Medytacja nad zdjęciem – Wspólnota dłoni

Gdy Izrael zajmował kolejne tereny i miasta, mieszkańcy Gibeonu ocalili swoje życie, posługując się podstępem. Gdy jednak wyszedł na jaw, zwrócili się do Jozuego słowami: „Otóż teraz jesteśmy w twoim ręku; co ci się dobrym i słusznym wydaje, aby z nami uczynić, to uczyń” (Joz 9,25). Mieli wielką odwagę. A może to wcale nie była odwaga? Co więc? Myślę o pewności. Mieli pewność, że Jozue nie cofnie słowa i nie zerwie przymierza, nawet wówczas, gdy dowie się o ich podstępie.

Czego możemy być pewni każdego dnia? Możemy mieć pewność, że Bóg nie cofnie słowa i nie zerwie przymierza, nawet wówczas, gdy na jaw wyjdzie niejedno nasze oszustwo, podstęp, próba zwiedzenia Boga: „Ogarniasz mnie z tyłu i z przodu i kładziesz na mnie rękę swoją. Zbyt cudowna jest dla mnie ta wiedza, zbyt wyniosła, bym ją pojął” (Ps 139,5).

Boże dłonie obejmują dłonie grzesznika, mocno je spajają i pozwalają mieć nadzieję życia i ochrony przed złem. Tak z dłoni Boga i ukrytych wewnątrz dłoni człowieka powstaje wspólnota, będąca znakiem ocalenia: „Nie dosięgnie cię nic złego i plaga nie zbliży się do namiotu twego, albowiem aniołom swoim polecił, aby cię strzegli na wszystkich drogach twoich” (Ps 91,10n). Posługując się tymi słowami kusiciel postanowił zwieść Jezusa. Spróbuj, czy Bóg na tyle ma silne dłonie, że spadając ze szczytu świątyni, nie uderzysz o ziemię.

„Wypróbuj Boże dłonie! Co ci szkodzi?” Myślę, że każdy zna ten rodzaj kuszenia. Ile razy za swojego życia wystawiliśmy Bożą dobroć na próbę? Za każdym razem był to grzech, bo nie chodzi o to, żeby Boże dłonie traktować jak „skokochron”, ale żeby nasze dłonie z Jego dłońmi tworzyły wspólnotę modlitwy i działania, czyli po prostu sieć zbawienia.

Taką sieć musimy zaplatać teraz, oddzieleni od siebie murami. Zaplatajmy dłonie w sieć miłości. Dłonie ciepłe, życiodajne, zapraszające do wspólnot, a nie powstrzymujące przed kontaktem. Kto jest rybakiem ludzi, prędzej czy później musi nauczyć się zaplatać sieć zbawienia, aby z jej pomocą wydobywać współczesnego Jonasza z topieli, z głębokości krainy umarłych, z krainy samotności, smutku, niewoli i „nie zbawienia”. 

Medytacja nad zdjęciem – Dłoń w dłoni

„A gdy wzeszła zorza, przynaglali aniołowie Lota, mówiąc: Wstań, weź żonę swoją i dwie córki, które się tu znajdują, byś nie zginął wskutek winy tego miasta. Lecz gdy się ociągał, wzięli go owi mężowie za rękę i żonę jego za rękę, i obie córki jego za rękę, bo Pan chciał go oszczędzić, i wyprowadzili go, i pozostawili poza miastem” (1 Mż 19,16n). 

O świcie, gdy ustępuje ciemność, dłoń chwyta za dłoń i wyprowadza poza miasto. Przyznajmy – dziwne miejsce ocalenia. Kojarzy się nam raczej, że powinno być na odwrót, zwłaszcza w czasach biblijnych patriarchów, gdy na pustyni, pomiędzy miastami i oazami, często rządziły bandy rabusiów.

