Modlitwa – mój sposób życia

Duża część populacji przeżywa swoje życie jak walkę o przetrwanie, mając ziemię za złe i niebezpieczne miejsce, w którym nie ma co liczyć na sprawiedliwość i spokój.

Jest też grupa, której udało się wychylić głowę z traumatycznego paradygmatu i rozejrzeć na zewnątrz zalęknionego bytu. Na własną rękę odkryli, że w sumie nie jest aż tak źle, i tym, którzy wciąż walczą i cierpią, próbują przekazać, że życie nie jest walką monady o przetrwanie w oceanie niebezpieczeństw, ale odkrywaniem dobra i piękna. Dla nich odkrywanie jest największą wartością ziemskiego czasu duszy. Żeby odkrywać, trzeba wydostać się z dna oceanu, z dna nieprzeniknionych ciemności, i skorzystać ze światła. Dopiero w nim widać dobro i piękno życia. Dlatego niektórzy z tej grupy odkrywają dobro i piękno, jeżdżąc po świecie i eksplorując tajemnice życia, dbając przy okazji o swoje otoczenie i kolorowe życie, jednak potrzebują na to zasobów, które wciąż zdobywają ciężką pracą i poświęcaniem się.

Wśród odkrywców jest też grupa, która zdała sobie sprawę z tego, że wartością nadrzędną nie jest odkrywanie tego co, na zewnątrz, ale tego, co wewnątrz; nie tego, co na dole, ale tego, co w górze. Dlatego poświęcili życie samopoznaniu, wejściu w siebie i duchowemu rozwojowi. Wyrastają ponad ocean i rozkwitają. Poznać ich po tym, że doceniają wartość modlitwy, jednak w modlitwie są chciwi. Ich modlitewne chciejstwo czyni ich więźniami tego wierzchołka, na którym zasiedli ponad oceanem cierpienia. Nie potrafią się oderwać i ruszyć w drogę, ponieważ każdy ruch jest w ich mniemaniu powrotem do oceanu ciemności. Kurczowo trzymają się swego wierzchołka, którym jest ego. Co prawda nie boją się życia na ziemi, ale są przekonani, że dzięki swoim wysiłkom dotarli do nieba. Oni też wciąż pracują. Ich pracą jest utrzymanie się na wierzchołku. To też ciężka praca, której celem są zasoby duchowe. Nieustannie walczą o przetrwanie na wierzchołku ledwo co wystającym ponad ocean nieszczęścia.

Tymczasem największą tajemnicą życia nie jest odkrywanie siebie, ale tworzenie siebie na nowo. I jeśli ufasz, że nie chcę Cię skrzywdzić daj się przekonać, że szkoda Ci czasu na ciągłe odkrywanie i poznawanie siebie, ponieważ ono i tak jest ograniczone przeszłością, czyli oceanem ciemności i nieszczęścia. Wszystkie praktyki duchowe, którymi usiłujesz poznać siebie, są kurczowym trzymaniem się wierzchołka ponad oceanem.

Nie poznawaj siebie bez końca, bo wbrew Twej intencji prędzej czy później to skończy się tragicznie. Zapytaj po prostu, kim chcesz być, i przestań kurczowo trzymać się swego marnego wierzchołka. Po prostu się puść. Puść się modlitwą, która nie jest ciężką pracą i zdobywaniem duchowych zasobów, ale najdoskonalszym aktem kreacji.

Zanurzeni w oceanie i odkrywcy sądzą, że modlitwa jest zdobywaniem, czyli prośbą o coś. Uwierz, że w ten sposób nie wykorzystują nawet 10 % jej cudownych możliwości. Modlitwa jest sposobem życia. Dzięki niej stajesz się tym, kim chcesz być. Jest pewnością, że masz dostęp do tego, co jest Ci w życiu potrzebne bez wysiłku i obawy. Jest oderwaniem umysłu od przeszłości i uśmiechem serca ku przyszłości. Modlitwa jest koncentracją życiowej energii, dlatego wiarą możesz zastąpić ciężką pracę, a miłością lęk. Jest tym samym narzędziem, którym posługuje się Stwórca.

Módl się z wdzięcznością i w Chrystusie stawaj się nowym, bo stare przeminęło. Szkoda życia na zajmowanie się tym, co nie ma znaczenia.

Uczmy się nagości…

Boimy się jej, podejrzewając o perwersję, dewiację, brak norm, a tymczasem ona jest jedyną, prawdziwą normą.

Przypomnijmy sobie Ogród Życia. Ewa z Adamem nadzy dla siebie, wobec siebie i przed Duchem Życia, który wieje pomiędzy kwiatami, wzmagając eteryczność i sensoryczność życiowego doświadczenia.

Zwiedzeni bodźcem racjonalizmu, logiki umysłu, który wmawia, że dobrze jest znać dobro i zło, odkrywają potęgę lęku. Dotąd piękni w swej nagości, czerpiący energię miłości z samego źródła, którym jest bycie darem dla drugiego, w mgnieniu oka stają się neurotykami, którzy boją się wszystkiego i wszystkich.

Gdy znika nagość, kończy się szczęście. W to miejsce pojawia się umysł, kochający dwoistość, nawet wielobiegunowość; rozbijający nas o brzegi egzystencji, które sam nieustannie tworzy. Rajski wąż uosabia naszą koncentrację na przeżyciu z lęku przed głodem: „Zerwij owoc, najedz się. Przecież jest piękny i godny smakowania” oraz seksie, który odtąd nie jest splotem dwóch dusz, węzłem energii dwóch miłości, ale już tylko biologiczną potrzebą przedłużenia gatunku. 

To umysł tworzy bieguny, brzegi życia, w które z impetem uderzamy, rozbijając się w drobny mak. Gdy pojawia się lęk, potężniejący każdym dniem w postaci neurozy, po drugiej stronie musi pojawić się erotyzm, który nie cieszy; nie obdarowuje; nie nasyca; nie wzmaga energii, ale ją zabiera, degradując drugiego do roli stymulatora przyjemności. 

Gdy znika naturalna nagość, stajemy się erotyczni albo neurotyczni, a życie zaczyna przypominać dramatyczny rollercoaster. Odbijamy się raz od jednego brzegu, raz od drugiego, nie potrafiąc spokojnie płynąć środkiem rzeki życia.

Brzegi są potrzebne, dlatego warto znać ich energetyczny potencjał. Zrozumieć, że bez nich rzeka nie płynęłaby ku celowi a życie zaczęłoby przypominać śmierdzącą, zepsutą wodę w zastanym zalewie. Jednak życie musi spokojnie płynąć, niczym woda pomiędzy brzegami, aby nie zaczęło się psuć i cuchnąć. 

Uczmy się nagości…

Powracajmy do rajskiego doświadczenia, w którym nie ma bodźców pożądania i lęku…. One nie istnieją obiektywnie, same w sobie nie są bytem ani rzeczywistością. Są wytworami naszego umysłu, który przejmuje nad nami kontrolę. Nie ufajmy mu naiwnie.

Głębiej, w nas, w sercu, ukryte jest prawdziwe życie, które ufa i kocha. Serce zawsze jest nagie, prawdziwe, szczere. Ono nie zna dwoistości. Brzegi tworzy umysł. Rzeka życia płynie z serca. Ale płynie tylko wtedy, gdy brzegi nie stają się ważniejsze od źródła, nurtu i ujścia.

Uczmy się nagości…

Uczmy się życia bez pożądania i lęku, czyli bez bodźców, które tworzą cierpienia. Nie pożądajmy dla przyjemności, ale bądźmy darem miłości, czystą, nieuwarunkowaną niczym energią życia. Nie bójmy się miłości i miłowania, czyli erotycznego napięcia, ruchliwego, instynktownego seksu, który tworzy energię sukcesu i zadowolenia.

Uczmy się nagości….

Bądźmy piękni swą naturalnością, szczerością, brakiem maski. Nie udawajmy super Kochanki i super Kochanka. Nie bójmy się odrzucenia i nieudanego seksu. Nie pożądajmy tylko po to, aby sobie coś udowodnić…

Ucz się nagości….

