Za kilka dni świat będzie obchodził kolejną rocznicę narodzin Jezusa z Galilei. Pewnie nie stało się to nocą z 24 na 25 grudnia, co jednak o niczym nie przesądza, ponieważ najważniejsza nie jest ziemska data ani nawet miejsce, co do którego mamy większą pewność, chociaż też nie we wszystkich szczegółach, a prawdziwe pochodzenie tej wyjątkowej duszy, o której autor ewangelii Jana napisał: „Albowiem Bóg tak umiłował świat, że Syna jednorodzonego dał, aby każdy wierzący w niego nie zginął, ale miał życie wieczne (J 3,16).
Jezus jest zrodzony z Bożej jedni, w której nie ma podziału na dobre i złe, prawdziwe i nieprawdziwe, rozświetlone i zaciemnione, i w tym sensie jest wyjątkowy, niepowtarzalny, pierworodny, pomimo tego, że wielu ludzi urodziło się przed Nim na ziemi. Dlatego o sobie samym mówi następująco: „Znacie mnie i wiecie skąd jestem. Nie przyszedłem sam od siebie, ale prawdziwy jest Ten, który mnie posłał, którego wy nie znacie. Ja Go znam, bo od Niego jestem, On mnie posłał” (J 7,28n).
Chcąc odsłonić coś ważnego na temat swojej misji na ziemi Jezus miał zwyczaj nazywać się Synem Człowieczym, a zwłaszcza wtedy, gdy wiedział, że jest źle interpretowany i dlatego uczniowie Go nie rozumieją. Do dziś teolodzy spierają się o pochodzenie i znaczenie tego tytułu. Gdy jednak zbierze się wszystkie wątki i prawdopodobne znaczenia, wówczas okazuje się, że w ich wspólnym zakresie, czyli w centrum, można dostrzec duszę. Tytuł Syn Człowieczy byłby zatem teologiczną i duchową nazwą duszy, która jest świadoma swojego pochodzenia z Bożej jedni, czyli uniwersalnego pola świadomości.
Jako Syn Człowieczy Jezus jest duszą, która przed dwoma tysiącami lat była najbardziej dojrzała i od początku ziemskiej historii świadoma siebie. Podejrzewam, że Jezus nie uczył się, ale przypominał sobie. Nie tracąc jedności ze Źródłem, które nazywa Ojcem, czerpał z bezpośredniego poznania i obserwował odsłaniające się prawdy o nim samym.
Narodziny Jezusa nie były przypadkowe ani pod względem miejsca, ani czasu. Pięćset lat wcześniej nastaje nowa epoka, którą On zamyka. Na świat przychodzą wyjątkowi myśliciele, począwszy od Konfucjusza, poprzez Buddę, którego znamy pod imieniem Gautama albo Siakjamuni, aż po Pitagorasa i Sokratesa. Ludzkość budzi się ze snu w materialnym świecie. Jakby Mądrość, która w prologu ewangelii wg Jana jest utożsamiona z Logosem, czyli Słowem, postanowiła upomnieć się o swoje miejsce. Zaczyna się etap, w którym po tysiącach lat nieświadomych zachowań na powierzchni dziejów coraz powszechniej zaczyna decydować ludzka świadomość. Człowiek przestaje być kierowany przez zwierzęce odruchy.
W tym czasie rozkwita kultura i filozofia Hellady, a wymiana pomiędzy myślicielami Wschodu i Zachodu jest bardzo intensywna. Warto pamiętać, że Aleksander Wielki, podbijając Indie setki lat przed narodzinami Jezusa i zabierając na wyprawy filozofów, przyczynił się do twórczej wymiany poglądów pomiędzy tymi kulturami. To sprawiło, że powstała w Aleksandrii teologia promieniowała na cały antyczny świat. Ludzkość była więc odpowiednio przygotowana na nadejście największego Nauczyciela i Mistrza, który jednocześnie jest wcieleniem najwyższej Świadomości i manifestacją Miłości.
W dawnej literaturze teologicznej często sugerowano, że Jezus celowo udał się do Indii, aby poznać nauki Buddy i nauczyć się różnych technik kinetycznych i duchowych. Ów pogląd na tyle mocno przeniknął do powszechnej wyobraźni, że bardzo często bywam pytany, co sądzę na ten temat. Otóż Jezus nie musiał tak daleko podróżować, a już na pewno nie aż do Indii, aby poznać starą wiedzę. To oczywiście nie oznacza, że na pewno tam nie był, ale nas to wcale nie musi obchodzić, skoro niemal na miejscu, bo w Aleksandrii, miał skarbiec równorzędnej wiedzy, a kto wie, czy nawet nie lepiej zachowanej.
