Zapraszam do Międzyrzecza
Zapraszam na rekolekcje do Piły
Zapraszam na rekolekcje do Niedamirowa
Parafia w Legnicy organizuje rekolekcje pasyjne w dniach 29-31 marca. Wykładowcą będzie, jak przed kilkoma laty, ks. prof. Marek Jerzy Uglorz. Miejscem tegorocznych rekolekcji jest ośrodek w Niedamirowie koło Lubawki. Chcemy rozpocząć rekolekcje w piątek popołudniu i zakończyć niedzielnym nabożeństwem w Legnicy.
Temat rekolekcji: Przypowieściami Jezusa rozpocznij zmianę przekonań
Modlitwa
Zapewne lubisz ten moment, gdy otwierasz świeżą paczkę kawy… Cudowny zapach wypełnia całą kuchnię. Chwilę później uwodzi Twój nos, potem wyobraźnię. Zamykasz oczy… Czujesz się królem 7-mej rano. Nie mija kwadrans, a cudowny napar uwodzi Twe kubki smakowe, pomaga rozwinąć skrzydła radości i wdzięczności za cud chwili, tej chwili; za cud życia, tego życia; cud miejsca, tego miejsca.
Wydarza się prawdziwy cud. Kilka dobrze skomponowanych ziaren kawy, potem wypalonych i zaparzonych, a Ty śmiejesz się i cieszysz z nowego dnia, jadąc do pracy, czujesz energię. A to przecież jedynie kilka ziarenek kawy, którymi rozpieściłeś swoje zmysły. Wyostrzyłeś je, dałeś im okazję, aby obudziły się ze snu i pomogły Ci bardziej świadomie przeżyć chwilę pogranicza nocy i dnia, snu i jawy, śnienia i budzenia się. Jesteś trochę bardziej świadomy tego, co się dzieje i w czym uczestniczysz. Kilka ziarenek kawy, a tak wielki cud….
Chyba nie myślisz, że to wszystko na co Cię stać? Czy naprawdę sądzisz, że jesteś tylko swoim nosem, kubkami smakowymi i radosną energią, którą w Twych komórkach odnalazł i pobudził kawowy napar? Wychodząc z domu, pocałowałeś Żonę, pomachałeś dzieciom, uśmiechnąłeś do sąsiadów, widzisz kolory mijanej łąki. I co? Myślisz, że nic nie umknęło Twej uwadze; że świadomie żyjesz i po wejściu do biura wszystkiemu dasz radę? Naprawdę? A gdyby okazało się, że dałeś się oszukać? Zaraz, zaraz… Powolutku. Nie dałeś się oszukać! Sam się oszukałeś. Kilkoma ziarenkami kawy pobudziłeś zmysły i myślisz, że jesteś królem życia.
Owszem możesz nim być. Czemu nie? Świadomemu życiu możesz otworzyć drzwi nowego dnia. Tylko przypomnij sobie tę chwilę sprzed godziny, z pogranicza nocy i dnia, snu i jawy, śnienia i budzenia się…. Pamiętasz zapach kawy. To wiesz, ale czy poczułeś swoją istotę? Poczułeś siebie? Przypominasz sobie pierwszą po przebudzeniu myśl; pierwsze słowa; pierwsze emocje? Dałeś szansę swojej świadomości, czy tylko zmysłom? Jak myślisz, czy królem jest ten, kto wydaje rozkazy piekarzom, kucharzom i kelnerom. Przecież to tylko majordomus. Jakże daleko mu do bycia królem. Król rządzi z wysokości tronu i nie musi schodzić do kuchni, aby zarządzić parzenie kawy. Król rządzi we wnętrzu tronowej sali. Nigdzie się nie udaje. Czy po przebudzeniu byłeś królem swojej istoty, swojego serca, z którego pochodzi wolność, godność, poczucie szczęścia i satysfakcji?
Nie gniewaj się, ale podejrzewam, że Twoi słudzy Cię oszukali. Słudzy to zmysły. Zamiast służyć Twej istocie, same siedzą na tronie, a Ty zasuwasz, żeby je zadowolić.
No więc, jak jest? Król, prawdziwy król życia, rządzi modlitwą z wnętrza serca. Otwierasz oczy i czujesz cudowny zapach życia, które zapewnia energię nie na kilka godzin, ale jest wzbierającą falą energii; uwodzi Cię woń miłości, w której twórcza wyobraźnia nie natrafia na żadne ograniczenia.