Takiej codziennej nagości się ucz. Gdy przestaniesz się bać i zniknie pożądanie, staniesz się życiowym nudystą. Przestaniesz się wstydzić i poczujesz cudowny smak każdego dnia. Twoja nagość będzie oznaczała, że pozbyłeś się bodźców cierpienia. Już niczego nie musisz, ani przed niczym nie uciekasz.

Po prostu znowu będziesz takim, jakim stworzył Cię Bóg. Powrócisz do Ogrodu Życia. Przypomną Ci się smaki i zapachy. Poczujesz wiatr…

A więc On gdzieś tutaj jest, blisko ciebie, jako Duch Miłości i Życia.

Jesteś szczęśliwy sobą i każdym dniem.

Drogowskaz i właściwy kierunek

Być może nie wyobrażasz sobie, że mógłbyś samodzielnie dokonywać wyborów, nie licząc na czyjąś radę? A może tak bardzo przyzwyczaiłeś się do wykonywania rozkazów, że  bez zewnętrznego impulsu nie rozpoczynasz działania? Istnieje wreszcie duże prawdopodobieństwo, że także religię i Kościół kojarzysz z duchowymi i etycznymi drogowskazami, według których postępujesz w codziennym życiu, mając nadzieję na właściwą relację z Bogiem.

Wiedz, że traktując się w ten sposób, wyrządzasz sobie wielką krzywdę. Czy naprawdę jesteś tylko reaktywnym humanoidem, kupą komórek zarządzaną biologicznym komputerem, którego centrum dowodzenia zostało umiejscowione pod kośćmi czaszki? 

Nie wierz w to, że potrzebujesz instrukcji obsługi samego siebie, żeby dobrze żyć. Możesz zmienić swoją biologię, neuronowe obwody, chemię, hormony, a nawet geny! Uczynisz to poprzez zmianę myśli, słów i emocji. Twój mózg jest neuroplastyczny, a ciało chętnie reaguje na emocje. 

Każdy człowiek żyje według programu wzrostu i zdrowienia bądź umierania i degeneracji, jedynie w oparciu o własne myśli i przekonania. Pomyśl nad tym, że większość, gdy dowiaduje się o chorobie, zdradzie partnera bądź utracie pracy, błyskawicznie przechodzi załamanie. Rozpoczyna się wówczas obezwładniający chaos umysłowy i panika. Nie wiadomo gdzie szukać ratunku, ani na czym miałby polegać. To przykład przewagi umysłu nad materią!

Neuronauka już wie i potwierdza, że dobre życie możesz tworzyć własnymi myślami, słowami i emocjami. Niestety wielu z nas wciąż nie podejmuje nawet jednej próby, aby coś zmienić, oczekując za to pomocy ze strony innych ludzi oraz instytucji. To jest wprost niewiarygodne i niepojęte! Umysłowe lenistwo nawet w obliczu śmierci, której większość z nas bardzo się boi, jest silniejsze niż wola, a przerzucanie odpowiedzialności za jakość życia na lekarzy, polityków, nauczycieli czy księży to wciąż powszechna praktyka.

Tymczasem najlepszym wskaźnikiem Twego poziomu świadomości jest to, w jaki sposób  radzisz sobie w życiu, gdy spadają na Ciebie niespodziewane doświadczenia. Zaś najpewniejszym wskaźnikiem Twej życiowej mądrości jest to, czy liczysz na rady innych ludzi i rozpaczliwie poszukujesz drogowskazów.

Pamiętaj, że podczas prawdziwych i często traumatycznych wyzwań osoba nieświadoma ma tendencję do stawania się jeszcze głębszą nieświadomością. Popada w jeszcze większą abstrakcję i teorie spiskowe. W odruchu obrony odchodzi od życia tu i teraz i wpada w iluzje. Natomiast osoba świadoma staje się coraz bardziej świadoma i znacznie szybciej łączy fakty, odnajduje drogę i zaczyna działać dla swego dobra.

Dlatego zawsze masz dwie opcje.

Możesz obudzić się i diametralnie zmienić swoje życie, porzucając jakąkolwiek formę walki i oporu, wchodząc na poziom akceptacji, prawdy o sobie i pracy wewnętrznej, odkrywając prawdziwe źródło mądrości w Duchu, bądź dać się wciągnąć w jeszcze głębszy, nieprzytomny sen, który ostatecznie zamieni się w koszmar.

Jeśli poważnie myślisz o dobrej przyszłości, musisz przejść przez niewygodne dla Twojego umysłu i ciała sytuacje i po prostu przestać omijać niezwykle ważny dla Ciebie proces stawania się coraz bardziej prawdziwym, szczerym i transparentnym. Naprawdę to jest nie tylko najskuteczniejszy, ale przede wszystkim jedyny sposób na wyjście z bólu i lęku w kierunku wolności i miłości. Gdy otworzysz się na wewnętrzny proces, który Grecy nazwali agonią, a zdaniem autorów Ewangelii była charakterystyczną cechą duchowej pracy Jezusa, właśnie tak będzie wyglądał Twój rozwój, bez potrzeby doświadczania pomocy ze strony innych ludzi i korzystania z drogowskazów, które pewnie były pożyteczne dla innych, jednak Tobie mogą wskazać zły kierunek życia.

Być może zajmie Ci to najbliższe miesiące, lata, a nawet dekady, jednak każda minuta tego procesu będzie tego warta. 

Jeśli zostawiasz wszystko na łasce zdarzeń, bez Twego bieżącego udziału i świadomego zarządzania kryzysami oraz brania odpowiedzialności za własne decyzje albo licząc na to, że inni powiedzą Ci, co masz robić, pewnego dnia życie weźmie Twoje sprawy w swoje dłonie i wtedy zacznie się prawdziwy, brutalny survival. Nie próbuj też obwiniać rodziców, partnerów, nauczycieli, duszpasterzy czy system za to, że aktualnie znajdujesz się nieciekawym miejscu i doświadczeniu. Po prostu spójrz w swój umysł, poczuj swoje ciało, zadaj sobie pytanie o to kim jesteś i uważnie rusz w drogę ku swemu sercu.

Prawdziwa wiedza jest darmowa i jest zakodowana nie tylko w Twoim DNA, ale też w Twej pamięci, a przede wszystkim w sercu, czyli tam, gdzie na ludzkiej duszy odciśnięta jest Boża pieczęć. Wszystko, czego potrzebujesz, jest w Tobie i czeka na odkrycie. Jedynym drogowskazem, który ułatwi ci podróż, jesteś sam dla siebie, więc przestań kierować swoją uwagę na zewnątrz. Zainteresuj się sobą, otocz się troską, łaską, zaufaniem, wybaczeniem i zrozumieniem. Znajdź swoje serce, a na pewno znajdziesz właściwą drogę.

Jednak pragnę Cię przekonać, że każda/y z nas ma do wykonania dwa wielkie zadania. Jedno dotyczy wnętrza, drugie świata zewnętrznego. Wewnętrzna praca oznacza utrzymywanie spokojnego i ufnego umysłu, warunku niezbędnego, aby w odpowiednim momencie dostrzegać drogowskaz, zaś praca w świecie oznacza, że pomagając wszystkim istotom utrzymujesz właściwy kierunek.

Zajmowanie się wyłącznie własnym wnętrzem nie jest ideałem chrystokształtnej praktyki duchowej. Bo jeśli zajmujesz się wyłącznie pracą wewnętrzną, to w efekcie szukasz zbawienia i spokoju tylko dla siebie, a to jest bardzo egoistyczne. Tymczasem włączenie aktywności zewnętrznej do codziennej praktyki duchowej oznacza życie ukierunkowane na innych.  A wtedy manifestuje się  moc czystej i napełnionej światłem miłości, która jest źródłem życia.

Kto żyje w świadomości Chrystusa z medytacji przechodzi do praktycznego działania.

Zaproszenie do Wieczernika

Dopiero co minął Wielki Czwartek, w niektórych tradycjach duchowych i teologicznych dzień związany z kapłaństwem urzędowym.

Zwłaszcza rzymskim katolikom Wieczernik kojarzy się nie tylko z umyciem apostołom nóg przez Jezusa i Pożegnalnym Posiłkiem, ale też z ustanowieniem urzędowego kapłaństwa.

