Miłość – część druga

Namawia się nas zatem do tak zwanego zdrowego egoizmu. Czy istnieje coś takiego, jak zdrowy egoizm? Nie istnieje, ponieważ określenie zdrowy egoizm jest oksymoronem. Egoizm, czyli uleganie EGO, jest przyczyną wszystkich chorób i kończy się źle. Zdrowa jest miłość, a egoizm jest ideologią. Co prawda ujawnia się w nim siła energii przetrwania, czyli miłości erotycznej (cielesnej i zwierzęcej), niemniej jak każda idea jest produktem rozumu.

Miłość w czystej postaci jest energią łona (miłość przedmiotowa), transformowaną wpierw w energię serca (miłość podmiotowa), a na końcu w energię pełni i jedności ze wszystkim (miłość duchowa), która nie pojawia się znikąd. Materialnie jest tą samą energią, co eros, ale formalnie osiąga poziom boskości. Czyli mówiąc wprost bez erosa nie ma agape. Duchowy rozwój człowieka nie polega na wypieraniu erosa, czyli najczęściej na walce z własną seksualnością, ale na afirmującym przeżyciu tej energii, doświadczeniu jej i nasyceniu się nią. Dopiero wówczas można ją przekroczyć i odmienić, jednak nie jakby skacząc z brzegu na brzeg, żeby nie mieć z nią kontaktu. Przyznając sobie prawo do uczestniczenia w jej nurcie i ciesząc się tym doświadczeniem, dopływa się do serca, w którym energia wody staje się energią ognia.

Mistrz z Galilei, inaczej niż wielu nauczycieli, powołujących się na Niego, zdawał sobie z tego sprawę, więc nie zachęcał do kochania wszystkich i wszystkiego, tylko nie siebie. Wprost powiedział, że bliźniego tak powinno się kochać, jak samego siebie. Nie tzw. zdrowy egoizm, ale świadome wykorzystywanie najważniejszej energii życia, którą jest miłość, umożliwia duchowy rozwój i codzienną satysfakcję. Właściwie zarządzanie emocjonalną energią miłości jest dbaniem o ruch pomiędzy jej różnymi formami i przejawami. Kto jedną absolutyzuje, demonizując bądź ubóstwiając, zastyga w rozwoju i umiera. 

Wyobraź sobie, że rodząc się na ziemi, masz do wykorzystania pełen potencjał energii życia, czyli 100 % miłości. Ze względu na radę Mistrza z Galilei, którą interpretatorzy Jego życia powszechnie ignorują, miłość samego siebie jest miarą miłości do innych. Jeśli więc samego siebie obdarzasz 20 % miłości, innym nie potrafisz darować reszty, a jedynie taką samą część. W efekcie wykorzystane jest 40 % potencjału miłości, reszta zaś przepada i marnieje, a wraz nią Ty,  nie mając energii do życia. Żeby jej nie zmarnować, naucz się obdarzać miłością w 50 %, czyli pozwól sobie na miłość erotyczną. Rozwój możliwy jest wówczas, gdy eros nie jest wypierany, ponieważ miłość agapiczna ma się z czego tworzyć.

Mówiąc inaczej, miłość erotyczna jest nauczycielką. Czego bowiem nie nauczysz się darowywać samemu sobie, tego nie potrafisz dawać innym, ponieważ tego nie znasz; nie wiesz, jak smakuje, wygląda, w czym się przejawia i do czego zmierza.

Świadome doświadczanie miłości polega na uważnym przyglądaniu się jej aktualnej formie, aby nie zastygła. Miłość musi być w ciągłym ruchu, zaś mądre unikanie jej brzegowych potencjałów polega na obserwowaniu siebie, aby nie dopuścić do zabsolutyzowania, którejkolwiek z jej form. Zastygnięcie w erosie, storge, filii, a nawet agape póki trwa życie, oznacza rychłą śmierć duchową, w konsekwencji też cielesną, zresztą nie tylko jednostki, bo też wspólnoty. Dopiero śmierć w wymiarze ostatecznym może być manifestacją czystej energii agape.

Póki umieramy, ale jeszcze nie umarliśmy, miłość jest ruchem z dołu ku górze i z wnętrza na zewnątrz. To, co teraz jest cielesne, przemienia się w duchowe, czyli to, co jest lękiem o życie, przemienia się w dar z życia. Zaś to, do czego dajemy sobie prawo z miłości do siebie, ostatecznie staje się darem miłości z siebie dla innych.

Dlatego, jeśli nie potrafimy kochać siebie, nie łudźmy się, że kochamy innych. W relacjach z innymi zawsze odwzorowujemy to, co czynimy sobie. Krzywdy i cierpienia, których doświadczają kolejne pokolenia, nie biorą się znikąd. Są  konsekwencją wychowywania ludzi według statycznego wzorca miłości. Najlepiej widać to na przykładzie międzyludzkich relacji, tradycyjnie zwanych małżeństwami. 