Tylko nie przegap najważniejszego. Modlitwą nie jest statystyka słów, ani suma przeznaczanych na nią kwadransów, ani logika potrzeb, ani dobre samopoczucie, że nie zapomniałeś i pomimo presji obowiązków byłeś zdyscyplinowany. No bo w końcu, czy króla można do czegoś zmusić? Czy król męczy się królowaniem, a może nudzi?
Modlitwa jest ufnym szukaniem Bożej obecności w sobie samym i Bożej sprawiedliwości w codziennym byciu człowiekiem, dlatego jedynym warunkiem modlitwy jest szczerość. Jeśli samego siebie nie potrafisz albo z jakiś powodów nie chcesz opowiedzieć Bogu; jeśli coś próbujesz pominąć, czegoś nie chcesz wydobyć z ukrycia, coś wypierasz i udajesz, że to Cię nie dotyczy, chociażbyś modlił się 24 godziny na dobę, stojąc w samym środku najpiękniejszego kościoła, i znał najpiękniejsze modlitewne formuły świata na pamięć, nie modlisz się, ale żyjesz w kłamstwie. I nie jesteś królem życia, ale sutenerem własnej duszy. Przecież Bóg zna Cię na wylot, przenika Twa duszę. Modlitwa potrzebna jest Tobie, a nie Bogu, który nie jest zainteresowany pychą pobożnego, ale Twoim szczęśliwym i sensownym życiem.
Kawa jest wspaniałym darem, cudownie pachnie i codziennemu świętowaniu życia nadaje niepowtarzalny smak, jednak ze snu do jawy może Cię przeprowadzić jedynie modlitwa. Jej szczerość, niczym miecz, przenikający duszę, obudzi Cię ze snu, wyzwoli z iluzji, które nie pozwalają Ci zobaczyć samego siebie we właściwym świetle, i wyostrzy Twą świadomość na tyle, że z radością zapomnisz o wczorajszych kłopotach i z ulgą przestaniesz planować przyszłość, a całkowicie zanurzysz się w tej chwili, która właśnie przeżywasz.
Szczera modlitwa wyzwoli Cię z kłamstwa. Zaczniesz widzieć okiem serca, zaufasz intuicji, staniesz się panem swoich myśli i emocji, a na końcu uświadomisz sobie, że nic nie jest pewne ani takim, jakim wydawało się jeszcze wczoraj. Bliźniego zobaczysz w świetle miłości i zaczniesz się śmiać ze swoich ocen, poglądów, wartości, które wczoraj kazały Ci spakować Jego walizki i za nim wysłać do piekła.
Modlitwa Cię wyzwoli i uczyni królem.
Obraz
O poranku, z wyraźnymi śladami pościeli na policzku i życia pod oczami, potrafisz stanąć przed lustrem i pomodlić się słowami: „Wysławiam cię za to, że cudownie mnie stworzyłeś. Cudowne są dzieła twoje i duszę moją znasz dokładnie” (Ps 139,14)?
Lubisz swój obraz, czy może nie potrafisz na siebie patrzeć, bo nauczyli Cię porównywać się z innymi? No tak. Mama wciąż gderała o Janku i Ewie z sąsiedztwa, że tacy zdolni. Tato powtarzał, że jeśli nie będziesz jak on ochoczo wstawał z łóżka, do niczego w życiu nie dojdziesz. Nauczyciele oceniali i porównywali z koleżankami i kolegami zdolniejszymi od Ciebie z jednego przedmiotu, a ksiądz co niedzielę każe Ci być, jak Jezus?
Boisz się zaufać samemu sobie, bo to jest niemożliwe, żeby wreszcie coś Ci wyszło, skoro co roku 1 stycznia masz postanowienia a w okolicach 1 lutego już wiesz, że kolejny raz okłamałeś samego siebie?
Nie potrafisz samego siebie kochać, ponieważ wbito Ci do głowy, że nie wolno być egoistą i wszystko trzeba oddawać innym? Jeśli jesteś mężczyzną wstydzisz się nawet siebie dotykać i delikatnie masować bolące miejsce, bo to babskie, narcystyczne, a może nawet – nie daj Boże – gejowskie?
