Konfirmacja

Konfirmacja (bądź bierzmowanie), powinna jak chrzest kończyć kolejny etap duchowego rozwoju człowieka. Chrzest wodą, o czym pisałem we wcześniejszym wpisie z 23 maja 2020 r. (kategoria: Psychopompos), ostatecznie uwalnia z lęku, wstydu i winy, czyniąc nas zdolnymi do samodzielnego życia. Jednak skoro po chrzcie w Jordanie Duch wywiódł Jezusa na pustynię, aby w trawiącym ogniu pożądania rozpadło się EGO i skrystalizowała czysta świadomość JESTEM, tak każdy z nas w duchowym rozwoju powinien doświadczyć chrztu ogniem, czyli aktu kończącego samopoznanie.

Przy czym nie zgadzam się na praktykowane w niektórych Kościołach deprecjonowanie chrztu wodą, który ponoć jest czystym rytuałem, i niezrozumiałe dla mnie przeszacowanie tzw. chrztu Duchem Świętym, którego w żadnym wypadku nie powinno się utożsamiać z chrztem ognia. Bowiem jak chrzest wody tak i chrzest ognia są obrzędami duchowymi, w których przejawia się stwórcza moc Ducha Bożego, tyle tylko, że w różny sposób.

Zalewając wszystko, woda potopu wpierw przynosi totalną śmierć, jednak zostawiając po sobie nawiezione ziemie, umożliwia rychły i bujny rozkwit życia. Symbolika wody uświadamia, że chrzest wodą służy udanemu i urodzajnemu życiu, które nie karmi się ziemią sprzed potopu, czyli pokarmami Mamy, pieniędzmi rodzinnego domu i tym wszystkim, co kojarzymy z zadomowieniem w przeszłości, tradycji i rytuałach życia, ale własnym potencjałem, z którym przychodzimy na świat. 

Od tysięcy lat używano symboliki wody, morza i oceanu, aby doprowadzić człowieka do bezgranicznej i czystej świadomości, z której wszystko bierze początek. Zrozumienie tej symboliki znacznie ułatwia studiowanie archaicznych religii, znaczenia dawnych rytuałów czy filozofii, niemniej współczesnym poszukiwaczom prawdy trudno od razu dotrzeć do głębi tych przekazów. Ludzie XXI wieku wszystko odbierają i przetwarzają nowoczesnym umysłem, który jest znieczulony na podprogowe znaczenie symbolu. Tymczasem chrześcijaństwo również bierze swój początek z tej przeszłości i tylko przypomnienie oraz rozumienie dawnych nauk, zwłaszcza symbolicznego znaczenia rytuałów przejścia, może otworzyć głębię tego przesłania.

Jezus przyszedł odbudować duchową więź człowieka z Bogiem. Odbudowa zaczyna się od pokonania symbolicznego, burzliwego morza nieświadomości, a kontynuowana jest w doświadczeniu ognia, którym Duch rozpala wewnętrzne światło i otwiera duchowe oko poznania. Mowa o procesie samopoznania.

Ogień działa inaczej niż woda. Pustosząc życie, pozostawia po sobie składniki mineralne, które oczyszczone nie podlegają dalszemu rozkładowi. Po doświadczeniu ognia już nie ma się co psuć. Pozostaje więc czysty duch, służący Bogu. Dlatego można założyć, że chrzest ogniem powinien być obrzędem, potwierdzającym uwolnienie spod władzy EGO, które tworzy nieprawdziwy obraz człowieka, wikłając go w cierpienie pożądania, i sprowadzającym człowieka do wewnętrznej prawdy, czyli do istoty siebie, którą nazywamy świadomością JESTEM. Tym sposobem po wyjściu z wody, będąc gotowym do samodzielnego życia, człowiek staje się świadomy siebie, swojej  mocy i ma szansę rozpoznać własną i niepowtarzalną drogę życia. Chrzest ogniem, czyli konfirmacja w duchowym dorobku ewangelicyzmu, powinien ten proces kończyć i utrwalać.

Czy w rzeczywistości tak się dzieje? A pytając inaczej, czy Kościołom zależy na przeprowadzaniu ludzi przez proces samopoznania? Rytualnie na pewno tak, jednak rytuał i przygotowujące do niego czynności są tak sprytnie zorganizowane, aby nie rozwiązać kolejnego węzła energii, a przeciwnie maksymalnie go dociągnąć i mieć pewność, że energia nie przekroczy kolejnej tamy, którą jest gardło.

