Lęk – część pierwsza

Ziemia nigdy nie była specjalnie spokojna, a ludzkie życie bezpieczne. Dziesiątki minionych pokoleń zapewne żyło w większym zagrożeniu egzystencji i musząc sobie radzić z wieloma uzasadnionymi przyczynami lęku, a pomimo tego to właśnie współczesne pokolenie wydaje się być szczególnie zalęknione. 

W przeciwieństwie do przodków, chociaż nie doświadczamy wielu realnych zagrożeń, coraz powszechniej przenosimy je w sferę naszej wyobraźni i boimy się nie tego, co realnie zagraża, ale tego, czym nas straszą własne myśli. Jednocześnie tracimy umiejętność odpowiedniego serwisowania psychiki i dlatego doświadczmy permanentnego stresu. W obliczu zmian na geopolitycznej i społecznej mapie świata, a także w efekcie zmian klimatycznych, wielka część populacji żyje w ciągłym napięciu i lęku, którego przyczyn nie jest w stanie w ogóle wskazać i nazwać. Mimo wszystko lęk nie odpuszcza i pozbawia radości życia.

O lęku często powiada się, że paraliżuje, to znaczy zniewala i czyni niezdolnym do samodzielnego życia. Człowiek sparaliżowany lękiem, stoi jak wryty. Nie potrafi z lekkością i radością używać własnych nóg i rąk. Boi się otworzyć, pokazać czułe wnętrze, ujawnić myśli, zacząć żyć własnym potencjałem, ponieważ boi się, że cokolwiek zrobi, obróci się przeciwko niemu. Skąd bierze się ó1) lękowy paraliż, skoro niemal żadna z życiowych sytuacji, które nam się przytrafiają, nie jest na tyle groźna, żeby w jednej chwili sparaliżować?

Podstawowym błędem jest wypieranie przyczyny lęku. Czujemy energię tej emocji, ale wmawiamy sobie, że przecież nas nie dotyczy. Taką postawą wyrządzamy sobie największą krzywdę, którą nazywam wypuszczeniem lęku z ręki. Ale po kolei. Najprawdopodobniej rzeczywiście nie spotka nas to, czego się obawiamy, więc pozornie wszystko jest w porządku. Niestety tylko pozornie, ponieważ źródłem odczuwanego przez nas lęku jest umysł z bujną wyobraźnią. Zatem wmawianie sobie, że przedmiot lęku nas nie dotyczy, jest zgodą, daną umysłowi, że może nas w dalszym ciągu oszukiwać swoimi lękami. Skoro przyczyna lęku tkwi w głowie, zatem wypieranie jest okłamywaniem samego siebie. Przedmiot lęku co prawda nas nie spotka, jednak umysł będzie nas coraz bardziej korumpował, a energia lęku narośnie do stopnia życiowego paraliżu.

Warto pamiętać, że lęk ma naturę kuli śniegu. Dopóki trzymamy ją w dłoni, jest bezpieczna. Po wypuszczeniu z ręki zaczyna toczyć się po zboczu i szybko rośnie w siłę, na koniec zabierając ze sobą wszystko, co stanie jej na drodze. Sieje  zniszczenie i śmierć. Kto wypuszcza kulę śniegu z dłoni, musi liczyć się z tym, że po czasie zginie w lawinie.

Z lękiem jest podobnie. Póki przyglądamy się lękowi, pytając, o czym nas informuje; może ostrzega a może do czegoś zachęca, póty wszystko jest w porządku. Moment wyparcia jest wypuszczeniem lęku z ręki. Umysł, któremu  przyznamy prawo do przejęcia kontroli nad życiem, nie zatrzyma się przed niczym, i na koniec sparaliżuje nas panicznym strachem.

Warto uzmysłowić sobie, że chociaż boimy się wielu szczegółowych zagrożeń, prawdopodobnie jeden lęk jest fundamentalny i pozostałe mają w nim swoje źródło. Od pierwszych do ostatnich dni życia towarzyszy nam lęk, związany z umieraniem i śmiercią. Niektórzy wprost uważają, że być może ze wszystkich istot, zamieszkujących ziemię, będąc potencjalnie świadomymi swego życia, ludzie jako jedyni doświadczają lęku przed śmiercią. Trudno jednoznacznie ocenić, czy większość boi się tajemnicy śmierci, czy technologii umierania, w każdym bądź razie jest bardzo prawdopodobne, że świadomie bojąc się śmierci w istocie przeżywamy nieuświadomiony lęk przed pomyłką, niespełnieniem, zmarnowaniem życia, stratą czasu i bezsensem egzystencji.

Jestem podobnego zdania, więc sugeruję, że w pracy z lękiem lepiej szukać jego egzystencjalnych źródeł, aniżeli zajmować się lękami, których twórcą jest umysł, a prawdopodobieństwo ich urzeczywistnienia jest niemal równe zeru. Wtedy pewniej dociera się do genezy lęku, więc też skuteczniej można sobie albo komuś pomóc.

Podejmijmy zatem próbę wyodrębnienia i nazwania lęków fundamentalnych, których źródłem jest lęk przed śmiercią.

1. Lęk o siebie

Lęk o siebie nie pojawia się nie wiadomo skąd. Jest najbardziej pierwotną formą lęku. Skoro DNA, wypreparowane i oddzielone od dawcy, podobnie do niego reaguje na negatywne i pozytywne emocje, kurcząc się i rozluźniając, więc zapewne lęk o siebie, co prawda w różnej intensywności, przeżywany jest przez większość żywych organizmów. Lęk o siebie jednocześnie jest lękiem o przeżycie gatunku, rodziny, wspólnoty, z którą się identyfikujemy. Jest po prostu lękiem przed zniknięciem własnego materiału genetycznego. Dlatego jest związany z dwoma, dolnymi centrami energetycznymi i tam też przeżywany. Jest odpowiedzialny za kompulsywne odżywianie się i gromadzenie majątku, ale też  obsesyjne zachowania seksualne.

2. Lęk przed ciemnością, która jest w nas

Przekonani przez rodziców i wychowawców, że część naszych cech jest zła, a wiele umiejętności do niczego się nam nie przyda, a także wyuczeni sztampowych zachowań i ocen, mamy problem, żeby się akceptować i kochać. Żywimy kompleksy, podejmujemy decyzje, kierując się poczuciem winy, wreszcie wstydzimy się samych siebie, z czasem przenosząc w sferę cienia większą część swojego JESTEM. Część piękna, z którego zostaliśmy stworzeni, staramy się trzymać pod kontrolą i odczuwamy lęk przed domniemaną ciemnością. Zamiast cieszyć się lekkim życiem, ciężko pracujemy, aby sfera cienia się nie uzewnętrzniła.