Dłoń wyprowadza poza miasto, poza mury, czyli gdzie?  Tam, gdzie człowiek traci poczucie bezpieczeństwa: „Dlatego i Jezus, aby uświęcić lud własną krwią, cierpiał poza bramą. Wyjdźmy więc do niego poza obóz, znosząc pohańbienie jego. Albowiem nie mamy tu miasta trwałego, ale tego przyszłego szukamy” (Hbr 13,12-14).

Chcesz człowiekowi pomóc? Chwyć mocno jego dłoń i wyprowadź poza miasto, poza miejsce, w którym czuje się bezpiecznie. Wyprowadź go poza zadomowienie, aby przestał budować na tym, co do tej pory było mu bliskie, co było jakąś istotna wartością. Może była to szczególna wartość etyczna, wyniesiona z domu; może wspominanie dzieciństwa i opieki rodziców; może religijne doświadczenia; a może majątek albo jakaś umiejętność? Wyprowadź go poza mury bezpieczeństwa, które sam sobie stworzył, i koniecznie zabroń oglądać się wstecz, aby nie stał się słupem soli, pamiątką przeszłości i tęsknoty za domem.

Jezus umiera poza murami, w doświadczeniu totalnego opuszczenia. Na Golgocie ginie człowiek, który ze swojej dłoni nie wypuścił niczyjej dłoni. Kto chce wyobrazić sobie człowieka wielkiej mocy, musi być przygotowany na przyjęcie obrazu Golgoty. Tylko trzymając dłoń w dłoni można w pokoju wyjść poza mury zadomowienia i zaufać, że nawet śmierć ma sens.

Mocno uściśnijmy dłoń tego, którego wyprowadzamy, aby miał odwagę nie odwrócić się i wrócić, bo wtedy – jak żona Lota – stanie się pomnikiem, a więc czym? Pamiątką samego siebie. Jesteśmy aniołami, ratującymi z zadomowienia wewnątrz racjonalnych dowodów na przetrwanie, aby przestraszonym pokazać przyszłość. Uświadomić im, że przeszłość jest iluzją, a rzeczywiste jest wyłącznie to, co dziś się zaczyna.

Kto żyje iluzjami, brnie w ciemności.

Medytacja nad zdjęciem – Zgrabne dłonie

Siedmiomilowe buty. Zna ktoś tego szewca, który szyje takie buty?

A właściwie po co komu takie buty? Przecież można w nich zrobić za długi krok i przejść obok, nie trafiając celu. Po co komu buty, które przyśpieszą jego życie tak bardzo, że nawet nie zorientuje się, iż wszystko już przeszedł, przeżył?

A jak to było w baśni? Siedmiomilowe buty wcale nie służą do osiągania celu. Ratowały raczej czyjeś życie. Pozwoliły opuścić miejsce kaźni, miejsce demonicznego zła. „A Pan szedł przed nimi w dzień w słupie obłoku, by ich prowadzić w drodze, a w nocy w słupie ognia, aby im świecić, żeby mogli iść dniem i nocą” (2 Mż 13,21). Pan Bóg też potrafi uszyć takie buty, w których przekracza się wodę śmierci i umyka z miejsca kaźni, spod nieprzyjacielskiej ręki.

Boże dłonie uszyły buty do wolności. Żeby uszyć takie buty trzeba mieć bardzo zgrabne dłonie; dłonie, którymi kieruje serce. Siedmiomilowe buty szyją dłonie kierowane przede wszystkim sercem. Takie buty nie oznaczają dominacji i panowania, a tak przecież może być, skoro potężni królowie mieli zwyczaj posyłania pomniejszym władcom swojego obuwia, które musieli nosić na znak poddaństwa, i w istocie wciąż jeszcze tak się zdarza. W małżeństwie na przykład mąż zamiast nosić swoje, chodzi w żony w pantoflach. Czy ktoś lubi być „pantoflarzem”?

Czujesz się „pantoflarzem” Pana Boga? 

Izraelowi Bóg nie podarował pantofli zniewolenia, a prawdziwego partnerstwa. Stworzył buty, w których chodzi człowiek wolny.

Jakie buty szyjesz dla tych, którzy chcą wyjść Q wolności?

