strojów formalnych, pozostałe do kompozycji koordynowanych, weekendowych i sportowych.  

Poszetka najczęściej mieści się w wymiarach pomiędzy 30 cm x 30 cm do 40 cm x 40 cm. Brzegi dobrze uszytej poszetki są zakończone wąskimi rulonikami. Najcenniejsze poszetki oczywiście są uszyte ręcznie. Niezgrabnego i nieregularnego szwu nie należy się wstydzić, ponieważ dyskretnie widoczny jest wręcz atutem.

Współczesne poszetki mogą być jednobarwne bądź wielobarwne, zaskakując różnorodnością wzorów i motywów, nie tylko geometrycznych, ale i roślinnych oraz zwierzęcych, a nawet religijnych bądź związanych z życiową pasją, noszącego je mężczyzny. Szczególnie eleganckie są poszetki jednokolorowe, najczęściej białe, wykończone kolorową koronką. 

Dla początkujących kilka rad:

­ – w najlepszych zestawach poszetka nie nawiązuje bezpośrednio do niczego, ale pasuje do wszystkiego, dopełnia całość bez dosłowności;

– poszetka tworzy delikatne związki z krawatem i muszką, także z kolorem i wzorem koszuli a nawet skarpet, dlatego służy do zabawy, a nie do uciążliwej czynności ubierania się przed wyjściem z domu;

– poszetka absolutnie nie może być uszyta z tej samej tkaniny co krawat albo muszka, choć takie zestawy są dostępne w sklepach;

– nie łączy się białej koszuli z poszetką w kolorze ecru, ponieważ wygląda na brudną;

– kto boi się kolorystycznych szaleństw, niech używa poszewki białej i lnianej, którą w zależności od stroju i okazji może dyskretnie bądź fantazyjnie włożyć do kieszonki;

– generalnie poszetka ozdabia marynarkę, aczkolwiek coraz częściej widać ją też w brustaszach płaszczy i sportowych kurtek, o ile takowe mają.

Męskiemu ubiorowi poszetka zapewnia indywidualny charakter, jeśli jednak mężczyzna nie czuje się z nią dobrze albo nie radzi sobie z jej doborem, lepiej zrobi, gdy z niej zrezygnuje. Za to mężczyzna, mający w sobie odpowiednią radość życia i fantazję, aby z jej pomocą pokazać swoją indywidualność oraz poczucie smaku, najczęściej może liczyć na dłuższe niż zwykle i ciepłe spojrzenia Pań, rozgrzewające okolice brustaszy, czyli serca.

Pan, który decyduje się na poszetkę, daje konkretny sygnał, że jest pewny siebie i ma świadomość własnego stylu. Poszetkujcie więc Panowie, ale uważajcie, żebyście przy okazji nie poszatkowali sobie wizerunku, bo o to nie jest trudno. A ja, może jeszcze nie stary, ale jednak Ślązak, pozwolę sobie na mentalny powrót do domu Elfrydy, Starki z Krzyżowic, i pozostanę wierny jej zamiłowaniu do kolorowych tuchów.

Trzy aspekty męskości

Przyglądając się Jezusowi ja­ko mężczyźnie, którego opisują cztery Ewangelie, możemy dać się zainspirować trzem aspektom męskości, których deficyt współcześnie widać gołym okiem:

1. W każdej sytuacji, relacji, doświadczeniu Jezus jest obecny całym sobą. Potrafi tak spoglądać i słuchać. Dlatego, gdy zwraca się do kogoś albo występuje publicznie, to po pro­stu jest i emanuje męską siłą. Nikt nie może przejść obok Niego obojętnie. Gdy mówi, nie można zasnąć, słuchając Go. Jego słowa trafiają w serca i myśli. Potrząsają słuchającymi, wyrywają ich ze snu, bezmyślności, starych wzorców zachowań.

2. Jezus jest wewnętrznie wolny od „ego”, które dąży do umieszczania siebie w centrum. Pieniądze, władza sława nie są dla Niego ważne. Czuje się wolny, dzięki czemu może powiedzieć to, co czuje. Nie musi się liczyć z tym, jak będzie oddziaływał na ludzi albo jakie konsekwencje pociągną za sobą Jego słowa i czyny. Jest też wolny od pragnienia, żeby za wszelką cenę zdobyć uznanie, zaszczyty, chwałę, bo wie, że nie przedstawiają wielkiej wartości.

