Modlitwa…
Wracamy do niej nie po to, by zapomnieć, ale po to by odzyskać pamięć; odzyskać samych siebie. Modlimy się, ponieważ instynktownie czujemy, że modlitwa pogłębia naszą świadomość i chroni przed tłumem, który bezlitośnie narzuca krótką pamięć, ograniczoną do ostatnich wiadomości, do hasła dnia.
Co prawda tłum też pamięta. Pamięta listę codziennych potrzeb!
W modlitwie pamięć zostaje uwolniona od natłoku bieżących wiadomości, od politycznych sensacji, praktycznych zastosowań i dlatego może powrócić do źródeł życia, do wydarzeń i wartości zasadniczych.
Na publicznym placu, targu, stajemy się towarem, obiektem propagandy, reklamy, pouczania. W modlitwie, na pustyni samotności, dosięga nas wspomnienie.
Człowiek porwany przez tłum nieuchronnie staje się roztargniony. Jest dobrze poinformowany, ale łatwo zapomina. Zna wszystkie nowości, ale nić jego pamięci zrywa się, gdy tylko przekracza granicę dnia wczorajszego. Wie, gdzie się znajduje, ale nie wie, skąd przychodzi i dokąd idzie, a przede wszystkim w ogóle nie wie dlaczego idzie.
Człowiek modlitwy jest pozbawiony informacji. Nie zależy mu na ostatnich wiadomościach. Wystarcza mu powrót do wiadomości zasadniczych, tych zakodowanych w słowie ewangelii i znaku chrztu, gdyż tylko te pozwalają mu zorientować się w dniu dzisiejszym. Pozornie jest spóźniony, ale zawsze obecny.
Czy jest postawiony poza społeczeństwem? Może stoi poza głównym nurtem polityki? W żadnym wypadku. Po prostu znajduje się w innym miejscu. Nie musi biec, żeby nadrabiać stracony dystans, ani tracić czasu na robienie kariery. Po prostu zawsze znajduje się we właściwym miejscu.
W pełnym tego słowa znaczeniu jest profesorem czyli człowiekiem prawdy. Człowiekiem żyjącym profesjonalnie, to znaczy odpowiedzialnie, który z szacunkiem traktuje pracę i wiedzę oraz angażuje się w życie całym sobą. W zgiełku targowiska można przypomnieć sobie to, co należy uczynić natychmiast, ale jedynie na modlitewnej pustyni odzyskuje się pamięć o tym, kim ma się być i w jaki sposób.
W tłumie stajemy się numerem. Służymy do odliczania. Podczas modlitwy odnajdujemy imię. Odtąd możemy być nazwani i wezwani. Dzięki modlitwie rozpoznajemy, że nie można nami gardzić, ani traktować przedmiotowo.
„Kto ma uszy, niechaj słucha, co Duch mówi do zborów. Zwycięzcy dam nieco z manny ukrytej i kamyk dam mu biały, a na kamyku tym wypisane nowe imię, którego nikt nie zna, jak tylko ten, który je otrzymuje” (Ap 2,17).
Współczesna biurokracja została opanowana przez komputery, które nie potrzebują niczyjego imienia. Ważne, że mamy numer i kod. Wydruk przypomina, że należy coś zapłacić, zużyć, wyprodukować, uczynić to wszystko, czego inni oczekują. Przedstawia cyfry i terminy płatności.
Na szczęście w modlitwie biurokracja ustępuje miejsca wezwaniu i powołaniu. A gdy słyszysz swoje imię, odzyskujesz pamięć o tym, kim jesteś. Wydruk mówi ci o tym, co musisz zrobić. Imię sugeruje to, co możesz zrobić.
Imię nadaje człowiekowi godność, dlatego jest niebezpieczne. Boją się go wszyscy, którzy chcą mieć władzę nad ludźmi. Wolą posługiwać się wydrukiem i numerami.
Odzyskane, a może dopiero co rozpoznane imię, człowiekowi modlitwy umożliwia powrót do prostoty. W ludzkim rozumieniu taki człowiek staje się ogołocony. Wyzwala się z przebiegłości, z chytrych kalkulacji, z taktyki działania, z przymilania się możnym, ze sztucznego ukrywania wad, z ulegania modom dnia, ze zmowy z mamoną. Wychodzi bezbronny, nieczuły na obmowy, daleki od intryg. Z absurdalną czelnością określania rzeczy i osób, z pominięciem istniejących już etykietek.
Bezpieczny w świetle obecności Boga, nie martwi się o ocalenie własnego imienia, własnej twarzy. Jest przezorny, ale nie bojaźliwy. Szczery, ale nie głupi. Odporny na pochlebstwa. Naturalny w ruchach. Wolny w działaniu. Piękny….
Pełen szacunku dla wszystkich, nie wyróżnia tych, dzięki którym mógłby zrobić karierę. Nie traci czasu na szukanie kolesiów i kontaktów ze środowiskami, ponieważ nie ma najmniejszego zamiaru stać się ich cząstką.
Gotów jest spotkać się z każdym, ale nie szuka ludzi liczących się. Trzyma się z dala od miejsc, w których celebruje się rytuał bez wartości. Nie interesuje go bywanie, ani bycie w samym środku, gdyż bardziej zależy mu na tym, aby poruszać się po szerokim terytorium autentycznego i szczerego życia.
Jest łagodny – a więc nie wysuwa żądań, nie konkuruje z nikim, nie domaga się niczego, nikogo nie próbuje prześcignąć. Nie wysuwa pretensji, nie zagarnia miejsc, nie ubiega się o przywileje. Nie prosi o względy. Nie szuka poparcia, nie żebrze o wyróżnienia. Nie zabiega o to, by o nim mówiono.
Co więcej – cieszy się, gdy może przejść niezauważony. Raduje się, gdy się o nim zapomina. Nie dba o zrozumienie. Obojętny jest na podziw innych. Nic nie robi sobie z poklasku ważnych ludzi. Gdy ktoś prosi, by przemówił, nie ubiera się w togę, wystrojoną mądrymi cytatami. Nie chodzi mu o to, aby inni dowiedzieli się, że on wie i jest na bieżąco; że znajduje się w centrum kulturalnej bądź politycznej debaty.
Ma odwagę, żeby wypowiadać nagie słowa, które nie są jego słowami, ale dyktuje mu je Prawda. Wypowiada słowa, które grzmią jak łomot wodospadu i szemrają jak leśny potok. To są słowa, pozbawione szat ideologii, dalekie od skrzącej się retoryki, ale zmieniają kompletnie wszystko.
Ma odwagę posługiwać się słowami ubogimi, które nie poddają się schematom, wymyślonym przez mistrzów chwili, ale wywodzą się z jego serca, a tak naprawdę z miłości Boga, Ubogie słowa są bezbronne jak on i jak on mogą zostać wyśmiane – jednak zawsze są to słowa wygrzane w słońcu prawdy.
Pod osłoną Bożej obecności głowa modlącego się zaczyna pracować samodzielnie, nie tracąc czasu na dostrojenie się do innych. Niepokoi intrygantów, ponieważ stanowi łatwy cel. Nie zachowuje ostrożności, nie ucieka się do obronnych posunięć, nie liczy się z realiami świata.
Człowiek, który się modli, nigdy nie może stać się przebiegły. Gdyby był chytry, nigdy nie zostałby człowiekiem modlitwy, bo modlitwa jest szkołą mądrości, a nie przebiegłości.
Modlitwa przywraca pamięć o tym, co najważniejsze.