Dla mnie kazus na tyle nieistotny, że dotąd nie miałem potrzeby odnoszenia się do tego znaczenia Wielkiego Czwartku. Tak było również dwa dni temu. Miałem dziś napisać wielkanocne życzenia, a tymczasem zewsząd naparła na mnie wiadomość, że dominikanin, Marcin Mogielski, zrezygnował z dalszego współtworzenia Kościoła Rzymsko-Katolickiego. To, że postanowił współtworzyć Kościół Ewangelicko-Augsburski jest w tej chwili drugorzędne. 

Pierwszorzędne jest to, że kolejny zakonnik bądź świecki duchowny, ich przynależność do partykularnego Kościoła w tej sytuacji nie jest najważniejsza, nie wytrzymuje ciśnienia, jakie stwarza mniej czy bardziej sformalizowana struktura Kościoła, zwłaszcza w ramach kościelnego urzędu i rezygnuje.

Rezygnacja wypalonych, bezradnych, sfrustrowanych, czasem wściekniętych, a czasem zrozpaczonych ludzi, nie jest okazją do świętowania w powszechnym Kościele. To porażka chrześcijaństwa, które jest do tego stopnia sformalizowane, skostniałe i upolitycznione, że ludzie wolni, odważni, myślący, odpowiedzialni, miłujący i naśladujący Jezusa z Galilei w sposób, który nie odpowiada systemowi, czują się niepotrzebni, nieadekwatni, lekceważeni i niezrozumiani.

Znam wielu „kolegów w urzędzie” w różnych Kościołach, którzy między innymi ze względu na swoje poglądy teologiczne albo poszukiwanie nowych form duchowości nie mają odwagi ujawnić, że są wyczerpani, wypaleni, czują się źle i potrzebują pomocy oraz wsparcia, ponieważ obawiają się kłopotów i nacisków, aby poddali się „autorytetowi kościelnej władzy” i świętej tradycji.

Od kilku lat miałem przeczucie, które – przyznam – gasiłem w sobie, że powinienem zaaranżować i zaproponować tym wszystkim Koleżankom i Kolegom otwarta platformę dla spotkania się, wzajemnego wsparcia, udzielenia sobie duszpasterskich rad i doświadczenia. Nie chodzi o klasyczny związek zawodowy, ale o duszpasterską grupę wsparcia. Możemy się wspierać i wzajemnie sobie pomagać.

W czasach praktycznego ekumenizmu taka inicjatywa nie powinna nikogo dziwić, ani tym bardziej stać się bodźcem do wyrażania negatywnych ocen oraz reakcji kościelnych władz. Zresztą od prawie dwóch lat pracuję w Katedrze Nauk o Religii i Ekumenizmu i od tego czasu mam nieodparte wrażenie, że to nie może być  jedynie teoretyczna refleksja, ale musi z niej wynikać praktyczne zastosowanie. W moim odczuciu taka platforma będzie bardzo konkretnym zastosowaniem ekumenicznego zbliżenia między Kościołami, które biskupi chętnie demonstrują w blasku fleszy wzajemnymi uściskami dłoni i  serdecznymi „przytulasami”.

Ktoś powinien zatroszczyć się o wypalonych i sfrustrowanych księży oraz zakonników. A że często tak się nie dzieje, więc już czas najwyższy, aby ten rodzaj pomocy zamanifestował się jako forma samopomocy.

Ogłaszam zatem, że jestem gotów animować otwartą platformę wspólnoty duchownych i duszpasterzy z wszystkich Kościołów partykularnych (wyznaniowych), którzy czują się wypaleni i sfrustrowani, a nie widząc znikąd pomocy chcieliby stworzyć grupę wzajemnego wsparcia.

Inicjatywa i zaproszenie skierowane jest także do tych, który poszukują inspiracji do duchowego  rozwoju poza tradycyjnymi obrzędami i formułami teologicznymi, ale mają obawy przed upublicznieniem swoich zainteresowań oraz potrzeb.

Nasza platforma będzie nosiła nazwę, związaną z Wielkim Czwartkiem, czyli WIECZERNIK, żeby od początku unaocznić, że przystępując do niej jesteśmy gotowi wzajemnie sobie umywać nogi.

Na chętnych będę czekał cierpliwie… bo wiem, że decyzje nie będą ani jednoznaczne, ani łatwe. Jestem pewien, że potrzebujemy siebie wzajemnie i między sobą Chrystusowej Przyjaźni.

Tel. 660 783 510

Adres mailowy: mju@escobb.com.pl

Zapraszam do Malborka

Uczestnicy warsztatów wezmą udział również w części ruchowej, którą poprowadzi Patrycja Flieger.
Podejście holistyczne otwiera drzwi do nowych perspektyw rozwoju. W ruchu będziemy pracować nad integracją pomiędzy płaszczyznami naszego życia oraz wprowadzeniem harmonii między ciałem a umysłem. Czasem przecież pojawia się dysharmonia, kiedy lekceważymy jedną ze swoich płaszczyzn, nie widzimy jej, zapominamy o niej lub nie dbamy o nią. Tańcząc damy zwrócimy uwagę i rzucimy światło na różne obszary naszego życia. W holistycznym duchu docenimy nasze rozmaite jakości. Podczas tej części warsztatu poruszymy następujące zagadnienia: ruch, oddech, głos, medytację, relację z sobą/ciałem oraz relacje z innymi.
Wspólnie stworzymy bezpieczną przestrzeń, pełną autentycznego wyrazu i akceptacji, bez oceniania, tanecznych popisów, czy robienia czegokolwiek na pokaz. Naszą intuicją poruszymy pokłady znajdujące się w naszej naturze.
Po części tanecznej, gdy już wszystko wytańczymy, wypocimy i oddamy Matce Ziemi, płynnie przejdziemy do części relaksacyjnej, aby ukoić nasz umysł, ukołysać i zatroszczyć się o ciało. Wyjdziemy z głowy, wejdziemy do serca i połączymy się ze swoją mocą.

Część wykładowo/warsztatowa będzie poświęcona podstawom duchowego uzdrawiania.

Duchowość nie polega na odfrunięciu z życia, scedowaniu problemów na innych i poświęceniu się zajęciom, którymi z reguły nie zajmują się ludzie w niebezpieczeństwie bądź biedni.

Wielu z nas duchowość myli też ze spirytualizmem i uduchowieniem, które kończą się bolesną konfrontacją z  wymaganiami życia, a w konsekwencji rozczarowaniem. Inni z kolei duchowość kojarzą z pobożnością i fizycznymi ćwiczeniami, mającymi ujarzmić niesforną cielesność. 

Duchowość jest uporządkowaniem życia i wprowadzeniem harmonii we wszystkie aspekty i doświadczenia, począwszy od ruchu, oddechu, snu,  pożywienia, poprzez odpoczynek i pracę, relacje i wybory związane z egzystencją na ziemi, po rozwijanie takich duchowych predyspozycji, jak modlitwa, medytacja czy intuicja. Tylko holistyczne spojrzenie na siebie i życie otwiera perspektywę duchowego wzrastania, a konsekwencji zdrowego życia.

Duchowość spełnia rolę filtru, który oczyszcza nas z elementów dezintegrujących, depresyjnych, chorobotwórczych. Czyniąc nas czystymi, umożliwia widzenie drogi życia. Idąc nią jesteśmy usatysfakcjonowani, szczęśliwi i zdrowi.

Duchowość jest sztuką lekkiego życia. 

– poznasz różnicę pomiędzy psychoterapią a duchowością;

– poznasz duchowe prawa życia;

– poznasz siedem etapów i poziomów uzdrawiania; 

– poznasz tajemnicę modlitwę;

– dowiesz się o energetycznych wiązaniach;

– zobaczysz, że uzdrawianie zaczyna się od połączenia ze Źródłem.