Można przecież uszyć komuś buty w taki sposób, żeby nigdy nie był sobą i nigdy nie wyszedł na wolność, przede wszystkim wolność swoich pragnień i myśli o samym sobie. Pomiędzy nami, w świecie i Kościele, jest wielu, którzy celowo szyją bliźnim takie buty, w których nigdy nie wyjdą na wolność, żeby można było nimi rządzić i manipulować.

Coś takiego między innymi dzieje się teraz przy okazji epidemii.

Obojętnie komu, po prostu każdemu, szyj siedmiomilowe buty bardzo zgrabnymi dłońmi, którymi kieruje nie tylko głowa, ale przede wszystkim serce. Zwłaszcza teraz, w trakcie epidemii. Gdy się skończy niech nikt nie czuje się „pantoflarzem”.

Medytacja nad zdjęciem – Stopy w dłoniach

„A oto pewna kobieta z tego miasta, grzesznica, dowiedziawszy się, iż zasiada przy stole w domu faryzeusza, przyniosła alabastrowy słoik olejku. I stanąwszy z tyłu u jego nóg, zapłakała i zaczęła łzami zlewać nogi jego i włosami swojej głowy wycierać, a całując jego stopy, namaszczała je olejkiem” (Łk 7,37n).

Ewangeliczny obraz pełen erotyzmu i prawdziwie wdzięcznej miłości. Tak miłować i taką czułość może okazać jedynie ktoś, komu wiele dano. Ilu ludzi Jezus uratował? Zwłaszcza kobiet przed gradem kamieni i głęboką wodą? Czy wypada się dziwić, że wiernie za Nim szły z Galilei przez Samarię do Judei, a na Golgocie szczerze płakały? Jezus dał im drugie życie. Na swój sposób kochały swojego Wybawiciela, niejedna może nawet bardziej fizycznie niż duchowo.

Dłonie, które tulą i pieszczą stopy, są znakiem największej wdzięczności i pokory: „Wstał od wieczerzy, złożył szaty, a wziąwszy prześcieradło, przepasał się. Potem nalał wody do misy i począł umywać nogi uczniów i wycierać prześcieradłem, którym był przepasany” (J, 13,4n). Właściwie co takiego robi Jezus? Czy na pewno daje tylko przykład? Czy tylko  objaśnia, co będzie się działo na Golgocie? Nie wiem, nie jestem przekonany? Jezus czyni coś jeszcze, pokazuje, że choć potomstwo rajskiego kusiciela ukąsi go w piętę, gotów jest do przebaczenia. „I wyszedł pierwszy, rudy, cały jak płaszcz włochaty, i nazwano go Ezaw. Następnie wyszedł brat jego, a ręką swą trzymał za piętę Ezawa, i nazwano go Jakub…” (1 Mż 25,25n). Grzesznik próbuje schwytać przeciwnika za piętę. Niestrudzenie szuka najsłabszego miejsca, „pięty Achillesa”. Jezus, choć za piętę ukąszony, nie oddaje złem, ale to najsłabsze miejsce człowieka czule obejmuje i obmywa, jak grzesznica w domu Szymona, faryzeusza, żeby człowiek był czysty, silny, gotowy do spotkania z mocą i świętością.

Stopy w dłoniach? Niech będzie raz jeszcze: „I ująwszy dziewczynkę za rękę rzekł jej: Talita kumi! Co znaczy: Dziewczynko, mówię ci, wstań. I zaraz dziewczynka wstała i chodziła, miała bowiem dwanaście lat…” (Mk 5,41n). Dłonie Jezusa stawiają człowieka na nogach, prostują, pozwalają żyć własnym życiem, być sobą oraz iść własną drogą życia. Odtąd dziewczynka nie będzie doświadczać braku wiary ojca w jej osobę, godność i możliwości. Wyleczona z anoreksji wreszcie naje się do syta i nabierze sił do samodzielnego życia.

Stopy w dłoniach to obraz wiary w człowieka; wiary, że z umytymi stopami człowiek może  pójść na spotkanie mocy i świętości; żyć miarą swojego człowieczeństwa i być sobą.

