Odpowiedzialność

Właściwie nie wiem, dlaczego kolejny raz postanowiłem napisać kilka słów o odpowiedzialności? Racjonalnego uzasadnienia nie ma. Chyba tylko intuicyjne przekonanie, oby nie naiwne, że w dobie SARS-COV-2 może tym razem uda mi się dotrzeć chociaż do kilku bezkrytycznych wyznawców odpowiedzialności, którzy zniekształcili znaczenie tego pojęcia, żeby móc je wykorzystywać w niewłaściwy sposób.

Spróbuję wykorzystać argument, którego do tej pory nie używałem.

Odpowiedzialność, co słowo wyraźnie pokazuje, to działalność, która jest odpowiedzią na jakieś pytanie. Czyje pytanie? To pytanie życia, domagającego się zainteresowania, uwagi i troskliwej opieki. Do tego miejsca rozumienia można uznać, że apel o odpowiedzialne zachowania w dniach zagrożenia SARS-COV-2 jest na miejscu.

Problem pojawia się na etapie zastosowania argumentu odpowiedzialności, ponieważ najczęściej jest nim wezwanie do bezdyskusyjnego i bezkrytycznego przestrzegania zasad ostrożności, mającego trzy źródła. Pierwszym jest rozporządzenie ministra, którego konstytucyjność i legalność podważają sędziowie. Ok. Machnijmy na to ręką, przyjmując, że sędziowie nie mają racji. Drugim jest nauka. Tu znowu mamy malutki problemik z pęknięciem jednoznaczności, ponieważ wirusolodzy wypowiadają się w zdecydowanie innym tonie, co epidemiolodzy. Ci drudzy też nie są jednomyślni i jedna grupa zbliża się w poglądach do wirusologów, zaś druga jest bliska lekarzom tzw. pierwszego kontaktu oraz tym, którzy są odpowiedzialni za funkcjonowanie całego systemu służby zdrowia. No dobra, machnijmy ręką drugi raz. Niech będzie, że rację mają ci ostatni.

Ale jest jeszcze trzecie źródło, z zastosowaniem którego mam problem i nie rozumiem, dlaczego np. księża nie mają? A jest nim odwołanie do miłości. Wkraczamy zatem na teren etyki teologicznej i filozoficznej. Jednak czy tylko?

Współczesna psychiatria ma do powiedzenia wiele ciekawostek, także na temat odpowiedzialności, wyrywając ją z dotychczasowych kleszczy moralnego zobowiązania, a sytuując w polu odczuwania życia i świadomości własnego ciała, czym kapitalnie trafia w teologiczny namysł, nie mający jednak dużo wspólnego z etyką, ale z antropologią.

A to jest zasadnicza różnica!!! I fakt, że księża i teolodzy, tak argumentują, jakby byli prawnikami albo pracownikami Sanepidu, przyprawia mnie o skręt kiszek J.

Spróbuję zatem kolejny raz przekonać moich kolegów, żeby jednak służyli wierze, a nie deprawującym i paraliżującym lękom, czyli służyli ewangelii, a nie prawu, a mówiąc przystępniej, żeby rozgłaszali dobrą wiadomość o zbawieniu, a nie koncentrowali się na ostrzeganiu przed niebezpieczeństwem, ponieważ to jest zadanie służb medycznych i prawnych. Tymczasem ich zadaniem, czyli moim też, jest uwalnianie ludzi, żeby nie byli podatni na manipulację, która politykom i wielkim korporacjom służy do osiągania ich celów.

Po pierwsze odpowiedzialność to zdolność reagowania z uczuciem, wszak jest działaniem, które jest świadomą odpowiedzią na zawołanie życia. Dlatego nie jest tożsama z obowiązkiem albo zobowiązaniem. Odpowiedzialność zawsze jest spontaniczna. Niby oczywiste, prawda? Jednak nie do końca, ponieważ spontanicznie reagują ludzie wolni, odprężeni, zadowoleni, których nie zdominował strach. Spontaniczność jest rodzajem ekspresji, której dominującym rodzajem energii jest radość i szczęście.

