Jezus nauczycielem asertywności

Ja jestem światłością świata; Kto idzie za mną, nie będzie chodził w ciemności, ale będzie miał światłość żywota” (J 8,12)

Autor czwartej ewangelii często wkłada w usta Jezusa z Galilei słowa: Ego nimi (Ja Jestem), w którym Żydzi słyszeli nawiązanie do Bożego objawienia na górze Horeb. Bóg dał się wówczas rozpoznać, mówiąc o sobie: Jestem obecny, aby was ratować. W życiu Jezusa to Ja Jestem realizuje się w sposób wyjątkowy i niepowtarzalny. Tym stwierdzeniem Jezus wyraża, że jest tym, kim jest, i że definiuje się ze swojego punktu widzenia, a nie z punktu widzenia innych, ani prostych ludzi, ani pobożnych faryzeuszy, ani uczonych w Piśmie. Jest sobą. Ma odwagę być sobą bez względu na opinię innych. Jest jedyny w swoim rodzaju. Jest po prostu kimś, kto jest dla innych.

Wielu z nas jest przekonanych, że tradycyjny model życia, polegający na wyrzeczeniu się samego siebie, i współczesną modę na samorealizację, dzieli przepaść nie do zasypania. Zwłaszcza tym spośród nas, którzy głęboko wierzą w ogólnoludzki i nieprzemijający sens chrześcijaństwa, z największym trudem przychodzi słuchanie o realizowaniu samych siebie. Zdziwieni pytają, czy wstępnym warunkiem naśladowania Jezusa nie jest wyrzeczenie się samego siebie? Jak mogę naśladować Mistrza, jeśli za wszystkich sił będę starał się być sobą?

Zapewniam, że ten rodzaj myślenia, przeciwstawiający samorealizację i wyrzeczenie się siebie, jest jednym z największych błędów chrześcijańskiej teologii, skutkującym w praktyce milionami nieszczęśliwych i niespełnionych ludzkich istnień. Ostatecznie zbyt wielu spośród nas zamiast składać życie w dobrowolnej i niepowtarzalnej ofierze miłości z własnego, osobowego potencjału, stawało się ofiarą losu, w mniejszym bądź większym stopniu wykorzystywanym przez złych ludzi i świat. Czytaj dalej Jezus nauczycielem asertywności

Dlaczego się męczysz?

Życie wydaje Ci się męczące. Męczy Cię nauka w szkole, praca, związki i relacje.  Męczy nawet religijne życie. Musisz iść do kościoła, modlić się i wciąż wyrzekać świata. Musisz żyć w cnocie i stawać się coraz bardziej doskonałym.

W efekcie zmęczone są już nastolatki. Dopada ich apatia i życiowy letarg. Doświadczają depresji i mają dość życia. Chcą umrzeć albo uciec ze świata z nadzieją na lekkość bycia.  Trzydziestolatkowie są zmęczeni pracą po pierwszych pięciu latach, a małżeńskim związkiem po siedmiu. Wszystko jest męczące.

Zastanawiałeś się nad tym dlaczego tak się dzieje? Myślisz, że zmęczenie jest rzeczywiście naturalnym stanem istnienia? Wydaje Ci się, że trzeba to jakoś przeżyć, aby potem, kiedyś,  odpocząć od życia?

A zauważyłeś, że wśród wszystkich stworzeń męczą się tylko ludzie i ewentualnie te zwierzęta, które męczy człowiek? Zmęczenie nie jest naturalnym stanem istnienia, a wręcz odwrotnie, lekkość i szczęście. Kto więc Cię męczy? Męczy Cię umysł, który stale podpowiada, że nie masz powodu do szczęścia i spotkała Cię niedola. To dlatego sądzisz, że Twoje niebo jest zawsze gdzie indziej, ale nigdy razem z Tobą. Dlatego żyjesz w stanie rozdwojenia i to Cię męczy, a nie życie samo w sobie.

Bo, gdy jesteś przekonany, że spotkała Cię niedola, wtedy jesteś rozdwojony, a przecież masz na to wiele racjonalnych dowodów, które produkuje niezmordowany umysł. Niedola dzieli istnienie na Ciebie i coś Tobie przeciwnego. Umysł podpowiada, że musisz walczyć, starać się coś zmienić, wyjąć cierń, którego nigdy sobie nie życzyłeś. Więc cierpisz w nadziei, że jutro już tak nie będzie i walczysz. A skoro walczysz, więc się szybko męczysz!