3. Jezus jest w pełni mężczyzną czystym, prawdziwym i nienaruszonym. Emanuje czymś pierwotnym i jasnym, ponieważ  ma kontakt ze swoją prawdziwą istotą. Jest zakorzeniony w Bogu. To uwalnia Go od lęku przed opuszczeniem i śmiercią. Jezus spoczywa w Bogu, który jest w Nim, czyli ostatecznie w sobie. Nie daje się zastraszyć, onieśmielić, ani zapędzić w kozi róg. Jest nieprzekupny i bezinteresowny w miłości.

Te trzy aspekty są cechami prawdziwego mężczyzny, bez obawy mówiącego to, co myśli; zawsze występującego z mocą, obok którego nie można przejść obojętnie, nie zarażając się jego dynamizmem bądź nie konfrontując z nim. 

Oby nie jak Abraham

Despotyczni ojcowie nie biorą się nie wiadomo skąd, ale są produktem wpierw religijnego, wtórnie także kulturowego modelu ojca. Klasycznym przykładem jest interpretacja opowiadania o ofierze, którą z własnego syna miał złożyć Abraham na górze Moria (1 Mż 22,1-17). Dotychczasowa interpretacja podtrzymuje absurdalne stereotypy wychowawcze, w których rola ojca wciąż jest określona patriarchalnym roszczeniem do bycia panem i sędzią całej rodziny, oraz zniesławia Boga, przedstawiając Go jako okrutnika, który nie liczy się z ludzkimi emocjami, miłością i nadzieją. 

Zacząć wypada od spostrzeżenia, że interpretacja tradycyjna, która zniekształca obraz Boga i zaciemnia relacje między ojcem i synem, pojawiła się wraz z Septuagintą, ponieważ grec­kie słowo, którym tłumacze oddali pojęcie hebrajskie, znaczące w dosłownym tłumaczeniu unieś go na podwyższenie, sugeruje inną ofiarę, a mianowicie całopalenie. Bóg nie mówi więc zabij go, ale ofiaruj mi go w tradycyjnym geście, w którym człowiek akceptuje odpowiedzialność przed Bogiem za ojcostwo. Podniesienie jest gestem ofiarowania pierworodnego na znak wdzięczności Bogu – Dawcy wszelkiego życia. Chodzi więc o gest re­zygnacji z prawa do własności na rzecz osoby, której najwyższy autorytet się uznaje, w tym wypadku Boga, ujmującego się za Izaakiem.

Abraham jako ojciec nie zdaje egzaminu. Sam, powołany słowem obietnicy przez Boga, opuścił rodzinny namiot, i zamiast posłusznie czekać na swoją kolej po ojcu do bycia patriarchą, czyli najważniejszym mężczyzną klanu, odszedł, zakładając nowy klan. Natomiast własnego syna nie wspiera w rozwoju męskości, nie akceptuje jej, wreszcie pozbawia Izaaka męskiej siły, czego najlepszą ilustracją jest opowiadanie o próbie zamordowania go na górze Moria. Dlatego Bóg stoi po stronie Izaaka, ratując go z wyniszczających wyobrażeń ojca o prawie decydowania o życiu syna. Wpierw każe ojcu ofiarować syna, czyli zrzec się patriarchalnego prawa własności do niego, a potem, już na górze, gdy okazuje się, że Abraham wręcz odwrotnie, wciąż próbuje zrealizować swój plan pożarcia syna, wskazuje mu ofiarę zastępczą w postaci barana.

Męska muszka

Skąd wzięła się męska muszka? Prawdopodobnie jest następczynią szalu i chusty, którą wiązano pod szyją, aby chroniła przed zimnem albo łagodziła ucisk zbroi podczas działań wojennych. Po figurach 7500 terakotowych żołnierzy, odkrytych w 1974 r., stojących na cmentarzu chińskiego cesarza Shi Huang Ti (260-209 p.n.e.), można się domyślać, że w Chinach była wówczas nieodłącznym elementem wojskowego stroju.

Do czasu odkrycia terakotowej armii z Chin, za wynalazców krawata uważano Rzymian.. „Focale”, czyli szal rzymskich legionistów, można podziwiać na kolumnie Trajana, zbudowanej w roku 113. Jej płaskorzeźby przedstawiają między innymi 2500 wojowników cesarza Markusa Ulpinusa Traiana (53-117 n.e.). Wielu z nich  na pancerzu nosi związany w węzeł szal.

Następne wydarzenie, ważne dla rozwoju krawata, a następnie muszki, miało miejsce około 1500 lat później, podczas Wojny Trzydziestoletniej (1618-1648). Mianowicie zaciężni Chorwaci na szyjach nosili chusty, przypominające rzymskie szale, czym wywarli wpływ na europejską modę. Być może nazwa „krawat” wzięła  się właśnie od owych Chorwatów, zwanych przecież Kroatami?

