Biografia?

W sobotę nad ranem otrzymałem wizję, która jest odpowiedzią na pytanie: „Dlaczego w cieszyńskim szpitalu leczę się z zapalenia płuc?”. Powyższy rysunek jest wierną kopią obrazu, który wówczas otrzymałem. Wir pełen śluzu i glutu, widoczny pod moimi stopami, to system, reagujący na zmiany w biopolu. Ów śluz, błotnista maź, jest poczuciem bezpieczeństwa za cenę utożsamienia się z systemem i wierności tradycji. Jeśli ktoś czyta tylko te książki, które pasują do teologicznego paradygmatu; jeśli wciąż używa tych samych słów i pojęć, aby wyrazić obowiązujący w grupie obraz Boga; jeśli podziela tradycyjne poglądy teologiczne, które nie mają żadnego uzasadnienia z punktu widzenia współczesnej nauki to co o takim człowieku można powiedzieć? Że jest straumatyzowanym fanatykiem? Że socjalne bezpieczeństwo jest dla niego ważniejsze od poddania się Duchowi Świętemu? Że nie ma wielkiej szansy na przeżycie Bożej epifanii (objawienia), skoro język, którym się posługuje, tworzy granice poznania?

Nie chcę być takim człowiekiem.

Moja choroba była in-formacją, którą Duch sformatował moje wnętrze. Proces odzyskiwania terytorium nabrał nowej dynamiki i został ukierunkowany. Terytorium zostało mi zabrane przed niespełna trzema laty, jednak w dalszym ciągu szukałem miejsca w systemie. Tymczasem nowe terytorium jest wirem, znajdującym się nade mną. Wir poniżej jest wilgotny, glutowy, śluzowy, zimny. Wir powyżej jest tchnieniem Ducha, „boskim tlenem”, ciepłem światłości Chrystusa. To jest wir pozasystemowy, w pewnym sensie metaterytorialny, bo uwalniający z potrzeby bycia bezpiecznym i bycia kimś.

Ta choroba była błogosławionym przekroczeniem utożsamiania się z samym sobą. Ów proces trwał przez kilka lat, ale mam odczucie, że Duch ostatecznie przeciął pępowinę z „ja autobiograficznym” i porwał mnie ku światłości, w której nie ma „ja”, bo manifestuje się JESTEM.   

Pozbywając się utożsamień miejcie świadomość kolejnych poziomów. Na początku tożsamość jest czysto zewnętrzna. Wówczas nasze „ja” manifestuje się w czystej formie ego, które lgnie do wszystkiego, co nie jest prawdziwe i nie ma żadnego znaczenia dla duszy. Później, najczęściej dzięki życiowym kryzysom (co opisałem w tekście TOŻSAMOŚĆ), zaczynamy utożsamiać się z sobą, a właściwie z duszą, której do tej pory nie zauważaliśmy. Ja powoli zaczyna odrzucać ego, jednak do zamanifestowania się w postaci czystej jaźni daleka droga. Wówczas czyha na nas poważna pułapka, w którą wpadamy, nie zdając sobie sprawy z niebezpieczeństwa. Otóż pojawia się wówczas  „ja martyrologiczne”, które co prawda jest już świadome siebie, niestety utożsamia się z cierpieniem, chorobami i nieszczęściami.

Z „ja martyrologicznego” można wyjść dzięki czułej obserwacji życia, akceptacji, wybaczeniu, miłosierdziu i prostocie. Ponad „ja martyrologicznym” pojawia się „ja autobiograficzne”, które już nie cierpi, ale wciąż ma potrzebę bycia oddzielonym, osobnym. „Ja autobiograficzne” jest doskonale rozwiniętą osobowością. Można odnieść wrażenie, że manifestuje się wtedy doskonały człowiek. Problem polega na tym, że „ja autobiograficzne” chce tworzyć historię, aby móc ją opowiadać, pozostawiać ślady, tworzyć dzieła, itp, które nikomu nie są potrzebne.

Dopiero ponad „ja autobiograficznym” pojawia się „ja”, które nie jest już „ja”, bo staje się częścią JESTEM, czyli boskości. Bycie na ziemi staje się obecnością w TERAZ. Znikają potrzeby i namiętności, a pojawia się cisza i pokój. Tworzenie biografii przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

12 + 7 =