Dziś stopy w dłoniach to nasza największa moc. Wszystkim, którzy się boją oraz izolują, bo nie mają pewności, kto jest czysty, a kto nieczysty, możemy przywrócić wiarę w siebie, aby mogli pójść na spotkanie mocy i świętości; resztę życia napełnić sensem.

Nie bójmy się stóp brać w dłonie.

Medytacja nad zdjęciem – Zagrajmy Panu

„Gdy konie faraona z jego rydwanami i jeźdźcami weszły w morze, Pan skierował na nich wody morskie, Synowie Izraela zaś przeszli po suchym gruncie środkiem morza. Wtedy prorokini Miriam, siostra Aarona, wzięła w rękę swoją bęben, a wszystkie kobiety wyszły za nią z bębnami i w pląsach. Wtedy im Mierami zaśpiewała: Śpiewajcie Panu, gdyż nader wspaniałym się okazał: Konie i jego jeźdźca wrzucił w morze! Potem powiódł Mojżesz Izraela od Morza Czerwonego i wyszli na pustynię Szur”  (2 Mż 15,19-22). 

Niebywała historia? Można sądzić, że wychodząc z Egiptu większość myślała o rzeczach nieodzownych do przeżycia, tymczasem lekkomyślna Miriam zatroszczyła się o rzecz całkowicie zbędną, na pustynię zabrała bębenek. Zamiast pomagać Mojżeszowi i organizować gigantyczny pochód ludzi i zwierząt przez pustynię, Miriam gra na bębnie, dając nie najlepszy przykład innym kobietom. Czy Miriam przypadkiem nie zwariowała? Zamiast zabrać rzeczy niezbędne, niosła bębenek! Związała swoje dłonie rzeczami i czynnościami zbędnymi.

Są czynności zbędne i niezbędne. Do których należy gra? „Grajcie Panu na cytrze i głośno śpiewajcie!” (Ps 98,5). Na dłonie, które grają, można spojrzeć tak: dłonie związane pałeczkami bębenka albo strunami gitary, to ręce w jakiejś mierze zniewolone, jednak dzięki nim wolne stają się serce i głowa. Serce od złości i głowa od troski.

Każdy chce mieć wolne serce i głowę, bo każdy chce być szczęśliwy. Jednak wolność ma swoją cenę, a jest nią niewola dłoni, które możesz związać w modlitewnym geście, ale równie dobrze zapleść strunami: „Kto śpiewa w dwójnasób się modli”.

Albo jeszcze inaczej, jednak Lutra trzeba wspomnieć: „Chrześcijanin jest całkowicie wolnym panem wszystkich rzeczy, nikomu nie podległym. Chrześcijanin jest najuleglejszym sługą wszystkich rzeczy i wszystkim podległy”. A już najciekawiej robi się wówczas, gdy związane strunami dłonie należą do człowieka w ubranko w paski. Przez wieki paski piętnowały ludzi z marginesu, innych, tych znienawidzonych, których większość w irracjonalny sposób się bała. Ubranko w paski naznacza i zniewala.

Paski znowu zaglądają nam w oczy. Ten kichnął, a tamten z maską na twarzy. O tamtym Panu, tamta Pani powiedziała, że podobno ma wirusa. W sąsiedniej klatce kwarantanna…

Obowiązkowe szczepienia dla tzw. bezpieczeństwa; wszędobylskie czipy, kontrolujące niewolników, aby rosła potęga piramid…

Zapaskujemy znowu cały świat?

Kto dąży do wolności od paskowanego piętna niech zwiąże swoje dłonie grą. Kto chce poczuć się wolnym od pasków, niech dłonie zniewoli czynnościami całkowicie zbędnymi. Wykonując rzeczy niezbędne, człowiek zawsze jest tylko niewolnikiem niezbędności, przydatności, użyteczności, swojego albo cudzego pomysłu na własne życie, wreszcie procedur, podobno ratujących życie.

