Wieczernik – Jezus jako terapeuta

Zaproszenie na rekolekcje dla duchownych – 12 i 13 kwietnia 2024 r.

8 kwietnia 2023 ogłosiłem, że jestem gotów animować otwartą platformę wspólnoty duchownych i duszpasterzy z wszystkich Kościołów partykularnych (wyznaniowych), którzy czują się wypaleni i sfrustrowani, a nie widząc znikąd pomocy chcieliby stworzyć grupę wzajemnego wsparcia. Nazwałem ją Wieczernikiem. Stało się to krótko po rezygnacji dominikanina, Marcina Mogielskiego, z dalszego współtworzenia Kościoła Rzymsko-Katolickiego. Na moją inicjatywę odpowiedziało tak mało chętnych, że nie miało wówczas sensu ogłaszanie terminu pierwszego spotkania.

Krótko potem podczas Ogólnopolskiej Konferencji Duchownych we Wrocławiu powróciłem do pomysłu sprzed wielu lat, dotyczącego sposobu organizowania  rekolekcji dla księży. Jak mogłem się spodziewać kolejny raz odbiłem się od ściany niemocy decydentów i niechęci wielu duchownych, którym w niesmak rekolekcyjny czas poza domem.

No cóż. Być może nie powinienem temu się dziwić, gdybym co rusz nie dowiadywał się o kolejnym tzw. wypalonym duchownym albo w depresji, bądź z problemami psychicznymi, które leczy w gabinecie psychoanalityka. Wszystko cichutko i w tajemnicy, bo jakoś nie wypada mieć te i podobne problemy, gdy samemu opowiada się dobrą wiadomość o Bożym zbawieniu, a w ramach duszpasterstwa pomaga innym zachowywać zdrowie.

Lekarzu ulecz się sam, chciałoby się rzec. Nie przekornie i sarkastycznie. Tak po prostu z uczciwości wobec tych, do których jesteśmy posłani. Bo jak możemy pomagać, uzdrawiać i być pasterzami dusz, tkwiąc w psychicznej zapaści, cierpiąc na depresję i nie odczuwając pasji życia? Bardzo stara zasada, którą znają duchowi terapeuci, uświadamia, że drugiemu człowiekowi można pomóc jedynie z poziomu wyższego od tego, na którym pojawił się problem i choroba. To oznacza, że wpierw trzeba samemu doświadczyć tego problemu i być z niego uwolnionym albo zostać uzdrowionym z choroby, z której pragnie się uwolnić bliźniego.

W związku z powyższym podejmuję drugą próbę zorganizowania spotkania i zapraszam do Simoradza (nieopodal Skoczowa) na piątkowe popołudnie 12 kwietnia oraz sobotni dzień 13 kwietnia.

Temat: Jezus jako terapeuta

Koszt: 400 zł (w tym nocleg i posiłki)

Szczegółowego programu na razie nie podaję, ponieważ uzależniam go od zainteresowania i ewentualnej frekwencji.

Zgłoszenia: mju@escobb.com.pl; tel. 660 783 510

Duchowa inicjacja w duchu Jezusa

Ten tekst pierwszy raz umieściłem na blogu przed 5 laty. Nie wywołał żadnej reakcji. Pomyślałem wczoraj, że po 5 latach spróbuję raz jeszcze. Może trauma epidemii oraz kilka innych ogólnoludzkich doświadczeń, które miały miejsce od tamtego czasu, zmieniły nas na tyle, że dziś moje propozycja wyda się godna zainteresowania?

Zapraszam do lektury.

Jednym z najbardziej typowych i nasiąkniętych duchowymi znaczeniami obrazów, jakimi posługują się biblijni autorzy, jest walka dwóch braci, będących symbolami dwóch przeciwstawnych sił w człowieku. Kain i Abel, Ismael z Izaakiem, Ezaw i Jakub, starszy oraz  młodszy brat z przypowieści Jezusa o miłosiernym Ojcu, ale też napięcie pomiędzy Janem Chrzcicielem a Jezusem z Galilei to wciąż ten sam biblijny motyw, który musi stać się impulsem duchowego rozwoju jednostki i wspólnoty, zwanej chrześcijaństwem.

W dwa tysiące lat po Jezusie z Galilei chrześcijaństwo wciąż nie uwolniło swojego metafizycznego potencjału, polegającego na syntezie różnych szkół duchowych, która w sferze ducha może doprowadzić ludzkość do takiego stopnia rozwoju, że cywilizacja rozwinie się w sposób skokowy i osiągnie poziom, wykraczający poza naszą wyobraźnię. Sam Jezus dokonał bowiem genialnej syntezy w sposobie doświadczania i mówienia o Bogu, nauczając, że Królestwo Niebios, czyli Obecność Najwyższej Miłości i Mądrości, jest do odszukania w człowieku a jednocześnie manifestuje się pomiędzy ludźmi. Z Bogiem można zatem spotkać się w świątyni własnego serca poprzez modlitwę ciszy, zwaną medytacją, a także porozmawiać z Nim, wykorzystując modlitwę myśli. Przeobrażająca wszystko Obecność Światłości, wydobywa człowieka z ciemności, powołując go do służby miłości. Dopiero wtedy Królestwo Niebios manifestuje się pomiędzy ludźmi, gdy człowiek, będący humusem (naczyniem glinianym), odkrywa w sobie obecność Najwyższego, którego znamy jako JHWH, czyli zbawiające JESTEM.

Szkoda, że chrześcijaństwo wciąż jest bardziej Janowe, aniżeli Jezusowe. Słowa Chrzciciela znad Jordanu, że musi stawać się mniejszym, aby Jezus stawał się większym (J 3,30), może się i wypełniają, jednak stanowczo zbyt wolno. Przynajmniej pod jednym względem wpływ Jana jest ewidentnie zbyt duży.

Prawdą jest, że początkowo Mistrz z Galilei należał do grona uczniów Jana, aczkolwiek wydaje się, że stosunkowo szybko zorientował się, że nowej łaty nie należy przyszywać do starego sukna, a młodego wina wlewać do starych bukłaków (Mk 2,21n) i odstąpił od duchowego prądu chrzcicieli, którzy pozostali rytualistami, nie potrafiąc wyrwać się z duchowego schematu judaizmu czasów pomiędzy pierwszym i drugim testamentem. Zresztą Jan zdawał sobie sprawę z tego, że chrzci jedynie wodą, a więc wypełnia rytuał, któremu co prawda nadał bardzo specyficzny i nowatorski rys, jednak po nim idzie Ten, który będzie chrzcił Duchem Świętym (Mk 1,7n). Jan przeczuwał, że nawet najlepiej realizowany rytuał, oparty w szczerej intencji, nie wystarcza i musi być uzupełniony doświadczeniem duchowym, egzystencjalnym, który człowieka totalnie odmienia, kierując go ku miłości i umożliwiając dotarcie do prawdziwego, a nie pozornego ja. Jest nim Boży obraz w człowieku, a nie obraz pozorny, kreowany przez człowieka na obrzeżach osobowości na użytek rodziny, Kościoła, społeczeństwa, autorytetów i władzy.

