Duchowa wartość wyobraźni

Teologiczne i kartezjańskie poglądy przeciwko symbolizowaniu oraz imaginowaniu (imaginacja to zdolność wyrażania niewidzialnego) stapiają się ze sobą w osobie Marina Mersenne’a (1588-1648). Korespondent, przyjaciel lub wróg takich osobistości, jak Kartezjusz, Galileusz, Pascal, Fluid, Torricelli, Richelieu, Hobbes, Grocjusz, Huygens, Mersenne był jedną z centralnych postaci swoich czasów. Był czymś w rodzaju centrum europejskiej sieci świata uczonych, niezmiennie atakując wszystkie magiczne tendencje, zwłaszcza alchemię, ab umacniać stanowisko mechanistyczne, dominujące w późniejszym renesansie.

Literalny tryb pracy jego umysłu sprawił, że Mersenne odegrał kluczową rolę zarówno na polu religijnym, jak i naukowym. Zawsze i z niezłomnym przekonaniem opowiadał się bowiem po stronie konkretnej wiedzy na temat faktów. Ponieważ wierzył w to, że same fakty mogą przyczynić się do usunięcia zarówno sceptycyzmu z religii, jak też magii z nauki, wszystkie stwierdzenia metafizyczne pojmował na poziomie literalnym, stawiając naukowe pytania w rodzaju: „Jak wysoka jest drabina Jakubowa?”.

W siedemnastowiecznym świecie nie było miejsca na jakikolwiek rodzaj imaginacyjnych tworów zaludniających ziemię. Wszystko usunięto w sferę demoniczną, zaś dusza stała się wyłączną domeną Boga.  Zwierzęta uznawano za istoty pozbawione duszy, duszom dzieci (nawet ochrzczonych) odmawiano pełnej realności. Zarówno nowoczesna nauka, która wówczas się formowała, jak i reformujące się chrześcijaństwo, wymagały tego, by zewsząd usunąć wszystkie byty subiektywne, z wyjątkiem autoryzowanego obszaru przynależnego do jednego rodzaju osoby – racjonalnie myślącego dorosłego chrześcijanina. Odmienne postrzeganie siebie i świata uznawane było za skłonność do herezji i czarownictwa.

O ile Mersenne uosabia agresywny sprzeciw wobec realności obrazu, to atak na realność słowa przypuścił nominalizm, który również przyczynił się do osłabienia zdolności imaginowania i zniszczył naszą wyobraźnię. Nominalizm opróżnił wielkie słowa, ponieważ jego przedstawiciele uważali, że wszelkie uniwersalne prawa i pojęcia ogólne, czyli tzw. uniwersalia, są tylko nazwami (nomina), służącymi komunikacji językowej. Słowa jako takie nie mają żadnej inherentnej substancji ani też własnego, niezależnego bytu. Od XIV wieku (bądź od XII, jeśli uwzględnić poglądy Roscelina) do czasów Wittgensteina i współczesnych mu kontynuatorów jego myśli, obserwujemy postępujący w coraz większym tempie upadek wszelkiego rodzaju wielkich, abstrakcyjnych i  wieloznaczeniowych idei, kosztem wzrostu małych, konkretnych, partykularnych i jednoznacznych nazw. Słowo straciło dawną pozycję bytu, obdarzonego autonomiczną mocą, stając się narzędziem w rękach specjalistów, zwanych filozofami.