A przecież możesz przechytrzyć strażnika; możesz wyjść na wolność; możesz opuścić Egipt. Warunek? Dłonie musisz zniewolić, zawiązać strunami, radosną grą, czynnościami zbędnymi, świątecznymi, wielbiącymi Boga, aby serce i głowa zaczęły pracować własnym rytmem wolności, emitować energię mocy i miłości.

Tak dołączysz do nowego ludu, wychodzącego z Egiptu.

Za murami kwarantanny, w przestrzeni skażonej strachem, nie koncentruj się na czynnościach niezbędnych: myciu, dezynfekowaniu, odgradzaniu, szyciu maseczek, itp. Czyń raczej to, co zbędne, abyśmy wszyscy dla wszystkich stali się niezbędni: „Śpiewajcie Panu, chwalcie Pana, gdyż wybawił duszę biednego z mocy grzeszników” (Jr 20,13).

W takich doświadczeniach, jak to teraźniejsze, łatwo wskazać palcem ludzi zbędnych, żeby ich poświęcić…

Medytacja na zdjęciem – Przyszłość kiełkuje w dłoniach

„Szczęśliwy mąż, który nie idzie za radą bezbożnych ani nie stoi na drodze grzeszników, ani nie zasiada w gronie szyderców, lecz ma upodobanie w zakonie Pana i zakon jego rozważa dniem i nocą. Będzie on jak drzewo zasadzone nad strumieniami wód” (Ps 1,1-3).

Boża dłoń ma szczególną zdolność rozłupywania skorupy ludzkiego egoizmu. Na co dzień cierpliwie, niczym woda drążąca skały, a czasem w kryzysie, gdy w jednej chwili wszystko tracimy, Bóg systematycznie dostaje się do środka, aby ożywić zarodek. Drąży i zmiękcza, a my krzyczymy, że boli. Nie życzymy sobie bólu umierania: „Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, jeśli ziarnko pszeniczne, które wpadło do ziemi, nie obumrze, pojedynczym ziarnem zostaje, lecz jeśli obumrze, obfity owoc wydaje” (J 12,24).

Kto wie, może w dłoniach Boga śmierć boli mniej? A może bardziej, bo jakby zawiódł? „Wtedy umarła Debora, mamka Rebeki, i została pochowana poniżej Betelu pod dębem; i nazwano go dębem płaczu” (1 Mż 35,8). Pomiędzy żywymi nie ma nikogo, kto by to wiedział. Pewne jest coś innego, mianowicie że w Bożych dłoniach śmierć nabiera sensu, bo przecież jakoś głupio umrzeć bez sensu? „W ręku twoim są losy moje” (Ps 31,16).

W Bożych dłoniach umieranie jest pękaniem skorupy. Boże dłonie to dłonie ogrodnika, któremu w dłoniach wykiełkowała przyszłość. Szczęśliwy mąż, którego Boże dłonie sadzą nad strumieniami wód.

Przyszłość kiełkuje w dłoniach: „Leniwa dłoń prowadzi do nędzy, lecz ręka pracowitych ubogaca” (Prz 10,4). Módl się i pracuj. Dłońmi się módl. Dłońmi, które są jak ziemia, gdzie kiełkuje ziarno nadziei na lepsze jutro. Przyszłość ochraniaj modlitwą i pracą. W twoich dłoniach dąb stałości i wieczności chce rozpocząć swoją historię. W twoich dłoniach zaczyna kiełkować i rosnąć największe z drzew, w cieniu którego inni znajdą schronienie przed skwarem życia.

Księgi biblijne kilkakrotnie wspominają o dębach, żywych pomnikach, upamiętniających miejsca, z którymi jest związane ważne wydarzenie. Gdy Izrael odnowił przymierze z Bogiem, zapewniając o swojej wierności, Jozue dla upamiętnienia postawił kamień: „… pod dębem, który był przy świątyni Pana” (Joz 24,26). Dąb jest wiecznym znakiem pamięci. Ale jest też znakiem sprawiedliwości: „I będą ich zwać dębami sprawiedliwości, szczepem Pana ku jego wsławieniu. I odbudują starodawne ruiny, podźwigną opustoszałe osiedla przodków, odnowią zburzone miasta, osiedla opustoszałe od wielu pokoleń” (Iż 61,3n). Człowiek, któremu w dłoniach kiełkuje dąb, może stać się znakiem pamięci i sprawiedliwości.