Chrzest, praktykowany przez Kościoły, jest rytuałem teologicznie i duchowo bardziej zależnym od Jana, aniżeli od Jezusa, który ostrzegł ich: „Nie wiecie, o co prosicie. ….” (Mk 10,38). Chrzest nie może ograniczać się do rytuału wody, ponieważ jego istotnym celem jest dotarcie przez człowieka do prawdy o własnym człowieczeństwie i odkrycie w mocy Ducha Jezusa prawdziwego Jestem, które nie jest rozkrzyczaną i narcystyczną monadą, pragnącą oczy wszystkich skierować na samą siebie, ale spokojnym i cichym duchem, który w miłości łączy się z wszystkimi i wszystkim, realizując Boże powołanie.

Tymczasem chrzest wodą jest zewnętrznym obrazem śmierci, która musi wydarzyć się w człowieku, aby mógł samego siebie odnaleźć w Chrystusie, dzięki czemu przestaje tworzyć kolejne, nieprawdziwe obrazy samego siebie, zewnętrzne i formalne, a odnajduje drogę prawdziwego powołania, która jest w nim zapisana jako Boży obraz. Chrzest wodą jest doświadczeniem, które nazywamy śmiercią dla grzechu, jednak w sferze duchowego wzrostu nie wystarcza. Jest dopiero pierwszym stopniem chrześcijańskiej inicjacji.

Nie nauczyliśmy się od Jezusa życia w mocy Jego ducha i nie praktykujemy chrztu ogniem, który nie musi wypełnić się tragiczną śmiercią, jakiej doświadczył Mistrz i Nauczyciel z Galilei, jednak zawsze doprowadza do całkowitego przewartościowania myślenia i przeorganizowania życia. Zrytualizowaliśmy obrzędy inicjacji i dziwimy się, że nie mamy rozmachu, świeżości, zapału, a większość chrześcijan to poczciwi neurotycy, którzy zakopują swój życiowy talent, nie znajdując w sobie odwagi do prawdziwie twórczego życia. Większość z nas nieustannie myśli o śmierci, a tymczasem wszyscy, którzy zamartwiają się swoją śmiercią, powinni umierać z przerażenia, że nigdy nie urodzili się do prawdziwego życia.

O co więc chodzi w drugim stopniu chrześcijańskiego wtajemniczenia, który należałoby nazywać chrztem ogniem, choć równie dobrze chrztem Duchem? Aby zrozumieć trzeba zdać sobie sprawę z kilku oczywistości, którym normalnie nie poświęcamy uwagi. Otóż człowiek ma jakby jeden umysł, chociaż do końca nie jest to prawdą. Ewentualnie byłoby można mówić o jednym umyśle, podzielonym na trzy ośrodki. Pierwszy znajduje się w jelitach, poniżonej przepony, czyli mówiąc inaczej w biodrach, kolejny w sercu, a trzeci w głowie. Wszystkie trzy muszą być z sobą zsynchronizowane. Najniższy ośrodek musi służyć wyższym. Gdy jest autonomiczny, człowiek upada w świat materii, doznać zmysłowych, pożądliwości, czyli w języku Biblii w świat Kaina, który Abla, własnego brata.

Dolna część umysłu, którą niedawno odkryła biomedycyna, nazywając umysłem jelit, odpowiada za materialne życie i przeżycie; to woda, z której wyszliśmy; to nieświadomość; to wreszcie struktura i ociężałość. Pod przeponą żyje osławiony Lewiatan, wąż starodawny, który rządzi podświadomością. On doprowadził Ewę z Adamem do upadku przez zwrócenie uwagi na materialność życia i świata. Ocalenie Noego z wód potopu, przejście z Jezusem (znanym jako Jozue) wartkiego nurtu Jordanu, czy też przepłynięcie łodzią wraz z Jezusem z Galilei przez wzburzone morze świadomości, to wszystko są duchowe figury, zapowiadające chrzest wodą, który jest zwycięstwem nad Lewiatanem, władającym sferą podświadomości, i wyjściem z wody, czyli struktury, tworzącej materialny świat. To wyjście z bezwarunkowego oddziaływania grzechu.

Z kolei środkowa część umysłu, której w biblijnej symbolice odpowiada serce, jest ogniem. To sfera ducha i działania, uświadamiania sobie powołania i realizowania zadań. O ile umysł pod przeponą odpowiada za emocje zimne, takie jak smutek, żal, poczucie osamotnienia, rozgoryczenie, żałoba, których siedliskiem w biblijnej narracji są nerki, o tyle środkowy umysł jest sferą emocji ciepłych, takich jak miłość, radość, pokój, które odpowiednio wykorzystywane wznoszą życiową energię człowieka w górę, czyniąc go istotą coraz bardziej duchową, żyjącą według Ducha i wypełniającą wolę Najwyższego.

Chrzest ogniem jest więc budzeniem duchowej energii, która nie jest już wężem, kuszącym w Ogrodzie Życia albo na pustyni, w trakcie wędrówki Izraela z Egiptu do Kanaanu, materialnością i zmysłowością życia, ale wężem oplecionym przez Mojżesza wokół pala, będącym zresztą zapowiedzią Chrystusa, wywyższonego na krzyżu. Dzięki niej człowiek rozwija się duchowo, prostuje swoją postawę i wznosi ku górze: „A gdy Ja będę wywyższony ponad ziemię, wszystkich do siebie pociągnę. A to powiedział, by zaznaczyć, jaką śmiercią umrze” (J 12,32n).

Chrzest ogniem jest więc pracą z własnym ego i jego pożądaniami, którą Jezus z Galilei wykonał podczas czterdziestodniowego pobytu na pustyni. Zresztą nigdy nie jest procesem definitywnie zakończonym, ponieważ człowiek bywa nieustannie kuszony do tego, aby odrzucić powołanie i zaprzeć się samego siebie, z czym Jezus także musiał się wielokrotnie mierzyć. Ostatecznie chrzest ogniem zakończył się dla Niego na Golgocie, gdy śmiercią z miłości zapieczętował swoje powołanie, z czego apostołowie wcześniej nie zdawali sobie sprawy i dlatego prosili o doświadczenie, o znaczeniu i konsekwencjach którego mieli dopiero się przekonać.

Chrzest ogniem jest kolejnym stopniem duchowego rozwoju człowieka. Nie musi wypełniać się skalą krzyża, który jest znakiem Jezusa Chrystusa, ale zawsze oznacza odrzucenie ego i skrystalizowanie świadomości na prawdziwym Jestem i życiowym powołaniu.

Po nim następuje ostatnia faza duchowego rozwoju, związana z górną częścią umysłu, która jest eterem, czystą świadomością i widzeniem prawdziwego świata, duchowego, Bożego; świata energii i światła, z którego utkane jest wszystko co istnieje, a więc rzeczy widzialne i niewidzialne. Wtedy człowiek zwycięża śmierć. Zasłona, która oddziela materialne od duchowego i przeszłość od przyszłości, rozrywa się. Podczas śmierci Jezusa martwi wyszli z grobów, co jest obrazem zwycięstwa nad śmiercią i zmartwychwstania, którego doświadcza przebudzony człowiek. Odtąd śmierć oznacza początek, a nie koniec.