Od jakiegoś czasu jesteś zły na siebie, bo szefowi, na jego bezczelne uwagi i głupie polecenia, nie potrafisz dać znać, że granicy Twej wolności i godności przekraczać mu nie wolno?
Więc jak pochwalić Stwórcę, że cudownie Cię stworzył, i nacieszyć kolejnym dniem?
W sumie to nie jest trudne, jednak musisz zrozumieć jedną rzecz. To może zdarzyć się niemal z dnia na dzień, pod warunkiem, że przestaniesz się sprzedawać, a zaczniesz być sobą. Przestaniesz być towarem na rynku seksualnym, matrymonialnym, rodzinnym, ekonomicznym, a więcej czasu poświęcisz samemu sobie i nie będziesz szukać swojego prawdziwego obrazu w oczach małżonka, akceptacji szefa i rosnącym wkładzie na rachunku bankowym. Tam go nie znajdziesz, bo tam go nie ma. Prawda o Tobie jest ukryta w Tobie, czyli w świątyni Boga, odkąd bowiem Bóg urodził się Jezusem, nie mieszka między gwiazdami, ale w człowieku. W Tobie również.
I daje Ci się poznać nie po to, abyś więcej wiedział o Nim, ponieważ nie zależy Mu na tym, abyś był teologiem. Bogu zależy na tym, abyś był wybitnym znawcą samego siebie i dlatego daje Ci się poznać pod postacią swojego obrazu, bo jest w nim zakodowana prawda o Tobie, zatem to kim jesteś i w jaki sposób możesz rozwinąć i zrealizować swój potencjał. Nie potrafisz chwalić Boga za to, ze jesteś cudowny, ponieważ nie zajmujesz się swoim prawdziwym ja, czekającym do odkrycia w głębi serca, a jedynie zewnętrznymi, okrutnie sformalizowanymi obrazami samego siebie.
Tym prawdziwym ja jest Boży obraz w Tobie. Zrozum to tak: Bóg jest pełnią i jest obecny w każdym stworzeniu, chociaż jednocześnie żadne stworzenie nie jest Nim. To znaczy, że każdy człowiek ma zapisaną w sobie cząstkę Boga, która jest jego Bożym obrazem. Rozpoznanie w sobie cząstki Bożej pełni, którą nazywamy Bożym obrazem, jest równoznaczne z odkryciem prawdy o sobie samym, czyli tego obrazu samego siebie, który nie jest zewnętrzny i formalny, stworzony na zapotrzebowanie rodziców, nauczycieli, księdza, ukochanej osoby, dziecka, szefa, partii, wspólnoty religijnej, itp.
Rozpoznając Boży obraz, dotrzesz do prawdy o sobie, która wyzwoli Cię z ciemności. Wejdziesz w światłość zbawienia. Przestaniesz się porównywać, co jest przyczyną Twych kompleksów. Wpierw zaczniesz przeczuwać, a potem coraz wyraźniej będziesz widział drogę powołania, która zaprowadzi Cię do spełnienia; wreszcie zaczniesz dorastać do jedności ze wszystkim i wszystkimi, a w konsekwencji doświadczysz miłości, uwalniającej z lęków.
Przestań więc marnować życie na tworzenie nieprawdziwych obrazów siebie, czego perfekcyjnie nauczyłeś się już w rodzinnym domu, gdy stawałeś się podobny do kogoś, kogo chcieli w Tobie zobaczyć rodzice, i zachowywać tak, aby byli z Ciebie zadowoleni, bo Twe lustrzane odbicie doprowadzi Cię kiedyś do szaleństwa. Zacznij się modlić, pytaj o swój prawdziwy obraz, szukaj samotności, bądź cichy i panuj nad swoją głową, która podpowiada Ci, jak dobrze się prezentować na targowisku próżności.
Po jakimś czasie zaczniesz czuć swoje ciało. Obudzisz zmysły; dostrzeżesz kolory; poczujesz smaki potraw. Gdy zrozumiesz instynktowne podpowiedzi ciała, doświadczysz, że energia płynie ku górze i karmi serce. Opanujesz głowę, która nie będzie Tobą rządzić, i nauczysz się wyobrażać samego siebie i swoje życie na nowo, inaczej, niespodziewanie dla wszystkich.