Chrzest wodą powinien być duchowym doświadczeniem przejścia przez tamę, którą jest przepona. Symbolicznie jest potwierdzeniem, że ochrzczony wyszedł z otchłani podświadomości i jest świadomy siebie. Chodzenie po wodzie jest pierwszym aktem samorealizacji. Odtąd ochrzczony od nikogo nie zależy i może samodzielnie żyć, pracować i jeść własny chleb. Ma więc otwartą drogę, aby z wymiarów rodzinnych, wspólnotowych, typu MY, od których do tej pory zależał, wkroczyć w domenę JA, która naprawdę jest niebezpieczna i dlatego bywa utożsamiana z najcięższymi doświadczeniami ludzkiego ducha oraz grzechem. Żeby chronić nas przed skutkami grzechu, tradycyjna duchowość, nieświadoma koniecznej pracy, którą w procesie samopoznania musi wykonać każdy, kto wyszedł z wody, skonstruowana jest w taki sposób, aby duchowy człowiek nie spotkał się ze swoim JA. Tylko, że ono ma dwoistą strukturę. Zewnętrznie jest pożądliwym EGO, które jest destrukcyjne i nie liczy się ani z niczym ani z nikim, jednak wewnętrznie jest kochającym JESTEM, w którym człowiek uczestniczy w prawdziwych, szczerych, wolnych i autentycznych relacjach.

Nie rozpoznając tej zasadniczej różnicy tradycyjna teologia i duchowość ostrzega i chroni człowieka przed negatywnymi skutkami spotkania się z własnym JA, czyli w praktyce robi wszystko, aby nie doszło do wejścia w ogień  pragnień (energii męskiej) po wyjściu z wody zależności (energii żeńskiej). A ponieważ życie polega na ciągłym ruchu, więc kto po chrzcie wodą nie konfrontuje się ze swoim wewnętrznym ogniem, szybko wpada ponownie w otchłań i tonie w podświadomości, tracąc szansę na świadome życie i duchowy rozwój. Pomyślne przejście przez ogień, czyli poznanie siebie, swojej mocy sprawczej i ograniczeń, jest przekroczeniem kolejnej tamy, energetycznej bariery. W sensie duchowym pokonanie jej oznacza przejście do wewnętrznego światła (Mt 6,22n), czyli powrót do rajskiego ogrodu życia. Oczywiście chodzi o gardło, w którym nie bez związku z symboliką upadku i wygnania z Ogrodu  Życia znajduje się tzw. „jabłko Adama”. Co prawda jest to wystająca część męskiej krtani, ale tym bardziej musi dawać do myślenia, że także kobiety muszą przejść przez tę energetycznie męską zaporę i rozwiązać swój męski supeł energii.

Otóż wydostając się spod przepony i stając pewnymi nogami na powierzchni świadomości nie tylko kobiety doświadczają skutków integracji elementu męskiego z żeńskim. Wówczas mężczyźni, integrując żeńską energię i ucząc się wykorzystywać jej twórczy potencjał, stają się bardziej męscy. Tymczasem kobiety stają się bardziej kobiece, gdy udaje im się rozwiązać energetyczny supeł gardła. Oczywiście wszystkim jest potrzebne doświadczenie przejścia przez ogień, jednak wówczas kobiety doświadczają mniej więcej tego samego, czego mężczyźni po wyjściu z wody.

Ostatecznie, bez względu na płeć, w duchowym rozwoju każdy z nas powinien osiągnąć stan pełnej jedności ze wszystkim, czego wewnętrznym warunkiem jest integracja energii męskiej z żeńską i petryfikacja prawdziwego JESTEM, jako skutku rozpadu zewnętrznego EGO, to jest wyjścia z kłamstw na własny temat oraz iluzji życiowych potrzeb.