Kolejna transformacja chusty, a właściwie już krawatu, dokonała się również pod wpływem działań militarnych. Otóż w 1692 r., w trakcie wojny o następstwo tronu w Palatynacie, wojska Ludwika XIV zostały niespodziewanie zaatakowane przez pułk angielski. Działo się to pod wsią Steinkerk w dzisiejszej Belgii. Francuscy oficerowie, zaskoczeni atakiem, mieli nie zdążyć odpowiednio zawiązać chust, lecz szybko owinęli je wokół szyi, końcówkę przekładając przez dziurkę od kaftana. Nie wiadomo, czy faktycznie tak było, w każdym bądź razie modnie odziani panowie pomysł podpatrzyli i w podobny sposób zaczęli wiązać swoje chusty do codziennego ubioru.

Dalsze losy krawatu miały charakter zmienny – moda wracała i odchodziła, w zależności od aktualnie panującej dynastii królewskiej i jej gustów. W okresie rewolucji francuskiej krawaty powróciły do łask. Owijano je kilka razy wokół szyi, po czym zawiązywano kokardą pod brodą, a resztę materiału układano na piersi. Także kobiety zainteresowały się wówczas tym typowo męskim elementem ubioru, i to nawet pomimo kpin, że pragną upodobnić się do płci męskiej przez nadmiernie wielkie klapy żakietów, mocno wiązane wokół szyi chusty i koliste kolczyki (wszystkie elementy należały do mody męskiej).

Na początku XIX wieku pojawił się „krawat gotowy”, to znaczy że nie było trzeba go wiązać za każdym razem, ale wystarczyło przełożyć przez głowę i ścisnąć, bądź był przypinany do koszuli. Jego końce formowano w kokardę albo luźno opadały na pierś. Należy zaznaczyć, że początkowo krawat był noszony tylko przez arystokrację i królewską rodzinę. W momencie coraz większej demokratyzacji, stał się elementem ubioru mieszczan i urzędników. Niezwykle istotna okazała się umiejętność wiązania krawata, o czym świadczy napisana przez Honoré’a Balzaca książka „Sztuka wiązania krawata w szesnastu lekcjach”, wydana w 1827 r. w Paryżu. W XIX wieku krawat ulegał ciągłym zmianom, uproszeniu i wygładzeniu, aż uzyskał standardową formę, która znamy współcześnie.

Wstążki, używane do podtrzymania krawata, były używane już od XVII wieku, lecz w XIX wieku przestano je używać, zresztą jak i krawat przestał mieć dodatkowe wzmocnienie w postaci kokardy. Odtąd muszka była zwyczajnie innym sposobem wiązania krawata, lecz bardziej od niego eleganckim, noszonym tylko do fraka.

Przez lata muszki nie były uważane za modne. Jeśli już, mężczyźni zakładali je wyłącznie na specjalne okazje, na przykład własny ślub, uroczystą galę bądź wyjście do teatru. Przede wszystkim kojarzyły się ze smokingami i frakami. Dziś zakładamy je do każdej koszuli, a nawet do dżinsów. Na dodatek występują w wielu kolorach i wzorach.

Dobór muszki jest oczywiście sprawą otwartą i zależy od wielu okoliczności, także gustu mężczyzny. Oczywiście stylizacje klasyczne najlepiej współgrają z muszkami w stonowanych kolorach bez krzykliwych wzorów na tkaninie, co wcale nie oznacza, że panowie są skazani na nudne, jednokolorowe modele. Wystarczy odrobina wyobraźni, aby nie tylko wieczorową kreację uczynić bardziej atrakcyjną, zakładając muszkę z ciekawym wzorem.

Bez wątpienia muszka jest tak dalece charakterystycznym elementem ubioru, że mężczyzna może nią zaznaczyć własny charakter i temperament oraz niepowtarzalny gust nawet w pracy albo podczas popołudniowego spotkania. Mimo wszystko warto pamiętać o jednej wskazówce, a mianowicie, że do smokingu zawsze zakłada się muszkę czarną, zaś do fraka białą.

Na prawdziwe szaleństwo można sobie pozwolić, komponując ubranie typu „casual”, weekendowe albo sportowe. Wtedy, jak najbardziej pożądana jest odważna zabawa kolorami i deseniami.