Z ewangelii wg Mateusza wiemy, że po urodzeniu, mając około dwóch lat, Jezus wraz z rodzicami udał się do Egiptu, aby schronić się przed prześladowaniami w rodzinnej Judei. Nie wiadomo, jak długo rodzina przebywała w ziemi faraonów. Dość powiedzieć, że ze względu na datowanie śmierci Heroda Wielkiego możemy być pewni, że powracający Jezus nie był oseskiem i nic nie stoi na przeszkodzie, aby uznać, że jeśli nawet wówczas nie pobierał nauk, mógł potem powrócić do ludzi i w miejsca, które już dobrze znał. A to jest przecież ta sama kultura religijna i wiedza, z której czerpał Mojżesz, wtajemniczony w wiedzę faraonów. Prócz tego własne poszukiwania oraz przemyślenia upewniają mnie, że polinezyjska Huna pochodzi z tego samego źródła, co mądrość, której znakiem są majestatyczne piramidy Egiptu.
Egipt faraonów miał wielki wpływ na rozwój całych cywilizacji. Ta pradawna wiedza wywarła też wpływ na powstanie i rozwój Hebrajczyków. Wszystkie główne postacie biblijne, poczynając od Sary i Abrahama, przez wcześniej przywołanego Mojżesza, po Jezusa miały bezpośredni kontakt z Egiptem. Jego kultur i religia nie mogły nie mieć dla nich znaczenia. Starożytny Egipt aż po swój kres miał silne związki nie tylko z kulturą grecką, ale także z judaizmem. Zarówno w Starym, jak i w Nowym Testamencie znajduje się wiele wątków i odniesień do egipskiej teologii i kultury. Na dobrą sprawę to przecież Hebrajczykom zawdzięczamy, że główne idee i koncepcje oraz mądrość starożytnych Egipcjan nie tylko przetrwały, ale też zaistniały we współczesnym świecie.
Powracając do Jezusa możemy więc powiedzieć, że to stara i dojrzała dusza, która rodzi się, aby stanąć w środku świata, na pograniczu duchowego i materialnego, i nauczać prawdy o istnieniu, niosąc tym samym zbawienie ludziom pogrążonym w ciemnościach. Jezus przede wszystkim jest nauczycielem mądrości, mistrzem duchowego życia, prorokiem i terapeutą. Czy można to zebrać w jedno? Ależ tak, a służy temu tytuł, którym najczęściej Go charakteryzujemy, to znaczy Chrystus.
Jednak wpierw przyjrzyjmy się imieniu Jezus. To hebrajskie imię teoforyczne. Zawiera zatem własne imię Boga, które najpewniej znaczy Jestem. Najczęściej można przeczytać bądź usłyszeć takie znaczenie imienia Jehoszua (Jeszua), które jest celową teologizacją, a mianowicie Jahwe jest zbawieniem. Tymczasem imię Mistrza z Galilei nabiera wymownego i adekwatnego do Jego ziemskiej misji sensu, gdy usłyszy się w nim Jestem zbawia. O ile biblijne imię Boga oznacza Jestem ,o tyle imię Jezusa jest aplikacją bożego Jestem w doświadczenie człowieka, który potrzebuje uświęcenia, uzdrowienia i zbawienia.
W tym imieniu każdy, kto modlitwą świadomie przywołuje, a potem żyje w archetypie Jezusa, może usłyszeć Jestem zbawia i odkryć własne Jestem, którego epifanią był Syn Człowieczy, ponieważ przyszedł, aby odszukać i uratować, co zginęło (zob. Łk 19,10).
Z kolei tytuł Chrystus to grecki odpowiednik hebrajskiego meszijah (mesjasz), które oznacza osobę namaszczoną i poświęconą. Hebrajscy królowie byli bowiem ceremonialnie namaszczani, czyli nacierani olejem. Chrystus to pomazaniec, a inaczej namaszczony król. Oliwa jest symbolem Ducha, to znaczy światła mądrości, poznania i rozumu, potrzebnym królowi, rządzącemu w Bożym imieniu. Ponadto będąc królem Chrystus jest wolny i samodzielny. Nikt nie zmusi do mówienia i robienia czegokolwiek, co nie wynika z jego mądrości, poznania samego siebie i rozumnego wyboru. Ostatecznie tylko król może złożyć całkowicie wolną ofiarę z samego siebie i tylko w takim sensie jest też najwyższym kapłanem. Pozostali kapłani składają bowiem ofiary zastępcze. Dlatego w tytule Chrystus bardzo mocno ujawnia się kategoria odpowiedzialności, czyli świadomego działania w każdej sytuacji, a nie nieświadomych reakcji, wynikających z podświadomych programów.
Dla poszerzenia horyzontu warto mieć na uwadze, że w wielu językach słowo Chrystus do dziś wymawia się Kristus albo podobnie, co sugeruje związek z tytułem Kryszna. Gdyby zobaczyć do słownika to okazałoby się, że praindoeurpejski rdzeń krs ma związek z przyciąganiem i noszeniem, co koresponduje ze słowami Jezusa z ewangelii Jana: „Gdy będę wywyższony ponad ziemię, wszystkich pociągnę do mnie samego” (J 12,32). Poza tym w sanskrycie Kryszna znaczy ciemny, czarny. Co to wszystko ma wspólnego z ciemną energią, z której zbudowany jest wszechświat, niech każdy dopowie sobie sam, adekwatnie do własnego poziomu świadomego rozumienia.