3. Lęk przed zmianami (nowym, przyszłością)

Boimy się przyszłości. Nawet zdawkowo witając się ze znajomymi na ulicy, życzymy im oraz sobie, żeby wszystko pozostawało po staremu. Tymczasem ratunek przed nieszczęściem i śmiercią zawdzięczamy ufnemu opuszczeniu sfery bezpieczeństwa i wyjściu ku nieznanej przyszłości. Kto nie potrafi zaufać i z lęku przed nowym ogląda się za starym, staje się pomnikiem samego siebie. Lęk przed przyszłością zawsze jest zachętą do większego zaufania życiu.

4. Lęk przed utratą kontroli

Jedną z najczęściej występujących odmian fundamentalnego lęku przed zmarnowaniem życia, jest obawa przed skutkami utraty kontroli. Póki dyscyplina codziennego dnia ułatwia realizację kolejnych zadań, póty życie sensownie się rozwija. Jednak trzeba pamiętać, że dyscyplina i kontrola muszą służyć osiąganiu konkretnych celów. Gdy stają się celem samym w sobie, człowiek przestaje się rozwijać i traci radość życia. Lęk przed utratą kontroli pozbawia doświadczania rozkoszy, przyjemności, lekkości i niczym nie skrępowanej pasji życia.

5. Lęk przed byciem nieodpowiednim (kompromitacja)

Człowiek z kompleksem bycia małym, brzydkim i nieodpowiednim nie ma wielkiej szansy na rozwinięcie swojego potencjału, indywidualnego piękna i niepowtarzalności, decydującej o życiowej satysfakcji. Więcej czasu traci na pozycjonowanie się, czyli działanie, by stać się takim, jakim jego zdaniem chcieliby go inni oceniać i mieć, zamiast na poznawanie siebie. A to jest nieodzowny warunek, aby żyć i działać na miarę życiowego powołania. Gdy człowiek wie, kim jest i w jaki sposób powinien żyć i działać, przestaje się bać, że nie rady i skompromituje się. Zyskuje życiową radość i satysfakcję.

6. Lęk przed osamotnieniem (relacje)

Samotność nie jest beznadziejnym i przeklętym doświadczeniem. W samotności człowiek uczy się siebie i odkrywa niepowtarzalną indywidualność. Samotność jest kryzysem, potrzebnym do przepracowania własnych roszczeń i wartości. Jak w ciszy rodzi się słowo, tak w samotności krystalizuje się prawda, którą jest szczery i autentyczny człowiek. Lęk przed samotnością; lęk, że jest się niekochanym i porzuconym, sugeruje, że człowiek nie jest w kontakcie z własnymi uczuciami. W konsekwencji inni zaczynają go postrzegać jako obojętnego i trzymającego się na uboczu. W ten sposób koło się zamyka, lęk i frustracja rosną. Samotności nie wolno mylić z osamotnieniem, który jest społecznym skutkiem samotności. Im bardziej człowiek boi się samotności, tym pewniej wymusza obecność innych, którzy czują się manipulowani i pozbawiani wolności. Efektem lęku przed samotnością jest doświadczenie osamotnienia.

7. Lęk przed zranieniem

Coraz więcej ludzi boi się miłości, ponieważ boją się zawiedzenia i zranienia. Są więc zamknięci, a chroniąc się przed zranieniami, rezygnują z radości i twórczości. Ich życie jest wyschnięte, a w konsekwencji wysycha wszystko wokół nich. Nie wolno bać się zranień, których źródłem jest życie pełne pasji. Pasja jednocześnie jest miłością i umieraniem. Żeby doświadczyć miłości trzeba zgodzić się na śmierć. Jednak tylko śmierć, będąca zgodą na miłość, życiu nadaje sens. Kto więc boi się zranień, w efekcie żyje bez sensu. Człowiek, pozwalający miłości przez siebie płynąć, potrafi przeżywać zranienia i ma kontakt z wewnętrzną siłą, dzięki której może z czułością zająć się wcześniejszymi ranami i doświadczyć uzdrowienia.

8. Lęk przed intymnością

Intymności nie należy mylić z seksualnym napięciem ani romantycznym spotkaniem w kręgu przyjaciół. Słowo sugeruje, że intymność jest wzajemnym przenikaniem, udostępnianiem wnętrza, zgodą na szczerość i transparentność relacji. Intymność jest uwarunkowana wzajemnym zaufaniem, dlatego doświadczany przez wielu lęk przed intymnością bezpośrednio nie wpływa na relacje seksualne, chociaż w konsekwencji również do tego może doprowadzić. Lęk przed intymnością oznacza schowanie się w sobie przed innymi. W efekcie ciało twardnieje i wokół serca tworzy silną twierdzę. Ten rodzaj lęku kończy się śmiercią, ponieważ energią, która najłatwiej i najskuteczniej rozpuszcza emocjonalne toksyny lęku, jest zaufanie w związki i relacje oparte na miłości.

Przypowieść o najwyższym budynku świata

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Królestwo Niebios podobne jest do najwyższego budynku świata.

Na ostatnim piętrze wieżowca znajduje się platforma widokowa, z której podziwia się panoramę, sięgającą setek kilometrów. Można się na nią dostać schodami albo szybką windą.

Odkąd pamiętasz, uczyli Cię, że życie jest walką i bez wysiłku niczego nie osiągniesz, więc się spinasz, kompresujesz siły, żeby pokonywać kolejne schody kariery. Jesteś spięty i mało elastyczny. Miewasz wypadki w pracy i stłuczki na drodze, co prawda niegroźne, ale jednak, ponieważ wywierasz presję na samego siebie, żeby wszystko zrobić jak najlepiej i pokonać rywali.  Dlatego jesteś sztywny i mało finezyjny. W ten sam sposób chodzisz, ruszasz się, mówisz i nawet fizycznie kochasz. Wciąż się pilnujesz, przyprowadzasz do porządku i masz obsesję na punkcie perfekcjonizmu. 

Zauważyłeś, że wciąż masz pod górę? Z wysiłkiem idziesz po schodach, bez finezji pokonując jeden po drugim, całe życie z nadzieją, że dotrzesz na samą górę i nasycisz się panoramą ze zdobytego szczytu. Dla kilku chwil satysfakcji poświęcasz całą radość i lekkość życia. Naciskasz na przeszkody i walczysz ze słabościami, aby trudności czym prędzej usunąć. Nie masz czasu dla patnera/ki, dzieciom każesz zająć się sobą, w wypielęgnowanym ogrodzie nie potrafisz cieszyć się spotkaniami z przyjaciółmi, nie siadasz pod pachnącym drzewem, pełnym roztańczonych owadów, żeby poszukać ciszy w sobie i  usłyszeć odpowiedź na najważniejsze pytanie: Kim Jestem? Cały jesteś nienaturalnie skoncentrowany na wysiłku, żeby walczyć z naturą życia, świata i procesów, które dzieją się niezależnie od Twojej woli, bo zależą wyłącznie od Źródła Miłości i Światłości.