Staniesz się prawdziwy, transparentny, pogodzony, szczęśliwy, zdrowy, czyli zbawiony.
Najważniejszy jest prawdziwy obraz…. .
Mam szczęście – jestem ewangelikiem i Ślązakiem
Zdaję sobie sprawę, że tytułowe wyznanie może niepokoić, niektórych nawet gorszyć, ponieważ jakby sugerowało religijną i plemienną pychę, na którą nie ma zgody w ewangelicznym chrześcijaństwie, świadomie podążającym drogą Pańską. I w rzeczywistości tak nie jest, proszę mi tylko pozwolić wytłumaczyć się ze świadectwa o własnej tożsamości. Obiecuję, że w zamian przedstawię program takiego oddziaływania duszpasterskiego i edukacyjnego, który moim zdaniem umożliwi kontynuację reformacyjnych idei.
Mam szczęście, że jestem teologiem i dlatego na kulturę oraz ludzką historię nie patrzę jak typowy humanista. Nie widzę jedynie abstraktów ideowych, wyrwanych z ludzkich serc i pozbawionych duchowego kontekstu, a także przyczyn i skutków dziejowych procesów, owoców ludzkiej wyobraźni i twórczości, skądinąd cudownych i błogosławionych. Wpierw dostrzegam Boga w człowieku, a więc wiarę w codziennej pracy; sens ostateczny w heroicznym zmaganiu się z przeciwnościami życia; pragnienie, aby finał zarówno pojedynczego życia, jak i ludzkich dziejów, był piękniejszy od początku; wreszcie nie grymaszę pytaniem pełnym trucizny, na które w istocie nie ma odpowiedzi: Dlaczego nas to wszystko spotkało?, ale pytam: Po co to wszystko?
Mam szczęście, że widzę nie tylko samego człowieka, z rozpaczą walącego pięściami w twarde kamienie codzienności, aby kilka z nich zamienić w chleb do przeżycia i sens życia, ale widzę też Boga w człowieku, dzięki czemu, bez względu na to czy dzieje się to głęboko pod ziemią, czy w cierpliwym uprawianiu jej wierzchnich bruzd, ów człowiek pamięta, że sam może stać się chlebem dla innych. Widzę więc więcej, bo duchowość nie jako efekt, skutek, konsekwencję, ale jako oddech duszy, energię, zwaną miłością, źródło człowieczeństwa.
Mam szczęście, że widzę nie tylko człowieka, który na przykład ze swojej śląskiego pochodzenia i ewangelickiej duchowości próbuje klecić samego siebie, swoją tożsamość, i tym samym nadawać sens życiu, ale mogę też złożyć świadectwo o Bogu, który coś ważnego i dobrego próbuje dać wspólnocie ziemian i uczynić w ludzkich dziejach, stwarzając wyjątkowego człowieka, niepowtarzalnego i pięknego, obojętnie czy będzie Ślązakiem i ewangelikiem, czy kimkolwiek innym, a potem uruchamiając, czyli błogosławiąc, jego niepowtarzalne talenty i potencje.
To znaczy, że wyznania: Mam szczęście – jestem Ślązakiem i ewangelikiem, nie pojmuję w takim sensie, jakoby tylko Ślązacy i ewangelicy mogli cokolwiek wiedzieć o szczęściu, a ich życiowe doświadczenie było wyjątkowe, bo niedostępne tym, którzy ani nie czują się Ślązakami, ani nie są ewangelikami. Owszem jest wyjątkowe, ale w zupełnie innym sensie. W takim mianowicie, że każdy człowiek, odkrywający swoją niepowtarzalność, stwórcze piękno, indywidualność, która umożliwia mu realizowanie życiowego powołania bez względu na komponenty własnej tożsamości, może o sobie powiedzieć: Mam szczęście, bo jestem…. Mam szczęście, bo wiem kim jestem i dlatego wiem, co mam w życiu robić, jak służyć, czym nadawać sens swoim nocom i dniom. Czytaj dalej Mam szczęście – jestem ewangelikiem i Ślązakiem
Mężczyzno tak wyglądaj, żeby Kobiety zazdrościły Twojej Żonie
Do Jezusa z Galilei przylgnęła opinia, że odkąd rozpoczął publiczną działalność, prowadził ciężkie życie ciągłego wędrowca, który nocą nie miał się nawet gdzie schronić, z uczniami często doświadczał poniewierki, głodu i różnych upokorzeń. I zapewne niejednokrotnie tak właśnie było. Warto mimo wszystko pamiętać, że taki obraz historycznego Jezusa jest tendencyjny i nieprawdziwy. Kreuje postać męczennika, któremu cierpienia miały towarzyszyć od chwili chrztu w Jordanie.