Tamą, przegrodą pomiędzy materialnym światem Kaina i duchowym światem Abla, jest przepona. Aby energia z dołu ją pokonała i przedostała się przez nią, musi zostać poskromiona, wzmocniona i ukierunkowana ku górze, dlatego Piotr w 1. Liście pisze: „Dlatego przepasawszy biodra waszego umysłu, będąc trzeźwi, miejcie doskonałą nadzieję w przyniesionej wam łasce w objawieniu się Jezusa Chrystusa” (1 P 1,13). O tym samym czytamy też w Księdze Joba: „Przepasz swoje biodra  jako mocarz, będę cię pytał, a ty mnie pouczysz” (Job 38,3). O co Bogu chodzi? Otóż kryzys Joba i życiowa tragedia, którą musiał przeżyć, miała przyczynę, której był świadom i czemu dał wyraz słowami: „Bo westchnienia są moim pokarmem i jak woda płyną moje skargi. Bo to, czego się bałem, nawiedziło mnie, a to, przed czym drżałem, przyszło na mnie” (Job 3,24n). Do kryzysu Job niestety myślał tylko „biodrami”, czyli dolną częścią umysłu. Wiemy to ponad wszelką wątpliwość, ponieważ sam przyznał się do lęku i drżenia. Jego kryzys miał więc określony i pozytywny cel, którym było budzenie życiowej energii. Skutkiem przepracowania tego doświadczenia Job poznaje Boga naprawdę i otrzymuje ziemskie błogosławieństwo.

Dlatego trzeba pamiętać, że ludzkie biodra muszą być przepasane i świece mają płonąć (zob. Łk 12,35). Jednak warunkiem zapalonej świecy zawsze są przepasane biodra. Dolny umysł musi być poddany kontroli i wykorzystywany do krzesania ognia, płonącego w sercu, aby w górnym umyśle świeciło światło.

Zaprawdę, zaprawdę powiadam ci: gdy byłeś młodszy, sam się przepasywałeś i chodziłeś, dokąd chciałeś, lecz gdy się zestarzejesz, wyciągniesz ręce swoje, a kto inny cię przepasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz” (J 21,18). W ten sposób opisana została walka Kaina z Ablem, o której uczy Jezus: „Ogień przyszedłem rzucić na ziemię i jakżebym pragnął, aby już płonął. Chrztem mam być ochrzczony i jakże jestem udręczony aż się to dopełni. Czy myślicie, że przyszedłem, by dać ziemi pokój? Bynajmniej, powiadam wam, raczej rozdwojenie. Odtąd bowiem pięciu w jednym domu będzie poróżnionych; trzej z dwoma, a dwaj z trzema; Będą poróżnieni ojciec z synem, a syn z ojcem, matka z córką, a córka z matką, teściowa ze swą synową a synowa z teściową” (Łk 12,49-53). Pięciu domowników poróżnionych w jednym domu, to pięć dolnych ośrodków energetycznych, znajdujących się pod głową. Trzej mieszkają pod przeponą i są połączeni z dolnym umysłem, dwaj mieszkają  powyżej i są związani z sercem. Takie domostwo bądź królestwo, wewnętrznie skłócone, nie może się ostać (zob. Mk 3,25; Mt 12,25). Człowiek miotający się pomiędzy żywiołem wody i ognia, wychodzący z wody i wkraczający w świat ognia, jednak po jakimś czasie powracający do wody, nie ma szans na duchowy rozwój. Ponieważ jego biodra nie są przepasane i wciąż wpada w sidła grzechu, w ogniu swoich pragnień nie potrafi wytopić prawdziwego Jestem i żyje egoistycznymi pożądliwościami, nie realizując życiowego powołania.

O tym samym, chociaż trochę inaczej, pisze ap. Paweł w Liście do Galicjan: „Gdyż ciało pożąda przeciwko Duchowi, a Duch przeciwko ciału, a te są sobie przeciwne, abyście nie czynili tego, co chcecie” (Ga 5,17). Zaś w ewangelii wg Jana znajdziemy słowa: „Wy jesteście z ojca, diabła, i chcecie spełniać pożądania swojego ojca. Od początku był zabójcą  i w prawdzie nie wytrwał, bo prawdy w nim nie ma. Kiedy mówi kłamstwo, od siebie mówi, bo jest kłamcą i ojcem kłamstwa” (J 8,44). Kłamstwo diabła (węża) polega na tym, że pokazuje materialny świat i podpowiada, że jest jedynym, prawdziwym światem, którym warto się interesować. Wtedy zapominamy o sowim pochodzeniu, kim jesteśmy, i spadamy w materialny świat zmysłów zamiast dbać o czyste oko w nas, które widzi światło Najwyższego, czyli prawdę w nas i o naszym życiu.

Dlatego sąd polega na tym, że władca tego świata zostanie wyrzucony z naszego życia, a gdy Jezus zostanie w nas wywyższony wszystkich do siebie pociągnie (J 12,31n). „Wtedy rzekł Jezus: Gdy wywyższycie Syna Człowieczego, wtedy poznacie, że Ja Jestem i że nic nie czynię sam z siebie, lecz tak mówię, jak mnie mój Ojciec nauczył. A Ten, który mnie posłał, jest ze mną; nie zostawi mnie samego, bo Ja od zawsze czynię to, co się jemu podoba” (J 8,28n). Wywyższenie Syna Człowieczego polega na wejściu do wewnętrznej świątyni serca i dotarciu do prawdziwego Jestem, przy jednoczesnym opuszczeniu targowiska, na którym królują produkty ego, przynoszące śmierć. Wywyższenie Syna Człowieczego jest wejściem w wewnętrzne światło i wyzwalającą prawdę, przy jednoczesnym opuszczeniu iluzji oraz ciemności. Wtedy poznajemy prawdziwe Jestem, czyli Bożą prawdę o sobie.

Mistrz z Galilei uczy, że człowiek może przypominać jaskinię zbójców i targowisko, albo świątynię Ojca, miejsce prawdziwej świadomości Jestem. Kolejne stopnie chrześcijańskiej inicjacji w życiową mądrość, dzięki której można duchowo się rozwijać, powinny konsekwentnie przeprowadzać każdego przez wodę i ogień, aby mógł wejść do światłości, czyli do Królestwa Niebios.

Chrzest wodą, następnie chrzest ogniem i wreszcie zwycięstwo nad śmiercią, oznaczającą koniec zamiast początku, aby doświadczyć śmierci, która rozpoczyna a nie kończy, to niezbędne etapy duchowego rozwoju. Dzięki niemu Abel zostaje wzbudzony z martwych i może pojednać się z Kainem, jak Jakub z Ezawem. A mówiąc inaczej Stary Adam ożywa w Nowym Adamie. Przy czym warto zauważyć, że ani Kain, ani Ismael, ani Ezaw, ani Stary Adam nie giną, ponieważ są chronieni znakiem Najwyższego, czyli pieczęcią Ducha Bożego. Muszą doświadczyć transformacji z istot materialnych, żyjących według ciała, w istoty duchowe, żyjące według Ducha.