Naprawdę sądzisz, że na tarasie nie da się znaleźć prościej, lżej i radośniej? Wejdź do windy, a ona w oka mgnieniu Cię wywiezie. Zamiast walczyć, doświadczysz owoców zwycięstwa. Nawet podróż na szczyt będzie królewskim odpoczynkiem, lekką radością bycia, doświadczeniem czystej miłości.

Jesteś nienaturalny, więc walczysz z naturą stworzenia i nie potrafisz szczerze powiedzieć: Ojcze, niech się dzieje Twoja wola. Bądź naturalny, bądź sobą, daj sobie prawo być królem, któremu wszystko służy, a bez wysiłku będziesz podziwiał piękno życia i świata. Bóg obdarzy Cię odpocznieniem.

Po schodach wspinają się ludzie z wielkim EGO. Bez wyjątku, czy są to Panie z kółka różańcowego, jogini zapamiętale ćwiczący panowanie nad umysłem, ludzie sukcesu, czy wreszcie ci, którzy religię sprowadzili do moralności, wszyscy zapomnieli o prawdziwym celu i z metody uczynili cel. Wszyscy są egoistami, chociaż dużo mówią o miłości.

EGO lubi wysiłek, więc oszukuje Cię, zapewniając mikroskopijną satysfakcję z codziennych kroczków i wygranych potyczek, a tymczasem prawdziwy odpoczynek czeka. Brakiem mądrości jest walka o zdobycie szczytu, gdy ma się tak mało energii, żeby zdobyć go bez wysiłku. Oczywiście można cieszyć się z pokonywania kolejnych stopni, ale zapytaj samego siebie: Kto się cieszy naprawdę, Ty prawdziwy czy Twoje EGO?

Nie walcz. Winda czeka. Pozwól, żeby Źródło Miłości w mgnieniu oka wyniosło Cię na szczyt. Daj sobie prawo do odpoczywania. Moralność i religijne rytuały są schodami, którymi przenigdy nie dotrzesz na szczyt. Będziesz co najwyżej doświadczał coraz większego zmęczenia, znudzenia, złości i frustracji.

Windą jest prawdziwa religia odpoczywania, czyli powierzenie się Miłości. Odpuszczając wysiłek, w jednej chwili doświadczysz Królestwa Niebios.

Emocjami zmieniamy świat

Wiadomo od dawna, że rozwiązania problemu, znalezienia odpowiedzi bądź odkrycia, znacząco zmieniającego parametry rozumienia, nie należy oczekiwać ze strony konsylium fachowców z tej samej dziedziny. Myślą, poszukują, działają według tego samego klucza. Uwięzieni w swoim paradygmacie, po jakimś czasie szczerych wysiłków orzekają, że na zewnątrz ich świata nie ma niczego.

Wystarczy ich przetasować i poprzydzielać do grup badawczych, składających się z fachowców z różnych dziedzin, aby szybko i skutecznie, łącząc swoje doświadczenia i mądrość, odkryli nową rzeczywistość. Problem polega na tym, że fachowcy najczęściej preferują środowiska hermetyczne, ponieważ czują się w nich bezpiecznie.

Dlatego czasem lepiej nie łączyć ich w zespoły zadaniowe i zamiast tego połączyć wyniki ich badań, a efekt jest dokładnie ten sam, zachwycający i zaskakujący. Od dawna powtarzam, że prawdziwa mądrość jest natury wertykalnej. To oznacza, że potrafi być analityczna, niczym wąż, pełzający po ziemi, jednak potem wzbija się wysoko ponad ziemię, aby spojrzeć na całość niczym szybujący orzeł.

Próbując poznać ludzkie emocje, w ostatnich latach dokonano trzech, niezależnych od siebie odkryć, co prawda znaczących, ale nie przełomowych. Dopiero po złożeniu ich w całość zobaczyliśmy nowy ląd, ponieważ naocznie, czyli ze względu na wymogi współczesnej nauki, mogliśmy się przekonać, że ludzkie emocje kształtują świat wokół nas. Nie tylko nasze postrzeganie (w tym sposób interpretacji), ale rzeczywistość samą w sobie. Dotychczas umieszczaliśmy to w kategoriach cudu i fantazji, a racjonaliści uznawali za przejaw tak zwanego nawiedzenia.  

W pierwszym eksperymencie, zamknięty pojemnik z ludzkim DNA umieszczono blisko jego dawcy, to znaczy w przyległym pomieszczeniu. Następnie poddano tego człowieka działaniu bodźca emocjonalnego, naukowcy zaś obserwowali zachowanie DNA. Okazało się, że jego uczucia wpłynęły na jego własny materiał genetyczny, znajdujący się w innym pomieszczeniu. Na skutek emocji negatywnych, DNA sprężyło się, natomiast pod wpływem emocji pozytywnych, zwoje materiału genetycznego wyraźnie się rozluźniły. Wywnioskowano stąd, że ludzkie emocje wywołują skutki, które ewidentnie przeczą konwencjonalnym prawom fizyki.

W drugim eksperymencie, podobnym pierwszemu, aczkolwiek niezależnym,  inna grupa badaczy pozyskała leukocyty (białe krwinki) i umieściła je w odosobnionych od siebie komorach, aby móc obserwować zachodzące w nich zmiany elektryczne. Również i w tym eksperymencie dawcy znajdowali się w osobnych pomieszczeniach. Za bodziec posłużyły krótkie filmy, wywołując różne stany emocjonalne. I znowu, podobnie jak w poprzednim badaniu, okazało się, że materiał genetyczny i jego dawca wykazują identyczne reakcje w tym samym czasie. Nie zauważono żadnego opóźnienia. W pobranych próbkach, każda zmiana elektryczna odpowiadała temu, co działo się w tym samym czasie u dawców. Co najciekawsze, odległość, w jakiej znajdował się materiał genetyczny, zdawała się nie mieć żadnego znaczenia. Badacze zaczęli więc eksperymentować z dystansem, dzielącym próbkę od dawcy. Nawet przy odległości 80 km otrzymywano ten sam rezultat. Materiał genetyczny i jego dawca reagowali jednocześnie, w ten sam sposób. Wywnioskowano zatem, że przekaz informacji między nimi jest niezależny zarówno od czasu, jak i od przestrzeni.

Trzeci eksperyment dowiódł czegoś równie ciekawego. Naukowcy badali wpływ DNA na świat materialny. Fotony światła, tworzące nas i otaczający świat, zostały poddane obserwacji w próżni. Ich naturalne położenie było zupełnie przypadkowe. Następnie do próżni, w której znajdowały się fotony, wprowadzono ludzki materiał genetyczny. Okazało się, że w tym momencie fotony przestały zachowywać się przypadkowo, a dokładnie odwzorowały geometrię wprowadzonego DNA. Badacze stwierdzili, że fotony zachowywały się zaskakująco i wbrew przewidywaniom. W efekcie stwierdzili, że odtąd będą musieli poważnie brać pod uwagę występowanie nowego rodzaju pola energetycznego. Wywnioskowano, że ludzki materiał genetyczny kształtuje zachowanie fotonów światła, będących budulcem świata i dosłownie wpływa na jego kształt.