Oszukujesz się! Czy pamiętasz wczoraj? Przecież ono było dokładnie takie samo, pełne niedoli i naiwnego przekonania, że jutro wszystko zmieni. Tymczasem jutro stało się dziś, które jest dokładnie takie samo, jako to dziś, które już zdążyło stać się wczoraj. Nic się nie zmieniło, a niedola trwa. W podobny sposób będą nastawać kolejne jutra, które będą stawać się kolejnymi wczoraj. Ty zaś będziesz coraz bardziej zmęczony nie życiem i pracą, ale sobą i czekaniem na coś, czego nigdy nie spotkasz, nie przeżyjesz i nie otrzymasz, ponieważ nie postanowiłeś być zadowolonym, radosnym i szczęśliwym.

Pamiętaj, że Twojej niedoli, jak powietrza, potrzebuje Twój umysł, żeby Cię oszukiwać, udowadniając, że jest Ci bardzo potrzebny w rozwiązywaniu życiowych problemów. Wmawia Ci, że nie możesz być szczęśliwy i wypoczęty, ponieważ racjonalnie podchodzisz do życia. A może czasem  byłoby warto odwrócić ów porządek wynikania? Pomyśl, czy nie jest raczej tak, że dlatego jesteś zmęczony i nieszczęśliwy, bo żyjesz i postępujesz racjonalnie? Pomyśl, czy nie męczy Cię Twój umysł, który skradł Ci prawo do lekkości, radości i szczęśliwego życia?

Niedola zawsze potrzebuje jakiegoś powodu, więc Twoje życie jest rozdwojone. To niedola, której autorem jest Twój umysł, tworzy powody: „Dziś mam żałobę, jak mogę być szczęśliwy? Dziś straciłem pracę, wiec jak mogę być szczęśliwy? Dziś zostałem zdradzony, więc jak mogę być szczęśliwy? Dziś mam za mało pieniędzy, więc jak mogę być szczęśliwy? Muszę mieć piękną żonę, przystojnego męża, zdolne dzieci, itd., itp”. Nieszczęśliwy umysł potrzebuje zatem czasu, aby coś się odmieniło, ale czas mija, a powody pozostają.

Szczęście tymczasem nie potrzebuje żadnego powodu i jest czymś, co trwa niezależnie od czasu i poza nim. Jeśli człowiek postanawia być szczęśliwym, to po prostu zaczyna nim być. Szczęścia nie można spowodować! Jeśli szukasz powodów do bycia szczęśliwym, raczej na pewno staniesz się głęboko nieszczęśliwy. Szczęście nie zależy od przyczyny i skutku, ale od decyzji. Nie czekaj, nie organizuj, nie zarabiaj, nie zmieniaj, nie poprawiaj. Po prostu uwierz, że niczego nie musisz, bo jesteś w stanie być szczęśliwym takim, jakim jesteś, i mając to, co masz.

Szczęście nie potrzebuje powodu, ale codziennego nawyku cieszenia się życiem i tym, co człowiekowi zostaje darowane. Wystarczy w to wejść, zauważyć i zacząć tym się cieszyć. Wtedy przychodzi lekkość a zmęczenie ustępuje. Kto dziś się cieszy i nie narzeka nad swoją niedolą, jutro będzie chciał i potrafił cieszyć się jeszcze bardziej. W ten sposób lekkość i radość stają się nawykiem, bo im bardziej ćwiczymy to, do czego jesteśmy zdolni, tym lepiej z dnia na dzień nam to wychodzi.

W szczęściu nie ma rozdwojenia, bo nie ma powodu poza Tobą. Szczęściem jesteś sam dla siebie. Szczęście to stan jedności z sobą i życiem, czasem i wiecznością, światem i Bogiem. W szczęściu znika umysł, który już niczego nie musi, więc Cię nie zniewala.

Znika też zmęczenie, bo nic nie może Cię zmęczyć.

Szczęśliwy koniec religii

Po czym poznać szczęśliwego człowieka?  Po tym, że nie potrzebuje religii. Już z niczym nie musi walczyć, niczego zapomnieć, niczego nie pożąda, ani o niczym nie marzy. W jego życiu nie ma już przeszłości z jej wymaganiami, uwiecznionymi w postaci tradycji, rytuałów, praw, ślubów i zobowiązań. Nie ma też przyszłości, zawsze tylko potencjalnej, kuszącej imaginacjami, które mogą nigdy się nie wydarzyć i urzeczywistnić.