Niektórzy powiadają, że kto nosi muszkę, ma zapewniony sukces. Czy ja wiem? Zależy o jaki sukces chodzi, wszak każdy, kto pokusił się o związanie muszki, najlepiej wie, jak złożona i precyzyjna jest ta operacja. To maleństwo wciąż wymyka się z palców, plącze i za nic w świecie nie daje pięknie ułożyć. Ale jakże szczęśliwy jest właściciel muszki, gdyż uda mu się ta sztuka?  Toż to prawdziwy sukces!

Wszakże jedno jest pewne, mężczyzna z ładną muszką przyciąga uwagę kobiet. Może to też jest jakiś mały, męski sukces?

Męskość i moda męska po księżowsku – wywiad dla GW.

Ewa Furtak: Wydaje mi się, że w Kościele, katolickim zwłaszcza, jest takie przekonanie, że strojenie się, dbanie o ubiór, o wygląd to próżność, że może niekoniecznie powinno się zwracać na to uwagę…

Ksiądz Marek Jerzy Uglorz: To jest właściwe nie tylko dla Kościoła katolickiego. Przecież protestantyzm, zwłaszcza kulturowo pruski, kojarzy się z uniformizacją, czernią, skromnością. Tak było, ale tak jest także współcześnie. Istnieją bardzo mocne, charyzmatyczne nurty zielonoświątkowe, gdzie również bardzo podkreśla się znaczenie zewnętrznej skromności, człowiek ma nie przywiązywać wagi do wyglądu, ubrania, nie powinien prowokować, najważniejsza jest relacja duchowa z Bogiem.

Dla mnie pojawia się tutaj wielki znak zapytania, nie tylko zresztą dla mnie, ale także dla innych teologów. To wszystko jest związane z definicją człowieczeństwa. Można przyjąć klasyczną, grecką definicję, albo semicką, żydowską, starotestamentową, czyli dla chrześcijaństwa zasadniczą. Według Greków człowiek to pierwiastek duchowy, który został jakby wtłoczony, połączony z tym, co cielesne. Cielesność nie ma znaczenia, ciało ginie, duch jest najważniejszy. Jeżeli ten obraz grecki „zabukuje” się do chrześcijaństwa, pojawiają się dwie możliwości realizacji człowieka. Albo ważna jest skromność, trzeba dbać o ducha, to wszystko, co cielesne, jest nieistotnie, albo idzie to wręcz w przeciwną stronę, skoro ciało nie ma znaczenia, można inwestować w zmysłowość, zaczynają się libertynizm, hedonizm, używanie życia. Duch i tak będzie sobie tam gdzieś egzystował, a teraz trzeba sobie pożyć.

Tymczasem w porządnym, biblijnym zrozumieniu człowiek jest jednością psychofizyczną i nie można go rozerwać na to, co duchowe i na to, co cielesne. To oznacza, że duch wyraża się też cieleśnie. Nie może być tak, że ja, Marek Uglorz, doświadczam duchowo czegoś, co jest oderwane od mojej cielesności. Moja dusza wyraża się poprzez ciało, stąd zewnętrzne formy pobożności, dlatego się np. żegnam. Ale dlatego też pokazuję swoim ubiorem spokój, radość, harmonię, szczęście. Pokazuję wdzięczność Bogu za to, że jestem, że żyję.

Według mnie w tym nacisku na skromny wygląd jest trochę sprzeczności. Dlaczego w takim razie wychowywano nas, że do kościoła powinniśmy ubierać się elegancko?

– Prawda? Odświętny wygląda należy zanieść panu Bogu, ale coś tu nie pasuje. To Bóg nie wie, jak wyglądamy? Przecież on nas zna, zna nasze serca czyli motywy oraz intencje. Czy ten wygląd zanosimy naprawdę jemu, czy też pozycjonujemy się społecznie, chcemy, żeby inni zobaczyli, że się dobrze ubieramy? Skoro w niedzielę powinniśmy się ubierać ładnie, to dlaczego nie mamy tak wyglądać przez cały tydzień? Naprawdę nie chodzi mi o to, żeby w niedzielę nie ubierać się ładnie i elegancko, ale żeby tak być ubranym we wszystkie dni tygodnia.

Jako duszpasterz uważam, że źle mają się małżeństwa, w których ludzie się nie szanują także pod względem cielesnym, zmysłowym. Gdzie na zewnątrz, właśnie choćby do kościoła, wychodzi się elegancko ubranym, a po domu chodzi się w rozciągniętych dresach i z rozczochranymi włosami. Przecież jeśli ludzie się kochają, powinni starać się być dla siebie atrakcyjnymi. Jeśli starają się o to, to ich małżeństwo ma duże szanse powodzenia.