Jak długo teologia, duszpasterstwo, homiletyka i katechetyka oraz chrześcijańska duchowość będzie ten proces ignorować, skupiając się na pierwszym etapie inicjacyjnego wtajemniczenia w postaci chrztu wodą, tak długo będziemy staczać się w materialną otchłań ziemskiej, kościelnej korporacji, uwięzionej politycznymi i społecznymi mrzonkami, których pierwszym autorem, być może całkiem nieświadomie, był Konstantyn Wielki. Na duchowy wzrost, a co za tym idzie, także na cywilizacyjny rozwój nie mamy co liczyć.

Trzeba być ślepcem, żeby tego nie widzieć, i być dzieckiem ojca kłamstwa, żeby zaprzeczać naszej niewierności Mistrzowi z Galilei.

Powinniśmy rozwijać duchowość trzech stopni inicjacji, abyśmy mogli duchowo wzrastać. Inaczej nie przepłyniemy łodzią na drugi brzeg istnienia, aby dotrzeć do Betsaidy, czyli Domu Rybaka, który sieciami myśli przeczesuje podświadomość i staje się panem własnej świadomości. To jest teologiczny, duszpasterski i pedagogiczny projekt, który trzeba realizować, ponieważ takie chrześcijaństwo, jakie znamy i współtworzymy, wywyższonemu Chrystusowi dłużej potrzebne nie będzie. Jedno tchnienie Ducha wystarczy, żeby świeca została zgaszona raz na zawsze. Tym bardziej, że ów motyw wcale nie jest nowy, ale od prawieków znany jest mądrym ludziom i funkcjonuje na różnych poziomach religijnego, mentalnego i edukacyjnego rozwoju.

Poniżej podaję jego trzy wariacje: Czytaj dalej Duchowa inicjacja w duchu Jezusa

Życzenia na Święta Bożego Narodzenia

Boże Narodzenie…

Bóg zawsze zstępuje w dół, na ziemię, w otchłań.

Potem człowiek wstępuje w górę, do nieba, w przestworza.

Boże Narodzenie…

Traumatyczny dzień, stający się nocą – niechciany.

Cudowna noc, stająca się dniem – niespodziewana.

Boże Narodzenie…

Świadome rozsypuje się w drobny mak niewiadomego.

Nieświadome poukładane na nowo w wiadome.

Noc Bożego Narodzenia…

Czego sobie życzysz w tę noc?

Jeśli chcesz nowego, nie wahaj się zejść w otchłań swojej traumy.

Noc Bożego Narodzenia…

Boskość poprowadzi Cię tam, gdzie największa rana, najcięższe łzy.

Nie bój się ciemności tej nocy, bo w niej ukryte są wszystkie noce Twojej historii.

Noc Bożego Narodzenia…

Gdzie Twoja boskość odnajdzie Twoje człowieczeństwo

tam odkryjesz, że Twoje zdrowie i szczęście pozostawało nieuświadomione.

Życzenia Bożego Narodzenia…

Wszyscy Tobie życzą zdrowia, szczęścia, radości,

mając nadzieję, że ominie Cię otchłań, noc i ciemność.

Życzenia Bożego Narodzenia…

Jeśli są prawdziwe uwzględniają Boga w ciemnościach nocnej traumy,

więc wierzę w Twą boskość, która odnajdzie Twe człowieczeństwo.

Życzenia Bożego Narodzenia…

Poza tą wiarą nie potrzebujesz życzeń – uwierz mi.

Bo to jest wiara w narodzenie Chrystusa, którym jesteś.

Adwentowe życzenia

W wielu miejscach czytam, że rozpoczął się adwent a słowo to oznacza „przyjście”.

No tak, przyjście…

Czyli, że przychodzi jakieś światło, jakaś prawda, jakaś odmiana, a w istocie jakiś Człowiek.

Przychodzi Człowiek prawdziwy, napełniony światłem.  

No tak, przychodzi Człowiek, który uwalnia, rozświetla, uzdrawia, uszczęśliwia.

Czy na pewno potrafimy tak przychodzić, żeby uwalniać, uzdrawiać i uszczęśliwiać?

Albo inaczej, czy jesteśmy takim ludźmi, w których przychodzi światło, prawda, odmiana?

Ileż zapętleń, węzłów, więzień, problemów nierozwiązanych ze sobą wnosimy w te domy adwentowe, które tworzymy albo odwiedzamy?

Ileż pozornego szczęścia, radości i wolności tworzy iluzja niezbędnej obecności.

Gdy strach, że sami sobie nie poradzimy; że cisza nas przytłoczy; że samotność stanie się nie do uniesienia decyduje o naszej obecności albo oczekiwaniu na czyjeś przyjście, czy wtedy adwent na pewno ma sens?

Czy miłość wtedy jest wielka, gdy strach jest większy?

Czy w ogóle da się kochać ze strachu?

Tymczasem jakże często wydaje się nam, że kochamy, ale to jest czysta bezradność. Tworzymy wtedy iluzję miłości za coś albo z powodu czegoś. Kochamy, ponieważ boimy się, że pozostaniemy sami, bezradni, zrozpaczeni, niezdolni do życia.

Adwent jest przyjściem Człowieka, ponieważ jest czasem uwalniającej miłości. Miłości nie z powodu czegoś albo za coś. Miłości rozświetlonej, bezwarunkowej, która nie tworzy węzłów, zapętleń, więzień, problemów nie do rozwiązania. Dlatego adwentowe przychodzenie w rzeczywistości jest okazją, aby szczerze sobie powiedzieć, że:

– jeśli Cię nie uspokajam i nie wyciszam, nie jestem dla ciebie;

– jeśli nie czujesz się ze mną bezpieczna/y i szczęśliwa/y, nie jestem Ci potrzebny;

– jeśli Cię nie inspiruję, dlaczego podtrzymujesz relację?

– jeśli moje myśli nie zmuszają Cię do nowych przemyśleń, nie zawracaj sobie mną głowy;

– jeśli moja pasja Cię nie porusza, lepiej szukaj swojej;

– jeśli moja obecność nie pomaga Ci się rozwijać, moja nieobecność zrobi to lepiej;

– jeśli moja miłość nie otwiera Twojego serca inna miłość znajdzie do niego klucz.

Adwentowe przychodzenie nie oznacza zasiedzenia i zadomowienia, więc nie zatrzymuj się nawet po to, aby spojrzeć za siebie, bo staniesz się martwą pamiątką siebie z dawnych lat.

Akceptuj, wybaczaj, odpuszczaj i wypuszczaj, ufając swojej drodze. Bądź cichą obecnością, która przynosi i obdarowuje ponieważ kocha, a nie dlatego, że się boi.