On po prostu żyje, a żyje się zawsze tylko raz, to znaczy teraz i tutaj. Za każdym razem jest nowe teraz, które zadziwia i zachwyca. Szczęśliwy przed niczym nie ucieka, niczego nie naprawia, ku niczemu nie dąży. Po prostu jest i zyskał nową umiejętność. Jaką? Gdy niepotrzebne stają się rytuały i prawa; gdy nie trzeba niczego osiągać za wszelką cenę,  można nauczyć się tańczyć!

Szczęśliwy człowiek nie potrzebuje religii, aby zapomnieć, zwyciężyć, osiągnąć.  Wszedł na weselną ucztę, na której wszyscy się bawią, i on też zaczął grać, śpiewać i tańczyć. Wreszcie może napić się wina i zacząć świętować.

Po czym poznać, że religia spełniła swoje zadanie? Po tym, ze ludzie stali się szczęśliwi i nauczyli tańczyć. Religia jest jak opiekun, który prowadzi dziecko do szkoły, w której ma się nauczyć radosnego i spokojnego życia. Gdy cel zostaje osiągnięty i dziecko z powodzeniem kończy naukę, opiekun przestaje być potrzebny. Po co szczęśliwemu religia, skoro stał się istotą duchową, żyjącą w Duchu?

Sama w sobie religia nie jest źródłem szczęścia, a bywa wręcz przyczyną licznych nieszczęść. Gdy człowiek tak potrafi żyć w czasie, jakby żył ponad czasem, i tak przebywać w przestrzeni swego życia, jakby nie była mu do niczego potrzebna, religia traci rację bytu. Chodzi mianowicie o to, że człowiek staje się wówczas istotą duchową, a miejsce religii zajmuje duchowość.

Religia jest światem zewnętrznym. Duchowość jest wewnętrznym Królestwem Niebios, czyli Bożą obecnością. Co prawda one zawsze się mieszają i człowiek doświadcza trochę jednego i trochę drugiego. Różnica polega na tym, że dla ludzi religijnych wewnętrzna Boża obecność jest ledwo wyczuwalna i prawie niepotrzebna, zaś w doświadczeniu szczęśliwych zewnętrzny świat religii jest tylko społeczną ramą.

Szczęśliwy koniec religii jest początkiem świętowania, nie reglamentowanego przez kalendarz, prawa i rytuały, do którego zatroskany i cierpiący człowiek ma prawo jedynie raz na jakiś czas swego smutnego i ciężkiego życia. Gdy pojawia się szczęście każde „teraz” nabiera cech świętowania. Nie ma już wspominania ani oczekiwania, nie ma też obrzędowego upamiętniania ani antycypowania (wywoływania z przyszłości). Człowiek staje się szczęśliwy w cudzie bycia „tu i teraz”. Nie myśli o wczoraj ani o jutrze, bo nie ma takiej potrzeby. Nic go nie obchodzi poza świętowaniem każdego doświadczenia i spotkania, każdej myśli i emocji, każdego słowa, które czyta albo słyszy, każdego zapachu, i smaku, każdej relacji i zadania, które ma do wykonania.

Jedyną prawdziwą religią jest świętowanie życia!

Taniec, śpiew i muzyka to są atrybuty religijnego życia. Religijnego czyli świętego, a świętego, ponieważ pełnego świętowania.

Nie oddawajcie czci Bogu, który nie umie tańczyć, śmiać się i grać, bo to na pewno nie jest Bóg! Ludzkie życie ma być nasiąknięte boskim tańcem, śpiewem i muzyką; intensywne świętowaniem, pełne codziennego szczęścia.

Szczęśliwy człowiek umie tańczyć, bawić się każdym doświadczeniem, grać i śpiewać na chwałę ISTNIENIA. Jednocześnie szczęścia nie trzyma kurczowo w rękach, jakby było jego Bogiem. Potrafi je wypuścić, zresztą jak wszystko, i otwiera się na nową chwilę i nowe doświadczenie.