Tak czy inaczej tytuł Chrystus oznacza człowieka wolnego, obdarowanego Mądrością, w świetle której odnajduje wyzwalającą prawdę o sobie samym. Chrystus jest objawieniem bożego Światła w ziemskich ciemnościach. Właśnie w takim sensie Jezus, świadome Jestem, jest nauczycielem mądrości, mistrzem duchowego życia, prorokiem i terapeutą.
Mówiąc inaczej w Jestem Jezusa rozbłysło światło Chrystusa. Widać, że jedno bez drugiego nie istnieje. Prawdziwe Jestem może być tylko Chrystusem, a prawdziwy Chrystus zawsze jest manifestacją Jestem. Nasz stosunek do tej prawdy decyduje o jakości naszego życia na ziemi oraz o tym, za kogo sami się uważamy, a w konsekwencji, kim jesteśmy dla innych ludzi.
Historyczny Jezus z Galilei pewnie mógł wybrać sobie inne życie; inny scenariusz pobytu na ziemi. Jednak to krótkie życie Syna Człowieczego, najtrudniejsze z możliwych od dzieciństwa po śmierć, było najlepiej zharmonizowane z Jego nauką i drogą, którą wiernie podążał do końca, aby pokazać, czym jest ludzkie życie bez światła Mądrości, bez przebudzenia się w człowieku Bożego Dziecka, czyli boskiej istoty.
Wielu sądzi, że Bóg tylko przebrał się za człowieka, a w rzeczywistości wiedział wszystko o swoim życiu i jego celu. Ale to nie miałoby żadnego sensu. Syn Człowieczy bierze na siebie zadanie, które otrzymał od Ojca i je posłusznie realizuje. Jak każdy przeżywa wszystkie etapy ludzkiego życia i w ten sposób daje przykład postępowania zgodnego z wolą najwyższej Świadomości.
Niech się dzieje Twoja wola – to podstawowy motywator historycznego Jezusa. Dzięki temu, potwierdzając wyznanie autora Listu do Hebrajczyków, mamy: „…wielkiego arcykapłana, który przeszedł przez niebiosa, Jezusa, Syna Bożego, (…) doświadczonego we wszystkim, podobnie jak my, z wyjątkiem grzechu” (Hbr 4, 14n).
Dziś powinniśmy pytać: Czy dzieje chrześcijaństwa i jego obecny stan duchowy, w tym intelektualny i moralny, na pewno jest odzwierciedleniem nauk Jezusa z Galilei? Co spowodowało, że pierwsze pokolenia chrześcijan były odważne i oddane Jego naukom, a współczesne są pełne lęku i nie traktują Go poważnie, jako mistrza i nauczyciela? Może po drodze coś się zgubiło, może zostało zapominane?
Myślę, że największym problemem chrześcijaństwa jest ikona Jezusa na krzyżu. Oczywiście prawdziwa, ale nie jedyna. Skoro w pierwszych czterech wiekach chrześcijańska duchowość obywała się bez wizerunku ukrzyżowanego Jezusa, dlaczego współcześnie ów symbol wyparł z naszej świadomości Jezusa zmartwychwstałego, a wcześniej Jezusa mistrza, nauczyciela, proroka i terapeutę?
Ukrzyżowany Jezus jest wygodny, ponieważ milczy. Co prawda symbolizuje ekspiacyjny sens własnej śmierci, mimo wszystko nie stawia wymagań jako nauczyciel, lekarz i zwycięzca śmierci. Silne akcentowanie roli śmierci Jezusa i krwi przelanej na krzyżu dla zbawienia ludzkości nie tylko w perspektywie całości Jego życia, ale też wszystkich nowotestamentowych tekstów, w rzeczywistości jest przeakcentowaniem, które uczyniło z Jezusa prostodusznego i naiwnego nauczyciela oraz bezsilnego terapeutę.
Najwyższy czas, abyśmy Jezusowi pozwolili zejść z krzyża, żeby na powrót zaczął mówić i działać. Zwłaszcza teraz, na kilka dni przed kolejnym jubileuszem zejścia Syna Człowieczego na ziemię, warto sobie przypomnieć kim była ta dusza, jak żyła, co robiła i czego nas nauczyła. Dlatego niniejszym zapowiadam cykl tekstów, poświęconych Jezusowi, w którym przedstawię mojego Mistrza, Nauczyciela i Terapeutę. Ponieważ zawdzięczam Mu wszystko, łącznie ze zdrowiem i świadomym kroczeniem drogą życia, więc odczuwam potrzebę wdzięczności.