Nie zapominajmy, że przyszłość kiełkuje w dłoniach. Bądźmy znakami pamięci o wiernym Bogu i sprawiedliwości. Teraz, gdy świat wyje ze strachu, my się uśmiechamy, bo w naszych dłoniach kolejny dąb rozpoczyna swoją historię. Zasadźmy go nad strumieniami wód, aby we właściwym czasie wydał owoc.

Medytacja nad zdjęciem – Kielich błogosławieństwa

Gdy otwarte dłonie trafią w otwarte dłonie, tworzą… No właśnie co? Może kwiat wiosennego tulipana? A może: „Kielich błogosławieństwa, który błogosławimy, czyż nie jest społecznością krwi Chrystusowej? Chleb, który łamiemy, czyż nie jest społecznością ciała Chrystusowego?” (1 Kor 10,16).  Potrzeba dłoni przynajmniej dwóch ludzi, aby stworzyły kielich pełen darów nieba. Dłonie jednego człowieka nie wystarczą. Wtedy wszystko wycieka. Napełnione mogą być jedynie dłonie wspólnoty. Tylko w nie Bóg wkłada kłos nadziei, chleb dla błogosławionych głodnych, którzy będą nasyceni.

Wtedy z Psalmistą można zawołać: „Namaszczasz oliwą głowę moją, kielich mój przelewa się” (Ps 23,5). 

A jeśli rzeczywiście to jest kielich tulipana? Cóż za różnica? Człowiek utulić musi człowieka, wziąć jego dłonie w swoje dłonie i w wiosennym geście tulipana poprosić niebo o rosę z nieba, aby wyrósł plon, niebywale i zaskakująco zwielokrotniony kłos, pełen ziaren przyszłego świata. „Podniosę kielich zbawienia i wzywać będę imienia Pana” (Ps 116,13).

Oto nadzieja dla świata: dłonie bliźnich splecione w geście tulipana. Wspólnota utulona darem nieba.

„Ojcze, jeśli chcesz, oddal ten kielich ode mnie; wszakże nie moja, lecz twoja wola niech się stanie” (Łk 22,42). Zawsze istnieje możliwość ucieczki. Nie trzeba podnosić dłoni i nie trzeba brać dłoni bliźniego, aby stworzyć kielich błogosławieństwa. Można samemu próbować napić się życia i błogosławieństwa: „A pewien mąż, imieniem Ananiasz, ze swoją żoną Safirą, sprzedał posiadłość. I za wiedzą żony zachował dla siebie część pieniędzy, a resztę przyniósł i złożył u stóp apostołów. I rzekł Piotr: Ananiaszu, czym to omotał szatan serce twoje, że okłamałeś Ducha Świętego i zachowałeś część pieniędzy za rolę? (…) Nie ludziom skłamałeś lecz Bogu. Ananiasz zaś, słysząc te słowa, upadł i wyzionął ducha” (Dz 5,1-5). Co wówczas pozostaje?  Śmierć.

Dłonie ludzkiej wspólnoty tworzą kielich, gdy nie ma rozdźwięku, kłamstwa, próby przechytrzenia bliźniego. W geście otwartego kielicha dłonie muszą razem pracować nad darem ziarna, z którego powstaje pokarm. Wspólna praca, uczciwie dzielenie się chlebem – to jest najważniejszy gest prawdziwej eucharystii, dziękczynienia i błogosławienia Boga za dar życia.