MIEJSCE WARSZTATÓW:
Centrum Rozwoju Osobistego Jankho ul. Sikorskiego 13, Malbork (II piętro)

PLAN WARSZTATÓW:
Piątek, 10.02, godz. 19.00 zainaugurujemy warsztaty TAŃCEM
Sobota, 11.02, godz. 10.00-19.00 część wykładowa, po jej zakończeniu część ruchowa
Niedziela, 12.02, godz. 9.00-13.00 wykłady

INWESTYCJA: 450zł
ZAPISY I PYTANIA: 601724952; 660783510

Znaki odnalezienia Chrystusa

Od najdawniejszych czasów ludzie poszukiwali sposobów na łączenie się z nadświadomością, która bywa utożsamiana z wyższą Jaźnią, co nie jest właściwe. Nadświadomość, która jest częścią nieświadomości, to nieoczywista dla wszystkich większa część nas samych, będąca manifestacją Miłości, duchowej mądrości i twórczej mocy.

Połączenie i korzystanie z nadświadomości nie jest tym samym, czym jest wydobywanie tajemnic, poukrywanych w indywidualnej podświadomości. O ile podświadomość jest portalem ku przeszłości, w której odnajdujemy przyczyny obecnego stanu rzeczy, o tyle nadświadomość umożliwia syntetyczne i całościowe spojrzenie na życie. W nadświadomości perspektywą dominującą jest finał, cel, odnalezienie cudownego rozwiązania życiowej zagadki dzięki światłu, w którym rozpoznajemy drogę ku przyszłości. Nawet najlepiej zgłębiona podświadomość i tak umożliwia człowiekowi osiągnięcie jedynie tej postaci samego siebie, którą stał się w przeszłości. Dopiero połączenie z nadświadomością umożliwia mu osiąganie tej postaci, którą może stać się w przyszłości.

Nadświadomość jest Duchem Prawdy i Poznania, w którym jesteśmy połączeni ze Źródłem Życia. Tymczasem Wyższa Jaźń jest światłem Chrystusa, w którym rozpoznajemy nasze prawdziwe JESTEM, więc jest najbardziej prawdziwą wersją nas samych. Ponieważ w Duchu Prawdy i Poznania jest połączona z Bożym Źródłem, więc bez problemu ściąga informacje z wyższych poziomów i tłumaczy je w zrozumiały dla nas sposób. Widzi wszelkie dostępne drogi, zna nasze powołanie, wie jak zapewnić nam wszystko, co potrzebujemy. Zna wszystkie odpowiedzi i rozwiązania wszystkich problemów. Wie po co doświadczamy danych sytuacji i co może dobrego to dla nas przynieść. To jej oczami możemy zrozumieć życiowe lekcje i wreszcie odrobić je bez konieczności powtarzania kolejny raz trudnego emocjonalnie materiału.

Tenże Duch przyprowadził bohaterów dzisiejszej opowieści, czyli Magów ze Wschodu, do narodzonego w Betlejem Jezusa, nad którym zatrzymała się gwiazda, wskazująca na Jego niezwykłą godność. Prowadzeni przez nadświadomość Magowie dotarli do światłości Chrystusa, w blasku której zrezygnowali z swej mocy, wiedzy oraz religii. Oddali to, co staje się  nieużyteczne, gdy człowiek zostaje obdarowany światłem Chrystusa.

W Święto Epifanii, czyli Objawienia Chrystusowej Chwały, Magowie są reprezentantami różnorodnych praktyk, od wieków znanych ludziom szukającym połączenia z wyższą Jaźnią.  Nie przeoczmy, że moc, jaką mogli mieć jako Królowie, wiedza Mędrców i religijne praktyki Magów doprowadziły ich do Betlejem. Jednak rozpoznawszy Światłość z Wysokości, Świadomość z Bożej Nadświadomości, w geście uniżenia i pokory oddają swoje atrybuty Chrystusowi.

Zachęceni przykładem Magów spróbujmy rozpoznać i nazwać najważniejsze znaki odnalezienia Chrystusa, czyli połączenia z wyższą Jaźnią. Nie dla wywyższania się, ale dla poniżenia; nie dla pychy, ale w geście pokory; nie dla wzmocnienia EGO, ale dla bycia prawdziwym JESTEM:

Akceptujesz siebie i uwolniłeś się od poczucia winy, że nie odpowiadasz oczekiwaniom innych

Znasz siebie, swoje mocne i słabe strony. Znasz swoją przeszłość, błędy i porażki i akceptujesz siebie w pełni. Wierzysz też sobie i ufasz, że jesteś dokładnie w tym miejscu, w którym masz być dla chwały Najwyższego Dobra. Oczywiście są tajemnice, których nie rozumiesz, ale wtedy zadajesz pytania i czasem otrzymujesz odpowiedzi, których potrzebujesz. Jeśli nie otrzymujesz wszystkich, wiesz, że nie potrafiłbyś ich znieść, więc pokornie zadowalasz się tym, co wiesz. Twoim jedynym zadaniem jest sprecyzować pytanie, zadać je w ciszy i po prostu czekać na odpowiedź, która może, ale nie musi przyjść. Bez wysiłku, strachu i nerwów.

Podążasz swoją drogą

Bez względu na modę, pożądliwe pragnienia, opinię innych (zwłaszcza rodziców i partnerów) i koszty, które musisz ponieść, podążasz swoją drogą. Gdy nie wiesz, co dalej siadasz i pytasz Ducha. Wewnętrzny głos bywa zaskakujący i dzięki temu wiesz, że duch naprawdę dba o ciebie.

Przestajesz forsować się z życiem

Wiesz już, że wszystko dzieje się we właściwym czasie. Rozumiesz swoją przeszłość, potrafisz spokojnie czekać i ufasz sobie. Nie martwisz się o przyszłość, bo wiesz, że jeśli jej na to pozwolisz, sama wyłoni się w najlepszej dla ciebie postaci,  Żyjesz w harmonii i w zgodzie ze sobą, będąc pewnym prowadzenia przez wyższą Jaźń.

Odczuwasz swoje emocje

Robisz to z otwartością, aby cieszyć się ich pełnym spektrum. Wiesz, że emocje manifestują się w całym ciele i pozwalasz im przepływać. Nie odcinasz się od nich i nie odwracasz głowy, rozumiejąc, że nie musisz ich kontrolować. Wiesz, że masz być rozpuszczalnikiem życiowych doświadczeń, które w postaci emocji spokojnie płyną przez twe ciało, i zrezygnowałeś z oporu, który tworzy złogi, zastoje i stany zapalane. Emocje to przecież informacje o tym jak się czujesz i drogowskazy, abyś wiedział, w którym kierunku podążać

Czas postrzegasz nielinearnie

Nie wszystkie kultury na świecie posiadają czas przeszły, przyszły i teraźniejszy. Linearność to jedynie koncepcja. Gdy pozytywnym chwilom pozwalasz przewijać się przez umysł, masz świadomość ich oddziaływania na ciebie i twoją przyszłość. Nie musisz kurczowo trzymać się przeszłości, ponieważ wiesz, że jest staje się częścią TERAZ. Zamiast zamartwiać się o przyszłość żyjesz w swoim TERAZ, które łącząc w sobie wszystko jest portalem do wieczności.

Przestajesz projektować

Zamiast nosić w sobie stare rany i projektować powtarzające się schematy rzeczywistości, zachowując się nieadekwatne do sytuacji żyjesz w chwili obecnej. Poszukujesz nowych doświadczeń i lubisz się nimi cieszyć i zadziwiać. Wiesz, że masz wpływ na swoje życie i kreujesz je w sposób świadomy.

Zamiast innych zbawiać po prostu wnosisz w ich doświadczenie radość i miłość

Znasz siebie. Wiesz, co cię uszczęśliwia i dokąd zmierzasz. Potrafisz znaleźć pozytywne aspekty we wszystkim, co ci się przytrafia. Dzięki temu doświadczasz radości. Rozumiejąc czego pragniesz i jak to osiągnąć, z lekkością manifestujesz to, co pragniesz. Opierasz się na swojej wiedzy i roztaczasz wokół siebie energię miłości, radości i spokoju. A to inspiruje innych! Nie musisz na siłę zmieniać ani ich, ani ich życia.

