Eucharystia w kryzysie – proszę o ustawienia początkowe

Dziejące się zmiany pokazują, jak wielkim błogosławieństwem jest kryzys. Z bezwzględnością skalpela ujawnia, co jest dobre, co zaś złe. Pozwala dostrzec prawdziwą jakość relacji, poziom zaufania i lęku, mentalne kłamstwa, wreszcie demaskuje iluzje, które od tak dawna rządzą naszą zbiorową wyobraźnią, że zdążyliśmy się do nich nie tylko przyzwyczaić, ale nawet w nie uwierzyć.

Jeśli jakiś błąd społeczny i mentalny albo teologiczny i duchowy programuje się małymi zmianami, wówczas nasza świadomość nie zauważa jakościowej różnicy pomiędzy stanem wyjściowym a aktualnym. Dopiero całkowite zawieszenie systemu pozwala dostrzec wirusy, które stopniowo przejmowały kontrolę nad urządzeniem, ale też władzę nad systemem społecznym. Kryzys, czyli zawieszenie systemu, jest zawsze szansą, aby urządzenie, instytucję społeczną zaprogramować na nowo. Często wcale nie używając nowych narzędzi, a jedynie przywracając ustawienia startowe, fabryczne.

Zainfekowani wirusem, w momencie zawieszenia się systemu operacyjnego, w większości możemy teraz dostrzec to, o czym pisałem między innymi w ubiegłoroczny Wielki Czwartek. To, jak teologicznie i praktycznie męczymy się, żeby wszystkim umożliwić uczestniczenie w sakramencie Wieczerzy Pańskiej, najzwyczajniej w świecie budzi śmiech.

Na rękę czy do ust? Dotykać czy nie? Wycierać czy suszyć? Używać chusteczek i plastiku, a może bardziej ekologicznie? Proszę , zjedźmy wreszcie z tego ronda, wokół którego jeździmy jak obłąkani szaleńcy. Stańmy na poboczu i zadajmy pytanie: Co na siłę chcemy ocalić z Eucharystii, skoro nie ma już czego ocalać? Septyczne technologie całkowicie przysłoniły nam dynamizm miłości, a wierność tradycji stała się ważniejsza od duchowego sensu. To urąga naszemu Mistrzowi, Jezusowi, który z miłości dał się jako źródło życia.

Upamiętniając bezwarunkową śmierć, która jest figurą zbawienia, zastanawiamy się, w jaki sposób nie zainfekować się wirusem, którego się boimy. Pytamy, jak zminimalizować bezpośredni kontakt cielesny, spożywając w postaci chleba zmaterializowaną obecność żywego Jezusa Chrystusa, który podczas swojej pasji był bity, opluwany, torturowany, dotykany, popychany, raniony. Próbujemy znaleźć najlepsze rozwiązanie sanitarne, żeby w trakcie picia z kielicha, który jest znakiem niezwyciężonego i wiecznego życia, nie przenosiła się śmierć.

Nie chodzi o wiarę. Naprawdę nie chodzi o znane z historii chrześcijaństwa „wiaromierze”, z pomocą których eliminowalibyśmy z naszego grona niedowiarków i duchowe safanduły. Chodzi o coś zgoła innego. Eucharystia nie jest miernikiem poziomu wiary, która miałaby irracjonalny sens. Jest świadectwem wiary czynnej w miłości, bo tylko ona ma sens! Eucharystia nie jest rytuałem, bo jest płynącym życiem. Nie jest tylko pamiątką zbawczej śmierci, bo jest też obecnością JESTEM w teraz naszego życia. Nie jest pozostałością po historii Jezusa, bo jest przede wszystkim obecnością Zmartwychwstałego. Wreszcie nie jest błaganiem o dar, ale aktem największej wdzięczności za obdarowanie.