Wynik, będący sumą przeprowadzanych badań, daje do myślenia. Dzięki niemu uświadamiamy sobie, że skoro nasze emocje wpływają na materiał genetyczny, a materiał genetyczny kształtuje świat wokół nas, to ludzkie uczucia są w stanie fizycznie zmieniać otaczający nas świat, a jednocześnie nas samych.

To jednak jeszcze nie wszystko, ponieważ, jak się okazuje, jesteśmy połączeni ze swoim DNA bez względu na czasoprzestrzeń. Życiowe realia tworzymy zatem naszymi uczuciami, bez względu na to, czy tego chcemy, czy nie. To się po prostu dzieje bez udziału naszej woli.

Dlaczego o tym napisałem? Ponieważ pomyślałem, że ta informacja będzie uzupełnieniem poprzedniego wpisu: Traktuj się dobrze.

Traktujmy się dobrze, bo jeśli tego nie robimy, wówczas automatycznie traktujemy się źle. Kto świadomie nie wpływa na poprawę swojego samopoczucia, zdrowia i realiów życia, niech się nie dziwi, że negatywnymi emocjami tworzy sobie ziemskie piekło.

Podręczny zestaw do serwisowania duszy – zapraszam

5-7 czerwca – Karpacz (przy ewangelickim kościele Wang)

W godzinie kryzysu zadbaj o swoją duszę. Nie ulegaj powszechnym wzorcom religijnym i nie słuchaj wciąż tych samych wiadomości, ponieważ gasisz ducha. Twoja wiara się wychładza, ulegasz rozumowi, który tworzy wciąż nowe zagrożenia.

Lepiej naucz się właściwie serwisować swoją duszę!

Chcę Cię przekonać, że możesz żyć spokojnie, zdrowo i szczęśliwie.

Nie adoptuj się, gdy okoliczności życia przyginają Cię do ziemi.

Nie starzej się szybciej, aniżeli według naturalnego rytmu życia.

Bądź pewien, że wszystko Ci sprzyja.

Oczekuj niemożliwego, bo otrzymasz to, czego się spodziewasz.

Zachwycaj się wszystkim, także sobą.

Codziennie pytaj o swoją drogę i bądź jej wierny.

Bądź pewien, że nic złego się nie dzieje, więc nie musisz się bać.

O tym wszystkim chcę Ci opowiedzieć, więc zapraszam Cię do Karpacza, w miejsce, które już swoim  pięknem i tajemniczością wyzwala energię wiary.

Zakwaterowanie w parafialnych pokojach 2-osobowych oraz kilku-osobowych apartamentach, w bezpośrednim sąsiedztwie uroczego kościoła, pochodzącego z Norwegii. Koszt: 250 zł. Wyżywienie we własnym zakresie. Śniadania i kolacje można przygotować na miejscu.

ZGŁOSZENIA:

e-mail: mju@escobb.com.pl

tel. 660 783 510

Traktuj się dobrze

To, w jaki sposób zinterpretujemy jakieś wydarzenie, spotkanie, emocję albo proces, zależy od tego, jakich użyjemy słów, te zaś nie pozostają bez wpływu na nasze samopoczucie i oczekiwania, które łączymy z przyszłością. Interpretując siebie, życie i świat negatywnie, wpadamy w błędne koło negacji wszystkiego i wszystkich wokół nas. Wówczas niemal wszędzie czają się źli ludzie, knujący zło; wszystko jest bez sensu; najlepsze doświadczenia są za nami, a nam pozostaje przyglądać się postępującej degrengoladzie. Niestety wielu funkcjonuje właśnie w taki sposób, tworząc kolejne kręgi negatywnych interpretacji, z wpływu których – im są starsi – jest im coraz trudniej się wyrwać. Gorzknieją, a świat jawi im się jako całkowicie zepsuty, w którym, ostatnią – jeszcze jaśniejącą – wyspą są oczywiście oni i wszyscy podobnie interpretujący świat oraz życie.

Tymczasem wystarczyłoby zacząć używać odpowiednich słów, żeby oceny przestały mieć mentorski charakter, którym paraliżujemy słuchaczy, a wewnętrzny świat ducha uczynić mniej skłonnym do skrajnego pesymizmu. Chrześcijanie mogą uczyć się tego od Mistrza i Nauczyciela z Galilei, ale muszą bardziej świadomie czytać ewangelie. Wiele dobrego mogliby też uczynić księża i katecheci, którzy powinni porzucić cierpiętniczy styl mówienia, odpowiadający mniej więcej Pasji M. Gibsona, a zacząć niuansować swoją interpretację oraz przekaz, używając słów adekwatnych do tego, co jest opisane w ewangeliach.

Jezus z Galilei w człowieku nie szukał negatywów, a zawsze chociaż najmniejszego jasnego punktu zaczepienia, aby wykorzystać go do rozbudzenia wiary. Jeśli nawet wypowiadał prowokujące słowa albo zadawał trudne pytania, zawsze miały na celu obudzenie samoświadomości i wzruszenie wolą człowieka. To prawda, że wypowiedzi Jezusa o Bogu prawie zawsze bulwersowały, nie dawały słuchaczom spokoju. Dlaczego? Bo ich celem było budzenie nowych wyobrażeń Boga, a tym samym tworzenie w słuchaczach nowych obrazów samych siebie. Posługiwał się więc skuteczną i bardzo współczesną metodą ukierunkowywania człowieka ku zdrowiu, radości, szczęściu i zbawieniu. Jezus nie zwracał się do nikogo taki sposób, aby go pozostawić w chorobie i duchowych ciemnościach, ale umożliwić mu wyjście na wolność i światłość.

Również ludzkie dzieje Jezus interpretował w radykalnie nowy sposób. Najlepszym przykładem jest opowiadanie o lekturze księgi proroka Izajasza w nazaretańskiej synagodze (Łk 4,16-20). Nauczyciel z Galilei odczytał i zinterpretował fragment proroka, bardzo łatwy do identyfikacji, który kończy się w następujący sposób: „Abym ogłosił rok łaski Pana i dzień pomsty naszego Boga, abym pocieszył wszystkich zasmuconych” (Iz 61,2). Charakterystyczne jest zakończenie Jezusa, będące jednocześnie Jego interpretacją dziejów: „Abym zwiastował miłościwy rok Pana. I zamknąwszy księgę, oddał ją słudze i usiadł” (Łk 4,19n). Ilu chrześcijan byłoby skłonnych przyznać rację swojemu Nauczycielowi, rezygnującemu z frazy: „i dzień pomsty naszego Boga”? Bardzo niewielu. Przecież najpopularniejsza ocena, dziejących się współcześnie procesów, a także ludzkich zachowań, jest mniej więcej taka: To wszystko musi upaść albo zostać doszczętnie rozwalone, żeby wreszcie mógł zatriumfować mój (nasz) punkt widzenia.