W szczęściu najważniejsze jest to, że go doświadczasz, praktykujesz, uobecniasz sobą pomiędzy ludźmi, a nie to, że kurczowo się go trzymasz, ponieważ boisz się, że niespodziewanie zniknie. Ten lęk byłby przecież objawem największego nieszczęścia!

Przestań żebrać

Przypatrz się ulicznym żebrakom. Co prawda udaje im się wyprosić kilka groszy na przetrwanie, tylko czy w tym samym czasie nie mogliby zarobić więcej? Stworzyć dzieło życia, które stałoby się niekończącym się źródłem chleba?

Przypatrz się żebrakom na ulicy. Zauważyłeś, jak wielu z nich ciężko chodzi? Niektórzy już w ogóle bez podpór nie są w stanie się poruszać. Kto żebrze, musi przystanąć, unieruchomić się. Nogi przestają mu być potrzebne. Nauczył się wyciągać ręce i łkać nad swoją niedolą. 

Żebracy zatrzymują się, żeby zawodzić, budzić litość, próbować jakoś przeżyć kolejny dzień. Zapomnieli o nogach i wdzięczności. Oduczyli się ruchu i tworzenia. Budzą litość tym, że nie potrafią iść ku przyszłości.

Żebrak stoi i liczy na pomoc. W tym samym czasie na swoich zdrowych nogach Król jest  w drodze i spożywa swój chleb w gronie przyjaciół. W trakcie posiłku przygrywają muzycy, piękne Kobiety zapraszają do tańca, przystojni Mężczyźni dają poczucie bezpieczeństwa swoim zrelaksowanym sposobem zachowania. Wszyscy się śmieją.

Zastanów się, czy nie tracisz życia na żebranie? 

Prosisz o pracodawcę o chleb? Wyciągasz dłonie po kilka groszy? Dlaczego to robisz? Zatrzymałeś się w rozwoju i nogi przestają Ci być potrzebne. Nie wyciągaj rąk. Masz nogi! Zmień pracę. Naucz się nowych umiejętności i rozwijaj się. Bądź w drodze. Bądź Królem, nie Żebrakiem.

Prosisz znajomych albo koleżanki w pracy o akceptację? Drżysz, gdy wypowiadasz kilka myśli, które nie są zgodne z przekonaniami większości?  Boisz się wykluczenia za poglądy i upodobania? Nie wyciągaj rąk. Masz nogi! Zmień środowisko, które Cię nie akceptuje. Nie bój się samotności, ale idź. Oni zatrzymali się i stoją. Za kilka lat wrosną w ziemię i będą leczyć nogi. W tym samym czasie Twoje – zdrowe – poniosą Cię ku cudownej przyszłości. Bądź Królową, nie Żebraczką.

Żebrzesz o miłość swego Małżonka, ponieważ boisz się, że nie dasz sobie rady sam(a)? Żebrzesz o miłość swojego Dziecka, ponieważ boisz się starości? Prosząc, przegapiasz cuda, które są Ci dane i już dostępne. Zamiast prosić, naucz się widzieć. Zajrzyj wreszcie do swego wnętrza, a znajdziesz tam Króla wszystkich Królów, Królową wszystkich Królowych.

Porzuć swoje lęki i bzdury o tym, że bez pomocy, akceptacji i obecności innych zginiesz. Zaakceptuj siebie i swoje życie od zaraz. Nie sądź, że nie dasz rady. Masz nogi, aby wyjść i z wiarą iść ku piękniejszemu i lepszemu.

Czy widzisz, że żebracy najczęściej proszą innych o pomoc, ale oni są takimi samym żebrakami? Żebracy proszą żebraków. To jest handel a nie tworzenie. Pomyśl, że skoro żebrzą, nie mają niczego ciekawego, co mogliby Ci dać.  Skoro Ty żebrzesz, co możesz im dać? Każdy każdego prosi o wzajemne uznanie, miłość i chleb.  Zobacz tragizm tej sytuacji.

Pozwól sobie na odrobinę świadomej uważności i chwilkę świadomego życia, a wszystko może się zmienić. Porzucisz życiowe żebranie o chleb, akceptację i miłość. Zaczniesz używać nóg. One Cię na pewno nie zawiodą. Nie będą opuchnięte, stawy nie będą boleć, a w kostkach nie zbierze się woda. Twoje nogi będą zdrowe, jak Twoja dusza. Będą uśmiechnięte i radośnie poniosą Cię ku kolejnym dniom. 