W drodze – wiara a przekonania

Biblijna opowieść o Abrahamie, który chociaż opuścił rodzinny dom, ziemię, w której mieszkał, a także religijny wzorzec swego rodu, mimo wszystko w godzinie próby zastosował stary rytuał i postanowił zabić Izaaka, aby zrealizować Bożą wolę, ostrzega nas, że po nawróceniu, prawdopodobnie z nieuświadomionego przyzwyczajenia, wciąż możemy powtarzać stare zachowania i postępować według starych przekonań, będąc szczerze przekonanymi, że tego oczekuje po nas Bóg. Innymi słowy, wiara jako życiowa postawa oraz głęboka relacja z Bogiem nie jest automatycznym remedium na stare przekonania i złe zachowania, z których chcielibyśmy się uwolnić. Po doświadczeniu ożywiającej i wyzwalającej mocy wiary, wręcz odwrotnie – wbrew naszym intencjom – często wzmacniamy stare wzorce religijne, kulturowe oraz społeczne. Stajemy się bowiem posłuszni Bogu i zmotywowani, aby wykonywać Jego wolę, jednak wciąż nie jesteśmy na tyle uważni, żeby zobaczyć, że nowa relacja z Bogiem będzie realizowana za pomocą nowych narzędzi.

Niepokoi i nawet przeraża ogrom cierpienia, które dotąd sobie zadaliśmy tylko z braku świadomości, że wiara nie jest równoznaczna z chrystusowymi wzorcami mentalnymi.

Albo inna opowieść o Mojżeszu, który zanim stał się  wielkim przewodnikiem hebrajskich rodów ku jedności i wolności musiał na nowo ustosunkować się do swojej tożsamości i wpierw przekroczyć tożsamość egipską (pana i władcy), a następnie hebrajską (sługi niewolnika), uświadamia nam, że bez pracy duchowej nie potrafimy przyjmować naszych ról i wypełniać zadań, do których powołuje nas Boży Duch. Ów proces najczęściej rozpoczyna się pod silnym ciśnieniem kryzysowej sytuacji, którą nieświadomie sami wywołujemy. Jednak przeżywszy go dostrzegamy jego petryfikującą i oczyszczającą wartość. Co prawda wówczas najczęściej oskarżamy Boga o nieobecność, milczenie i brak pomocy, jednak któż może potwierdzić, że podczas egzaminu dojrzałości jego nauczyciel albo mistrz mógł mu towarzyszyć i pomagać? Gdy przeżywamy duchową transformację i zdajemy najważniejszy egzamin Mistrz zawsze zachowuje powściągliwość i pomaga nam swoją wiarą w nas, a tymczasem nam wydaje się, że powinien za nas zdać egzamin.

Na te oraz na wiele innych bezdroży duchowego rozwoju wchodzimy w codziennym życiu najczęściej wyłącznie z tego powodu, że nie zdajemy sobie sprawy, że są niebezpiecznym i ślepymi zaułkami.  

Jestem pewien, że ostatni weekend w październiku dla wszystkich, którzy zdecydują się na przyjazd do Simoradza i wezmą udział w spotkaniu Przyjaciół Akademii Świadomego Życia, będzie dobrym czasem na spokojne, ufne i budujące przyglądanie się własnemu życiu i poznawanie duchowych bezdroży, z których ciężko wraca się na Bożą drogę. Więc po co ładować się w nieszczęścia albo doświadczać kryzysu, który naprawdę nie jest niezbędny? Po co żałować złych decyzji i relacji? Po co winą obarczać Boga, skoro błędy przytrafiają się nam?

W wierze, aby droga życia była dobra i dla codziennego szczęścia oraz satysfakcji, warto mieć świadomość zagrożeń, których geneza znajduje się w mentalnych i emocjonalnych wzorcach religijnych, kulturowych i społecznych (często rodzinnych albo kościelnych).

Serdecznie zapraszam do Simoradza. Szczegóły znajdziecie we wpisie poniżej: Październik w Simoradzu .

Zapraszam na nabożeństwo do Łodzi

Bracia Grimm napisali bajkę o wilku i 7 koźlątkach, które ukryły się przed wilkiem. Jego atak przeżyło tylko to, które skryło się w zegarze. Po wyjściu wszystko opowiedziało mamie i w efekcie udało się uratować także resztę.

W naszym polskim świecie wilków, udających dobrą mamę, jest wiele, więc Międzynarodowy Dzień Wychodzenia z Ukrycia (Coming Out Day) jest szansą dla tych spośród nas, którzy cudem przeżyli atak na ich godność, wolność, szacunek, a często nawet życie.

Ci, którzy przeżyli, niech cieszą się każdym dniem i opowiadają innym, jak okrutnym doświadczeniem jest presja, którą tłum, kierujący się prawowiernymi przekonaniami politycznymi, moralnymi i religijnymi, wywiera na jednostki pozbawione oparcia w najbliższych.

Dlatego 8 października 2023 r. z okazji Międzynarodowego Coming Out Day Stowarzyszenie Tęczowych Społeczników organizuje w swojej siedzibie, czyli w Łodzi, ul. Kutnowska 8, spotkanie dla wszystkich, którzy wyszli z ukrycia, i chcą świętować życie oraz dla tych, którzy pragną z tego ukrycia wyjść.

Uroczystość rozpocznie się o godz. 16-tej obiadem dla wszystkich uczestników, po którym wspólnie przeżyjemy nabożeństwo bez podziałów; żeby nikt nie miał ochoty wejść do kryjówki, czując się gorszym, zaatakowanym albo wyizolowanym.

Mottem nabożeństwa będą słowa: BÓG SIĘ MAMO NIE POMYLIŁ.

Nikt nie ma prawa odmawiać nikomu prawa do życia ze względu na własne przekonania, co jest dobre a co złe; co moralne a co nie moralne; co polskie a co nie polskie; co chrześcijańskie a co nie chrześcijańskie. Żaden tłum nie ma prawa zmuszać jednostki do życia w ukryciu. Stąd poza przekazywaniem dobrej wiadomości o Bożym miłosierdziu, na postawie słów ap. Pawła: „Radujcie się w Panu zawsze; powtarzam, radujcie się. Życzliwość wasza niech będzie znana wszystkim ludziom: Pan jest blisko ” (Flp 4,4n), osią nabożeństwa będzie Eucharystia, czyli wspólnota wdzięcznych ludzi, zbawionych i codziennie karmionych przez Boga chlebem powszednim, która wzajemnie się wspiera, przygarnia, podnosi i błogosławi. Wspólnota pokornych, którzy nie mają problemu z uklęknięciem przed siostrą albo bratem i wzajemnym obmyciem sobie stóp, aby wszyscy mogli stanąć na ziemi Bożego objawienia. To jest ziemia Chrystusowego krzyża, przez który Bóg odnowił oblicze ziemi i przypomniał, że wszyscy stanowimy jedną rodzinę.

Zapraszamy wszystkich. Między nami nie ma nikogo, kto odczuwałby strach, ponieważ wszyscy żyjemy miłością.