A kto w skrajnie negatywny sposób interpretuje wydarzenia oraz ludzi, używa przecież słów, które jego samego interpretują w podobny sposób. Więc nie ma się co dziwić, że tacy ludzie wpadają w zastawioną przez siebie sieć, błędnego koła negacji, w której – wbrew temu, co mówią – sami sobie stwarzają nieprzyjemną przyszłość, pełną negatywnych emocji.

Czas z tym skończyć, jeśli oczywiście pragniemy dobrych i jasnych dni.

Po pierwsze powinieneś rozpocząć od zmiany słownictwa, żeby móc inaczej myśleć i swoim interpretacjom nadawać pogodniejszy charakter, bardziej wyważony i obiektywny, w których znajdzie się też pochwała osób nieprzychylnych albo ideologicznie obcych. Gdy więc chciałbyś powiedzieć: Mam problem, który mnie przerasta, może lepiej powiedz: Muszę skupić się na rozwiązaniu zadania, które otwiera przede mną nowe perspektywy? Albo, gdy jesteś zmęczony, zamiast: Umieram ze zmęczenia, lepiej: Zużyłem energię, którą zregeneruję modlitwą, spacerem albo lekturą? Gdy w urzędzie jesteś zdenerwowany, zamiast podnosić na Urzędnika głos i próbować zmotywować go do pracy słowami: Ależ tu macie bałagan bądź: Czy Pan(i) w ogóle wie, o czym mówię?, może lepiej byłoby tak: Szkoda, że nie możemy tego szybko załatwić, ale ufam w Pana(i) dobre intencje

Po drugie jak najczęściej rozmawiaj sam ze sobą, o świcie radośnie i czule się witając, a o zmierzchu, życząc sobie dobrego snu. Jeśli zastanawiasz się, w jaki sposób, przypomnij sobie, że między innymi służy do tego modlitwa, która nie jest opowiadaniem Bogu o tym, o czym On wie. Poza tym chwal się nie tylko wtedy, gdy coś się udaje, ale także przy porażkach. Za co? Za wytrwałość i ochotę podjęcia kolejnej próby. Ciesz się sobą, swoim zdrowiem i dobrym samopoczuciem. Patrz na siebie z miłością i wtedy zawsze dziękuj Stwórcy za siebie i swoje życie.

Po trzecie, jeśli nie wierzysz, że ta duchowa praktyka ma sens i odnosi błogosławiony skutek, możesz powtórzyć doświadczenie p. Masaru Emoto, wielokrotnie opisane w literaturze. Nic nie szkodzi, że nie masz mikroskopu. Wystarczy, że najzwyklejszy ryż po ugotowaniu i ostudzeniu podzielisz na dwie porcje i wraz z taką samą ilością wody umieścisz w dwóch szklanych słojach (oczywiście czystych i wyparzonych, abyś nie miał wątpliwości, czy przypadkiem nie było w nich różnych bakterii). Następnie na jeden słój naklej albo napisz na nim słowa pozytywne (np. kocham cię, błogosławię, dziękuję, jesteś wspaniały, jesteś dobry itp.), a na drugim słowa negatywne (nienawidzę cię, jesteś zły, jakieś wyzwisko, jakieś złorzeczenie itp.). Możesz też na etykietkach umieścić obrazy, buźki (np. buźka uśmiechnięta i szczęśliwa oraz druga, wykrzywiona złością, smutna lub wściekła). Słoje umieść w spokojnym miejscu, ale w zasięgu wzroku. Przez następne dni, regularnie poświęcaj chwilę na „przywitanie się” ze słojami. Najpierw z „dobrym”, potem ze „złym”. Jeśli chcesz, możesz dołożyć trzeci słój, kontrolny, bez napisu, ignorowany, któremu w ogóle nie będziesz poświęcać uwagi. Obserwuj, co potrafią uczynić złe emocje, złe myśli i złe intencje. Będziesz zaskoczony tym, co zacznie się dziać mniej więcej po tygodniu w obu słojach z tym samym ryżem. Proponuję, abyś wpierw błogosławił „dobry” słój, a potem przeklinał drugi, ponieważ łatwiej przejść od pozytywnych emocji do złych, aniżeli odwrotnie.

Po przeprowadzeniu eksperymentu, uświadom sobie, co samemu sobie wyrządzasz patrząc w lustro, gdy każdego poranka przeklinasz siebie i swoje życie!

Po czwarte zapamiętaj, że  podświadomość, która dla Twego dobra przez cały czas pracuje na pełnych obrotach, nie słyszy zaprzeczenia, czyli „nie”. Po swojemu Cię kocha i chce, abyś przeżył i był szczęśliwy. Pracuje jednak według stałych wzorców i schematów, które utrwaliłeś swoimi wielokrotnymi myślami, emocjami, doświadczeniami, nawet nieświadomie „zaciągniętymi” przez Twoje komórki z pamięci komórek Twoich przodków. Jeśli świadomie nie wysyłasz jej nowych rozkazów, niczym kapitan z mostku kapitańskiego do maszynowni, ona będzie ślepo harować jak wół, jednak może narażać Cię na szkodę i krzywdę. Zatem świadomie koncentruj się tym, czego chcesz, a nie na tym, czego nie chcesz, albo na tym, jak chcesz się czuć, a nie na tym, jak się czujesz. Nie mów: Nie chcę byś smutny; nie chcę być chory, itp. Nawet podczas modlitwy nie proś o coś dobrego w stosunku do tego, co teraz przeżywasz, ponieważ tym samym po prostu sankcjonujesz i uznajesz za istniejące to, o zmianę czego prosisz. Po prostu zawsze mów: Jestem szczęśliwy, zdrowy, wesoły, itp. Nawet jeśli rzeczywiście doskwiera Ci coś, przecież możesz zacząć wypowiadać dobre słowa, które na pewno są prawdziwe: Bóg mnie kocha i błogosławi mi; jestem ochroniony; jestem Dzieckiem Boga. One zapoczątkują dobre emocje i nową jakość życia.

Po piąte na zawsze pożegnaj się ze słowami:

– nie mam czasu;

– nie potrafię;

– jestem do bani( kitu);

– życie jest ciężkie;

– nigdy / zawsze / wszyscy (te uogólnienia nie są prawdziwe); 

– nienawidzę;

– zastanów się nawet na tym, czy naprawdę musisz tak często, prawie za wszystko przepraszać?

Po co przyciągać cierpienie i nieszczęście, skoro wszystko można objąć dobrym słowem, czyli błogosławić? Ze względu na łaciński źródłosłów błogosławienie oznacza wypowiadanie dobrych słów. We własnym interesie powinieneś zatem zacząć błogosławić się dobrymi słowami i przestać przeklinać złymi.

Naucz się czegoś od whippeta na zdjęciu.