Owa fala zaszkodziła chrześcijańskiej duchowości, pustosząc ludzką duszę poprzez uparte twierdzenie, że wszelkie słowa (pojęcia ogólne) są jedynie nadawanymi przez nasz umysł etykietami, mającymi realność wyłącznie subiektywną. Słowa, którym nie odpowiadają desygnaty (konkretne przedmioty, na które można wskazać) mogą być przez użytkowników języka dowolnie przekształcane i znaczyć cokolwiek. Na przykład wszelkie pozazmysłowe, niewidzialne siły, zasady, pojęcia ogólne, a także uniwersalne moce, takie jak prawda, strach, czas, śmierć, życie, są jedynie nazwami definiowanymi zgodnie z działaniami, jakie im przypisujemy, i mającymi sens wyłącznie w ramach określonych mentalnych gier słownych. Są pozbawione substancji, a więc nie są realne. Dlatego człowiek zaczął z nieufnością traktować wypowiedzi, odnoszące się do rzeczywistości duchowej oraz imaginacyjnej. Z biegiem czasu temu, co jest realne w doświadczeniu człowieka, a więc np. obecności Boga albo zbawieniu, czyli Królestwu Bożemu w imaginacyjnym języku Jezusa z Galilei, odmówiono prawa realności, zaś człowieka, który palcem wskazuje na fakty niezależnie od idei na ich temat, a także spogląda podejrzliwie na wszystkie uniwersalne pojęcia, nazwano realistą. Jego myślenie zasługuje na miano realizmu.

Odmawiając niewidzialnym, uniwersalnym mocom realności, nominalizm uczynił z wielkich pojęć słowa o niezrozumiałej, wręcz podejrzanej psychicznie konotacji. Zwyczajny, normalny, rozsądnie myślący człowiek, mający do dyspozycji mnóstwo faktów, jest nominalistą, a jego sposób postrzegania rzeczywistości ma powszechnie obowiązującą wartość. W rezultacie naszą kulturę cechuje logofobia, czyli lęk przed wielkimi słowami, zawierającymi w sobie aspekty, których nie sposób udowodnić. Mamy coraz większe trudności z myśleniem archetypicznym, typowym dla filozofii i ważnym z punktu widzenia psychologii, oraz imaginacyjnym, bez którego nie ma teologii, duszpasterstwa, duchowości i wiary.

Z powodu nominalizmu niewspółmiernie wzrosło znaczenie słów, za to znacznie zubożała ich treść. W nowoczesnych grach językowych słowa stanowią samą podstawę świadomej egzystencji, choć z drugiej strony tracą łączność z konkretnymi rzeczami i z prawdą. Istnieją wyłącznie w własnym świecie. Mamy do czynienia z rozziewem między słowami a rzeczywistością, ponieważ przestaliśmy wierzyć słowom jako nośnikom znaczenia. W psychiatrii słowa nabrały charakteru schizogenicznego, stając się źródłem chorób umysłowych. W duszpasterstwie albo w działaniu misyjnym nie próbują nawet odwoływać się do imaginacyjnej zdolności ludzkiej duszy i dlatego nie reformują człowieka na obraz Chrystusa, czyli nie mają zdolności chrystyfikacyjnych.

Żyjemy w świecie sloganów, żargonów, komunikatów prasowych, w którym idea nic nie znaczy, a ludzka dusza nie jest w stanie doświadczyć uzdrawiającej mocy słowa. Potrzeba nam czegoś w rodzaju chrystologii słów, abyśmy mogli odzyskać wiarę w ich moc. Bez inherentnej obecności Bożego emisariusza; posłańca; Tego, który mówi w imieniu Boga, jak możemy wypowiadać cokolwiek poza osobistymi opiniami? Jak możemy cokolwiek wartościowego i duchowego komunikować, przekazywać, jeśli nasze słowa nie wprowadzają słuchaczy w zachwyt, nie budzą zadziwienia, nie posługują się obrazami, w których ujawnia się istota Królestwa Bożego?

Ludzka dusza może odnajdywać w nich samą siebie na nowo, czyli reformować w Chrystusie. Musimy na nowo przywołać ów chrystologiczny aspekt naszego świata, rozpoznając w słowach niezależne nośniki duchowych treści między ludźmi. Musimy uświadomić sobie, że tak naprawdę my nie kreujemy słów, nie uczymy się ich w szkole, ani w Kościele, ani też nigdy nie mamy ich pod pełną kontrolą. Słowa, podobnie jak Chrystus, są mocami o osobowym charakterze, które mają nad nami niewidzialną władzę. Są osobowymi obecnościami z całą przynależącą im zdolnością wywoływania obrazów, dzięki którym człowiek uczestniczy w prawdzie.