Wdzięczności, która zawsze wyraża się w ten sam sposób: na oczach rozsądnego, ekonomicznie poukładanego i pobożnie przypudrowanego świata, wdzięczna Kobieta wylewa drogocenny olejek na nogi Potrzebującego i masuje je swoimi włosami. Ani to higieniczne, ani ekonomicznie uzasadnione, ani o zgrozo moralne. A mimo to do końca świata ma być opowiadane i powtarzane.

Co z tej dynamiki wdzięcznej miłości pozostało w rytualnym przystępowaniu do sakramentu Wieczerzy Pańskiej, czyli podczas wdzięcznej uczty? 

Już w czasach apostołów na przykład Koryntianie nie potrafili dzielić się tym, co przynieśli na ucztę, upamiętniającą pamiątkę śmierci Pańskiej. Zamiast podać chleb głodnym, a spragnionym pozwolić napić się wina, wpadali do przyniesionych przez siebie darów i spożywali bez umiaru, zapominając o biednych, którym ów posiłek był przecież dedykowany. Tym samym, zachowując zewnętrzną formę i dbając o podtrzymywanie zwyczaju, całkowicie zatracili jego sens.

Przecież już podczas pożegnalnej wieczerzy z uczniami, wykorzystując żydowski rytuał paschy, Jezus pokazał znaczenie śmierci, wykorzystując symbolikę chleba i wspólnego kielicha, napełnionego winem. Tym samym kolejny raz, tym razem ostatni, nawiązał do imion, które sam sobie nadał: „Ja jestem chlebem żywota” (J 6,48); „Ja jestem krzewem winnym” (J 15,5). Śmierć na krzyżu nie była więc czymś nieprzewidzianym i niespójnym z poprzedzającą działalnością.

Jako Mesjasz, począwszy od przezwyciężenia pustynnej pokusy, aby w chwili przejmującego głodu dla samego siebie zamienić kamień w chleb, konsekwentnie był chlebem dla świata, to znaczy źródłem życiowych potrzeb, zaspokajającym głód wszystkich biednych, pogubionych i tych, którzy z jakiegoś powodu mają się źle.

Jako Mesjasz, począwszy od zamiany wody w wino, czym w Kanie Galilejskiej objawił, że wszyscy spragnieni zbawienia mogą przez Niego bez obaw i lęku szukać Bożej obecności, aby odnowić swojego ducha, był kielichem Ducha Bożego.

W trakcie pożegnalnego posiłku Jezus dzieli się sobą jako chleb i wino. Pokazuje i oświadcza: We Mnie macie wszystko. Nie musicie się bać, ani współzawodniczyć. Chleba ani wina nie zabraknie nikomu, jeśli będziecie we Mnie trwać i spożywać chleb, którym Ja Jestem. W Mojej śmierci bije źródło Waszego zbawienia, więc bądźcie wspólnotą życia a nie śmierci. Wspólnie łamcie chleb i podawajcie go sobie z ręki do reki, a nie spożywajcie po kryjomu, aby zaspokajać własne potrzeby. Pijcie z jednego kielicha, uczestnicząc w jednym Duchu, świętując wybawienie z mocy śmierci, a nie upijajcie się w samotności, aby przezwyciężać lęk przed śmiercią.

W Koryncie to wszystko zostało zapominane i stracone. Już nikt się nie dzielił, więc musiało dojść do podziału. Koryntianie przestali dzielić się chlebem i kielichem, więc z braku miłości przestali być dzielni i ulegli lękowi. Gdy sercami rządzi lęk, wówczas między ludźmi powstają podziały. Póki dzielimy się chlebem i kielichem, pozostajemy dzielni w miłości i zachowujemy jedność.

Co uświadamiają nam nasze beznadziejne wysiłki, żeby w godzinie wirusowej infekcji nie zaprzestać praktykowania pustego rytuału? Że system jest całkowicie zawieszony, ponieważ infekcja stała się pandemią. Nie działa operacyjny system żywego organizmu, którym jest Kościół jako ciało Chrystusa.