Posiniaczony Chrystus – rozmyślanie na 26 kwietnia

Chrystus cierpiał za was, zostawiając wam przykład, abyście wstępowali w jego ślady; On grzechu nie popełnił ani nie znaleziono zdrady w ustach jego; On, gdy mu złorzeczono, nie odpowiadał złorzeczeniem, gdy cierpiał, nie groził, lecz poruczał sprawę temu, który sprawiedliwie sądzi; On grzechy nasze sam na ciele swoim poniósł na drzewo, abyśmy, obumarłszy grzechom, dla sprawiedliwości żyli; jego sińce uleczyły was. Byliście bowiem zbłąkani jak owce, lecz teraz nawróciliście się do pasterza i stróża dusz waszych”. 1 P 2,21b-25

Świat pełen jest złych pasterzy, którzy nie korzystają z drzwi, aby dostać się do owczarni, czyli do ludzkiej wspólnoty, oczekującej zielonych, soczystych pastwisk (zob. J 10,1). Najemników, przed którymi ostrzega prorok Ezechiel i Jezus, wykorzystujących okna zamiast drzwi, znajdziesz wszędzie. Pracują jako nauczyciele w szkołach i uniwersytetach, psychoterapeuci, doradcy i coachowie, politycy i wreszcie duchowni w Kościołach. To ludzie chytrzy. Udają pasterzy, ale myślą przede wszystkim o własnym zysku (zob. Ez 34,2-4).

Oprócz nich są też prawdziwi pasterze, nie pracujący tylko dla własnego zysku, ale przede wszystkim zainteresowani dobrem człowieka, który ma się źle. To mistrzowie, używający drzwi. Realizują model Chrystusa, o którym autor tekstu napisał: „On, gdy mu złorzeczono, nie odpowiadał złorzeczeniem, gdy cierpiał, nie groził, lecz poruczał sprawę temu, który sprawiedliwie sądzi”. Ich archetypem jest  posiniaczony Chrystus: (…) jego sińce uleczyły was”.  Warto takich szukać, bo w nich o człowieka troszczy się sam Bóg.

1. Mistrz wchodzi przez drzwi

Różnica pomiędzy pasterzami, używającymi okien albo drzwi, jest ogromna. Przez okna próbują działać ludzie, którzy mówią: Podejdź do konkretnego okna, przez które na Ciebie wołam, i przez nie oglądaj niebo. Zachwyć się tym, co pokazuję Ci przez moje okno. To, co widzisz od środka, jest całym niebem. Zaufaj mi.

Przez drzwi wchodzą ludzie, mówiący: Użyj drzwi i wyjdź za mną na zewnątrz. Stań pod niebem i zachwyć się całością. Zaufaj niebu.

Zauważasz fundamentalna różnicę?

Przez okna działają nauczyciele, mówiący Ci, że na niebo masz patrzeć przez okno. Przychodzą i wmawiają Ci, że ich okno jest jedyne. Tylko przez ich okno możesz wyjrzeć ze środka swoich ciemności. Uczą Cię więc wszystkiego, tylko nie najważniejszego. Za żadne skarby świata nie pokażą drzwi. Po pierwsze dlatego, że sami jeszcze ich nie znaleźli. Po drugie, ponieważ w ten sposób zarabiają.

Nie uczą Cię samodzielności. Nie wyprowadzają przez drzwi pod firmament nieba, abyś zachwycił się bezgranicznością życia i sam uczył się drogi życia. Każdego dnia pojawiają się w oknie i w ograniczonej perspektywie nieba, posługując się zaledwie wycinkiem bezgranicznego życia, uzależniają Cię od swoich umiejętności, przekonań i podglądów. Wierzysz w ich wersję nieba i płacisz im każdego dnia, tygodnia, miesiąca za coś, co nigdy Ci nie pomoże, ponieważ jest umiejętnością oglądania nieba tylko z jednej perspektywy. 

Przez drzwi wchodzi mistrz, który od razu uczciwie mówi: Nie patrz przez okno, bo jest wyłącznie informacją o niebie; zachętą, aby szukać całości. Nie ucz się nieba, ćwicząc określone umiejętności, przejmując czyjeś poglądy i hołdując czyimś przekonaniom. Wyjdź przez drzwi  i zachwyć się całym niebem. Oducz się wszystkiego, czego do tej pory nauczyli Cię inni. Już nigdy niczego się nie ucz. Tylko wyjdź przez drzwi prawdy pod niebo życia i bądź zachwycony. Usiądź pod gołym niebem. Nie potrzebujesz okien, czyli cudzych wzorców. Potrzebujesz całego nieba, które jest w Tobie.

Nauczyciele, czyli fałszywi pasterze, wciąż czegoś uczą. A ponieważ nie są Tobą i Cię nie znają, więc uczą Cię siebie i jeszcze każą za to płacić. Mistrz pokazuje drzwi do nieba i mówi: Natychmiast oducz się wszystkiego, czym zaprogramowali Cię inni, abyś poznał samego siebie.

Dlaczego nauczyciele posługują się oknami, a mistrz drzwiami? Pierwsi nigdy nie znaleźli drzwi, więc myślą, że istnieją tylko okna. Od innych nauczyli się używać okien i teraz uczą tego samego. Z tego tytułu chcą bezpiecznie i dostatnio żyć.

Mistrzowi nikt nie pokazywał okien. Sam wszystko przeżył. Im więcej doświadczył kryzysów, tym bliżej był drzwi. Aż pewnego dnia umarł całkowicie. Umarł dla swojej wiedzy, mocy, zdolności, przekonań, poglądów, wzorców i po otwarciu drzwi, zachwycił się cudem życia.

Mistrz wie, że pod niebo można wyjść jedynie przez własne doświadczenia, czyli przez to, co samemu się przeżyje. Co mistrz odcierpi, to przesączy przez gąbkę miłości, i odtąd może leczyć naprawdę. Mistrza poznasz po tym, że cały jest poobijany przez swoje doświadczenia, posiniaczony niczym Chrystus, i  dlatego jest lekarzem Twojej duszy.

2. Mistrz jest Chrystusem

Mistrz zawsze jest Chrystusem. Jeśli w Jego obecności nie czujesz światła, ciszy i lekkości, jest tylko nauczycielem. Jeśli nie leczą Cię Jego sińce, czyli życiowe doświadczenia, uważaj, bo przyszedł, aby dobrze żyć Twoim kosztem.

Nauczyciele, którzy stoją w oknach, nigdy nie umarli dla swoich poglądów oraz wiedzy, dlatego niczego nie wiedzą o cierpieniu. Bezlitośnie leczą Cię lekarstwami, których smaku ani skutków nie znają. Używając bezlitosnych procedur, działają bezdusznie. Nie mają pojęcia, że niszczą iskrę życia, zdolność do zachwytu, radość codzienności i szczęście bycia sobą.