Odpowiedzialność cechuje zatem ludzi ożywionych, zainteresowanych życiem i otwartych na nowe doświadczenia. W stresie, wywołanym strachem przed zakażeniem, spontaniczność jest niemożliwa, ponieważ jest funkcją czującego ciała i tym znacząco różni się od obowiązku, który jest racjonalnym zobowiązaniem, czymś w rodzaju intelektualnej konstrukcji, zawsze niezależnej od uczuć i często motywującej człowieka do działania wbrew uczuciom! Jakże łatwo przekonać się o tym, po prostu uważnie obserwując ludzi. Im kto częściej odwołuje się do etycznego zobowiązanie i stara zachowywać racjonalne podstawy moralności, tym somatycznie jest twardszy, bardziej skostniały, a w późniejszym wieku cierpiący na artretyzm, często przed albo po operacji przepukliny, mówiący sztywnymi ustami, z twardymi i wchłoniętymi wargami. Wciąż trzyma się w garści, kontroluje swoje ciało, aby nie ulec impulsowi życia, które chce być witalne, giętkie, radosne i szuka przyjemności.

Dlatego pierwszym krokiem w stronę prawdziwej odpowiedzialności jest krok w stronę prawdziwego życia, a nie wyimaginowanego wyobrażenia o doskonałym życiu. Życie trzeba poczuć, wchłonąć w siebie, dać się nim oczarować, zacząć nim cieszyć. Trzeba poczuć je całym sobą, także cieleśnie. Dopiero odzyskanie kontaktu z własnym ciałem rozpoczyna proces odzyskiwania życia i darowania sobie prawa do zrobienia czegoś dla samego siebie,  wyciagnięcia dłoni po dary życia wbrew powszechnemu przekonaniu, że za każdym rogiem czai się niebezpieczeństwo i śmierć. Niezdolność wyciągania dłoni po dary życia cechuje ludzi, którzy odmawiają sobie tego samego, czego w pierwszych miesiącach i latach życia nie otrzymali od Matek. Ich cielesne doznania są naznaczone oddzieleniem od najważniejszej miłości, którą jest miłość Mamy. Jej sztywność jest sztywnością dziecka. Jej niezdolność do spontanicznego przytulenia, jest niezdolnością przytulania przez dziecko. Brak jej karmiącej piersi warunkuje w późniejszym wieku uzależnienie od takich substytutów, jak papierosy albo zesztywnienie ust.

Somatyczne zesztywnienie, brak kontaktu z własnym ciałem, odcięcie się od własnych uczuć i emocji można sobie uświadomić, a dzięki temu zrobić krok w stronę samego siebie. To krok w stronę przejęcia odpowiedzialności za własną przyszłość, aby nie musieć rozglądać się za kimś bądź czymś, co przywróciłoby żywotność i gibkość życia. Najważniejsze jednak jest to, że jednocześnie jest to krok w stronę odpowiedzialności, która nie ogranicza się do własnej osoby, lecz obejmuje każdą formę życia. Nie ma prawdziwej miłości bez powrotu do samego siebie. Energia życia wpierw musi zostać aktywowana w ciele i skierowana w stronę serca, aby mogła połączyć się z energią całości.

Kto nie uświadamia sobie tego; kto nie potrafi wejść w kontakt z własnym ciałem i jego potrzebami, bojąc się, że straci nad nim kontrolę; kto wreszcie samego siebie okłamuje, idealizując dziecięce doświadczenia wbrew cielesnym blokadom, z powodu których nie potrafi spontanicznie unosić się nad ziemią, ten swoje zachowania musi zracjonalizować i nadać im rangę moralnego zobowiązania. Jednocześnie innym odmawia prawa do przeżycia tego, czego sam nie potrafi doświadczyć. W nim i dookoła niego wszystko staje się sztywnym szkieletem w miejsce giętkiego ciała. Życie zostaje wyparte przez śmierć, a miłość przez strach. Dłonie trzymane są blisko ciała, które jest szczelnie zasłonięte, niemal uzbrojone do walki z przeciwnikiem,  którym jest życie we wszelkich swoich przejawach.

W miejsce prawdziwego życia, ze strachu przed utratą życia wkracza śmierć za życia.  

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

czternaście − osiem =