Nabożeństwo ja poprowadzę, a swój udział zapowiedziała także ks. Halina Radacz z Kościoła luterańskiego, rzymskokatolicki duchowny ks. Rafał Figiel z diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej, ks. Andrzej Stefański z inicjatywy „Zwykły Kościół” oraz ks. bp Tomasz Puchalski z Reformowanego Kościoła Katolickiego w Polsce.

Modlitwa – mój sposób życia

Duża część populacji przeżywa swoje życie jak walkę o przetrwanie, mając ziemię za złe i niebezpieczne miejsce, w którym nie ma co liczyć na sprawiedliwość i spokój.

Jest też grupa, której udało się wychylić głowę z traumatycznego paradygmatu i rozejrzeć na zewnątrz zalęknionego bytu. Na własną rękę odkryli, że w sumie nie jest aż tak źle, i tym, którzy wciąż walczą i cierpią, próbują przekazać, że życie nie jest walką monady o przetrwanie w oceanie niebezpieczeństw, ale odkrywaniem dobra i piękna. Dla nich odkrywanie jest największą wartością ziemskiego czasu duszy. Żeby odkrywać, trzeba wydostać się z dna oceanu, z dna nieprzeniknionych ciemności, i skorzystać ze światła. Dopiero w nim widać dobro i piękno życia. Dlatego niektórzy z tej grupy odkrywają dobro i piękno, jeżdżąc po świecie i eksplorując tajemnice życia, dbając przy okazji o swoje otoczenie i kolorowe życie, jednak potrzebują na to zasobów, które wciąż zdobywają ciężką pracą i poświęcaniem się.

Wśród odkrywców jest też grupa, która zdała sobie sprawę z tego, że wartością nadrzędną nie jest odkrywanie tego co, na zewnątrz, ale tego, co wewnątrz; nie tego, co na dole, ale tego, co w górze. Dlatego poświęcili życie samopoznaniu, wejściu w siebie i duchowemu rozwojowi. Wyrastają ponad ocean i rozkwitają. Poznać ich po tym, że doceniają wartość modlitwy, jednak w modlitwie są chciwi. Ich modlitewne chciejstwo czyni ich więźniami tego wierzchołka, na którym zasiedli ponad oceanem cierpienia. Nie potrafią się oderwać i ruszyć w drogę, ponieważ każdy ruch jest w ich mniemaniu powrotem do oceanu ciemności. Kurczowo trzymają się swego wierzchołka, którym jest ego. Co prawda nie boją się życia na ziemi, ale są przekonani, że dzięki swoim wysiłkom dotarli do nieba. Oni też wciąż pracują. Ich pracą jest utrzymanie się na wierzchołku. To też ciężka praca, której celem są zasoby duchowe. Nieustannie walczą o przetrwanie na wierzchołku ledwo co wystającym ponad ocean nieszczęścia.

Tymczasem największą tajemnicą życia nie jest odkrywanie siebie, ale tworzenie siebie na nowo. I jeśli ufasz, że nie chcę Cię skrzywdzić daj się przekonać, że szkoda Ci czasu na ciągłe odkrywanie i poznawanie siebie, ponieważ ono i tak jest ograniczone przeszłością, czyli oceanem ciemności i nieszczęścia. Wszystkie praktyki duchowe, którymi usiłujesz poznać siebie, są kurczowym trzymaniem się wierzchołka ponad oceanem.

Nie poznawaj siebie bez końca, bo wbrew Twej intencji prędzej czy później to skończy się tragicznie. Zapytaj po prostu, kim chcesz być, i przestań kurczowo trzymać się swego marnego wierzchołka. Po prostu się puść. Puść się modlitwą, która nie jest ciężką pracą i zdobywaniem duchowych zasobów, ale najdoskonalszym aktem kreacji.

Zanurzeni w oceanie i odkrywcy sądzą, że modlitwa jest zdobywaniem, czyli prośbą o coś. Uwierz, że w ten sposób nie wykorzystują nawet 10 % jej cudownych możliwości. Modlitwa jest sposobem życia. Dzięki niej stajesz się tym, kim chcesz być. Jest pewnością, że masz dostęp do tego, co jest Ci w życiu potrzebne bez wysiłku i obawy. Jest oderwaniem umysłu od przeszłości i uśmiechem serca ku przyszłości. Modlitwa jest koncentracją życiowej energii, dlatego wiarą możesz zastąpić ciężką pracę, a miłością lęk. Jest tym samym narzędziem, którym posługuje się Stwórca.

Módl się z wdzięcznością i w Chrystusie stawaj się nowym, bo stare przeminęło. Szkoda życia na zajmowanie się tym, co nie ma znaczenia.

Uczmy się nagości…

Boimy się jej, podejrzewając o perwersję, dewiację, brak norm, a tymczasem ona jest jedyną, prawdziwą normą.

Przypomnijmy sobie Ogród Życia. Ewa z Adamem nadzy dla siebie, wobec siebie i przed Duchem Życia, który wieje pomiędzy kwiatami, wzmagając eteryczność i sensoryczność życiowego doświadczenia.

Zwiedzeni bodźcem racjonalizmu, logiki umysłu, który wmawia, że dobrze jest znać dobro i zło, odkrywają potęgę lęku. Dotąd piękni w swej nagości, czerpiący energię miłości z samego źródła, którym jest bycie darem dla drugiego, w mgnieniu oka stają się neurotykami, którzy boją się wszystkiego i wszystkich.

Gdy znika nagość, kończy się szczęście. W to miejsce pojawia się umysł, kochający dwoistość, nawet wielobiegunowość; rozbijający nas o brzegi egzystencji, które sam nieustannie tworzy. Rajski wąż uosabia naszą koncentrację na przeżyciu z lęku przed głodem: „Zerwij owoc, najedz się. Przecież jest piękny i godny smakowania” oraz seksie, który odtąd nie jest splotem dwóch dusz, węzłem energii dwóch miłości, ale już tylko biologiczną potrzebą przedłużenia gatunku. 

To umysł tworzy bieguny, brzegi życia, w które z impetem uderzamy, rozbijając się w drobny mak. Gdy pojawia się lęk, potężniejący każdym dniem w postaci neurozy, po drugiej stronie musi pojawić się erotyzm, który nie cieszy; nie obdarowuje; nie nasyca; nie wzmaga energii, ale ją zabiera, degradując drugiego do roli stymulatora przyjemności. 

Gdy znika naturalna nagość, stajemy się erotyczni albo neurotyczni, a życie zaczyna przypominać dramatyczny rollercoaster. Odbijamy się raz od jednego brzegu, raz od drugiego, nie potrafiąc spokojnie płynąć środkiem rzeki życia.

Brzegi są potrzebne, dlatego warto znać ich energetyczny potencjał. Zrozumieć, że bez nich rzeka nie płynęłaby ku celowi a życie zaczęłoby przypominać śmierdzącą, zepsutą wodę w zastanym zalewie. Jednak życie musi spokojnie płynąć, niczym woda pomiędzy brzegami, aby nie zaczęło się psuć i cuchnąć. 