Próbując okazywać wdzięczność Bogu za zbawienie w Chrystusie, zamiast nakarmić bliźniego, boimy się  kontaktu z nim; zamiast napoić go z kielicha miłości, boimy się o siebie.

Albo post przed uczestniczeniem w Wieczerzy Pańskiej, czy nie jest okrutnym kłamstwem, którym sami siebie zwodzimy, nie praktykując wdzięczności za zbawienie czynami miłości?  Czy to, czego nie zjedliśmy w domach, na pewno przynosimy z sobą, aby podzielić się z głodnymi? No właśnie. Po wspólnej Wieczerzy Pańskiej z radością mkniemy do naszych domów, część zapewne do restauracji, aby najeść się do syta po rytualnej głodówce, która ma zaostrzyć smak. Z radością zacierając dłonie, w drodze przypominamy sobie zapachy kawy, świeżo upieczonych ciast, smaki sałatek i mięs.

Pozostał pusty rytuał, w którym trudno odnaleźć Jezusowego ducha, przeżyć ponownie Jego obecność i zrozumieć sens Jego śmierci. Naprawdę nie chodzi o to, żeby poczuć smak ciała i krwi, ani o to, żeby stłumić zmysły, podpowiadające, że jest odwrotnie. Pytanie zasadnicze brzmi inaczej: Czy potrafię rozróżnić pomiędzy chlebem, który pragnę spożyć sam, z lęku przed śmiercią i głodem, a chlebem, którego zawsze będę miał w obfitości, dzieląc się z tymi, którzy potrzebują pomocy?

Czy chcę podejmować decyzję, którą podjął Jezus na pustyni? Czy chcę ją urzeczywistniać w codziennym życiu, czego uwierzytelniającym znakiem ma być społeczność dzielnych wyznawców Drogi Pańskiej, niepodzielonych podczas Wieczerzy Pańskiej? Nie chodzi o naukę! Tego nie da się  nauczyć. Chodzi o miłość. Dzielenie się jest manifestacją miłości, która przezwycięża lęk. Podziałów między nami nie przezwyciężymy mądrością i mocą, ale głupotą i słabością, czyli gotowością do podzielenia się sobą, jak chlebem.

Każdy, kto się boi, uczestniczy w sądzie: „Dlatego jest między wami wielu chorych i słabych, a niemało zasnęło” (1 Kor 11,30). Boimy się, klęcząc przy Stole Pańskim? Jak możemy doświadczać zdrowia i stałości usatysfakcjonowanego życia, skoro się boimy? Dlaczego jesteśmy wewnętrznie podzieleni? Nasz wewnętrzny podział, stwarza też podziały w trakcie łamania chleba i picia z kielicha na pamiątkę jednoczącej wszystko i wszystkich śmierci Chrystusa.

Wirus całkowicie zawiesił system. Uważam, że podejmowanie prób oczyszczenia go nie ma sensu.

Zaprogramujmy nasz system społeczny, ciało Chrystusa, na nowo! Dajmy przykład. Bądźmy źródłem Miłości i świadectwem Życia, które jest bezgraniczne. Powróćmy do ustawień początkowych. Czy te drugie śniadania przy kawie i ciastkach po nabożeństwach z Eucharystią, mają głębszy sens duchowy? Poza społeczno-plotkawym żadnego.

Nie zastanawiajmy się jak zmumifikować martwy zwyczaj. Pozwólmy mu  ożyć w prawdziwych ucztach wdzięcznej miłości. Każdy z nas coś ma. Podzielmy się tym. Wtedy świat zmartwychwstanie. Ludzie powstaną z kolan i wyprostują się, a wirus zostanie na zewnątrz domostwa.  Kryzys jest po to, żeby martwe ożyło: „I powiedział do kobiety: Wiara twoja zbawiła cię, idź w pokoju” (Łk 7,50. zob od Łk 7,36)

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

16 − szesnaście =