O ile chrzest wodą oznacza wydostanie się z nieświadomości samego siebie i początek świadomej drogi życia, o tyle chrzest ogniem kończy etap poszukiwania odpowiedzi na pytanie o własną drogę życia i sposób wyrażania siebie, czyli nadawania sensu życiu na ziemi. W języku religijnym chodzi po prostu o to, żeby poznać swoje powołanie, a pełniąc je, chwalić Boga wszystkimi składowymi codziennego życia. Bez problemu można rozpoznać, czy człowiek przeszedł ów próg duchowego rozwoju po tym, że umiejętnie, bez lęku, z poczuciem godności i radośnie potrafi wypowiadać swoje JESTEM i opowiadać o życiowej misji, bo to świadczy o rozwiązaniu energetycznego węzła, który mamy w gardle.

Mężczyźni najczęściej mają tam energii za mało, ponieważ Matki nie pozwalają im z ust wypuścić karmiących miłością piersi, zaś kobiety za dużo, ponieważ za szybko zostają przeznaczane na kolejne karmiące Matki bez szansy na samorealizację. W efekcie mężczyźni często chorują na zapalenie gardła i migdałków, bez opamiętania plując na ziemię, czyli symboliczną Mamę, której nie potrafią się sprzeciwić, aby rozwinąć w sobie dziką energię zdobywców i zacząć żyć męskim życiem, zaś kobiety wypowiadają stanowczo za dużo nic nie znaczących słów, którymi kształtują emocje, potrzebne im do utrzymywania homeostazy, bojąc się samodzielności.

Dla ułatwienia proponuję, bez względu na płeć wyobrazić sobie ludzką postać w następujący sposób. Od stóp do bioder działa w nas i żyjemy pod wpływem energii żeńskiej, wpierw matczynej, potem kobiecej w ogóle. Od bioder do barków rozwija się w nas i działa na nas energia męska, wpierw ojcowska, potem każdy inny jej rodzaj. Więc w duchowym rozwoju najpierw musimy zintegrować w sobie i opuścić przestrzeń, narządy, relacje i sposób przejawiania się w świecie energii żeńskiej, przechodząc przez barierę przepony, a następnie to samo musi wypełnić się i zamknąć w momencie przejścia przez barierę gardła. Po jej przekroczeniu jesteśmy sobą, w polu oddziaływania świadomości JESTEM. Stajemy się epifanią Boga na ziemi.

Konfirmację, będącą chrztem ognia, należałoby rozumieć i przeżywać jako akt, wieńczący duchowy proces samopoznania oraz integrowania w sobie elementu żeńskiego z męskim. Jednak zanim do niego dojdzie młody człowiek musi zmierzyć się ze swoim JA i jeśli nawet na skutek własnych wyborów doświadcza bolesnych skutków EGO, nie należy temu przeciwdziałać, ponieważ tylko w ten sposób może nauczyć się rozpoznawać i wykorzystywać umiejętności i talenty, poznawać swoją moc i z wdzięcznością akceptować życiową misję jako wyraz czystego JESTEM. Niestety w tej chwili uniemożliwia to religijny lęk przed domniemanymi skutkami grzechu, rozumianego jako uleganie pożądliwości, oraz wypaczona argumentacja etyki teologicznej.

Supły zacznijmy rozwiązywać, począwszy od drugiego. Jakakolwiek argumentacja, zachęcająca do walki z EGO, jest chybiona i z gruntu skazana na porażkę, o czym przekonują kolejne, bolesne lekcje historii chrześcijaństwa, ale przede wszystkim zastygłe z lęku przed bólem i niezdolne do lekkiej ekspresji cieleśnie spięte dusze. Drugim biegunem tej samej traumy, której przyczyną jest daremna walka z EGO, są pogrążone w psychicznej depresji ciała, nie potrafiące przeżyć rozkoszy i doświadczyć przyjemności.

Dziś wiem, dlaczego wielu duchowych przewodników, opowiadających o zbawieniu czyli wybawieniu z depresji i stresu, wpierw musi kilkakrotnie przełknąć ślinę, podczas mówienia wyraźnie mają sztywną górną szczękę i nie potrafią oderwać wzroku od kartki. Cieleśnie zastygli, ponieważ ich życiowa energia nie potrafi przebić się przez przeponę i zamiast płynąć w górę, kotłuje się w nich pod pępkiem. Zamiast ożywiać serce, świątynię Miłości, i wyrażać się dobrym słowem o wybawieniu z opresji, bezustannie działa na ośrodki podstawowych potrzeb cielesnych, którymi są zaspokajanie głodu i rozładowanie napięcia seksualnego. Stąd bierze się częsty temat religijnych przemówień, którym jest obsesyjne traktowanie majątku i seksu. Co jest poddane opresji, cały czas szuka możliwości uwolnienia i znajduje ją w sytuacjach najmniej odpowiednich, często poza kontrolą, w tym wypadku nieświadomych mówców, ujawniających własne obsesje. 