Imaginowanie, uaktywnione mową obrazową, narracyjną, w której metafory, symbole i obrazy odwołują się do tego, co jest w człowieku nieświadome, co jest siedliskiem lęków, kompleksów i nieposkromionej agresji, stwarza w człowieku dystans do samego siebie (humilitas, separatio), który jest niezbędnym warunkiem prawdziwego zjednoczenia, uspokojenia, zharmonizowania, ocalenia z chaosu. Co jest nazwane (Adam w Ogrodzie Życia) staje się świadomą częścią osobowości, a przez to zostaje zintegrowane i odtąd nie zagraża człowiekowi jako cień. To jest niejako ruch na zewnątrz, aby to wszystko móc nazwać po imieniu i sobie uświadomić.

Nazywanie za pomocą obrazów i metafor ma przewagę nad nazywaniem za pomocą pojęć, ponieważ obrazy i metafory zawsze jawią się jako żyjące podmioty psychiczne (energie archetypów), z którymi jesteśmy zobowiązani wejść w osobową relację. Podtrzymują w nas świadomość mocy i potęgi słów, z którymi pracujemy. 

Dlatego ważnym czynnikiem otwarcia człowieka jest uaktywnianie wyobraźni, co ma wymiar kulturowy i duchowy, z wykorzystaniem wyobrażeń, do których należą obrazy, metafory, budowle, przestrzenne założenia architektoniczne, ludzkie postawy i gesty, a także  sposoby przeżywania czasu. Na tę dziedzinę składa się wiele różnych przedstawień i postaw, wykraczających poza granice, wyznaczone przez naukę i jej wnioski.

Każde społeczeństwo, nawet każda warstwa społeczna, każda grupa zawodowa, lokalna wspólnota kościelna, wreszcie każdy człowiek ma swój własny świat wyobrażeń, który odpowiednio wykorzystany ułatwia delikatne i artystyczne wprowadzenie człowieka w świat kultury i wiary. Świat wyobraźni wykracza poza obszar wiernego przedstawienia rzeczywistości, idąc znacznie dalej. Świat wyobrażeń tworzy legendy, narracje religijne i etniczne metanarracje cywilizacyjne, zasila religijny język i jest tworzywem sztuki.

Dziedzinę wyobrażeń należy odróżnić od dziedziny symboli. W tym sensie teologia, która eksploruje wyobrażenia biblijne, i adoptuje je do wyobraźni kolejnych pokoleń, nie jest kontynuacją egzegezy alegoryzującej. Nie idzie bowiem o odkrycie ukrytego sensu, ale o znalezienie środków wyrazu, które przemawiają do wyobraźni. Badanie religijnego potencjału wyobrażeń pomaga w odtworzeniu artystycznego potencjał języka teologicznego. 

Dziedzinę wyobrażeń należy też odróżnić od dziedziny ideologii, która za podstawę ma konkretną koncepcję świata, naukową bądź religijną, i dlatego dąży do narzucenia realnemu światu znaczenia wypaczającego, zamkniętego, zniekształcającego wyobraźnię. Sfera ideologii podporządkowuje sobie świat wyobraźni i narzuca strukturę myśli. Dlatego ewentualnie wspomaga proces religijno-kulturowy albo twórczy, jednak nie pomaga człowiekowi w nadaniu sensu własnej osobie i życiu przez odnalezienie właściwych wyobrażeń. W tym sensie nie pełni też roli terapeutycznej, a wręcz odwrotnie często jest źródłem neuroz, kompleksów i frustracji.

Wyobrażenia, nie pełniące jedynie roli symbolicznej i wolne od kościelnych ideologii, powinny być przedmiotem teologii, zamierzającej przywrócić biblijny tekst wyobraźni współczesnego człowieka, aby w duchowym doświadczeniu stawał u źródeł życia i zdrowia. Po odnalezieniu właściwego dla siebie wyobrażenia człowiek staje się artystą, twórcą, jednostką spełnioną.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

4 + pięć =