Euforia

Znamy liczne pojęcia, zbudowane ze słowa „eu” (z greckiego dobrze, pomyślnie), których się boimy. Dla przykładu eutanazja albo eugenika budzągrozę. Niektóre wydają się obojętne, takie jak eufemistyczny. Bywają inne, które śmieszą, chociaż nie wiadomo dlaczego? Na przykład eunuch. Wreszcie inne kojarzymy wyłącznie pozytywnie, chociaż nie bardzo wiemy co oznaczają. Do takich należy eucharystia. Niektóre sugerują, że jesteśmy naiwni, bo cóż innego może oznaczać eudajmonia, czyli szczęście, rozumiane jako posiadanie najwyższych dóbr. Za eukaliptusem kryje się nie tylko drzewo, ale też lekarstwo, ale co począć z euforią?

„Eu” połączone z „phero” (z greckiego w zależności od odmiany i kontekstu przynieść, unieść, zjednać sobie, trzymać się) kojarzymy z energią, której doświadczamy rzadko i życzylibyśmy sobie, aby płynęła przez nas każdego dnia.  Euforia może oznaczać, że dobrze się trzymamy; że czujemy się świetnie, ponieważ życie przyniosło nam wiele dobra; a może unieśliśmy jakiś ciężar, zwyciężyliśmy i dlatego czujemy się uskrzydleni.

Pozornie euforia mogłaby zatem stanowić wyłącznie dobry rodzaj życiowej energii, w której nie ma niebezpieczeństwa. Mimo wszystko powinniśmy być czujni i uważni, aby nie uderzyć w jakiś brzeg życia, w wyniku czego zrujnujemy duchowy rozwój i odbijemy w przeciwny brzeg. Po czym dopiero doświadczymy negatywnej strony euforii. Może zatem należałoby, zanim stanie się nieszczęście, przyjrzeć się jej uważnie i nauczyć się korzystać z jej energii, aby móc spokojnie płynąć ku celowi życia?

Gdy nie ma bodźca, nie pojawia się cierpienie. Bodziec jest właśnie po to, aby bóść, czyli ranić. Dzięki niemu wiemy, że niepotrzebnie coś drażniliśmy. Gdy działa bodziec, życie zaczyna boleć. Poszukajmy zatem spokojnie tego, co w euforii pełni rolę bodźca. 

Czy ktoś, kogo dopadła euforia, nie drażni wesołością, często graniczącą z brakiem smaku i wyczuciem chwili? Wesołość bez umiaru w sytuacjach, wymagających powagi, dostojeństwa, godności, a może po prostu kultury osobistej, nie jest śmieszna. Staje się wesołkowatością, a człowiek pajacem. Widać więc już pierwsze zagrożenie. Jednak szukajmy dalej.

Euforia na pewno jest energią wyjątkowo dobrego nastroju. Dzięki niej można poczuć się lżej, radośniej. Ma w sobie coś z zadowolenia sobą i życiem. Pojawia się jako skutek radzenia sobie w życiu, a skoro sobie radzę, więc mogę być radosny. Wątpliwości powinny pojawić się wówczas, gdy nie potrafię powstrzymać przesadnego śmiechu. Śmiejąc się bez przerwy, z wszystkiego i pomimo wszystko, zachowuję się, jakbym zażył opiaty. Naturalne co prawda wywołuje euforia, ale czy na pewno o to chodzi, abym się czuł jak na haju?

W euforię popaść można z wielu różnych powodów. Można ją odczuwać zwłaszcza wtedy, gdy dzieją się szczególnie upragnione sytuacje, na przykład nagły przypływ dużej gotówki, potrzebnej do budowy domu; od lat wyczekiwany  awans zawodowy albo społeczny; urodzenie dziecka albo oświadczyny. Euforia rozwija się zatem w określonych sytuacjach, gdy osiągamy jakiś wymarzony cel.

Jednak do myślenia musi dać fakt, że medycynie znana jest tzw. euforia biegacza albo euforia wysokościowa. To znaczy, że może rozwinąć się na skutek długotrwałego wysiłku fizycznego albo podczas przebywania w rozrzedzonym powietrzu, w którym maleje ilość tlenu i zmienia się ciśnienie. W pierwszym z wymienionych przypadków, w sytuacji, kiedy wysiłek trwa wystarczająco długo, organizm przechodzi z tlenowych przemian metabolicznych na procesy beztlenowe. Skutkiem takiej sytuacji jest wydzielanie specyficznych substancji, które wywołują euforię. Podobnie dzieje się, gdy zmniejszają się dostawy tlenu do organizmu.

Powoli wyłania się prawdziwy obraz energii euforii, z natury dobrej i potrzebnej, ale niosącej z sobą także zagrożenia dla życia. Gdy zbyt długo i niezmordowanie chcemy być pierwsi albo zająć najwyższe miejsce w hierarchii, wkładając w to wszystkie swoje siły, w efekcie poczujemy euforię, ale jej pojawienie się musi być sygnałem, że należy zapytać o sens tego wysiłku.  Czy rzeczywiście był potrzebny do osiągnięcia celu, ku któremu powinna nas prowadzić droga osobistego rozwoju duchowego?

Czy szukanie bodźców w tak zwanych sportach ekstremalnych albo podróżowaniu z zagrożeniem życia, wreszcie lekceważeniu sygnałów zdrowotnych, wysyłanych przez organizm, gdy realizujemy zawodowe cele bez względu na cenę, jest prawdziwym wędrowaniem przez życie i podążaniem ścieżką duchowego rozwoju, czy może odwrotnie, jest zastrzykiem endorfin, które mają  zagłuszać krzyk samotnej i smutnej duszy?

Euforia oczywiście może pojawić się nagle, jako skutek niespodziewanego daru życia. Jeśli jednak jest efektem tresury organizmu i zdobywania celów, które niczemu i nikomu nie służą, poza ucieczką przed prawdą o sobie samym, prędzej czy później dojdzie do całkowitego załamania życia i pojawią się choroby. Doprawdy nie jest to nic takiego, co byłoby nieznane medycynie. Zdarzają się bowiem sytuacje, gdy euforia pojawia się u ludzi wyjątkowo schorowanych bądź zmagających się z wieloma problemami jako skutek stresu i metabolizmu beztlenowego.

Gdy czujesz się beztroski i wolny, mając w sobie zadowolenie, które nie przypomina nagłego uderzenia endorfin, bądź pewien, że euforia rzeczywiście służy Twemu życiu. Jej energia jest wówczas nurtem życia, któremu pozwalasz się unosić bez szczególnego narażania się na bodźce, wieszczące zbliżające się cierpienie.  Dbaj o dobry nastrój, radząc sobie w życiu, trzymając się prosto i godnie niosąc ciężary codzienności. Czuj się, jakbyś był zwycięzcą w biegu życia a w dorobku miał zdobycie korony świata, uważając przy tym, abyś wesołości nie zawdzięczał ekstremalnemu wysiłkowi, bo on zawsze pojawia się na powierzchni życiowego doświadczenia jako skutek działania strachu pod powierzchnią, czyli w Twoim sercu.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

5 × 2 =