Mistrz, który jest Chrystusem, wszystko wycierpiał, więc współczuje. Nie leczy bezdusznie. Nie złorzeczy, bo sam doświadczył skutków złorzeczenia. Nie obarcza ciężarem grzechu, bo sam zniósł skutki cudzych grzechów. W ten sposób uwalnia Cię od grzechu, a nie pomnaża jego ciężaru, poczuciem winy. On Cię nie zdradzi i  nie będzie Ci groził. Przy nim zaczniesz nabierać pewności siebie. Poczujesz płynąca miłość. On zawsze jest miłosierny, bo jak matka rodzi Cię do prawdziwego życia. Nie każe Ci o poranku każdego dnia podchodzić do okna, ale o zmierzchu, w doświadczeniu życia, pokaże Ci prawdziwe drzwi.

Przede wszystkim w obecności prawdziwego Chrystusa człowiek czuje się uczestnikiem czegoś większego od siebie; pokoju, przekraczającego umysł; miłości, większej od lęku. Mistrz, będący Chrystusem, tworzy wspólnotę jednego nieba (zob. J 10,16). Wszyscy zachwycają się tym samym niebem. Chrystus nie tworzy napięć w człowieku, więc też podziałów między ludźmi.

Nauczyciele wmawiają uczniom, że niebo jest tym, co widać przez ich okno. Niebo utożsamiają z oknem i jeszcze chcą dobrze z tego żyć. Pomyśl więc i zadaj sobie kilka pytań: Czy możesz doświadczyć zdrowia, skoro terapeuta swoją odpowiedź na Twoje pytanie, czyni Twoim niebem? Czy możesz doświadczyć pokoju i radości, skoro na Twoje wątpliwości, ksiądz czyni dogmat Twoim niebem? Czy możesz doświadczyć szczęścia i satysfakcji, skoro na Twoją potrzebę mądrości, nauczyciel swoją wiedzę czyni Twoim niebem?

Gdyby tego było mało, weź pod uwagę, że fachowcy od okien wmawiają Ci, że to, co widzisz przez ich okna, jest całym niebem, którego musisz bronić przed innymi, stojącymi przed własnymi oknami. Nie ma pokoju, nie ma miłości, nie ma jedności, nie ma ludzkiej wspólnoty. Boża owczarnia jest podzielona przez pasterzy, którzy pasą samych siebie.

W Chrystusie jest jedna owczarnia, ponieważ wyprowadza przez drzwi pod cudne niebo i wszyscy podziwiają całość. Nikt nie pokazuje na okno, które utożsamia z niebem, oczekując, że pozostali przyjmą jego ograniczone pole widzenia.

Gdy nie ma nauczycieli, nie ma okien. Gdy nie ma okien, nie ma wrogości i przemocy. Gdy nie ma przemocy, nie ma podziałów. Uleczeni ranami posiniaczonego Chrystusa, wszyscy cieszymy się tym samym niebem.

Amen.

Medytacja nad zdjęciem – Wspólnota dłoni

Gdy Izrael zajmował kolejne tereny i miasta, mieszkańcy Gibeonu ocalili swoje życie, posługując się podstępem. Gdy jednak wyszedł na jaw, zwrócili się do Jozuego słowami: „Otóż teraz jesteśmy w twoim ręku; co ci się dobrym i słusznym wydaje, aby z nami uczynić, to uczyń” (Joz 9,25). Mieli wielką odwagę. A może to wcale nie była odwaga? Co więc? Myślę o pewności. Mieli pewność, że Jozue nie cofnie słowa i nie zerwie przymierza, nawet wówczas, gdy dowie się o ich podstępie.

Czego możemy być pewni każdego dnia? Możemy mieć pewność, że Bóg nie cofnie słowa i nie zerwie przymierza, nawet wówczas, gdy na jaw wyjdzie niejedno nasze oszustwo, podstęp, próba zwiedzenia Boga: „Ogarniasz mnie z tyłu i z przodu i kładziesz na mnie rękę swoją. Zbyt cudowna jest dla mnie ta wiedza, zbyt wyniosła, bym ją pojął” (Ps 139,5).

Boże dłonie obejmują dłonie grzesznika, mocno je spajają i pozwalają mieć nadzieję życia i ochrony przed złem. Tak z dłoni Boga i ukrytych wewnątrz dłoni człowieka powstaje wspólnota, będąca znakiem ocalenia: „Nie dosięgnie cię nic złego i plaga nie zbliży się do namiotu twego, albowiem aniołom swoim polecił, aby cię strzegli na wszystkich drogach twoich” (Ps 91,10n). Posługując się tymi słowami kusiciel postanowił zwieść Jezusa. Spróbuj, czy Bóg na tyle ma silne dłonie, że spadając ze szczytu świątyni, nie uderzysz o ziemię.

„Wypróbuj Boże dłonie! Co ci szkodzi?” Myślę, że każdy zna ten rodzaj kuszenia. Ile razy za swojego życia wystawiliśmy Bożą dobroć na próbę? Za każdym razem był to grzech, bo nie chodzi o to, żeby Boże dłonie traktować jak „skokochron”, ale żeby nasze dłonie z Jego dłońmi tworzyły wspólnotę modlitwy i działania, czyli po prostu sieć zbawienia.

Taką sieć musimy zaplatać teraz, oddzieleni od siebie murami. Zaplatajmy dłonie w sieć miłości. Dłonie ciepłe, życiodajne, zapraszające do wspólnot, a nie powstrzymujące przed kontaktem. Kto jest rybakiem ludzi, prędzej czy później musi nauczyć się zaplatać sieć zbawienia, aby z jej pomocą wydobywać współczesnego Jonasza z topieli, z głębokości krainy umarłych, z krainy samotności, smutku, niewoli i „nie zbawienia”. 

Po-twarz

Spotkała nas potwarz. Ktoś sięgnął po naszą twarz, a my milcząco się zgadzamy.

Czy to koniec kultury, jaką znamy? Już także ponowoczesność stała się nieadekwatna?

Nie żyjemy tylko w świecie fizycznym. Nawet zagorzali materialiści, zwolennicy behawioralnej definicji kultury i fanatyczni wyznawcy religii rozumu, przyznają, że poruszamy się w przestrzeni symbolicznej. Nie jest ważne, czy symbolizm wspólnoty tworzy jednostkę, jak ma to miejsce w kulcie religijnym, czy jednostka sama tworzy narzędzia symboliczne, aby wyrazić swoją jaźń. Znaczenie symboliczne, którym poszerzamy zajmowaną przez nas przestrzeń świata, dla jednych może być zapowiedzią doświadczenia metafizycznego, a dla innych będzie wprost bramą przejścia do świata duchowego.

Ludzkie ciało nie tylko samo w sobie jest symbolem duszy. Ma też wiele mniejszych, symbolicznych przejść do tajemnicy, która w człowieczym życiu chce się wyrazić na co dzień, a jest ukryta pod maską ciała.

Jednak nic nie przysłoni roli twarzy, która jest głównym portalem przejścia z materialnej codzienności do duchowej wieczności.