Obok świadectw rzeczywistego trudu w codziennej drodze z uczniami, w ewangeliach możemy też znaleźć kilka opowiadań o epizodach z życia Jezusa oraz Jego słowa, z których wynika, że kto próbuje swoją cierpiętniczą naturę, a w codziennym życiu szukanie okazji do męczeństwa, uzasadniać przykładem Jezusa z Galilei, po prostu zafałszowuje Jego postać. Ze świadectw ewangelii bynajmniej nie wynika, że Jezus był bezdomny. Wraz z uczniami zamieszkiwał dom, jeśli nie własny to być może dom Szymona w Kafarnaum. Z Ewangelii wg Jana dowiadujemy się, że Jezus był uczestnikiem wesela w Kanie Galilejskiej, na które zaproszono Go wraz z grupą pierwszych uczniów nie po to, aby tam przemawiał albo miał mieć jakiekolwiek inne obowiązki. Przeciwnicy Jezusa prawdopodobnie mówili o Nim, że jest żarłokiem i pijakiem, ponieważ często widzialno Go, ucztującego w różnych domach: „Przyszedł Syn Człowieczy, jadł i pił, a mówią,. Oto żarłok i pijak, przyjaciel celników i grzeszników…” (Mt 11,19). O wierzchniej sukni Jezusa dowiadujemy się, że żołnierze jej nie podzieli na kawałki, ale rzucili o nią losy, ponieważ była wykonana podobnie do kapłańskiej, czyli była wartościowa: „…A ta suknia nie była szyta, ale od góry cała tkana” (J 19,23). Można wreszcie przypomnieć wypowiedź Jezusa na temat potu: „A gdy pościcie, nie bądźcie smętni jak obłudnicy, szpecą bowiem twarze swoje, aby ludziom pokazać, że poszczą. Zaprawdę powiadam wam: Odbierają zapłatę swoją. Ale ty, gdy pościsz, namaść głowę swoją i umyj twarz swoją, aby nie ludzie cię wiedzieli, że pościsz, ale Ojciec twój, który jest w ukryciu, …” (Mt 6,16-18). Namaszczanie włosów olejkami było ówczesnym zabiegiem higienicznym i estetycznym! W Betanii Jezus pozwolił Marii namaścić swoje nogi bardzo drogą maścią nardową (J 12,3), co nie spodobało się nawet jednemu z Jego uczniów. W domu faryzeusza Szymona bronił kobietę, która w podobny sposób postanowiła okazać Mu wdzięczność: „I stanąwszy z tyłu u Jego nóg, zapłakała, i zaczęła łzami zlewać nogi jego i włosami swojej głowy wycierać, a całując jego stopy, namaszczała je olejkiem” (Łk 7,38).
Jestem przekonany, że Jezus z Galilei nie był niechlujnym, brudnym, niepoczesnym i źle ubranym mężczyzną. Owszem, niejednokrotnie na pewno było można zauważyć po Nim trudy podróży, licznych spotkań, mów i uzdrowień. Nie potrafię jednak wyobrazić sobie postaci Jezusa, na którą powołują się zastępy niechlujnych, brudnych, niepoczesnych i źle ubranych mężczyzn – chrześcijan -, dla których Mistrz i Nauczyciel z Galilei miałby być prawzorem ich wyglądu! Czytaj dalej Mężczyzno tak wyglądaj, żeby Kobiety zazdrościły Twojej Żonie
Męstwo
Męstwo pierwotnie było cnotą żołnierzy i sportowców. Antyczni filozofowie rozumieli męstwo jako wewnętrzną postawą wobec życia. Nie myśleli o odwadze w walce, lecz o gotowości do obrony uznawanych przez siebie wartości. Męstwo związane jest z wytrzymałością i wewnętrzną wolnością. Kto dzielnie walczy o wyznawane przez siebie wartości, doświadcza sprzeciwu i ran. Nie porzuca ich jednak, ale wsłuchuje się w ów sprzeciw i pyta, czy nie nazbyt zuchwale chciał je przeforsować. A kiedy w ramach samooceny rozpoznaje, że musi iść dalej tą drogą, wtedy już nic go nie powstrzymuje. Kontynuuje walkę o wartości, nie obrażając się, gdy inni się sprzeciwiają. Przyjmuje wyzwanie i walczy uczciwymi środkami.