Skoro pragniemy i dążymy do relacji, w których spoiwem jest miłość, dlaczego małżeństwo dodatkowo opatrzyliśmy etykietą związku? Czyżby miłość sama w sobie nie była wiązaniem, i to najlepszym z możliwych? Skoro ludzie łączą się ze sobą z miłości, po co mają tworzyć dodatkowy związek o charakterze religijnym i społecznym? Podejrzenie, że się nie kochają, należy wykluczyć. Drugie, że niektórzy łączą się z powodów finansowych, może uwzględniając skutki prawne albo dla zwykłego poczucia bezpieczeństwa, zapewne w części jest prawdziwe, ale czy naprawdę dotyczy wszystkich?

Fundamentalną przyczyną małżeńskich problemów, zanim pojawiają się wtórne, jest brak zrozumienia, czym miłość jest w istocie. Co w mniemaniu i doświadczeniu większości uchodzi za miłość, jest jej pierwszą i pierwotną formą, czyli erosem, to znaczy miłością, która dąży do zaspokojenia podstawowych potrzeb i ma związek z lękiem o przetrwanie oraz pragnieniem przekazania życia kolejnemu pokoleniu. To jest miłość egoistyczna i pożądliwa, bardzo przedmiotowa. Liczy się w niej tylko wygoda i poczucie bezpieczeństwa. Kochający w ten sposób są przekonani, że mają prawo do własności drugiego człowieka. Nie wyobrażają sobie małżeńskiej bądź partnerskiej miłości bez związku. Ponieważ nie znają storge, filii ani agape, więc zabsolutyzowali erosa. Strzelają z łuku, aby upolować czyjeś życie i uczynić je swoją własnością.

Ożywcza energia miłości jest większa i bogatsza. Pozostając w nieustannym ruchu, ożywia, i zgodnie ze swoją naturą zbawia i oświeca, czyli uwalnia. Małżeńskie i partnerskie cierpienia oraz krzywdy, począwszy od krzyku i emocjonalnych nadużyć, a skończywszy na biciu i finansowym wykorzystywaniu, są więc skutkiem miłości warunkowej, oczekującej, pilnującej i zniewalającej, której formułę mniej więcej można przedstawić następująco: Ponieważ Cię kocham, bądź ze mną i bądź dla mnie.

Tymczasem miłość ostatecznie chce wyrazić się inaczej: Ponieważ Cię kocham, jestem z Tobą i jestem dla Ciebie. W tej formule lęk ustępuje miejsca zaufaniu, a niewolnik staje się wolnym. Nie ma potrzeby, więc nie ma pożądania. Ten rodzaj miłości jest oddaniem siebie drugiemu człowiekowi, zatem nie oczekuje prawa własności. Taka miłość zastępuje związek, ponieważ jest bezwarunkowym darowaniem siebie. Problem prawdopodobnie byłoby trzeba postawić na ostrzu noża i uzmysłowić sobie, że w najgłębszej istocie miłość już jest związkiem, dlatego kochający się ludzie nie muszą wiązać się formalnie. Związek formalny potrzebny jest wtedy, gdy miłość zastyga w pożądliwej potrzebie, tracąc zdolność radosnego obdarowywania.  

Widać gołym okiem, że przyczyną ludzkich cierpień nie jest deficyt miłości. Skoro wszystko, co istnieje, jest z miłości, a nadto miłość jest podstawowym ruchem życia, prawdziwą przyczyną łez i bólu jest nieumiejętne zarządzanie jej energią, a na dobrą sprawę powstrzymywanie jej ożywczego i uwalniającego działania przez zabsolutyzowanie erosa, czyli miłości pożądliwej i warunkowej.

Źródłem miłości nie może być świat ani drugi człowiek. Ludzie, przerażeni wewnętrzną pustką, mniemają, że potrzebują miłości innych, aby ich wypełniła, zaspokoiła i na koniec stworzyła pełnię. Tragiczna iluzja, z powodu której tworzą związki pełne cierpienia. Źródła trzeba poszukać w sobie. Obdarzając się miłością, ciesząc się sobą i życiem, traktując się czule i delikatnie, wybaczając sobie i akceptując siebie, wypełniamy wewnętrzną pustkę. Gdy jesteśmy pełni, miłość zaczyna przelewać się, niczym wino przez brzegi pełnego pucharu. Formalny związek przestaje być potrzebny, bo miłość usunęła lęk i dwoje połączyła w jedno.

Energia miłości to rozwój życia od form materialnych, najbardziej pierwotnych, niemal przetrwalnikowych, dbających o przeżycie, do form duchowych, świadomie przeżywających śmierć, aby życie mogło się rozwijać i kiedyś osiągnąć swój cel. Miłość jest emocją, transformującą lęk przed śmiercią w zaufanie życiu. To ruch od pożądania po tęsknotę; od potrzeby zaspokojenia po radość obdarowywania; od uzależnienia od innych po bycie wolnym; od bycia pustym po bycie pełnym; od bycia jednostką po bycie wszystkim; od bycia osobowością po bycie świadomością.

Przestajemy obijać się o brzegowe potencjały miłości, odkąd potrafimy świadomie wyznawać: Ja i Źródło Miłości jesteśmy jednym.  

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

trzy × 3 =