W Polsce mężczyźni niespecjalnie dbają o wygląd….

– Jest tego kilka powodów. Pierwszy to kulturowy, związany z wychowaniem. Podobno – ale nie jestem antropologiem – mężczyźni wciąż wyodrębniają się od kobiet. Próbujemy zaprzeczać, że moglibyśmy być kobietami. W tradycyjnej kulturze patriarchalnej, będącej w dodatku pod wpływem nauczania kościelnego, mężczyźni promują taki trochę negatywny obraz samych siebie: „a co tam będę o siebie dbał, to dobre dla bab”. Nie chcą się dobrze ubierać, bo uważają to za wyraz czegoś miękkiego, infantylizacji. Preferują „maczyzm”. Mężczyzna ma być twardy, nie powinien zwracać uwagi na to, jak wygląda – to nasze kulturowe dziedzictwa.

Ale taka postawa mężczyzny może także oznaczać, że miał on złe relacje ze swoim ojcem. Jeżeli syn nie ma wsparcia, jeżeli ojciec nie rozwija w nim męskości, tłamsi ją, bo sam się jej boi, to może „przykleić” się do tego, co matczyne, stanie się bardzo kobiecy, albo będzie próbował właśnie być klasycznym maczo. Będzie pokazywał, że jest twardy, niczego się nie boi, będzie tłamsił emocje. Mężczyźni, którzy lekceważą to, jak wyglądają, to najprawdopodobniej ci, którzy z powodów złych relacji ze swoimi ojcami nie nauczyli się bycia mężczyznami w sposób właściwy. To zły prognostyk dla kobiet, które chciałyby się z takimi związać, bo oni często nie sprawdzają się w roli ojców i mężów.

Maczo rywalizują z tymi bardziej kobiecymi mężczyznami, tymczasem prawdziwa męskość leży pośrodku.

Zauważa ksiądz kryzys męskości?

– On jest od pokoleń. Jeśli męskość wyodrębnia się z tego, co kobiece, to mężczyzna jest istotą w ciągłym procesie, czyli bardzo często w kryzysie. Na szczęście zauważam zmiany w dobrą stronę. Mamy pierwsze pokolenie, w którym część ojców świadomie kształtuje dobre kontakty z synami, ucząc ich męskości. Ci jeszcze młodzi chłopcy pokazują się z jak najlepszej strony. Fajnie wyglądają, potrafią się zachować, szanują kobiety. Dziewczyny mają wreszcie jakąś nadzieję (śmiech ).

Jak zdaniem księdza ubierają się współcześni 18-, 19-latkowie?

– Niektórzy dobrze, inni gorzej. Gubi ich to, że tak często bezrefleksyjnie naśladują jakichś swoich idoli w świecie mody. To nawet nie chodzi o to, że czasem jakiś styl po prostu do konkretnej urody nie pasuje. Oznacza to, że żyjemy w świecie nastawionym na naśladowanie, na bycie kimś na podobieństwo kogoś. To strata czasu. Człowiek ma poznać siebie, swój charakter, indywidualizm, wiedzieć, czym dysponuje od pana Boga, poznać swoje talenty. Musi umieć wyrażać siebie, także w sferze ubioru. Ważną rolę ma tutaj do spełnienia chrześcijaństwo, ale nie wywiązuje się ze swojego zadania dość dobrze.

Jakieś 10 proc. młodego pokolenia mężczyzn, może trochę więcej, po pierwsze potrafi ubrać się zgodnie ze swoim duchem, po drugie złapało kontakt z klasycznymi kanonami męskiej mody, które w Polsce po wojnie w zasadzie znikły. Arystokracja, czyli ludzie najlepiej wiedzący, jak powinien ubrać się mężczyzna, została albo wymordowana, albo wypędzona. Przekaz został zerwany. Młodzi Polacy zerkają dzisiaj w stronę Wysp Brytyjskich czy Włoch i tam podpatrują, jak klasycznie powinien ubrać się mężczyzna.

Klasycznie, czyli w garnitur?

– Z punktu widzenia męskiej mody klasycznie to wciąż garnitur. Może inaczej, klasycznie to marynarka. Bo może to być garnitur, ale może być także marynarka z innymi spodniami. Dla niektórych tradycyjnych panów strój sportowy oznacza marynarkę w jasnym kolorze, a nie jakieś bluzy. Dzisiaj taka marynarka nie jest już szyta w ciężki sposób, jest lekka, włoska, w mediolańskim sznycie i dopasowana do figury. Można też, ale trzeba z tym uważać, w upalny, letni dzień na spotkanie w parku czy w ogrodzie ubrać do niej krótkie spodnie, ale nie szorty w typie bojówek, tylko klasyczne spodnie.

