Jeżeli ojcem wierzących jest Abraham, to matką kogo jest jego żona? Ależ oczywiście: śmiejących się! Sara jest biblijnym archetypem śmiejącej się istoty z krwi i kości. Czternaście rozdziałów po opisie śmiałych występów Ewy, matki wszystkich żyjących, w biblijnym opowiadaniu pojawia się kolejna kobieta, śmiejąca się Sara.
Nietrudno wyobrazić sobie, że dziewięćdziesięcioletnia kobieta, dowiadująca się, że zostanie matką, wybucha śmiechem. Przecież zna swój organizm, a i jej mąż do młodzieńców nie należy, ma już około 100 lat. Czyżby Abraham jeszcze mógł? A ona nagle też? „Teraz, gdy się zestarzałam, mam tej rozkoszy zażywać! I pan mój jest stary” (1 Mż 18,12).
Czy we wspomnianym opowiadaniu śmieje się jedynie ta podstarzała para? Wygląda na to, że od śmiechu trzęsie się niebo. Bóg potrafi zaskoczyć człowieka dobrym humorem! Protestuje stary Abraham, protestuje niewiele młodsza Sara. Co z tego? Kilka miesięcy po wizycie trzech tajemniczych mężów zapowiedź staje się widoczna, aż w końcu się urzeczywistnia. Rodzi się Izaak, czyli kto? „Ten, który się zaśmiał”. Gdy ze strachu przed Bogiem, w pierwszej chwili Sara wyrzekła się swojej prześmiewczej reakcji, słyszy stanowcze, Boże: „Nieprawda, śmiałaś się” (1 Mż 18,15).
Sara zaśmiała się i urodziła Izaaka, czyli śmiech. Sara jest matką śmiechu! Nie każdego i jakiegokolwiek śmiechu, ale tego, który ma związek z tym, co ludzie uznają za niemożliwe. Z tego, że ludzie uznają coś za niemożliwe, ze śmiechu trzęsie się niebo; mówiąc inaczej trzęsie się Boże łono, z którego jest wszystko, bo przecież dla Boga wszystko jest możliwe; trzęsie się wreszcie ludzkie łono. A właściwie trząść się powinno, ale często nie trzęsie się, bo jest łonem człowieka, który nie wierzy, że może stać się coś niemożliwego.
I w tym sensie napisałem na początku, że Sara jest matką śmiejących się. Dlatego całkiem na miejscu jest dodanie, że ludzie Boży powinni Sarę uznać za swoją mamę. Chyba, że nie chcemy się śmiać? Śmiać się z tego, że Bóg zamierza z naszego łona wydać na świat dziecię obietnicy!
Czy chcemy się śmiać, bo dzięki nam to, co wydaje się niemożliwe, może zamanifestować się w ludzkiej historii? A może raczej chce się nam płakać nad naszą starością, wyschnięciem, obumarciem?
Mnie się nie wydaje. Jestem pewien, że są w nas i pomiędzy nami miejsca, które tak się śmieją, że aż muszą trzymać się za brzuch, ale są i takie, które tak płaczą nad sobą, że od łkania aż boli je przepona.
Błogosławiony i zdrowy śmiech zawsze jest zewnętrznym objawem dobrego humoru, czyli umiejętności dystansowania się do samego siebie. Humor, wraz ze śmiechem, jest znakiem, że nie myślę bez ustanku wyłącznie o sobie; że nie jestem skoncentrowany na ocenianiu samego siebie i konfrontowaniu się z innymi, ale przede wszystkim czynię to, co jest Boże, to znaczy angażuję się w dzieła, które uważam za dobre, bez względu na to, jak oceniają je inni. Do tego stopnia mogę być wówczas zdystansowany, że całkowicie nie przeszkadza mi prześmiewcza opinia świata o niedorzeczności oraz niewykonalności postawionego sobie przeze mnie celu albo głupocie pomysłu.
Odwrotnie jest w wypadku ludzi smutnych. Smutny człowiek, odwrotnie do śmiejącego się, jest egoistą, który stale myśli tylko o sobie. Nie potrafi przebić się przez mur lęku. Kieruje się obawą przed ocenami innych i dlatego nie ma dość sił i odwagi, aby zaangażować się w dzieła, które świat ocenia jako niedorzeczne i niemożliwe. Stąd maksyma, że świeci są uśmiechnięci, jest jak najbardziej prawdziwe i na miejscu. Świętość bowiem nie jest efektem koncentracji na sobie, ani dobrem, wypracowanym siłą woli, czy nawet wiary. Świętość jest sposobem życia, które jest otwarte na dar; życia niespodziewanie innego od oczekiwań i ludzkich ocen; życia, będącego areną Bożej niemożliwości.
Święty jest zawsze uśmiechnięty, ponieważ nie musi oceniać i porównywać. Wie, że żyje dzięki Bożej łasce i może realizować samego siebie, mając nadzieję szczęśliwego finału bycia i spełnienia życiowych zadań. To poczucie czyni go zdystansowanym i wolnym, chociaż pamięta, że pomiędzy grzesznikami zawsze jest największym.
Bądźmy w równym stopniu potomkami tak Abrahama – ojca wiary, jak Sary – matki śmiejących się. Bądźmy śmiejącą się wspólnotą. Śmiejmy się z własnych słabości, wiedząc o tym, że Boża moc objawia się przez nie. Śmiejmy się ze świata, który boi się i stracił wiarę w Bożą niemożliwość.
Śmiejmy się, bo dobry Bóg, chce z naszego łona wydać na świat przedmiot swojej obietnicy: zbawienie wszystkich ludzi.