Uczmy się nagości…

Powracajmy do rajskiego doświadczenia, w którym nie ma bodźców pożądania i lęku…. One nie istnieją obiektywnie, same w sobie nie są bytem ani rzeczywistością. Są wytworami naszego umysłu, który przejmuje nad nami kontrolę. Nie ufajmy mu naiwnie.

Głębiej, w nas, w sercu, ukryte jest prawdziwe życie, które ufa i kocha. Serce zawsze jest nagie, prawdziwe, szczere. Ono nie zna dwoistości. Brzegi tworzy umysł. Rzeka życia płynie z serca. Ale płynie tylko wtedy, gdy brzegi nie stają się ważniejsze od źródła, nurtu i ujścia.

Uczmy się nagości…

Uczmy się życia bez pożądania i lęku, czyli bez bodźców, które tworzą cierpienia. Nie pożądajmy dla przyjemności, ale bądźmy darem miłości, czystą, nieuwarunkowaną niczym energią życia. Nie bójmy się miłości i miłowania, czyli erotycznego napięcia, ruchliwego, instynktownego seksu, który tworzy energię sukcesu i zadowolenia.

Uczmy się nagości….

Bądźmy piękni swą naturalnością, szczerością, brakiem maski. Nie udawajmy super Kochanki i super Kochanka. Nie bójmy się odrzucenia i nieudanego seksu. Nie pożądajmy tylko po to, aby sobie coś udowodnić…

Ucz się nagości….

Takiej codziennej nagości się ucz. Gdy przestaniesz się bać i zniknie pożądanie, staniesz się życiowym nudystą. Przestaniesz się wstydzić i poczujesz cudowny smak każdego dnia. Twoja nagość będzie oznaczała, że pozbyłeś się bodźców cierpienia. Już niczego nie musisz, ani przed niczym nie uciekasz.

Po prostu znowu będziesz takim, jakim stworzył Cię Bóg. Powrócisz do Ogrodu Życia. Przypomną Ci się smaki i zapachy. Poczujesz wiatr…

A więc On gdzieś tutaj jest, blisko ciebie, jako Duch Miłości i Życia.

Jesteś szczęśliwy sobą i każdym dniem.

Drogowskaz i właściwy kierunek

Być może nie wyobrażasz sobie, że mógłbyś samodzielnie dokonywać wyborów, nie licząc na czyjąś radę? A może tak bardzo przyzwyczaiłeś się do wykonywania rozkazów, że  bez zewnętrznego impulsu nie rozpoczynasz działania? Istnieje wreszcie duże prawdopodobieństwo, że także religię i Kościół kojarzysz z duchowymi i etycznymi drogowskazami, według których postępujesz w codziennym życiu, mając nadzieję na właściwą relację z Bogiem.

Wiedz, że traktując się w ten sposób, wyrządzasz sobie wielką krzywdę. Czy naprawdę jesteś tylko reaktywnym humanoidem, kupą komórek zarządzaną biologicznym komputerem, którego centrum dowodzenia zostało umiejscowione pod kośćmi czaszki? 

Nie wierz w to, że potrzebujesz instrukcji obsługi samego siebie, żeby dobrze żyć. Możesz zmienić swoją biologię, neuronowe obwody, chemię, hormony, a nawet geny! Uczynisz to poprzez zmianę myśli, słów i emocji. Twój mózg jest neuroplastyczny, a ciało chętnie reaguje na emocje. 

Każdy człowiek żyje według programu wzrostu i zdrowienia bądź umierania i degeneracji, jedynie w oparciu o własne myśli i przekonania. Pomyśl nad tym, że większość, gdy dowiaduje się o chorobie, zdradzie partnera bądź utracie pracy, błyskawicznie przechodzi załamanie. Rozpoczyna się wówczas obezwładniający chaos umysłowy i panika. Nie wiadomo gdzie szukać ratunku, ani na czym miałby polegać. To przykład przewagi umysłu nad materią!

Neuronauka już wie i potwierdza, że dobre życie możesz tworzyć własnymi myślami, słowami i emocjami. Niestety wielu z nas wciąż nie podejmuje nawet jednej próby, aby coś zmienić, oczekując za to pomocy ze strony innych ludzi oraz instytucji. To jest wprost niewiarygodne i niepojęte! Umysłowe lenistwo nawet w obliczu śmierci, której większość z nas bardzo się boi, jest silniejsze niż wola, a przerzucanie odpowiedzialności za jakość życia na lekarzy, polityków, nauczycieli czy księży to wciąż powszechna praktyka.

Tymczasem najlepszym wskaźnikiem Twego poziomu świadomości jest to, w jaki sposób  radzisz sobie w życiu, gdy spadają na Ciebie niespodziewane doświadczenia. Zaś najpewniejszym wskaźnikiem Twej życiowej mądrości jest to, czy liczysz na rady innych ludzi i rozpaczliwie poszukujesz drogowskazów.

Pamiętaj, że podczas prawdziwych i często traumatycznych wyzwań osoba nieświadoma ma tendencję do stawania się jeszcze głębszą nieświadomością. Popada w jeszcze większą abstrakcję i teorie spiskowe. W odruchu obrony odchodzi od życia tu i teraz i wpada w iluzje. Natomiast osoba świadoma staje się coraz bardziej świadoma i znacznie szybciej łączy fakty, odnajduje drogę i zaczyna działać dla swego dobra.

Dlatego zawsze masz dwie opcje.

Możesz obudzić się i diametralnie zmienić swoje życie, porzucając jakąkolwiek formę walki i oporu, wchodząc na poziom akceptacji, prawdy o sobie i pracy wewnętrznej, odkrywając prawdziwe źródło mądrości w Duchu, bądź dać się wciągnąć w jeszcze głębszy, nieprzytomny sen, który ostatecznie zamieni się w koszmar.

Jeśli poważnie myślisz o dobrej przyszłości, musisz przejść przez niewygodne dla Twojego umysłu i ciała sytuacje i po prostu przestać omijać niezwykle ważny dla Ciebie proces stawania się coraz bardziej prawdziwym, szczerym i transparentnym. Naprawdę to jest nie tylko najskuteczniejszy, ale przede wszystkim jedyny sposób na wyjście z bólu i lęku w kierunku wolności i miłości. Gdy otworzysz się na wewnętrzny proces, który Grecy nazwali agonią, a zdaniem autorów Ewangelii była charakterystyczną cechą duchowej pracy Jezusa, właśnie tak będzie wyglądał Twój rozwój, bez potrzeby doświadczania pomocy ze strony innych ludzi i korzystania z drogowskazów, które pewnie były pożyteczne dla innych, jednak Tobie mogą wskazać zły kierunek życia.

Być może zajmie Ci to najbliższe miesiące, lata, a nawet dekady, jednak każda minuta tego procesu będzie tego warta. 