A t-shirty?

– Moim zdaniem bawełniane koszulki mężczyzna powinien ubierać tylko na boisko. Klasycznym elementem męskiego ubioru jest koszula z długimi rękawami, które zawsze można podwinąć. Nie zgadzam się na męskie koszule z krótkim rękawem. Taki strój deformuje sylwetkę. Jeśli mężczyzna jest szczupły i wysoki, to jeszcze jakoś to wygląda, ale jeśli jest krępy i niski? Wtedy krótki rękaw wygląda fatalnie.

Jeśli obok siebie stanie dwóch mężczyzn, jeden w koszuli z krótki rękawem i do tego w krótkich spodniach typu bojówki i pan w letnich, jasnych, płóciennych spodniach i błękitnej koszuli z podwiniętym rękawem, to na kogo zwróci pani uwagę? Gwarantuję, że na tego w klasycznym stroju.

Nadal widuję panów, którzy pod marynarkę zakładają koszulkę polo.

– To dyskwalifikacja! Pod marynarkę niczego z krótkim rękawem się nie ubiera. Po prostu nie! Nie twierdzę, że powinno za to grozić więzienie, ale może konfiskata mienia w postaci przepadku marynarki (śmiech ). Spod rękawów marynarki musi wystawać trochę mankietu koszuli. Jeśli rękaw podciągnie się do góry i widać tam gołą rękę, to wygląda to tak samo źle, jak jesienną porą porządny but i nagle pokazujący się spod spodni kawałek gołej nogi, bo skarpetka jest za krótka.

Jeśli mężczyzna chce już założyć polówkę, to powinien na nią ubrać sweter. Ale dla mnie to ubranie, które mogę założyć, gdy kumpel zaprasza mnie na whiskey na swój jacht albo idę pograć w golfa, a nie na półformalne czy nawet towarzyskie spotkanie. Tym bardziej, że mężczyźni mają pod względem ubioru dziesięć razy łatwiej niż kobiety. Wystarczy kupić kilka fajnych, klasycznych koszul z długim rękawem. Biała koszula nadaje się do pracy, a gdy mężczyzna nałoży na nią kolorową marynarkę albo lekki sweter, nadaje się też na wieczorne spotkanie.

 

Co ksiądz myśli o nadal spotykanym połączeniu, jakim są skarpety i sandały albo nawet klapki?

– Proszę nie pytać! Mam coraz większe podejrzenie, że to jest powiązane ze wspominaną już niepewnością mężczyzn. Mężczyźni boją się obnażenia, gdzieś podświadomie uważają, że gołe kostki są perwersyjne, obsceniczne. Panowie, którzy boją się swojej cielesności, zmysłowości, mają z tym problem, bez skarpet czują się nadzy. Poza tym stopa w wielu kulturach, nie tylko greckiej, gdzie mamy piętę achillesową, jest elementem słabości.

Według mnie klapki nadają się tylko na plażę. Na ciepły, letni wieczór zamiast klapek mężczyzna powinien założyć obuwie tzw. marynarskie albo zamszowe mokasyny. Może taki but ubrać na gołą stopę, jeśli się nie poci, albo na tzw. stopki.

Co jeszcze księdza szczególnie denerwuje w męskim ubiorze?

– Wspomniane już, modne ostatnio męskie, krótkie spodnie w wersji „cargo”, czyli z dziesięcioma kieszeniami, do których mieści się po trzy kilo towaru. Takie spodnie powinny być zakazane! Jeśli już mężczyzna musi mieć krótkie spodnie, niech kupi sobie klasyczne szorty, o których też mówiłem. Wyglądają jak ucięte, klasyczne spodnie z kantką, mogą być białe, popielate czy też np. zielone.

Ja w sumie nie mam czegoś takiego, że coś mnie denerwuje w męskim wyglądzie. Po prostu czasem mi żal, że facet ma potencjał na sympatycznego, przystojnego mężczyznę, a swoim ubiorem to niszczy.

Co ksiądz ma w szafie?