Prawdziwy chleb nie rośnie na polu zwaśnionych sąsiadów, a życie nie obfituje w dłoniach, które nie potrafią się spleść w geście pojednania: „Jeślibyś więc składał dar swój na ołtarzu i tam wspomniałbyś, iż brat twój ma coś przeciwko tobie, zostaw tam dar swój na ołtarzu, odejdź i najpierw pojednaj się z bratem swoim, a potem przyszedłszy, złóż dar swój” (Mt 5,22n).

Splecione dłonie wspólnoty, a w nich ziarno życia i błogosławieństwa –  to obraz wiarygodnego sakramentu Chrystusa w świecie. Czy teraz jesteśmy wiarygodni, gdy wiarygodność weryfikuje siła władzy i paniczny strach? Czy jest szansa na sakrament Chrystusa tam, gdzie dłonie są od siebie oddzielone murami i lękiem? Dłonie tak wiele mówią i wyrażają. Czy dajemy radę wyrazić najważniejsze słowo: eucharystia, dziękczynienie za dar życia i zbawienie?

Medytacja nad zdjęciem – Serce na dłoniach

„Potem rzekł Kain do brata swego Abla: Wyjdźmy na pole! A gdy byli na polu, rzucił się Kain na brata swego Abla i zbił go. Wtedy rzekł Pan do Kaina: Gdzie jest brat twój Abel? A on odpowiedział: Nie wiem. Czyż jestem stróżem brata mego? I rzekł: Cóżeś to uczynił? Głos krwi brata twego woła do mnie z ziemi” (1 Mż 4,8-10).

W dłoniach można mieć kamień i można mieć chleb.

Można nimi mocno chwycić za serce, jak czynili dawni kapłani, i z klatki piersiowej wyrwać pulsujące życie, a można też „umarłemu człowiekowi” darować własne serce i życie.

Dłonie, które serce wyrywają, są rozłożone, drapieżne. Łapią za serce z każdej możliwej strony. Dłonie, które serce darowują, są złożone w geście modlitwy, dziękczynienia, wdzięczności.  Są pateną, na której człowiek człowiekowi podaje sakrament miłości. Takie dłonie tworzą wspólnotę życia.

„Albowiem tak Bóg umiłował świat, że, że Syna swego jednorodzonego dał, aby każdy, kto weń wierzy, nie zginął, ale miał żywot wieczny” (J 3,16).

Boże dłonie, a w nich serce, położone na sianie. „Znajdziecie niemowlątko owinięte w pieluszki i położone w żłobie” (Łk 2,12). Betlejem – Dom Chleba – dłonie splecione w geście miłości; dłonie, jak betlejemska stajenka.

W betlejemskich dłoniach nie ma kamienia. Jest w nich chleb dla świata. Macie i jedzcie… Macie i żyjcie… Macie i kochajcie: „Na tym polega miłość, że nie myśmy umiłowali Boga, lecz że On nas umiłował i posłał Syna swego jako ubłaganie za grzechy nasze” (1 J 4,10).

W dłoniach Boga sercem jest Jego Syn, który o swoim życiu powiada: „Nikt mi go nie odbiera, ale Ja kładę je z własnej woli. Mam moc dać je i mam moc znowu je odzyskać; taki rozkaz wziąłem od Ojca mego” (J 10,18).

Za murami też jest Betlejem i stajenka. Tam za murami, z dala od zgiełku świata, istnieje szansa, że urodzi się człowiek. Życie jest z miłości. Co pokazują nasze dłonie? Czy są splecione w kształcie serca? Czy widać w nich Betlejem?

„I wyciągnął Abraham swoją rękę, i wziął nóż, aby zabić syna swego” (1 Mż 22,10). Tak łatwo zabić człowieka, gdy dłonie nie są splecione w geście wdzięczności i dziękczynienia.

Pilnujmy dłoni, aby w nich zawsze było nasze serce!

Medytacja nad zdjęciem – Dłonie garncarza

I stworzył Bóg człowieka:

„W dniu, kiedy Pan Bóg uczynił ziemię i niebo, a jeszcze nie było żadnego krzewu polnego na ziemi ani nie wyrosło żadne ziele polne, bo Pan Bóg nie spuścił deszczu na ziemię i nie było człowieka, który by uprawiał rolę, a tylko mgła wydobywała się ziemi i zwilżała całą powierzchnię gleby, ukształtował Pan Bóg człowieka z prochu ziemi i tchnął w nozdrza jego dech życia. Wtedy stał się człowiek istotą żywą” (1 Mż 2,4-7).