Dzisiaj prawdziwe męstwo nie występuje często. Zarówno w polityce, jak i na przykład w Kościołach jest wielu populistów, którzy kierują się nastrojami ludzi i mówią to, co inni chcą usłyszeć. Duszpasterze nie kierują się wprawdzie wynikami sondaży, ale często nie mają dość odwagi, by przeciwstawić się narzuconym z góry czy z zewnątrz wytycznym, albo ocenom, nawet wtedy gdy widać, że nie przyniosą one korzyści. Mimo wszystko wdrażają metody i pomysły, nie konsultując się z parafianami. Chowają się za murem nakazów, ograniczeń, niezależnej od nich konieczności czy siły wyższej. Gdy muszą komuś odmówić bądź przedstawić swój punkt widzenia, starają się uczynić to w sposób jak najbardziej bezosobowy, bez szczerej rozmowy. Nie patrzą drugiemu w oczy i nie stawiają się w jego sytuacji.
To jest właśnie brak męstwa. Jeżeli żądam od kogoś czegoś trudnego, muszę spojrzeć mu prosto w oczy. Muszę się z nim rozmówić i skonfrontować – wraz ze swoją bezsilnością, z wątpliwościami i przemyśleniami. Czytaj dalej Męstwo
Facet doskonały
Poniżej tekst nie mój, ale doskonały, jak mężczyzna 🙂
Facet doskonały jest przystojny. Ale nie za bardzo, żeby się inne nie oglądały. Starannie ogolony. Z dwudniowym zarostem.
Kolejna sprawa: oczy. To ważne. Oczy muszą być jasne, przejrzyste, uczciwe, najlepiej czarne.
Włosy? Długie gęste kręcone, dokładnie przystrzyżone. Blond o zdecydowanej kasztanowej barwie, z lekką łysiną.
Niezbyt wysoki, dwa metry. Szczupły, wysportowany, z brzuchem. Totalny luzak w garniturze.
Wydepilowany niczym małpa. W łóżku delikatny jak bestia. Wrażliwiec, poeta, umięśniony jak Schwarzenegger.
Szarmancki. Nieznajomy w podróży powinien taszczyć bagaże. Ale niezbyt ochoczo, bo wyjdzie, że złodziej.
Powinien się serdecznie uśmiechać, półgębkiem, najlepiej wcale. Sprawiać wrażenie miłego, stonowanego, odpowiedzialnego wariata.
Świetnie, gdyby był lekarzem. Artystą. Księgowym. Kierowcą rajdowym. Żeby miał psa. To znaczy kota. Świnkę morską. Rybki. Żadnych zwierząt!
Co jeszcze? Musi być inteligentny. Tylko żeby się nie mądrzył! Miły. Ale nie jakiś milutki. Dowcipny, ale nie wesołek. Taki trochę zadziorny, zawadiacki. Hm, typ spod ciemnej gwiazdy… Ale z kryształową przeszłością!
Chodzi o to, żeby nas po rękach całował, w drzwiach przepuszczał i rachunki płacił. I nie puszył się tym męskim szowinizmem, z cmokaniem w dłoń nie wyskakiwał. I niech pamięta, że jesteśmy niezależne, w końcu stać nas na zapłacenie rachunku!
O, żeby mówił komplementy. Tylko, niech nie przesadza. Właściwie, lepiej niech się w ogóle nie odzywa.
Ma być wierny. I zazdrosny jak talib. Niech się jednak nie wtrąca w nasze sprawy, bo i tak ich nie zrozumie. Choć, oczywiście, jest cudownie wyrozumiały.
Podsumowując, Facet Doskonały to piekielny macho, sto procent mężczyzny, chodzący testosteron. Świetnie gotuje, robi zakupy, zajmuje się dziećmi. Ba! On karmi je piersią.