– O wiele za dużo (śmiech ). To wielka szafa, mojej żonie wystarczy połowa tej powierzchni. Nie wiem, czy powinienem o wszystkim mówić (śmiech ). Mam kilka garniturów w podstawowych kolorach. Radzę każdemu mężczyźnie, by jego dwa pierwsze, klasyczne garnitury były w kolorach granatowym i szarym. Raczej jednolite, bo prążki trochę obniżają formalność. W jednolitym garniturze można wybrać się nawet na wieczorne spotkanie. W przypadku granatu ważne jest, żeby to był ładny, klasyczny kolor, a nie np. jakiś atrament. Szary i granatowy ładnie się ze sobą komponują, mając takie dwa garnitury, mamy już cztery kombinacje.

Czarny garnitur jest w ogóle niepotrzebny, chyba że ktoś chce, to niech do trumny sobie taki przygotuje. Nawet na pogrzeb nie trzeba iść w czarnym garniturze. Można ubrać szary garnitur, a żałobę podkreślić czarnym krawatem, czarną muszką czy czarnym kwiatem do butonierki. Czerń owszem, ale tylko na wieczorne gale i bardzo uroczyste przyjęcia, ale ilu mężczyzn na takich bywa? Ci więc niech zainwestują w czerń, pozostali nie muszą.

Mam w szafie także kilka par spodni w różnych kolorach oraz kilka sportowych marynarek w prążki i kraty. Nie lubię monotematycznych ubiorów. Garnitury jednokolorowe ubieram tylko na naprawdę bardzo oficjalne przyjęcia, w innej sytuacji mam na sobie kombinowany strój, czyli inną marynarkę i inne spodnie.

 

Okazja czyni mistrza

Niektórzy Panowie mają świetne poczucie smaku, przy jednoczesnym braku wyczucia okazji. Dlatego komponują ubiory, kolorystycznie bardzo ciekawe, z coraz lepszych gatunkowo tkanin, z odpowiednio dobranym obuwiem, niestety nie uwzględniając pory dnia, charakteru wyjścia czy spotkania. Mistrzowskiego egzaminu jeszcze nie zdali, choć po czeladniczym już na pewno są. Warto, by pamiętali, że nie tylko ćwiczenie czyni mistrza, ale też sztuka rozpoznawania okazji.

Czy istnieje na ów temat krótkie kompendium? Ależ tak. Poniżej prolegomena do egzaminu  mistrzowskiego:

Po pierwsze, komponując ubiór, warto stosować kolejność wyboru: na początek wybieramy garnitur albo marynarkę ze spodniami w zestawach koordynowanych, potem koszulę, następnie krawat albo muszkę, na końcu poszetkę i buty. Absolutnym zwieńczeniem jest wybór takich dodatków, jak spinki, skarpety czy ozdoba w butonierce.

Po drugie, ze wszystkich części ubioru, jedynie garnitur wybieramy do okazji, wszystkie inne równocześnie do okazji i pozostałych elementów. Dlatego koszulę trzeba dobrać do okazji i garnituru bądź marynarki;  krawat i muszkę do okazji i koszuli; poszetkę do okazji i krawata (koniecznie nie z tego samego materiału); buty, wraz z pozostałymi dodatkami, do okazji i garnituru (w wypadku spinek warto też uwzględnić koszulę i krawat).

Szorty

Letnią porą pot leje się z czoła. Z minuty na minutę kołnierzyk staje się coraz bardziej mokry, pod marynarką koszula okleja każdy centymetr ciała, a na domiar złego niemiłosiernie grzeją nogawki spodni. Dyskomfort murowany. Kobiety na taką pogodę mają sposób, bo zakładają przewiewne sukienki, i nie dość, że wyglądają atrakcyjnie, mają się przyjemniej i swobodniej.

Czy mężczyźni mogą sobie jakoś ulżyć? Istnieje teoria, że tak. Co prawda nie sukienką ani kiltem, bo tylko Szkotom Pan Bóg stworzył  wystarczająco piękne  twarze, żeby Kobiety nie zwracały uwagi na męskie kolana, ale odpowiednio skrojonymi szortami. I chociaż do tej pory kojarzyły się z letnim wypoczynkiem, ewentualnie strojem casualowym, weekendowym, męska moda powoli adaptuje je do zestawów coraz bardziej eleganckich. Co prawda wyjście w szortach do teatru byłoby nie tylko w złym guście, ale i przejawem braku kultury osobistej, jednak być może nie ma większych przeciwwskazań, żeby dobrze skrojone spodenki zestawić z marynarką albo gustownym swetrem i w takim stroju wybrać się do przyjaciół na letniego grilla albo ogrodowe przyjęcie urodzinowe?

Warto jednak pamiętać o kilku istotnych zastrzeżeniach.