Jesteś szczery

Nie masz problemu mówić NIE, gdy wewnętrzne wskazówki podpowiadają ci, żebyś czegoś nie robił, albo gdzieś nie szedł. Nie boisz się reakcji innych ludzi, bo jesteś wierny sobie. Za każdym razem, gdy robisz to, czego chcesz, i nie robisz tego, czego nie chcesz, stajesz się silniejszy i spokojniejszy. Umiesz zatem z przekonaniem wyrażać także swoje TAK wobec wszystkiego, co uważasz za swoje i dla ciebie. Nie próbujesz zgrywać pokornego, odrzucając to, co naprawdę jest ci potrzebne.  

Umysł odłączyłeś od matrycy

Jednym ze znaków tego, że twój umysł jest odłączony od matrycy, jest to, że potrafisz dostrzec gry i kombinacje tych, którzy czerpią energię ze zniewolenia innych i dlatego próbują kontrolować jak największe grupy społeczne. Twój wewnętrzny wykrywacz prawdy bez problemu wyłapuje kłamstwa oraz manipulacje, które mają wzbudzić poczucie wstydu, winy, nieadekwatności i niewystarczalności.

Jesteś przepełniony wdzięcznością

Wdzięczność to twoje nastawienie i podejście. To twój sposób na życie. Pozbyłeś się poczucia braku. Wszędzie dostrzegasz dobro i piękno, którym obdarowuje Cię Źródło Życia. Wdzięczność jeszcze zwielokrotnia to, czym już zostałeś obdarowany. Jesteś wdzięczny nawet za wyzwania i niepowodzenia, ponieważ wiesz, że dzięki nim wzrastasz i rozwijasz się.

Adwentowa modlitwa – życzenia na cichy i spokojny adwentowy czas

Modlitwa jest ciszą i spokojem. Całkowitym zaufaniem, że dzieje się to, czego jesteśmy pewni.

Czego jesteś pewna/en?

Boisz się o zdrowie, drogi do domu przed Świętami, biedy i ludzi?

Lęk oznacza, że jesteś tego pewna/en.

Lęk jest rodzajem wiary, i to silnej, że nie działa Boże błogosławieństwo; że nic Cię nie chroni; że nie zasługujesz na dobro; że musisz stale walczyć z przeciwnościami losu.

Bojąc się, wierzysz w to. Dlatego zaczynasz się modlić, żeby to wszystko Cię nie spotkało, a ponieważ w swoim lęku wcale nie jesteś pewna/en, że spotka Cię dobro, więc swoją modlitwę powtarzasz bez końca, na wszelki wypadek. Wypowiadasz wiele niepotrzebnych słów, jakby Źródło, do którego się zwracasz, było już wyschnięte i błogosławieństwo życia do Ciebie nie płynęło. A może sądzisz, że pomiędzy milionami modlitw Bóg nie usłyszy Twojej?

Jeśli modlisz się w lęku, w niepewności, zawiedziona/y życiem, zniecierpliwiona/y brakiem satysfakcji i pomyślności, otrzymujesz dokładnie to, co sam/a stwarzasz. Ponieważ się boisz, więc wiarą w to, że to wszystko może Cię spotkać, potęgujesz efekt odwrotny od tego, który jest treścią słów.

Do myślenia dają słowa Mistrza z Galilei, skutecznego terapeuty i mądrego nauczyciela, którego kojarzymy z nieustanną modlitwą: „Modląc się, nie bądźcie wielomówni jak poganie; albowiem oni sądzą, że dla swej wielomówności będą wysłuchani. Nie bądźcie do nich podobni, gdyż wie Bóg, Ojciec wasz, czego potrzebujecie, przedtem zanim go poprosicie” (Mt 6,7n).

Czym więc jest modlitwa?

Ty jesteś modlitwą!

Pewnie nie jesteś przekonany, ponieważ kojarzysz ją z myślami i słowami, czyli świadomymi intencjami, kierowanymi do Źródła, które Jezus nazywa Ojcem. 

No tak, ale czyż silniejszą intencją, czyli bodźcem wywołującym skutek, nie jest emocja, którą nie tylko czujesz, ale decyduje też o jakości Twego życia?

Pomyśl nad tym. Przecież zanim ktokolwiek z nas wypowie słowo rozmówca już odczuwa nasze emocje i uczucia. To się po prostu czuje, co oznacza, że na otaczający świat silniej działamy emocją, czyli cielesną energią, aniżeli słowem.

To jak się czujesz, kim w danej chwili jesteś w swoim wewnętrznym doświadczeniu i jakie emocje odczuwasz, decyduje o tym, jakim jesteś słowem. I to słowo nieustannie, chwila po chwili, dociera do Źródła, czyli Najwyższej Świadomości, będąc Twą modlitwą. Próbujesz potem „Wisłę zawracać kijem”, modląc się od czasu do czasu słowami, w których jest bardzo mało wiary, skoro uważasz, że musisz je powtarzać.

O to właśnie chodzi Jezusowi, że czasem wystarczy powiedzieć coś jeden raz, a czasem nawet w ogóle nie trzeba mówić, jeśli jesteśmy świadomi tego, że: „…wie Bóg, Ojciec wasz, czego potrzebujecie, przedtem zanim go poprosicie”.  Decyduje wiara, a właściwie to, w co wierzysz.

Jeśli więc wierzysz, że Bóg, będący Miłością, którego inni mogą nazywać Źródłem Życia, Światła i Miłości albo Najwyższą Świadomością, nieustannie się Tobą opiekuje i błogosławi Ci, dlaczego prosisz o coś tylko dlatego, że się boisz?

Zawsze coś czujesz, w każdej chwili emocje i uczucia decydują o jakości Twego życia. A tymczasem najsilniejszą energią, z którą zwracasz się do Boga, jest wiara, nadzieja i miłość. Odczuwając je i kierując się nimi przy dokonywaniu życiowych wyborów, modlisz się najlepiej, jak możesz. 

Całe życie jest modlitwą, bo Ty jesteś modlitwą, będąc strumieniem energii, trafiającej do Najwyższej Świadomości; do Boga, który jest naszym Źródłem.

Twoje uczucia są najskuteczniejszą modlitwą.

Jeśli czujesz lęk, bezsilność, zawiedzenie i smutek, albo utożsamiasz się z nimi, otrzymujesz dokładnie to, czego się boisz, co pozbawia Cię sił, zawodzi i zasmuca.

Jeśli wierzysz, masz nadzieję i postępujesz w miłości modlitwa skutecznie pomnaża to wszystko, czym według Ciebie jest Boże błogosławieństwo.

A jeśli czasem wypowiadasz modlitewne słowa, niech będą wzmocnieniem Twej wiary, nadziei i miłości. Błogosław nimi Boga, od którego wszystko masz. Błogosław nimi samego siebie, bo jesteś cudownym stworzeniem na pięknej ziemi. Błogosław wreszcie życie, bo jest niepowtarzalną szansą na duchowe wzrastanie i doświadczanie tego, czego jedynie na ziemi możesz doświadczyć. Niech Twe słowa będą potwierdzeniem wiary w Bożą Miłość, a nie lęku, że spotka Cię nieszczęście.

Rozpoczął się  Adwent, cichy czas uważnego stawiania kroków i rozglądania się za pierwszymi rozbłyskami prawdziwego światła. W moim przekonaniu Adwent jest czasem budzenia się do świadomego życia. Pod względem duchowym został skonfigurowany w taki sposób, żebyś miał/a szansę dostrzec, że wokół Ciebie jest coraz więcej światła, więc także skuteczniej się modlić.

Życzę Ci, abyś otaczał się najlepszymi uczuciami, bo w ten sposób staniesz się skutecznym słowem, które sprowadza na ziemię szczęście, pokój, radość i zbawienie.

Będąc uczuciem, otrzymujesz więcej tego, co czujesz.

Co czujesz?

Patriarcha z Kremla

Słuchając przywódców Stanów Zjednoczonych Ameryki, ale też większości polityków z Europy, odnoszę wrażenie, że albo nie potrafią zinterpretować postaci i zachowań Wł. Putina, albo dość oczywistej interpretacji po prostu do siebie nie dopuszczają. Tymczasem warunkiem wypowiadania odpowiednich słów i zajmowania skutecznych postaw wobec Moskwy, która rości sobie prawo do bycia trzecim Rzymem, jest uwzględnienie religijno-kulturowych warunków, w których działa rosyjski prezydent. 