Jeśli zostawiasz wszystko na łasce zdarzeń, bez Twego bieżącego udziału i świadomego zarządzania kryzysami oraz brania odpowiedzialności za własne decyzje albo licząc na to, że inni powiedzą Ci, co masz robić, pewnego dnia życie weźmie Twoje sprawy w swoje dłonie i wtedy zacznie się prawdziwy, brutalny survival. Nie próbuj też obwiniać rodziców, partnerów, nauczycieli, duszpasterzy czy system za to, że aktualnie znajdujesz się nieciekawym miejscu i doświadczeniu. Po prostu spójrz w swój umysł, poczuj swoje ciało, zadaj sobie pytanie o to kim jesteś i uważnie rusz w drogę ku swemu sercu.

Prawdziwa wiedza jest darmowa i jest zakodowana nie tylko w Twoim DNA, ale też w Twej pamięci, a przede wszystkim w sercu, czyli tam, gdzie na ludzkiej duszy odciśnięta jest Boża pieczęć. Wszystko, czego potrzebujesz, jest w Tobie i czeka na odkrycie. Jedynym drogowskazem, który ułatwi ci podróż, jesteś sam dla siebie, więc przestań kierować swoją uwagę na zewnątrz. Zainteresuj się sobą, otocz się troską, łaską, zaufaniem, wybaczeniem i zrozumieniem. Znajdź swoje serce, a na pewno znajdziesz właściwą drogę.

Jednak pragnę Cię przekonać, że każda/y z nas ma do wykonania dwa wielkie zadania. Jedno dotyczy wnętrza, drugie świata zewnętrznego. Wewnętrzna praca oznacza utrzymywanie spokojnego i ufnego umysłu, warunku niezbędnego, aby w odpowiednim momencie dostrzegać drogowskaz, zaś praca w świecie oznacza, że pomagając wszystkim istotom utrzymujesz właściwy kierunek.

Zajmowanie się wyłącznie własnym wnętrzem nie jest ideałem chrystokształtnej praktyki duchowej. Bo jeśli zajmujesz się wyłącznie pracą wewnętrzną, to w efekcie szukasz zbawienia i spokoju tylko dla siebie, a to jest bardzo egoistyczne. Tymczasem włączenie aktywności zewnętrznej do codziennej praktyki duchowej oznacza życie ukierunkowane na innych.  A wtedy manifestuje się  moc czystej i napełnionej światłem miłości, która jest źródłem życia.

Kto żyje w świadomości Chrystusa z medytacji przechodzi do praktycznego działania.

Zaproszenie do Wieczernika

Dopiero co minął Wielki Czwartek, w niektórych tradycjach duchowych i teologicznych dzień związany z kapłaństwem urzędowym.

Zwłaszcza rzymskim katolikom Wieczernik kojarzy się nie tylko z umyciem apostołom nóg przez Jezusa i Pożegnalnym Posiłkiem, ale też z ustanowieniem urzędowego kapłaństwa.

Dla mnie kazus na tyle nieistotny, że dotąd nie miałem potrzeby odnoszenia się do tego znaczenia Wielkiego Czwartku. Tak było również dwa dni temu. Miałem dziś napisać wielkanocne życzenia, a tymczasem zewsząd naparła na mnie wiadomość, że dominikanin, Marcin Mogielski, zrezygnował z dalszego współtworzenia Kościoła Rzymsko-Katolickiego. To, że postanowił współtworzyć Kościół Ewangelicko-Augsburski jest w tej chwili drugorzędne. 

Pierwszorzędne jest to, że kolejny zakonnik bądź świecki duchowny, ich przynależność do partykularnego Kościoła w tej sytuacji nie jest najważniejsza, nie wytrzymuje ciśnienia, jakie stwarza mniej czy bardziej sformalizowana struktura Kościoła, zwłaszcza w ramach kościelnego urzędu i rezygnuje.

Rezygnacja wypalonych, bezradnych, sfrustrowanych, czasem wściekniętych, a czasem zrozpaczonych ludzi, nie jest okazją do świętowania w powszechnym Kościele. To porażka chrześcijaństwa, które jest do tego stopnia sformalizowane, skostniałe i upolitycznione, że ludzie wolni, odważni, myślący, odpowiedzialni, miłujący i naśladujący Jezusa z Galilei w sposób, który nie odpowiada systemowi, czują się niepotrzebni, nieadekwatni, lekceważeni i niezrozumiani.

Znam wielu „kolegów w urzędzie” w różnych Kościołach, którzy między innymi ze względu na swoje poglądy teologiczne albo poszukiwanie nowych form duchowości nie mają odwagi ujawnić, że są wyczerpani, wypaleni, czują się źle i potrzebują pomocy oraz wsparcia, ponieważ obawiają się kłopotów i nacisków, aby poddali się „autorytetowi kościelnej władzy” i świętej tradycji.

Od kilku lat miałem przeczucie, które – przyznam – gasiłem w sobie, że powinienem zaaranżować i zaproponować tym wszystkim Koleżankom i Kolegom otwarta platformę dla spotkania się, wzajemnego wsparcia, udzielenia sobie duszpasterskich rad i doświadczenia. Nie chodzi o klasyczny związek zawodowy, ale o duszpasterską grupę wsparcia. Możemy się wspierać i wzajemnie sobie pomagać.

W czasach praktycznego ekumenizmu taka inicjatywa nie powinna nikogo dziwić, ani tym bardziej stać się bodźcem do wyrażania negatywnych ocen oraz reakcji kościelnych władz. Zresztą od prawie dwóch lat pracuję w Katedrze Nauk o Religii i Ekumenizmu i od tego czasu mam nieodparte wrażenie, że to nie może być  jedynie teoretyczna refleksja, ale musi z niej wynikać praktyczne zastosowanie. W moim odczuciu taka platforma będzie bardzo konkretnym zastosowaniem ekumenicznego zbliżenia między Kościołami, które biskupi chętnie demonstrują w blasku fleszy wzajemnymi uściskami dłoni i  serdecznymi „przytulasami”.

Ktoś powinien zatroszczyć się o wypalonych i sfrustrowanych księży oraz zakonników. A że często tak się nie dzieje, więc już czas najwyższy, aby ten rodzaj pomocy zamanifestował się jako forma samopomocy.

Ogłaszam zatem, że jestem gotów animować otwartą platformę wspólnoty duchownych i duszpasterzy z wszystkich Kościołów partykularnych (wyznaniowych), którzy czują się wypaleni i sfrustrowani, a nie widząc znikąd pomocy chcieliby stworzyć grupę wzajemnego wsparcia.

Inicjatywa i zaproszenie skierowane jest także do tych, który poszukują inspiracji do duchowego  rozwoju poza tradycyjnymi obrzędami i formułami teologicznymi, ale mają obawy przed upublicznieniem swoich zainteresowań oraz potrzeb.

Nasza platforma będzie nosiła nazwę, związaną z Wielkim Czwartkiem, czyli WIECZERNIK, żeby od początku unaocznić, że przystępując do niej jesteśmy gotowi wzajemnie sobie umywać nogi.

Na chętnych będę czekał cierpliwie… bo wiem, że decyzje nie będą ani jednoznaczne, ani łatwe. Jestem pewien, że potrzebujemy siebie wzajemnie i między sobą Chrystusowej Przyjaźni.

Tel. 660 783 510

Adres mailowy: mju@escobb.com.pl