Wziął Bóg kawał gliny i ulepił istotę, którą wymyślił. Człowiek jest z gliny i Bożego pragnienia. Jest z Bożej miłości, zdolnej tchnąć życie i nadzieję w kawał gliny.

„Mamy zaś ten skarb w naczyniach glinianych, aby się okazało, że  moc, która wszystko przewyższa, jest z Boga, a nie z nas” (2 Kor 4,7).

Garncarz glinę wypala, inaczej na nic się nie przyda. Człowieka też trzeba wypalić, żeby sobą mógł przenieść światłość i życie na drugą stronę swojej historii i przekazać je następnym pokoleniom. W piecu miłości Duch wypala doskonałą postać człowieka. W piecu cierpliwego trwania powstaje naczynie zbawienia.

Piecem jest spotkanie z prawdą, którą jest nasze powołanie (czasem nazywane posłaniem). „Po tych słowach splunął na ziemię i ze śliny uczynił błoto i to błoto nałożył na oczy ślepego. I rzekł do niego: Idź, obmyj się w sadzawce Syloe (to znaczy Posłany)” (J 9, 6n).

Ślepiec symbolizu­je naszą sytuację. Od urodzenia nie jesteśmy w stanie postrzegać rzeczy takimi, jakie są naprawdę. Przez życie idziemy jak ślepcy. Nie chcemy widzieć naszej własnej rzeczywistości. Uspokajamy się iluzjami. Jesteśmy ślepym EGO. Jezus rozpo­czyna proces uzdrawiania, plując na ziemię. Potem z ziemi i śliny robi rodzaj ciasta, które nakłada ślepcowi na oczy (J 9,6). Wreszcie każe mu iść do sadzawki, aby się umył. Gdy człowiek wraca, jest zdrowy. Widzi. W ten sposób JESTEM oczyszcza drugie JESTEM.

W tej historii uzdrowienia zwracają uwagę dwa moty­wy. Jeden to ziemia. Jezus rzuca ślepcowi ziemię w oczy, by mu powiedzieć: „Zostałeś wzięty z ziemi. I dopiero wte­dy, gdy przyjmiesz do wiadomości fakt, że pochodzisz z zie­mi, że jesteś wewnątrz brudny, będziesz naprawdę widział”. „Widzieć” oznacza „widzieć własną rzeczywistość”, sferę cienia. „Ziemia” znaczy po łacinie humus. Od tego pochodzi humilitas „pokora”. Kto waha się w swojej pysze spojrzeć we własną rzeczywistość, traci wzrok. Tylko ten, kto ma odwagę zejść z wyżyn własnych projekcji i życzeń na prawdziwe terytorium swych proble­mów, jest w stanie z otwartymi oczami przyjmować swoją rzeczywistość.

Wiara oznacza zdolność widzenia w nowy sposób. Kto wierzy, widzi głębiej, przenikliwiej, widzi to, co istotne. Odrzuca czarne okulary pesymizmu albo przeciwnie – ró­żowe okulary, które dają cukierkowy obraz problemów ży­cia. Oba elementy – ziemia i woda sadzawki – wskazują, że JEZUS stwarza człowieka. JESTEM czyni człowie­ka takim, jakim jest w zamyśle Stwórcy. Bierze go w swoje dłonie i lepi, uwalniając od ślepoty, która zniekształcała jego postać.

Odtąd człowiek może brać kawał gliny własnego życia w dłonie i lepić swoją przyszłość, być twórcą swojej przyszłości.

Trzeba mieć nadzieję,  że skoro Bóg nie bał się włożyć swoich dłoni w ogień Golgoty, nie straszny mu ogień naszych „osobistych gór spotkania z prawdą”.