Obawiam się, że w amerykańskich oczach Wł. Putin uchodzi za azjatyckie wcielenie archetypu kowboja, z którym on sam nie ma nic wspólnego. To, że z nagim torsem jeździ na koniu, ujeżdża kłady, pozuje na silnego mężczyznę, niczego nie przesądza. Nawet obawa, że próbuje odbudować imperium carów i Stalina, nie usprawiedliwia infantylnego traktowanie Wł. Putina, którego nie zachęci się do zachowań, typowych dla amerykańskiej wyobraźni, czyli na przykład do pojedynku. Czy podskórne i zamaskowane wykorzystywanie rosyjskich najemników albo prowadzona od sześciu dni wojna z Ukrainą nie podpowiada, że Wł. Putin kowbojem nie jest ani nie chce nim być? Paradoksalnie to właśnie mężczyzna o typowej mentalności kowboja (np. G.W. Busch), albo zawadiackiej (R. Reagan) dużo sprawniej poradziłby sobie z prezydentem Rosji, ponieważ natychmiast zauważyłby, że ma do czynienia z kimś, kto funkcjonuje według zupełnie innego mitu założycielskiego. 

Skoro ewentualność, że mamy do czynienia z putinowską wersją wojskowego maczyzmu odpada, może warto uwzględnić wpływ archetypu włoskiej cammory, na co z kolei gotowi są przystać politycy z Europy?  Absolutnie nie. Putinowi daleko do mężczyzn z Palermo, z pożółkłymi od nikotyny wąsami, pogrążonych w myślach i oczami nieruchomo wpatrzonymi w niejasną przyszłość, którzy odzywają się tylko wtedy, gdy już nie ma innej możliwości. Co prawda Putinowi jakby udawało się być dyskretnym i ukrywać emocje, będące klasyczną piętą Achillesa mężczyzny z Palermo, jednak w rzeczywistości, mimo zachowywania niewzruszonego wyrazu twarzy, jego oczy ujawniają namiętności i bardzo łatwo wyprowadzić go z równowagi.

Kim więc jest Wł. Putin? Dla teologa odpowiedź jest dramatycznie oczywista. Dramatycznie, ponieważ niepoprawna politycznie, i dlatego nie pozwala się jej zaistnieć w publicznym dyskursie. Ale po kolei.

Znaczna część kulturowej tradycji Europy i Ameryki ukształtowała się pod wpływem ewangelickiego etosu nauki i pracy. Odkąd bowiem ludzie zostali zwolnieni z troski o własne zbawienie, bardziej zainteresowali się światem. Człowiek, aby rzeczywiście mógł okazał się pobożnym, nie musiał opuszczać świata i uciekać przed konsekwencjami życia w świecie, wkraczając w klasztorne mury. Odtąd świat stał się klasztorem. To znaczy, że Boga nie tylko można, ale wręcz należy czcić w codziennym życiu, odnajdywać Jego twarz w obliczu bliźniego. Praca rolnika i rzemieślnika nie jest mniej pobożna od modlitw mnicha. Dla duchowości oznaczało to zwrócenie się w stronę wielu nowych aspektów życia, a przede wszystkim, że odtąd duchowość nie jest zarezerwowana wyłącznie dla elit, ale zajmuje należne jej miejsce w samym środku przestrzeni i czasu ludzkiej egzystencji.

Dzięki Reformacji ludzie nauczyli się służyć Bogu świeckim powołaniem i doświadczać błogosławionych skutków bycia pobożnym człowiekiem w każdej dziedzinie życia społecznego. Ewangelicka duchowość nie jest umiejscowiona pomiędzy niebem a ziemią, ale stała się formą przeżywania Bożej obecności w codzienności bycia człowiekiem. Jej konsekwencją jest świecka odpowiedzialność za własne życie i los bliźniego. W dużej części Europy i Ameryki Północnej nie oczekuje się Bożej interwencji z zewnątrz, czyli rozwiązania problemów przez cudowną zmianę sytuacji życia, ale doświadcza spotkania z Bogiem wewnątrz swej istoty, dzięki czemu człowiek staje się mocny i świadomy siebie, a przez co samodzielnie kształtuje swoją życiową sytuację. Ta religijna zmiana wyobrażeń Boga jest jednym z fundamentów zachodniej cywilizacji.

Tymczasem w prawosławnej Rosji mamy do czynienia z zupełnie innym obrazowaniem Boga, a więc innymi skutkami światopoglądowymi. Wł. Putin nie jest kowbojem ani mężczyzną z Palermo, ale typowym patriarchą, uwikłanym w religijne wzorce, nawet jeśli sam nie jest zbyt religijny, ponieważ są wzorcami kulturowymi i społecznymi. Jego zachowania, pozy, gesty i słowa, utrwalają wizerunek patriarchy z typowego systemu teokratycznego, którego zadaniem jest przekazywanie życia (stąd pozy jurnego mężczyzny, o którym powinny marzyć Rosjanki), dbanie o przetrwanie klanu w trudnych warunkach środowiskowych czy geopolitycznych, przestrzeganie prawa (stąd pozy praworządnego sędziego), oraz prawo do wymierzania śmierci dla dobra całej wspólnoty.

Wł. Putin nie wyrósł ponad religijną kulturę swego ludu, nie jest więc żadnym wybitnym mężem stanu, a jedynie sprawnym administratorem w społeczeństwie, które nie wyobraża sobie, że mogłoby być za siebie odpowiedzialne. Będąc więźniem religijnych wyobrażeń, których nie rozumiemy, nigdy nie będzie politykiem, odpowiadającym wzorcom tzw. zachodniej demokracji. I dlatego trzeba uważać, bo w patriarchalnej mentalności wojna jest oczywistą i stosunkowo prostą metodą przetrwania, co patriarcha jest winien swojemu klanowi.

W tym obrazowaniu religijnym Bóg nie zmienia człowieka od wewnątrz, aby radził sobie w codziennym byciu, ale zmienia świat dla człowieka! 

Bezpieczeństwo

Z jaką łatwością wpadamy w pułapki, zastawione przez umysł tłumu i powszechne przekonania, uświadamia tytułowe pojęcie bezpieczeństwo. Wszak większość z nas czuje się bezpiecznie, a więc spokojnie i komfortowo, gdy tworzy udaną relację, ma nagromadzone oszczędności,  mieszka w spokojnej dzielnicy, ufa politykom, wojsku i policji. Tymczasem wymienione wyżej warunki bezpieczeństwa częściej destabilizują życiowy komfort i spokój, więc też pozbawiają poczucia bezpieczeństwa, aniżeli je zapewniają.

Relacje, jak to bywa, są w ciągłej transformacji, więc jeśli są miłosne nie mogą zapewnić poczucia bezpieczeństwa, wszak miłość ze swej natury rozwiązuje więzy i kochaną osobę czyni wolną. Z istoty miłości wynika zatem, że w każdej chwili można pozostać samemu, będąc zdanym wyłącznie na siebie. Pieniądze, zwłaszcza na bankowym koncie, do których dostęp ma się przez kartę płatniczą, są tylko formą płacidła/mamidła. Wirtualnym wyobrażeniem siły nabywczej, a nie realną wartością, którą w chwili kryzysu można wymienić na żywność albo usługę. Mieszkaniami w spokojnej miejscowości cieszyły się przed nami miliony ludzi i wystarczyło, że przyszedł silniejszy, posługujący się argumentem czołgu, żeby zapisy w księdze wieczystej w jednej chwili straciły jakąkolwiek wartość, której nie da się przywrócić rozejmem albo pokojowym paktem, jeśli decydują o nim politycy. Oddanie im poczucia bezpieczeństwa doprawdy jest prostoduszną ignorancją. A skoro służba mundurowych rozpoczyna się zobowiązaniem wykonywania ludzkich rozkazów, a nie postępowania w Bożej miłości, więc skończmy z rojeniami, że dzięki nim można czuć się bezpiecznie. Do jakiegoś stopnia owszem, dopóki nie padnie inny rozkaz.