Człowieka można pozbawić twarzy na trzy sposoby. Pierwszy, najbardziej brutalny, polega na użyciu ostrza. Twarz spada wraz z głową. Jakże często i jakże wielu, z litości do posiadających własną twarz, właśnie w ten bezpośredni sposób pozbawia ich twarzy, aby mogli być zbawieni bez twarzy, bez duszy, bez jaźni, bez siebie, jako nierozpoznawalna i nie zindywidualizowana dusza.

Intencja dobra, wykonanie barbarzyńskie.

Zbawienie jest odrzuceniem maski, czyli indywidualnej świadomości. Jest odkryciem większej świadomości. Świadomości Źródła, z którego wszyscy jesteśmy. Odrzucenie własnej twarzy jest aktem przejścia z materialności w duchowość. Jako portal, twarz potrzebna jest do przejścia. Potem można ją odrzucić. Stajemy się czystą świadomością Źródła.

Ale twarzy można pozbawić w sposób bardziej wyrafinowany. Człowiek traci twarz, gdy zabiera mu się ubrania. Oczywiście może zrobić to sam. Staje się wtedy nagi, szczery i prawdziwy. Staje się udziałowcem świadomości Źródła. Nie ma potrzeby dłużej się zasłaniać. Najlepszą zasłoną dla reszty ciała jest wyeksponowanie twarzy, mającej właściwość koncentrowania uwagi, kondensowania obrazu, który chce się pokazać innym. Gdy w odwracaniu uwagi od prawdy o sobie twarz przestaje być potrzebna, można się rozebrać. Twarz znika.

Po twarz można sięgnąć jeszcze inaczej, może najprościej? Po prostu ją zasłonić. Gdy wciąż za wcześnie, bo przemoc nie zdążyła nagromadzić w sobie na tyle mocy, aby twarzy pozbawiać wraz z głowami, prowizorycznie można kazać je zasłonić. Gdy przekonanie, że ma się prawo do ludzkiej duszy, dojrzewa do mesjańskiej pewności, sięga się po twarz, aby dusza nie pokazywała siebie, swej indywidualności, niepowtarzalnego piękna, nie prowokując do miłości.

Czy to przypadek, czy nie, że tam, gdzie najczęściej pozbawia się twarzy, odcinając ją z całą głową, ani więźniowie, ani kobiety nie mogą mieć twarzy?

Co o tym myślicie?

Najsłabsi, zniewoleni, którzy są własnością obsesyjnie zakompleksionej męskości, nie mogą pokazać duszy, sprowokować odruchu litości, wzbudzić miłości i szacunku.  

Po twarz sięgają maniacy prawa własności.

Po-twarz to zawsze sprawka kogoś, kto nie ma twarzy. Sięga po cudzą, bo nie ma własnej. Sięga po czyjąś duszę, bo nie spotkał się ze swoją. Wprowadza bezduszną kulturę po-twarzy.

Czy to przypadek, czy nie, że w Polsce od kilku lat po-twarz jest narzędziem polityki, a w sądzie przegrywa z retoryką wyroków ludzi bez twarzy?

Co o tym myślicie?

Wpierw w przestrzeni publicznej usankcjonowano po-twarz. Teraz sięgnięto nam po twarz, nakazując używania maseczek. Kolejnym krokiem przemocy, gromadzącej w sobie na tyle dużo mocy, aby zażądać naszej duszy, będzie co?

Co o tym myślicie?

Przypowieść o drzewie w czasie suszy

Królestwo Niebios podobne jest do drzewa w czasie suszy.

Gdy nastają suche miesiące, wszystkie rośliny starają się przetrwać do kolejnych deszczy. Drzewo również ma swoją metodę. Na początku giną kwiaty, które nie są potrzebne do przeżycia. Wystarczy, że pojawią się w kolejnym roku. Jako następne schną i opadają liście. Gdy jest już naprawdę źle, zaczynają usychać gałęzie i konary. Drzewo za wszelką cenę chroni korzenie, ponieważ z nich znowu odrodzi się cała roślina. Kwiaty zawsze pojawiają się na końcu, gdy płynącej ku górze energii życia jest wystarczająco dużo.

Inteligencja pojawia się na samym końcu, gdy odżywione jest ciało i  dusza. Jest połączeniem instynktu, intelektu oraz intuicji, trzech wewnętrznych sfer człowieczeństwa. Gdy energia płynie od dołu, od instynktu przez intelekt do intuicji, człowiek zakwita najlepszymi dobrami, w które wyposażył go Najwyższy.

Bywają w życiu okresy suszy. Nadszedł kryzys. Chorujesz na śmiertelną chorobę. Straciłeś pracę i dochody. Rozpadł się związek, a dzieci nie utrzymują z Tobą kontaktu. Zawiedziony życiem, usychasz ze strachu i złości.

Epidemia i zarządzona kwarantanna również jest suszą. Wysychają kontakty towarzyskie. Część Twej rodziny i znajomych nie życzy sobie spotkania, ponieważ boją się Ciebie. Lista znajomych, z którymi będziesz w stanie ponownie beztrosko się spotkać, mając do nich pełne zaufanie, jak przed epidemią, z tygodnia na tydzień skraca się drastycznie.

Boisz się o przyszłość. Kwiaty radości od dawno nie kwitną. Nie pachniesz szczęściem. Liście wyschnięte na wiór, zaczynają opadać. Zastanawiasz się, kiedy spadnie deszcz i wszystko odżyje? Zaczynasz pytać o to, co ocaleje?

Gdyby nawet miały uschnąć rodzinne konary albo odpaść gałęzie przynależności do kościelnej wspólnoty, pozostanie korzeń, o który musisz zatroszczyć się w godzinie suszy. Niech wszystko schnie, Ty ochraniaj swoją duszę.

Przetrwa dusza, która jest korzeniem z innego świata. Jest wieczna i niezniszczalna. Nawet gdyby wszystko miało uschnąć, ona powstanie z martwych i zapoczątkuje nowe życie, niczym biblijna odrośl z pnia Isajego. Nie pozwól, aby w kryzysie umarła. Kryzys jest jej czasem. Im więcej stracisz teraz, w okresie suszy, tym więcej zyskasz, gdy zacznie padać deszcz. Wzniesiesz się na nowe poziomy świadomości, o których teraz nie wiesz absolutnie nic.  

Zobaczysz rzeczy, z istnienia których nie zdajesz sobie sprawy. Usłyszysz głosy, których teraz się nie domyślasz. Dotkniesz cudów, których nie potrafisz sobie wyobrazić. Zakwitniesz cudownymi kwiatami radości nowego życia, a świat wokół siebie napełnisz zapachem szczęścia.

Gdy spadnie deszcz, energia inteligencji znowu ruszy w górę i w cudownie odrodzonym życiu połączy w jedno intuicyjne odruchy przeżycia z intelektualną zdolnością świadomego życia, aby na końcu zakwitła intuicja, duchowa zdolność życia w Królestwie Niebios.