Póki żyjesz tańcz i skacz z radości. Oddychaj z błogością, śpiewaj, kochaj i módl się. Gdy się zmienisz i zmieni się Twoja świadomość, bo staniesz się Królem (Królową), odczujesz ogromne szczęście. Doświadczysz całkowitej wolności bycia sobą. Już sama myśl i odczucie „Ja Jestem” jest tak wielkim błogosławieństwem, że niczego więcej nie będziesz potrzebował (a), ale właśnie wtedy otrzymasz wszystko.

„Ja Jestem” – w tym zawiera się cały taniec egzystencji, śpiew wolności, radość podróżowania. „Ja Jestem” – w tym odkryjesz Boga!

Ze swojego Boga nie czyń żebraka. Dostrzegaj swoją boskość. Wtedy nie będziesz musiał(a) niczego osiągać. Wtedy będzie Ci potrzebne tylko to, żeby zacząć żyć. Zaczniesz tworzyć własny chleb… .

Samotność jest Wszystkim

tylko to mam,

czym jestem sam.

 

jestem w sam raz, abym:

nie musiał   

nie oceniał

nie uzależniał

nie żądał

nie płakał

nie zdychał z lęku  

 

mam wszystko, gdy jestem sam na sam:

z życiem

z miłością

z ciszą

z oddechem

z tęsknotą

i zgodą na siebie

 

pierwszy i ostatni oddech zrobię sam.

 

nikt za mnie nie napełni:

płuc powietrzem

serca miłością

nerek radością

oczu światłością  

życia obecnością

 

wszystkiego doświadczam w samotności.

 

Ciebie też, który jesteś Wszystkim.

sam na sam z Tobą…

gdy Ciebie mam, jestem Wszystkim.

Gdzie czekasz?

Boże, gdzie na mnie czekasz?

Szukałem pod paprocią…

Mało Cię tam znalazłem

Ile Ciebie może się zmieścić w Krasnoludku?

Chociażby całe stado ich było?

Szukałem w brodzie św. Mikołaja…

Worek z prezentami był obiecujący

Ty byłeś jednak jakiś za śmieszny, rubaszny

Trochę Cię było, ale znowu za mało…

Szukałem w Wigilię Twego Narodzenia….

Było miło, ciepło, pachnąco

Przy choince Tato czytał ewangelię o Jezusie

Słyszałem o Twoim przyjściu, ale dlaczego nie do mojego domu?

Szukałem między kobiecymi piersiami

Na chwilę wstrzymałem oddech…

Już myślałem, że Cię złapałem, gdy siebie puściłem

Kilka sekund „tej” śmierci, to wciąż za mało Ciebie na ziemi.

Szukałem w pewności siebie i całkowitej próżni „ego”

Szukałem w myślach i poza logicznym ciągiem sylogizmów

Szukałem w sennej jawie i w jawnym śnieniu

Szukałem w przeźroczystej wyrazistości i w zamglonej poświacie

Wciąż szukam…

Nie znajduję bezsilnością wiary

Gdzie czekasz?

Nie jesteś oczekiwanym

Jesteś codziennym szukaniem….

Kobiety, śmiejcie się

Jeżeli ojcem wszystkich wierzących jest Abraham, to czyją matką jest jego Żona? Ależ oczywiście wszystkich uśmiechniętych, ale zwłaszcza Pań, które nauczyły się śmiać

Sara jest biblijnym wzorem śmiejącej się Kobiety. Czternaście rozdziałów po opisie śmiałych wyczynów Ewy, matki wszystkich żyjących, w biblijnym opowiadaniu pojawia się Kobieta, której życie jest bardzo ciężkie i smutne, aż do chwili, gdy nauczyła się śmiać.

Nietrudno wyobrazić sobie, że dziewięćdziesięcioletnia Kobieta, która dowiaduje się, że zostanie matką, po prostu wybucha śmiechem. Przecież zna swój organizm, a i jej mąż do młodzieńców nie należy, ma już około 100 lat. Czyżby Abraham jeszcze mógł? No, może nawet nie chodzi o sprawność seksualną, ale o płodność? Ale czy ona nagle też? „Teraz, gdy się zestarzałam, mam tej rozkoszy zażywać! I pan mój jest stary” (1 Mż 18,12) – oto słowa niedowierzającej Sary.