Walka z EGO jest nie do wygrania, ponieważ nie można walczyć z potrzebami życia. W ogóle należy zapomnieć o tego rodzaju argumentacji zwłaszcza wobec młodych ludzi, którzy chcą samodzielnie sprawdzić się w życiu i w roli kochanków. EGO zawsze wygra, ponieważ jest silniejsze od ludzkiej woli, działając na cielesne zmysły. Dopiero uaktywnienie zmysłów duchowych i wejście w siebie jest ruchem we właściwym kierunku. Nie wymuszajmy na nikim, a zwłaszcza na młodzieży, żeby walczyła z EGO, ale zachęcajmy wszystkich, w tym siebie samych, do rozwijania niepowtarzalnego JESTEM, czyli do szukania prawdy o sobie. Wtedy EGO, czyli kłamstwo, zniknie samo, rozpadnie się jak zwietrzała skała. Im bardziej z nim walczymy, tym silniejszy stawia opór, zwłaszcza w sferze materialnej i seksualnej. Nie przejmujmy się nim, jeśli tylko  rozwijamy JESTEM. To jedyna metoda na przejście przez ogień pożądania. Terapeutycznych opowiadań o Danielu w lwiej jamie (Dn 6) i jego trzech towarzyszach w ognistym piecu (Dn 3) nie da się zastąpić żadną, nawet najbardziej uczoną, etyczną argumentacją.

Kolejny supeł jest równie łatwy do rozwiązania. Otóż rzeczywiście tak bywa, że w doświadczeniu ognia nie zawsze udaje się nam uniknąć poparzenia. No cóż, z tym po prostu trzeba się liczyć i w imię ochrony przed konsekwencjami popełnionych błędów nie wolno wszystkich wychładzać, zabraniając im korzystania z własnej mocy i poznawania granic możliwości, budząc w nich strach, wstyd i winę, co niestety dzieje się w dotychczasowej praktyce duchowego wychowania. Nie uczymy młodych ludzi ani obserwowania własnych pragnień, ani tego, w jaki sposób mogą właściwie wykorzystywać życiową energię. W efekcie wychowujemy ludzi słabych, zdanych na pomoc. Brakuje im wiary, więc nie przychodzi im do głowy, że dla Bożej chwały, czyli w realizacji życiowej misji, mogliby na szwank wystawić swoją reputację, dobre imię, stanowisko i szacunek, nie mówiąc o materialnym dobrostanie czy nawet życiu. 

Podczas pustynnego doświadczenia ognia Jezus z Galilei był świadomy własnych pragnień, ale odmawiał sobie realizacji, wzmacniających EGO, wybierając te, które były zgodne z prawdziwym JESTEM, czyli miały służyć życiowej misji. Taka praca wyrównuje energię pragnienia i woli realizacji. Kto jej nie wykonuje, prędzej czy później upada pod ciężarem rosnących w siłę i niczym nie zaspokajanych pragnień, nie mając woli, aby cokolwiek w życiu zmienić. Wpada w pułapkę podświadomości, którą nazywa przeznaczeniem albo pechem. Jednak trzeba uważać, żeby również energia woli działania nie stawała się większa od energii pragnienia, ponieważ wówczas człowiek żyje i działa w ciągłym napięciu, z którego biorą się takie mętne źródła życia, jak perfekcjonizm albo pracoholizm. Wciąż działa, jest w ruchu, nie wypoczywa i nie odpręża się, jednak zupełnie nie wie, czego potrzebuje i co jest dla niego ważne. W efekcie czuje się wypalony i wycieńczony, ponieważ nie potrafi odnaleźć życiowej drogi i kompletnie nie wie, dokąd zmierza.  