Może bezpieczeństwo jest iluzją, której ulegamy z psychicznych powodów? Raczej na pewno nie. Jednak żeby go doświadczyć wpierw trzeba go zrozumieć. Już samo słowo wiele wyjaśnia.  Bez – pieczeństwo sugeruje, że to, co emocjonalnie odczuwamy jako komfort i spokój, nie zależy od tego, co wydaj nam się jego warunkiem. Mielibyśmy zatem do czynienia ze znaczeniem słowa odwrotnym do uczucia bezpieczeństwa, co może sugerować, że prawdziwe odczucie bezpieczeństwa zawdzięczamy temu, czego z nim nie kojarzymy. 

Bezpiecznie żyje człowiek bez – pieczy, czyli bez wszystkiego, co z definicji ma je zapewniać. Zdaniem większości życie w pieczarze jest bezpieczne, a tymczasem jest od odwrót. Bezpiecznie jest bez-pieczary albo bez – pieczęci. Do bezpiecznego życia nie są potrzebne pieczary (domy, schronienia, schrony) ani pieczęcie (banku, ZUS, rządu, wojska). Prawdziwe bezpieczeństwo obywa się bez tego, co w życiu kojarzy się ze sprawowaniem pieczy, ochroną, troską, itp. W doświadczeniu świadomego i duchowo rozwiniętego człowieka bezpiecznie robi się dopiero wówczas, gdy większość zaczyna odczuwać brak bezpieczeństwa, czyli nie – bez – pieczeństwo. Przecież, gdy jest naprawdę niebezpiecznie wtedy ani pieczara, ani pieczęcie nic nie znaczą. To sugeruje, że większość z nas tworzy iluzję bezpieczeństwa, zabezpieczając się pieczarami i pieczęciami, gdy jest spokojnie i komfortowo, jednak gdy nadchodzi prawdziwe niebezpieczeństwo, zostają z niczym. Są bezradni, wystraszeni, zestresowani, bo odczuwają głęboki niepokój z braku bezpieczeństwa.

Tak dzieje się teraz, podczas trwania epidemii COVID-19. Najmniej bezpiecznie czują się ci, którzy teoretycznie są najbezpieczniejsi, bo zostali zaszczepieni. Tymczasem są najbardziej agresywni, wykazują tendencje segregacyjne i tworzą wokół siebie dodatkowe zabezpieczenia. Dlaczego potrzebują dodatkowych pieczar, skoro mają pieczęć? Czyżby myśleli o sobie, że znaleźli się w niebezpieczeństwie? I dlaczego najbardziej bezpieczni w ostatnich miesiącach wydają się być z kolei ci, którzy teoretycznie powinni odczuwać niebezpieczeństwo, czyli niezaszczepieni?

Ten przykład unaocznia, że bezpieczeństwo nie ma większego związku z pieczarami i pieczęciami, które organizujemy w zewnętrznym świecie. Prawdziwe bez – pieczeństwo ujawnia się w nie – bez – pieczeństwie. Wtedy człowiek chroni się w wewnętrznej pieczarze i otrzymuje duchową pieczęć, w mocy której zachowuje spokój i komfort nawet podczas największych kataklizmów i przechodząc przez ciężkie doświadczenia. Pieczarą jest serce, miejsce najświętsze, w którym tryska Źródło życia, światła i miłości. Posługując się tradycyjnym językiem teologicznym można powiedzieć, że w sercu mieszka Bóg, który opieczętowuje człowieka swoim Duchem, czyli mocą. Dlatego jedyną pieczęcią, której warto ufać, jesteśmy  sami dla siebie, jako Boże dzieci.

W boskiej godności i mocy jesteśmy nienaruszalni, ponieważ zdolni do wejścia w każdą relację, sytuację, konflikt i zagrożenie bez lęku, ze spokojem i w komforcie wiary, że każde doświadczenie jest potrzebne naszemu rozwojowi. Tylko rozwinięci i odpowiednio przygotowani możemy pomagać innym i ochraniać ich.

Prawdziwe bezpieczeństwo jest pieczarą, będącą intymnym związkiem ze Źródłem. Jakby podziemną jaskinią, z której na powierzchnię codzienności i ludzkich dziejów wypływa źródło życia, światła i miłości. Pieczęcią jest dzikość duszy, która się nie boi, ale ufa, i dlatego okazuje się być waleczną Królową albo walecznym Królem.

Królowa i Król nie potrzebują pieczar ani pieczęci, bo są nimi sami dla siebie, a przez to dla innych.

Skuteczna modlitwa

Święta Bożego Narodzenia kojarzą się z domem, rodziną, pięknem, ciepłem i bezpieczeństwem. Ludziom religijnym jeszcze z nabożeństwem, liturgią, śpiewem i modlitwą.

Pod względem emocjonalnym to prawdopodobnie najbardziej pozytywne święta. Wielkanoc poprzedzona jest śmiercią, a Zesłanie Ducha Świętego lękiem i niezrozumieniem, tymczasem przed Bożym Narodzeniem wszyscy czekają na dziecko. Przedświąteczne, a potem świąteczne serce otulone jest dobrymi emocjami. Dokładnie tak samo powinno być z modlitwą, dlatego przed wigilią zdecydowałem się napisać jeszcze kilka słów o świątecznej modlitwie, czyli takiej, która odpowiadałaby duchowości Świąt Bożego Narodzenia.

Wigilijny wieczór upamiętnia narodziny Nowego Człowieka, którego życie jest wolne i prawdziwe, więc składamy sobie życzenia nowego początku, aby i nasze życie stało się wolne i prawdziwe. Nie chcemy żyć tylko pamięcią przeszłości i nadzieją przyszłości. Teraz chcemy uczestniczyć w nowym i prawdziwym życiu, więc świątecznym życzeniom towarzyszą podobne modlitwy.

Tymczasem mijają kolejne święta i kolejne lata, a w życiu większości z nas nie dzieje się nic specjalnie nowego ani prawdziwego. Wydaje się, że święta są zbiorowym mirażem albo próbą czarowania rzeczywistości, która i tak aktualizuje się własnym rytmem według niezależnej od nas matrycy. Gdyby to była prawda, byłby to obezwładniający i demoralizujący determinizm. Nie po to wierzymy, abyśmy żyli tylko pamięcią o narodzinach Jezusa albo tym bardziej jedynie nadzieją na poprawę losu w jakimś nieokreślonym czasie.

Święta Bożego Narodzenia naprawdę mogą być nowym początkiem pod warunkiem, że nauczymy się twórczej modlitwy, jaką praktykował Mistrz z Galilei. Jego modlitwa nie opierała się na słowach, przed którymi wręcz przestrzegał: „A gdy się modlicie, nie bądźcie jak obłudnicy, gdyż oni lubią modlić się, stojąc w synagogach i na rogach ulic, aby pokazać się ludziom; zaprawdę powiadam wam: Otrzymali zapłatę swoją.Ale ty,gdy się modlisz, wejdź do komory swojej, a zamknąwszy drzwi za sobą, módl się do Ojca swego, który jest w ukryciu, a Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odpłaci tobie. A modląc się, nie bądźcie wielomówni jak poganie; albowiem oni mniemają, że dla swej wielomówności będą wysłuchani.Nie bądźcie do nich podobni, gdyż wie Bóg, Ojciec wasz, czego potrzebujecie, przedtem zanim go poprosicie” (Mt 6,5-8). Komora jest wnętrzem, w którym nie musimy myśleć, co jest nam potrzebne. Jest ukrytym miejscem, w którym czujemy się  obdarowani.

Skuteczna modlitwa nie jest apelem, ani prośbą, ale emocjonalnym skutkiem wiary, która jest gwarancją tego, czego się spodziewamy i dowodem istnienia rzeczy, których nie widzimy (zob. Hbr 11,1). Twórczą modlitwą nie komunikujemy, ale odczuwamy wdzięczność za to, co otrzymaliśmy, chociaż zmysłami tego nie dostrzegamy. Dlatego o modlitwie można mówić, że jest szkołą wiary, jednak nie w tradycyjnie kościelnym pojmowaniu, jako łańcuch przyczynowo-skutkowy: prośba – Boże działanie – widoczny skutek.

