Śmierć wydobywa z egoizmu

Śmierć jest kluczowym doświadczeniem naszego życia na ziemi. Kto wie, czy nie najbardziej rzeczywistym? Procesem najdalej posuniętej rezygnacji z własnych uzurpacji, utożsamień i tego wszystkiego, czego pragnie nasze ego. Tajemnica śmierci zmusza nas do wyjścia z siebie i stawia nas oko w oko z tajemnicą życia. Jest pytaniem o jego prawdziwość, momentem wydania sądu o samym sobie, nieuniknioną próbą, czekającą każdego z nas.

Doskonale wiemy, że nasze życie nie tylko zmierza ku śmierci, ale że ona nieustannie jest obecna we wszystkich dążeniach i podstawowych aktach naszego człowieczeństwa: w świadomości, poznaniu, pragnieniu, wolności, pamięci, miłości i twórczości. Dotyczy to zapewne również takich doświadczeń jak smutek lęk, cierpienie, samotność, choroba. W ludzkim życiu nieustannie uobecnia się stan albo sytuacja śmierci. W ten sposób śmierć tworzy wewnętrzną architekturę ludzkiego życia. Przejawem jej obecności są też wszystkie destrukcyjne siły w ich różnorodnych postaciach, mające związek z biologią człowieczeństwa. Pod ich wpływem dokonuje się nieodwracalny proces malenia i ubywania istnienia, który z wiekiem wydatnie ogranicza naszą aktywność. Stajemy się bezsilnym świadkiem słabości i rozpadu własnego życia. Bóg nie oszczędza nam tego stopniowego procesu umierania i samej śmierci. Jednak przeobraża to, co samo w sobie jest słabością i wyniszczającą siłą.

Teilhard de Chardin pisze: „Bóg, aby ostatecznie nas przeniknąć, musi w jakiś sposób nas drążyć, żłobić, czynić sobie miejsce. Aby nas przyjąć do siebie, musi nas przerobić, rozbić cząsteczki naszego „ja”. Zadaniem śmierci jest przebić pożądany wlot do głębi naszej jaźni (…). I w ten sposób niszczycielska moc rozkładania i rozprzęgania zostaje podporządkowana najwznioślejszym działaniom życia”. Ziarno musi obumrzeć, aby mogło rozpocząć życie prawdziwe, życie dla innych. Warto zauważyć, że to ziarno całkowicie nie zanika, ale przyjmuje nową, przemienioną i zwielokrotnioną formę bytowania. Ono żyje dalej w postaci życiodajnego kłosa. W tym obrazie Jezus z Galilei pięknie przedstawił sens własnej śmierci, w której chrześcijanin dostrzega swoją drogę przeobrażenia. W doświadczeniu śmierci Jezus Chrystus przeszedł w nową formę istnienia. Formę nowego Adama, która całemu stworzeniu zapewnia życie. Chrystus uśmiercony, to Chrystus dający życie.

Ziarno nie obumiera dlatego, że jest winne. Ono umiera, aby na zawsze nie pozostać samym; umiera, aby stać się kłosem; umiera z konieczności rośnięcia i przemiany; umiera, ponieważ nie można być jednocześnie ziarnem i kłosem, i dlatego trzeba koniecznie przejść z jednego w drugie. Dlatego Jezus Chrystus decyduje się na śmierć. Przechodzi przez nią, aby wejść w nowy kształt egzystencji, w której wszystko ulega przeobrażeniu. Wszystko, to znaczy nie tylko człowiek, ale też cały kosmos, ponieważ nastanie nowe niebo i nowa ziemia.

W obrazie przemienionego Chrystusa można odnaleźć sensowną konieczność umierania, aby stać się tym, czym powinno się być, i co symbolizuje śmierć ziarna. „Kto miłuje życie swoje, utraci je, a kto nienawidzi życia swego na tym świecie, zachowa je ku żywotowi wiecznemu”(J 12,25). Umieramy, abyśmy niczym ziarno osiągali zdumiewającą formę bytowania.

Śmierć definitywnie kończy życie grzesznika, egoisty, umożliwiając człowiekowi otwarcie się na miłość. Wyzwolenie z iluzji oddzielonego JA prowadzi człowieka do społeczności w Bogu z całym kosmosem, nawet w wymiarze biologicznym, skoro poszczególne atomy ludzkiego ciała istnieją dalej w innych stworzeniach. Jeżeli śmierć doświadczana jest przez ludzi jako zerwanie wszelkich więzów, to wszystko, co służy ich wzmocnieniu, jest przejawem prawdziwego życia. Wtedy proces wyzbycia się siebie, proces umierania, w którym dopełnia się sens życia, odkrywa przed nami jaką nicością jest ludzki egoizm i samouwielbienie, pragnienie zachowania życia za wszelką cenę.

Śmierć nie wtrąca w ontologiczną pustkę, ani w tryby Bożej „świętej inkwizycji”, której jedynym pragnieniem jest karanie. Nie ma takiej mocy, która mogłaby anulować Bożą miłość. Odwracając się od Boga, możemy co prawda opowiadać się za nicością, jednak nie zmienia to pierworodnego wezwania Boga, abyśmy uczestniczyli w wieczności życia. Śmierć wyniszcza nas nie dlatego, że jesteśmy winni, ale abyśmy otworzyli się na pełnię życia.

Dla bogacza z przypowieści Jezusa (Łk 16,19-31), który całe życie był zamknięty dla innych, po śmierci nie ma już możliwości jakiejkolwiek komunii. Nie ma ulgi, nie ma znikąd pomocy. Byłeś sam, jesteś sam. Możemy więc przeczuwać, że dla egoistycznego człowieka samotność umierania jest największym piekłem i karą. Dlatego człowiek, chociaż od urodzenia jest już dość stary, aby umrzeć, jednak w chwili śmierci boi się jej, ponieważ boi się osobistego spotkania z Bogiem. On sam i święty Bóg. Pierwsza w pełni odpowiedzialna chwila prawdy o sobie samym.

Mimo wszystko w perspektywie osobistego spotkania z Bogiem jest bardzo radosny akcent. Otóż charakterystycznym rysem chrześcijańskiej teologii jest pewność, że sędzią jest Jezus Chrystus. To znaczy, że dzieje świata zmierzają ostatecznie do pełni Królestwa Bożego. To nadaje śmierci pogodny ton nadziei i zaufania. Bóg jest Bogiem wiernym i miłującym człowieka, a skoro sędzią jest Chrystus, przeto słowo „sąd” przestaje straszyć, stając się nośnikiem nadziei.

Skoro moim sędzią jest Ten, który z miłości oddał się śmierci, a więc jest moim adwokatem, jakże miałbym bać się sądu? W śmierci nie ma niczego strasznego, bo wydobywa mnie z egoizmu.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

siedemnaście + siedem =