Powrót z pustynnego czasu

Minęło kilka lat. W między czasie stara postać mojego bloga nie z mojej winy została z sieci usunięta. No cóż? Zapewne ma to jakiś sens, którego mogę się domyślać, jednak nie o wszystkim koniecznie muszę pisać.

Od ostatniego wpisu dużo zmieniło się w moim życiu. Najważniejsza zmiana polega na przeprowadzeniu się mojej duszy z głowy do serca. Zawsze byłem z nim związany, ale ostatnimi czasy wytrwale pracuję nad tym, żeby pomiędzy moimi instynktownymi zachowaniami a intuicyjnym poznaniem nie próbował rządzić intelekt. Często zaciemniał zdolność widzenia. Podpowiadał, żebym ufał pięciu zmysłom i jemu, jako genialnemu centrum obróbki danych, ponieważ bał się, że straci nade mną kontrolę.

No i stracił. Staram się widzieć od ośrodka, przez materialne docierać do duchowego. Umysł ma mi pomagać, a nie przeszkadzać. Dlatego nowa postać tej narracji, która zachowała swoją starą nazwę: Śląsk – mój ogród życia, będzie zaproszeniem w świat duchowości, który oczywiście ma swój wymiar materialny. Jednak nic nie może nas powstrzymać przed wspólnymi próbami docierania w miejsca, gdzie nic nie zależy od człowieka, ale wszystko od Boga, który jest Życiem i Miłością, czyli uśmiechniętym Ojcem i kochającą Mamą.

Jemu niech będą dzięki za każdy dzień, godzinę, minutę; za każde teraz, w którym dzieje się cud oddechu, bycia, widzenia rzeczy prawdziwych, stawiania kroku w stronę pustki, w której jest wszystko.

Zamykamy zatem oczy, abyśmy widzieli to, czego nie da się zobaczyć…

Zamykamy uszy, abyśmy słyszeli Słowa, które wszystko czynią nowym…

Odrąbujemy sobie nogi, abyśmy szli drogą Bożą…

Odcinamy dłonie, abyśmy nauczyli się dotykać światła…

Zatykamy nos, aby dusza przypomniała sobie zapachy z Ojcowskiego domu…

Wyrywamy język, żeby wreszcie poczuć smak piękna, dobra i miłości…

Dłonie garncarza

 

I stworzył Bóg człowieka:

„W dniu, kiedy Pan Bóg uczynił ziemię i niebo, a jeszcze nie było żadnego krzewu polnego na ziemi ani nie wyrosło żadne ziele polne, bo Pan Bóg nie spuścił deszczu na ziemię i nie było człowieka, który by uprawiał rolę, a tylko mgła wydobywała się ziemi i zwilżała całą powierzchnię gleby, ukształtował Pan Bóg człowieka z prochu ziemi i tchnął w nozdrza jego dech życia. Wtedy stał się człowiek istotą żywą” (1 Mż 2,4-7).

Wziął Bóg kawał gliny i ulepił istotę, którą wymyślił. Człowiek jest z gliny i Bożego pragnienia. Jest z Bożej miłości, zdolnej tchnąć życie i nadzieję w kawał gliny.

„Mamy zaś ten skarb w naczyniach glinianych, aby się okazało, że  moc, która wszystko przewyższa, jest z Boga, a nie z nas” (2 Kor 4,7).

Garncarz glinę wypala, inaczej na nic się nie przyda. Człowieka też trzeba wypalić, żeby sobą mógł przenieść światłość i życie na drugą stronę swojej historii i przekazać je następnym pokoleniom. W piecu miłości Duch wypala doskonałą postać człowieka. W piecu cierpliwego trwania powstaje naczynie zbawienia.

Piecem jest spotkanie z prawdą, którą jest nasze powołanie (czasem nazywane posłaniem). „Po tych słowach splunął na ziemię i ze śliny uczynił błoto i to błoto nałożył na oczy ślepego. I rzekł do niego: Idź, obmyj się w sadzawce Syloe (to znaczy Posłany)” (J 9, 6n).

Ślepiec symbolizu­je naszą sytuację. Od urodzenia nie jesteśmy w stanie postrzegać rzeczy takimi, jakie są naprawdę. Przez życie idziemy jak ślepcy. Nie chcemy widzieć naszej własnej rzeczywistości. Uspokajamy się iluzjami. Jesteśmy ślepym EGO. Jezus rozpo­czyna proces uzdrawiania, plując na ziemię. Potem z ziemi i śliny robi rodzaj ciasta, które nakłada ślepcowi na oczy (J 9,6). Wreszcie każe mu iść do sadzawki, aby się umył. Gdy człowiek wraca, jest zdrowy. Widzi. W ten sposób JESTEM oczyszcza drugie JESTEM.

W tej historii uzdrowienia zwracają uwagę dwa moty­wy. Jeden to ziemia. Jezus rzuca ślepcowi ziemię w oczy, by mu powiedzieć: „Zostałeś wzięty z ziemi. I dopiero wte­dy, gdy przyjmiesz do wiadomości fakt, że pochodzisz z zie­mi, że jesteś wewnątrz brudny, będziesz naprawdę widział”. „Widzieć” oznacza „widzieć własną rzeczywistość”, sferę cienia. „Ziemia” znaczy po łacinie humus. Od tego pochodzi humilitas „pokora”. Kto waha się w swojej pysze spojrzeć we własną rzeczywistość, traci wzrok. Tylko ten, kto ma odwagę zejść z wyżyn własnych projekcji i życzeń na prawdziwe terytorium swych proble­mów, jest w stanie z otwartymi oczami przyjmować swoją rzeczywistość.

Wiara oznacza zdolność widzenia w nowy sposób. Kto wierzy, widzi głębiej, przenikliwiej, widzi to, co istotne. Odrzuca czarne okulary pesymizmu albo przeciwnie – ró­żowe okulary, które dają cukierkowy obraz problemów ży­cia. Oba elementy – ziemia i woda sadzawki – wskazują, że JEZUS stwarza człowieka. JESTEM czyni człowie­ka takim, jakim jest w zamyśle Stwórcy. Bierze go w swoje dłonie i lepi, uwalniając od ślepoty, która zniekształcała jego postać.

Odtąd człowiek może brać kawał gliny własnego życia w dłonie i lepić swoją przyszłość, być twórcą swojej przyszłości.

Trzeba mieć nadzieję,  że skoro Bóg nie bał się włożyć swoich dłoni w ogień Golgoty, nie straszny mu ogień naszych „osobistych gór spotkania z prawdą”.