Zapewne powodów do smutku w dotychczasowym życiu miała wiele, więc i śmiech stanowi tak niespodziewanie nowe doświadczenie, że czyni z niej Kobietę zdolną do rodzenia. Czym mogła się smucić?

Kluczem do zrozumienia jest informacja o trzech mężczyznach, którzy odwiedzili namioty Abrahama. Wpierw warto zauważyć, że ów szczegół ma znaczenie dla samego Abrahama, który wewnętrznie na pewno był rozdarty i chory. Jego męskość nie była prawdziwa, szczera, spokojna, pełna siły, zdolna obdarzyć Kobietę rozkoszą  i uczynić ja płodną. Uciekł od Ojca, który w każdej chwili mógł go poświęcić Molochowi, czyli po prostu złożyć w ofierze i zabić. Od kogo miał się nauczyć bycia królem, kochankiem i magiem? Kto mógłby go wprowadzić w świat męskiej siły i zainicjować w nim proces dorastania do bycia partnerem dla królowej, kochanki i wiedźmy?  Był typem silnego macho, który traktował swoją żonę jak towar, własność. Gdy zachodziła potrzeba czynił z niej prostytutkę, żeby zachować swoją głowę i zdobyć majątek. Czytaj dalej Kobiety, śmiejcie się

Jesteśmy uniewinnieni

Kto chodziłby do spowiedzi, gdyby nie było winnych?

Kto wyznawałaby a kto słuchałby i odpuszczałby? Kto nad kim miałby wtedy władzę?

NIKT!

Kto co tydzień płaciłby swoją dolę psychoterapeucie, gdyby nie było winnych? Kto odpowiadałby na pytania, w miejsce których natychmiast pojawiają się dziesiątki nowych?

NIKT!

Kto miałby niskie poczucie wartości i nie potrafiłby cieszyć się życiem, gdyby nie było winnych? Kto czułby się upodlony i zmanipulowany, a kto miałby z tego korzyści mentalne i emocjonalne?

NIKT!

Dwa tysiące lat temu w Małej Azji wybuchła Wielka Afera i usłyszano Dobrą Wiadomość o tym, że jesteśmy uniewinnieni. Miała dotrzeć do krańców ziemi i do głębin każdego serca, ale niestety nie udało się. Gdy mistycznego charyzmatyka zabito na krzyżu, jego uczniowie zamiast modlić się o Ducha, aby doświadczyć w Nim tej samej mocy nowego i wolnego życia, w którym absolutnie wszystko jest możliwe, ponieważ ludzkiej duszy nie wyniszcza poczucie winy za porzucenie starych struktur i schematów, rytuałów, zachowań i przekonań, zaczęli wszystko wyjaśniać, racjonalizować i układać w logiczne ciągi sylogizmów.

Wolność skończyła się prawie tak szybko, jak ekspresowo pojawiła się dzięki Jezusowi z Galilei. Mistyka zastąpili rytualiści; irracjonalnego Mistrza zastąpili racjonalni nauczyciele; hipnotycznego Syna Człowieczego marne kopie.

Trzeba było znowu ponownie uaktywnić poczucie winy, żeby ludzi mieć w kupie, w korporacji. W miejsce owiec, idących za głosem Mistyka, Mistrza, Syna Człowieczego, stworzono kolejne stado ogłupiałych i wystraszonych owieczek, potulnie wypełniających moralne, racjonalne, poprawne pouczenia mądrych nauczycieli. I tylko nielicznym udaje się obudzić w środku nocy, aby uciec ku światłu wolności.

Na szczęście nie zapomnieliśmy Dobrej Wiadomości, że nie ma już winy! Wraz z Jezusem, ostatnim uznanym za winnego, została przybita do krzyża. Nikt, nigdy i nigdzie nie ma podstaw sądzić, że jest komuś coś winny.

Od dwóch tysięcy lat świat odmienia bezwarunkowa miłość, której nie jest potrzebna waga sprawiedliwości, zasługa ani poczucie winy. Ponieważ jest miłością, więc daje się i nie stawia warunków. Nie wykorzystuje i nie manipuluje. Nie strąca człowieka do krainy śmierci i ciemności, wmawiając mu, że musi zapłacić, odpokutować, uczynić zadość.