Gdy pragnienie współdziała z wolą, wtedy niczym nie skrępowana energia życia płynie przez serce, świątynię Miłości, do gardła, a człowiek nie ma problemu ze świadomym wypowiadaniem słów, czyli twórczym życiem, wszak, jak pamiętamy, słowa mają twórczą moc. Staje się wszystko, co zostaje wypowiedziane. 

Co prawda ślady takiej duchowości zachowały się w akcie konfirmacji w postaci świadomego nazwania się Bożym Dzieckiem i wyznania wiary Bogu, jednak przygotowania do niej oraz jej teologiczna interpretacja uniemożliwiają pełną integrację męskiej siły działania z kobiecą mocą miłości. W efekcie kolejne pokolenia zostają, jak mawiamy, wykonfirmowane z Kościoła, ponieważ czują się zdominowane i ubezwłasnowolnione, akurat w tym okresie rozwoju, gdy potrzebują potwierdzenia wartości i mocy.

Konfirmacja, zwieńczająca doświadczenie ognia, czyli przejścia przez cierpienie pożądania, powinna zapalać wewnętrzne światło, w którym dostrzega się  prawdę o sobie, świecie i życiu. Jedynie w tym świetle można spotkać się ze swoim JESTEM. Źródłem światła zawsze jest ogień, tymczasem tradycyjna duchowość chciałaby rozpalać wodę i naiwnie dziwi się, że ludzie, którzy nie przeżyli chrztu ogniem, nie płoną światłem Bożego Ducha. W akcie konfirmacji młody człowiek powinien otrzymać rzeczywiste prawo do samodzielnego tworzenia życia w zgodzie ze swoim powołaniem, a nie iluzoryczne prawa do uczestniczeniu w tzw. życiu Kościoła. Oczywiście ów akt przyznania prawa musi mieć związek z wewnętrznym samopoznaniem, w którym rozpadło się EGO i skrystalizowało JESTEM, dlatego musi być podparte pewnością i świadectwem o inicjowanym, złożonym przez opiekuna, inicjującego w dojrzałe, duchowe życie.  

Nie wyobrażam sobie, żeby chrzest ogniem miał być, jak do tej pory konfirmacja, powszechnym rytuałem. Nikomu nie jest potrzebna nieudana powtórka chrztu wodą. Niech nieliczni, odważni, zintegrowani, prawdziwi, świadomi siebie przyjaciele Chrystusa tworzą duchową elitę Kościoła. Wówczas na pewno nie będziemy pytać o przyczyny kryzysu chrześcijaństwa, ani zastanawiać się nad praktycznymi rozwiązaniami problemów, wynikających z braku ludzi światłości.

Jednym z nich jest zanik daru uzdrawiania. Tylko ludzie wewnętrznego światła, którym Duch otworzył duchowe oko, potrafią oglądać człowieka w prawdzie, widząc prawdziwą przyczynę choroby. Pojmują bowiem duchową naturę życia, której nie rozumieją ludzie, posługujący się cielesnym zmysłem wzroku. Ludzie, mający zdrowe oko duchowe, widzą jedność. Pozostali, mając je zamknięte, posługują się dwoma oczami zmysłowymi, więc widzą dwoiści i dzielą człowieka oraz jego problemy na materialne i duchowe. Dlatego leczą cielesne skutki, nie rozumiejąc duchowych przyczyn. Pierwsze jest łatwe, drugie jest trudne, jednak nie dla ludzi wewnętrznego światła.

Czy mam dodawać, że wiek od 13-tu do 15-tu lat jest absolutnie nieodpowiedni na konfirmację, rozumianą jako akt, wieńczący duchowy proces samopoznania? Dziś dopiero 30-latkowie, a czasem nawet 40-latkowie są gotowi do konfirmacji, ponieważ pozbawieni duchowego wparcia muszą sami doświadczać skutków własnych wyborów i uczyć się odnajdywania życiowej misji. Gdyby jednak w tej duchowej pracy mądrze wspierać młodych ludzi, sądzę, że 20-latkowie byliby gotowi do rzeczywistej konfirmacji.

Kto chce poszerzyć perspektywę, niech w kategorii Duchowość poszuka wpisu z 7 lutego 2019 r. Chrześcijańska inicjacja – szkic duchowego rozwoju. Naprawdę gorąco polecam.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

1 × pięć =