Po pierwsze szorty muszą mieć odpowiednią długość!  Wpierw stań przed lustrem i oceń swoje proporcje, a przede wszystkim długość nóg i rozległość horyzontalną, że tak to nazwę. Szorty za kolana wyglądają bowiem zawsze gorzej aniżeli krótsze, jednak gdy masz  zdecydowanie krótkie nogi, już naprawdę pod żadnym pozorem nie wolno takich – to znaczy za kolana – zakładać nawet na plażę.

Po drugie szorty nie mogą mieć luźnych nogawek i to nie tylko dla bezpieczeństwa, żebyś nie musiał łączyć ud w obronie godności osobistej, ale dla najnormalniejszego komfortu estetycznego.

Po trzecie szorty, połączone z letnią marynarką i weekendową koszulą, u ziemi muszą być  zakończone odpowiednim obuwiem. W żadnym wypadku klapkami, sandałami, czy czymś w tym rodzaju, co jesteś zdolny założyć w przypływie letniej euforii! Buty na białej i kolorowej podeszwie, zamszowe albo nubukowe,  może z kolorową sznurówką, odpowiednią do koloru koszuli, poszetki albo marynarki, będą w sam raz.

Aha!!! I może byłoby nieźle, gdybyś do takiego zestawu nie zakładał wysokich skarpet. Ewentualnie stopki.

No to szoruj w szortach na ogrodowe przyjęcie.

Ekstrawagancja i nonszalancja męskiego stylu

Myślę, że kobiety ubierają się i noszą swoje ubiory inaczej niż mężczyźni. Nie wiem, czy mam rację, ale dla kobiet ubiór jest chyba czymś na kształt drugiej skóry. Muszą w nim czuć się sobą i mieć pewność, że wyglądają dobrze, ponieważ podkreśla ich urodę.

Mężczyźni nie traktują ubioru w ten sam sposób. Im jestem starszy, tym bardziej przekonany, że dobrze ubrany mężczyzna jest pewny siebie nie dlatego, że się dobrze ubiera, ale dlatego dobrze się ubiera, że jest pewny siebie.

Mężczyzna, mający poczucie męskości i atrakcyjności, pozwala sobie na odrobinę ekstrawagancji i dużą dawkę indywidualizmu. Ubierając się,  współczesny mężczyzna może wręcz bawić się czymś, co nazwałbym metroseksualnością ubioru, bo nikt nie oczekuje po nim dowodów na samczą męskość. Ubieranie się może potraktować jako zabawę i przyjemność, wiedząc o tym, że jego ubiór ma nie tylko walor praktyczny, ale jest też zaproszeniem do uśmiechu, zadziwienia, sposobem pokazania kreatywności i radości bycia.

Mniej zaproszeniem do flirtu, a bardziej sygnałem: Chcę, abyście w mojej obecności cieszyli pięknem życia. Dlatego powinien szukać delikatnych, miłych w dotyku i noszeniu tkanin, a także zaufać czystym kolorom, pamiętając o tym, że kolory mają duży wpływ na samopoczucie.

Ciekawy ubiór jest przemyślany i konsekwentny. Dobrze ubrany mężczyzna nie ubiera się przypadkowo, ale swój codzienny ubiór kreuje świadomie, mając włączoną funkcję myślenia.

O dobrze ubranym mężczyźnie można też powiedzieć, że nosi się niczym dżentelmen, jeśli angielski styl jest mu bliższy, bądź z dozą nonszalancji, gdy widać po nim wpływy południowe. Przy czym nonszalancji nie wolno utożsamić z obojętnością na własny wygląd. Chodzi mianowicie o pewien sposób noszenia ubrań, może z odrobiną niedbałości i lekkości, na pewno zawsze z pewnością siebie. Chodzi o to, żeby ubiór nie krępował i nie ograniczał ekspresji osoby, a wprost przeciwnie był sposobem jej wyrażenia.  W tym sensie także na kimś, kto jest ubrany niczym angielski lord, ubranie nie wygląda jakby było przebraniem z teatru, ale jak część jego osobowości. Nonszalancja, o której mowa, jest dyskretnym sygnałem zaufania do własnego gustu.

Warto też pamiętać o tym, że stylowy mężczyzna, bez względu na zasobność portfela, zawsze zwraca uwagę na detale wykończenia, nawet niekoniecznie na odpowiednio dobraną poszetkę czy kolor sznurówek, ale czystość ubioru, a już zwłaszcza butów. Przyszyte guziki, z dbałością wyprasowana koszula i spodnie, wreszcie nie odprute kieszenie wiele mówią o mężczyźnie i jego stylu.