Słuchajcie wszyscy, którzy macie się źle, bo Was nikt nie kocha bezinteresownie, ale za Waszą energię emocjonalną, której ktoś potrzebuje, żeby realizować swoje egoistyczne cele! Nikomu nie jesteście nic winni!  Sami wobec siebie też nie czujcie się winni. Poczujcie odświeżający powiew Ducha wolności, w którym możecie wołać do Boga: Tato/Mamo, dzięki, że jestem piękny i cudowny, a moje życie jest najpiękniejszym darem.

Winą zostaliście przygwożdżeni do przeszłości, do struktur, schematów, ról do spełnienia i ofiar do poniesienia. Wszystko dla innych, a nie dla waszego dobra.

Wina jest kategorią społeczną, zaś budzenie poczucia winy jest sposobem na manipulowanie człowiekiem i podczepianie się do jego energii. Dość tego. Koniec z tym!

Jest natomiast grzech. Każdy z nas jest grzesznikiem. Grzech jest nieprawdą o nas, zepsutą myślą, fałszywym krokiem, chybionym wysiłkiem, brakiem życiowego sensu, zmarnowanym dniem. Grzech jest intymny, dlatego znasz go jedynie Ty i Bóg. O grzechu myślisz, bo nie pozwala Ci być szczęśliwym w codziennym życiu. Czujesz, że uniemożliwia Ci sensowne bycie teraz i tutaj, więc z jego powodu miotasz się pomiędzy tym, co było, a tym, co może być. Grzech zna Bóg i słyszy Twój krzyk rozpaczy. Nie potępia Cię, ale pomaga trafić w cel. Z miłością i czułością prosi Cię: Uwierz! Wiara czyni cuda. Ona jest Twoim zbawieniem.

Ubiór, który rozbiera

Czy człowiek musi zawsze być ubrany, pomijając oczywiście względy zdrowotne bądź klimatyczne? Pytam, bo wygląda na to, że przynajmniej w opinii zdecydowanej większości teologów odpowiedź brzmi: „tak”.

Prawdopodobnie dlatego, że w naszej cywilizacji nagość i ubiór pełnią rolę antropologicznych metafor, to znaczy wyobrażeń, opisujących istotę człowieka. A wszystko wcale nie zaczęło się wraz z egzegezą tekstu: „Wtedy otworzyły się oczy im obojgu i poznali, że są nadzy. Spletli więc liście figowe i zrobili sobie przepaski. A gdy usłyszeli szelest Pana Boga, przechadzającego się po ogrodzie w powiewie dziennym, skrył się Adam z żoną swoją przed Panem Bogiem wśród drzew ogrodu” (Rdz 3,7n), bo znacznie wcześniej, wtedy mianowicie, gdy treść tego fragmentu Biblii została pierwszy raz opowiedziana, a było to na wiele pokoleń przed biblijnym literatem. Opowiadanie świadczy o tym, że z poczuciem grzechu łączy się jakieś doświadczenie nagości, której Adam z Ewą nie wstydzą się wzajemnie, ale przed Bogiem!

Czy stworzenie powinno wstydzić się swojego wyglądu przed własnym Stwórcą? Raczej nie. Coś tu jest nie tak? O co zatem chodzi? Może o to, że chociaż przed upadkiem byli nadzy, jednak nagość ich nie obnażała? Czymś innym jest bowiem nagość, czyli brak ubrania, a czymś innym bycie obnażonym, zdemaskowanym, pozbawionym możliwości zasłonięcia prawdy o sobie, z czego doskonale zdają sobie sprawę zdemoralizowani ludzie aparatu władzy, demonstrujący swoją siłę i przewagę, obnażaniem pojmanych, osądzonych, manipulowanych, wykorzystywanych i poniżanych ludzi.

Czytaj dalej Ubiór, który rozbiera

Złość nie zawsze jest zła

Czy złość może być zła?

A gdyby okazało się, że zło jest dobre, ponieważ dobro jest niewydolne i samo nie podtrzyma świata?

Spotkałeś kiedyś tzw. dobrego człowieka, który dla siebie potrafi być dobry? Po spotkaniu z nim nie musisz iść do sklepu, żeby przypomnieć sobie krzywiznę banana, bo przecież zobaczyłeś ją na jego ustach. Widziałeś przylepiony uśmiech, usta wykrzywione z bólu cierpienia bycia uśmiechniętym za wszelką cenę, grymas niemocy. Jeśli jesteś uważny, dostrzegłeś też, że był lekko przygarbiony, przy powitaniu nie potrafił mocno uścisnąć dłoni, a oczy miał pokryte szkliwem, jakby żył w akwarium.