Modlitwa nie jest wpływaniem na Boga, ale odczuwaniem skutków Jego działania. W tym sensie byłoby dobrze, żebyśmy zaczęli praktykować modlitwę nie jako komunikowanie, ale odczuwanie. Co oznacza, że teraźniejszy stan naszych emocji decyduje o jakości naszej przyszłości. Często modlimy się o dobro i poprawę losu, odczuwając lęk, wstyd, winę, apatię, bezsilność i podobne im emocje. W ukrytej komorze jesteśmy wtedy połączeni z Ojcem, czyli z polem Świadomości i Źródłem wszystkiego, negatywnymi emocjami. W konsekwencji czym działamy na to pole, tym ono nam odpłaca.

Wielu znajomych i czytelników mojej ostatniej książki dziwi się, że poświęciłem ją emocjom. Pytają, dlaczego nie napisałem książki teologicznej albo poświęconej duchowości. Wbrew pozorom jest teologiczna i dotyczy duchowości, tyle tylko, że w innym rozumieniu. Słowa, na które warto w niej zwrócić uwagę, znajdują się na s. 21: „Niestety najpewniej nie zostałeś nauczony, żeby modlić się emocjami. Modlitwę kojarzysz ze Słowami? No cóż, jak większość z nas. Tymczasem modlitwie nie są ważne słowa, ale odczucia. Modląc się, otulaj się emocjami. Nie czuj się, jakbyś został wysłuchany, (…). Po prostu poczuj tę zmianę w sobie i w życiu. Emocjonalnie bądź już szczęśliwy, zdrowy i obdarowany. Bądź absolutnie pewien, jednak nie tego, że zostaniesz wysłuchany, ale tego, że to już się wydarzyło, Ty zaś odczuwasz błogą i radosną wdzięczność”. Jednym ze skutków tych słów jest ostatnia część ksiązki, poświęcona właśnie wdzięczności, w której napisałem: „Wdzięczność jest najpotężniejszą siłą sprawcą i skutecznym narzędziem, które pomaga wyjść z kręgu strachu oraz cierpienia. Dziękując i pozostając w stanie wdzięczności, wierzymy, że to, za co dziękujemy, wydarzyło się i czeka na manifestację” (zob. s. 240).

W książce nie połączyłem emocji z modlitwą, więc nie zaproponowałem nowej definicji modlitwy, do której pragnę Was przekonać przy okazji Świąt Bożego Narodzenia.  W ewangelii Jana znajdują się słowa Jezusa: „Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Wy płakać i narzekać będziecie, a świat się będzie weselił; wy smutni będziecie, ale smutek wasz w radość się zamieni.Kobieta, gdy rodzi, smuci się, bo nadeszła jej godzina; lecz gdy porodzi dzieciątko, już nie pamięta o udręce gwoli radości, że się człowiek na świat urodził. I wy teraz się smucicie, lecz znowu ujrzę was, i będzie się radowało serce wasze, a nikt nie odbierze wam radości waszej.A w owym dniu o nic mnie pytać nie będziecie. Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: O cokolwiek, byście prosili Ojca w imieniu moim, da wam.Dotąd o nic nie prosiliście w imieniu moim; proście, a weźmiecie, aby radość wasza była zupełna”(J 16,20-24). Warto zauważyć, że wypowiedź o modlitwie Jezus osadził w kontekście fizycznych odczuć i emocji. Jednak najważniejsza część przesłania Jezusa wciąż wydaje się być niejasna i zakryta. Dopiero porównanie tekstu, którym posłużyli się tłumacze, ze starożytnymi manuskryptami, odkrywanymi przez archeologów, uświadamia nam, z jak wielką dowolnością traktowano słowa Mistrza z Galilei. Próby uproszczenia przekazu i skrócenia tekstu (pomińmy w tej chwili pobudki) sprawiły, że straciliśmy głębię Jego nauk i nie potrafimy się modlić. Prawdopodobna, aramejska wypowiedź Jezusa mogłaby zatem w tłumaczeniu brzmieć również następująco: „Wszystko, o co poprosicie wprost, z głębi mojego imienia, będzie wam dane. Do tej pory tego nie czyniliście. Proście bez ukrytych pobudek i niech otacza was odpowiedź wasza. Okryjcie się tym, czego pragniecie, aby radość wasza była pełna”.

Te słowa uświadamiają nam (a może przypominają?), że modlitwa jest stanem bytu, w którym powinniśmy się znajdować, a nie tylko słowami i czynnościami, którym poświęcamy określoną porę dnia. Zachęcając nas do otoczenia się i okrycia odpowiedzią Mistrz z Galilei uczy, że najpierw w sercu musimy poczuć spełnienie modlitwy, żeby potem mogła zamanifestować się w życiu. W rzeczywistości nawet kanoniczne teksty ewangelii, (słowa Jezusa są w nich przetłumaczone na j. grecki) uznane przez Kościół, poświadczają, że Jezus nie prosił Ojca o działanie, ale dziękował za manifestację skutków już wtedy, gdy zmysłom wciąż pozostawały niedostępne.

Modlitwa Jezusa nie jest wpływaniem na Ojca, ale działaniem w jedności z Nim, czyli w polu Świadomości, z którym wszyscy jesteśmy połączeni. Dużo skuteczniejsze jest połączenie bezpośrednie, którym jest energia, odczuwana przez nas i odpowiednio kierowana pod postacią cielesnych emocji, aniżeli za pomocą słów, płynących z umysłu, często sprzecznych z odczuwanymi emocjami. W ten sposób Mistrz z Galilei korzysta z mocy wiary i jednocześnie uczy nas tego samego. Wiara nie manifestuje się słowami, które dopiero miałyby wpłynąć na Ojca, ale  pewnością otrzymania wszystkiego, co nazywamy usprawiedliwieniem, zbawieniem, szczęściem, błogosławieństwem, zdrowiem, spokojem i pomyślnością.

Parafrazując słowa Jezusa z ewangelii Mateusza można powiedzieć, że ludzie świata oczekują, zaś uczniowie Mistrza z Galilei doświadczają. Pierwsi zmagają się z lękiem i wszystkimi skutkami zablokowanej życiowej energii, ponieważ zatrzymują ją negatywnymi emocjami, drudzy są wdzięczni za uzdrowienie i pomyślność. Pierwsi wciąż narzekają na trudy życia, drudzy dostrzegają i ogłaszają uzdrowienie i pomyślność. Pierwsi używają energii władzy i kontroli, aby nie działy się rzeczy, których się boją, a w efekcie blokują życiowe zmiany, drudzy używają energii wiary i pozostając w ciągłym ruchu oraz przepływie, doświadczają zmiany z mniejszej chwały ku większej chwale. Pierwsi modlą się słowami, które często są sprzeczne z odczuciami i emocjami, drudzy otaczają się pozytywnymi emocjami, z których płyną słowa wdzięczności i radości.

Dlatego pierwsi mdlą ze strachu, chociaż modlą się wieloma słowami! Drudzy natomiast ożywają w radości i pokoju, ponieważ modlą się emocjami wiary, nadziei i miłości.

Uczmy się nie tylko od starych szkół duchowych i wielkich nauczycieli, pomiędzy którymi Jezus jest prawdziwym Mistrzem skutecznej modlitwy. Korzystajmy także z obserwacji i naukowych wniosków mechaniki kwantowej, która potwierdza, że mamy dostęp do niezwykłego źródła mocy, znajdującego się w wewnętrznej komorze. Jest nim Boży Duch, czyli pole energetyczne, różniące się od pozostałych form energii, którym jesteśmy połączeni z najwyższą Świadomością i Źródłem wszystkiego.

Kończąc, nie życzę Wam – Przyjaciele i Czytelnicy – szczęścia, zdrowia i pomyślności, ponieważ nie muszę życzyć tego, co zostało darowane. Życzę za to każdemu, sobie też, duchowej wrażliwości i czujności, abyśmy dostrzegali to, co jest dostępne, i umieli z tego korzystać w codziennym życiu. Nie prośmy, dlatego że boimy się braku i nieszczęścia, ale odczuwajmy wdzięczność, ponieważ jesteśmy zbawieni.