Nie ma czegoś takiego, jak dobro absolutne, w który nie ma cienia, czyli energii zła. Po prostu nie ma. Jest niemożliwe. Teologia od wieków pamiętała, że łaskawy Bóg bywa Bogiem gniewu, chociaż jest czystą miłością.

Teologia sobie a życie sobie… A już zwłaszcza moralizujące kazania księży, pouczające mowy nauczycieli i szalone oczekiwania rodziców, którzy chcieliby wychować dzieci bez skazy, bez złości. Marna sztuka. Żywcem je zarzynają, kładą na ołtarzu swojej głupoty i cieszą się, że  im się udaje.

Co im się udaje? Czy na pewno wychowanie dobrych dzieci, zawsze uprzejmych i uśmiechniętych? Nie! Z żywych dusz tworzą zombi. Martwe istoty, które nie potrafią, ponieważ boją się, okazać złość i wyrazić sprzeciw, bronić się i śmiało odmawiać, gdy powinni dla swojego dobra. Złość i gniew pochodzi przecież z tego samego źródła energii, z którego pojawia się dobro i prawdziwy uśmiech.

Dlatego potem, jako dorośli, jesteśmy odcięci od energii życia, skoro to wciąż to samo źródło, i nie mamy wystarczająco dużo sił, aby porządnie i serdecznie uścisnąć dłoń na powitanie, oczy mamy zamglone taflą nie wylanych łez za dziecięcymi marzeniami, a pochylona sylwetka pokazuje wszystkim, że chronimy splot słoneczny, przez który płynie resztka życiowej energii.

Złość jest dobra. Pamiętaj o tym, wychowując dzieci i w stosunku do samego siebie. Zawsze i dla wszystkich dobry człowiek nie istnieje. Nawet, jeśli próbuje takim być i tak nie jest dobry dla samego siebie, i umiera z braku życiowej energii. Na koniec obezwładnia go apatia, którą wielu myli z łagodnością i dobrocią. Powoli zapada się w siebie, w grób.

Wpierw bądź dobry dla samego siebie i naucz się wyrażać złość. Gniew jest bardzo dobrą emocją, ponieważ dzięki niej czujesz, że ktoś przekroczył granice Twojej godności i wolności. Prawdopodobnie próbuje Ci coś zabrać, upokorzyć  albo wykorzystać Cię. Sprzeciwiaj się, nazywaj swoje uczucie złości, wyrażaj ją nie krzykiem, ani biciem po twarzy, ale mówiąc prawdę o tym, co czujesz. Naucz się być zagniewanym, a wtedy nigdy nie staniesz się wściekniętym. Nie bój się swojej złości a poczujesz energię życia, która pomoże Ci wyrazić siebie, zrealizować własne powołanie, pasje, marzenia. Niepostrzeżenie staniesz się dobry w najwłaściwszym sensie, jak Bóg, który jest miłością.

Jeśli chcesz przygotować dziecko do lepszego życia, nie mów mu, że nie wolno być złym i nie oczekuj po nim, że zawsze będzie przytakiwało i na wszystko się zgadzało. Lepiej je ucz, jak autentycznie być w złości. Zamiast mówić: „Nie złość się”, powiedz mu: „Kiedy odczuwasz złość, nazwij to uczucie i poinformuj mnie o przyczynie. Nie miej poczucia winy, że się na mnie rozzłościłeś”.

Kiedy przychodzi odpowiednia chwila, dziecko ma prawo autentycznie pokazać swój gniew. Wtedy energia złości nigdy nie pojawi się w najmniej odpowiedniej chwili – zrozum to wreszcie!

W ten sam sposób naucz je kochać!

Wtedy darujesz dziecku więcej, niż myślisz. Nauczysz je być dobrym dla samego siebie  a ono będzie umiało czerpać ze źródła życiowej siły. Uścisk Twego dziecka będzie zawsze silny, oczy pełne słońca, sylwetka wyprostowana, jak struna instrumentu, na którym dłoń Stworzyciela gra najpiękniejszą melodię życia.

Tak, złość nie zawsze jest zła.

Dobro nie zawsze jest dobrem.